Na konserwatywnej
kotwicy Koalicja Europejska nigdy nie popłynie do zwycięstwa nad obozem władzy
Jeśli
chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko musi się zmienić” - ten
słynny cytat z „Lamparta” Giuseppe Tomasiego di Lampedusy powinni wytatuować
sobie wszyscy ci, którzy pragną przerwać dryf Polski z kręgu krajów
cywilizacji zachodniej w kierunku mentalnej i politycznej czarnej dziury
Media opozycyjne są oskarżane o to, że
często w niezbyt wyrafinowany sposób straszą PiS-em. To straszenie jest
głęboko uzasadnione. Nie było w najnowszej historii Polski partii, która
traktowałaby III Rzeczpospolitą jak ziemie okupowane. Problem w tym, że media i
politycy opozycji straszą niewłaściwą część elektoratu.
W opozycyjnym mainstreamie panuje magiczne myślenie, że pomimo liberalnych
deklaracji światopoglądowych ponad połowy społeczeństwa można wciąż politykę
prowadzić w taki sposób, jak 15 lat temu. To gorzej niż zbrodnia, to błąd. Na
konserwatywnej kotwicy Koalicja Europejska nigdy nie popłynie do zwycięstwa nad
obozem władzy.
Dopóki Platforma była w stanie wygrywać z PiS, dopóty grzechy były jej
wybaczane. Większość wyborców popierała ją nie dlatego, że znajdowała w niej
coś szczególnie atrakcyjnego, ale w obawie przed tym, co może nadejść zamiast
niej. Kolejne wyborcze klęski ten atut wytrąciły z ręki. PO nie zapewnia już
swoim wyborcom tego, że Kaczyński nie będzie rządził. Przeciwnie, dziś
gwarantuje rządy PiS na całe lata.
Platforma Obywatelska musi wyciszać kwestie światopoglądowe, żeby zachować
wewnętrzną spójność. Maksimum tego, na co było ją stać pod koniec rządów, to
wprowadzenie dofinansowania in vitro. Rozmydloną ustawę o związkach
partnerskich Sejm odrzucił m.in. głosami 41 posłów Platformy. Liberalizm PO na
poziomie polityki krajowej okazał się całkowicie bezobjawowy.
Dla rówieśników Schetyny niewyrazistość programowa i lawirowanie są być
może do zaakceptowania. Łatwo im przychodzi snucie paraleli między obecną
sytuacją a PRL. Dla „młodych”, którzy poprzedniego ustroju nie znają, emocje
rodziców są anachronizmem, zrzędzeniem „starych”. To, czy mają rację, czy nie,
jest drugorzędne, po prostu nie da się ich słuchać.
W przedziale wiekowym 30-39 lat Koalicja Europejska wygrała z PiS 39 do
34 proc., w przedziale 40-49 lat - 45 do 37 proc., we wszystkich innych grupach
wiekowych KE przegrała. To ciekawe, bo pokazuje, że 500+, które przede wszystkim
dotyczy właśnie tej grupy, wcale nie jest
decydującym czynnikiem w kwestii politycznych wyborów. Po-
działy kulturowe są istotniejsze
niż interes własny. W USA republikanie od lat zgarniają głosy working class odwołaniami do patriotyzmu i religii, mimo że ta realnie traci na serwowanych przez nich ulgach podatkowych dla najbogatszych.
Młodzi rodzice mogą pobierać 500+, ale zagłosują zgodnie ze swoim sumieniem.
Problem polega na tym, że wielu z nich nie widzi formacji, która operuje ich
wartościami i ich językiem. Część z nich dokona zimnej kalkulacji i z zatkanym
nosem poprze kandydatów Koalicji, wielu zostanie w domach, mając poczucie, że
nie można wiecznie ulegać moralnemu szantażowi.
Głosowało tylko 27 proc. dwudziestolatków. Bo też ile można popierać
tych, którzy sygnalizują, że mają cię kompletnie gdzieś? Średnia wieku
polskich europosłów, jak policzyło OKO.press, wynosi 56 lat, to najstarsza
krajowa reprezentacja w europarlamencie. Dla pokolenia najmłodszych wyborców
obłuda, którą przesycone jest nasze życie polityczne, jest najtrudniejsza do
zaakceptowania. Chcą jednoznaczności, wręcz radykalizmu.
Wybory coraz częściej wygrywa się w sieci - także na wsi, nie tylko w
metropoliach - bo dostęp do taniego internetu w telefonie stał się dobrem
powszechnym. Żeby zaistnieć w sieci, nie wystarczy mieć konta na Twitterze,
jak pokazał przykład Bronisława Komorowskiego. Tu trzeba być „jakimś”, nawet
kontrowersyjnym. Sobą czy raczej jakąś wersją siebie. Nie starać się zadowolić
wszystkich, bo wtedy nie zadowoli się nikogo.
WYGODNE ZŁUDZENIA
Z rozbawieniem śledzę dyskusję polityków
opozycji, którzy licytują się na to, co bardziej zaszkodziło im w wyborach:
film Sekielskich czy moje wystąpienie 3 maja. Żadne badania nie potwierdzają
tezy, że to temat Kościoła zdecydował o wyniku
wyborów. Jarosław Flis zauważył na łamach „Newsweeka” ciekawe zjawisko: wzrost
poparcia dla PiS w najbardziej zsekularyzowanych regionach Polski (Pomorze
Zachodnie), stanowiących kiedyś bastiony SLD, a potem PO. Filmy ani
wystąpienia prywatnych osób nie wygrywają i nie przegrywają wyborów. Mogą
tworzyć co najwyżej okoliczności, które można zmarnować lub wykorzystać.
Problem polegał na tym, że wielu potencjalnych wyborców Koalicji
zostało w domach. Dziś na polskiej prowincji powszechne wydaje się poczucie,
że to PiS wyznacza, co jest, a co nie jest „normą”. To oni są „bliżej ludzi”,
obiecanie nawet 1000+ tego nie zmieni - PO miała na to osiem lat.
Zamiast zepchnąć PiS do defensywy, opozycja zajmuje się udowadnianiem,
że z postulatami rozdziału Kościoła od państwa nie ma nic wspólnego, daje się
dzielić i szantażować prawicy w zasadzie w każdej sprawie. Zamiast wygrać na
swoją korzyść udział Rafała Trzaskowskiego w Paradzie Równości, deklaruje
ustami Grzegorza Schetyny, że związków partnerskich nie będzie w programie
Koalicji (w brew jego deklaracjom na tych łamach z kwietnia 2019 r.).
Ci, którzy uważają, że można zabiegać o głosy wyborców bez
jednoznacznego stanowiska w podstawowych dla nich sprawach, nie rozumieją
współczesnej polityki.
Żeby być „nowoczesnym” w latach 90., trzeba było popierać prywatną gospodarkę
i globalizację, być za Unią i NATO. Dziś tę rolę pełni ekologia, liberalizm
obyczajowy - prawa kobiet, gejów, religia w domenie prywatnej i tożsamość
lokalna - sprawy najbliższej okolicy, dzielnicy, miasta.
Jak policzył w tekście dla „Gazety Wyborczej” Filip Katner, ludzie w
wieku 20-45 lat stanowią dziś 45 proc. głosujących. Wielu z nich jest
naturalnym zapleczem dla formacji liberalnej czy szerzej - postępowej i
nowoczesnej. Są dużo częściej niż ich rodzice religijnie obojętni. W żadnym
innym europejskim kraju nie ma takiej przepaści międzypokoleniowej w tym
względzie.
Kolejne skoki państwa na pieniądze złożone w funduszach emerytalnych
odebrały tej grupie resztki zaufania do państwa. Kiedy piszę te słowa, Grzegorz
Schetyna uznał podniesienie przez rząd Tuska wieku emerytalnego za błąd. Gdybym
w towarzystwie moich rówieśników stwierdził, że w kwestii zabezpieczenia
emerytalnego liczę na ZUS, zostałoby to uznane za kiepski dowcip.
Dziś nowoczesnych powinno być więcej niż w czasach zwycięstw PO - choćby
z przyczyn demograficznych. Ale inny niż wtedy jest klucz do ich nowoczesności.
W większym stopniu trzeba się odwoływać do wspólnotowości, do tożsamości.
Jeśli chce się pokonać populistów, nie można wyłącznie bronić starego
porządku. Wystarczająco wielu wyborców powiedziało mu stanowcze - nie. Jedyny
sposób to stworzenie idei nowego ładu, w którym zawierać się będą podstawowe
wartości, stanowiące fundament ostatnich 30 lat. Tylko w ten sposób można
porwać za sobą nowych zwolenników. To zrobił we Francji Emmanuel Macron, to samo trzeba zrobić u nas.
Narzekanie na wyborców, „że nie rozumieją”, „że dali się kupić”, „że
nie głosują” przypomina narzekania piłkarzy, że przegrali, bo padał deszcz.
Skoro moralna słuszność argumentów opozycji i strach
przed PiS nie zadziałały cztery razy, to za piątym też nie zadziałają. Jedyny
sposób to zmienić zasady gry, narzucić swój styl i temat. Skoro w politykę
socjalną z PiS wygrać nie można, bo to oni rozdają pieniądze, trzeba spróbować
czegoś innego.
Wyniki wyborów samorządowych w
miastach i miasteczkach pokazują, że kiedy pojawia się dobry kandydat i przemawiająca
do wyobraźni agenda, może dojść do niespodziewanej mobilizacji i zwycięstwa nad partią, która używa zasobów państwa jak
funduszu wyborczego.
Kluczem do zwycięstwa nad PiS jest odwrócenie porządków. Dziś to „starzy”
muszą przekonać swoje pokolenie do tego, że wygrana z PiS warta jest zagryzienia
zębów i poparcia liberalizacji obyczajowej kulturowo obcej pokoleniu
wychowanemu w purytańskim PRL. Wobec jednoznacznej postawy Kościoła
katolickiego, który opowiedział się jednoznacznie po jednej stronie sporu, i w
sytuacji, kiedy 75 proc. Polaków chce rozliczenia biskupów za ukrywanie
pedofilów w sutannach, powinno być to o wiele
łatwiejsze.
Protesty kościelnych hierarchów i prawicowych
publicystów można zignorować, oni trafiają do zupełnie innego elektoratu. Ci,
którzy w Kościele szukają politycznych wskazówek, a nie religijnej pociechy, są
i tak dla opozycji straceni. Kluczem jest to, żeby nie atakować symboli, nie
walczyć z religią, ale z jej upolitycznieniem.
Trzeba zająć się na serio ekologią, czyli nie tylko klimatem, ale też
stanem naszych wycinanych lasów czy wytrzebionych z ryb jezior i rzek, nie
skreślać małych i średnich miast, bo w nich też mieszkają ludzie z ambicjami,
znaleźć opowieść o polskiej szansie i rozwoju
dla pokolenia naszych dzieci. To melodia, która bliska będzie także dziadkom,
którzy mają serce po prawej stronie.
Widać jak na dłoni, że mentalne i biograficzne ograniczenia partyjnego
aparatu po stronie opozycji stały się sprzeczne z interesami jej elektoratu.
Wielu się to może nie spodobać. Mnie też nie podobało się, kiedy na kontrze do
Unii Wolności powstała populistyczna Platforma Obywatelska. Ale taki był wymóg
czasów. Dinozaury wyginęły, nastała era ssaków. Teraz też nadchodzi nowy czas.
Zmaterializuje się może szybciej, niż wszyscy przypuszczamy - w
przyspieszonych wyborach parlamentarnych, a może już nawet w wyborach
prezydenckich.
PRZYSZŁOŚĆ JEST TERAZ
Pomimo metryki Donald Tusk jawi się dziś jako
jedyny polski polityk rozumiejący, na czym polegają wyzwania nowoczesności.
Coraz bardziej obecni na scenie politycznej 40-latkowie nie mają jego charyzmy,
są sprawni i sympatyczni, ale nie pociągają za sobą tłumów. Na ich korzyść nie
przemawia też fakt, że muszą zgiąć karki w formacji, której szyld odstrasza, a
nie zachęca. Zamiast zerwać z tym obciążeniem, dokonać radykalnej zmiany,
dziedziczą grzechy partii. To nie przysparza wiarygodności.
Potencjał Tuska do mobilizacji pokolenia 30- 40-latków pozostaje niewykorzystany.
Sam jednak wzywał na Igrzyskach Wolności w Łodzi, żeby nie czekać najeźdźca na
białym koniu, ale liczyć na siebie. Grzeczne stanie w kącie ze spuszczonymi
oczami 30- i 40-latkom nic nie da. Polityka rozumie tylko argument siły, ci,
którzy nie wiedzą, jak jej użyć, pozostają frajerami, których się wykorzystuje.
Idealistyczne młode pokolenie, wychowane na szczytnych celach
integracji z Zachodem, polityki przepojonej reformatorskim zapałem, musi tę
lekcję odrobić albo pozostać mięsem armatnim w cudzych bitwach.
Leszek Jażdżewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz