wtorek, 6 sierpnia 2019

Opozycjo, przestań zrzędzić

Na konserwatywnej kotwicy Koalicja Europejska nigdy nie popłynie do zwycięstwa nad obozem władzy

Jeśli chcemy, by wszystko po­zostało tak, jak jest, wszyst­ko musi się zmienić” - ten słynny cytat z „Lampar­ta” Giuseppe Tomasiego di Lampedusy powinni wytatuować so­bie wszyscy ci, którzy pragną przerwać dryf Polski z kręgu krajów cywilizacji zachodniej w kierunku mentalnej i po­litycznej czarnej dziury
   Media opozycyjne są oskarżane o to, że często w niezbyt wyrafinowa­ny sposób straszą PiS-em. To strasze­nie jest głęboko uzasadnione. Nie było w najnowszej historii Polski partii, któ­ra traktowałaby III Rzeczpospolitą jak ziemie okupowane. Problem w tym, że media i politycy opozycji straszą nie­właściwą część elektoratu.
   W opozycyjnym mainstreamie panu­je magiczne myślenie, że pomimo libe­ralnych deklaracji światopoglądowych ponad połowy społeczeństwa można wciąż politykę prowadzić w taki sposób, jak 15 lat temu. To gorzej niż zbrodnia, to błąd. Na konserwatywnej kotwicy Koalicja Europejska nigdy nie popłynie do zwycięstwa nad obozem władzy.
   Dopóki Platforma była w stanie wy­grywać z PiS, dopóty grzechy były jej wybaczane. Większość wyborców po­pierała ją nie dlatego, że znajdowała w niej coś szczególnie atrakcyjnego, ale w obawie przed tym, co może nadejść zamiast niej. Kolejne wyborcze klęski ten atut wytrąciły z ręki. PO nie zapew­nia już swoim wyborcom tego, że Ka­czyński nie będzie rządził. Przeciwnie, dziś gwarantuje rządy PiS na całe lata.
   Platforma Obywatelska musi wyciszać kwestie światopoglądowe, żeby zacho­wać wewnętrzną spójność. Maksimum tego, na co było ją stać pod koniec rzą­dów, to wprowadzenie dofinansowania in vitro. Rozmydloną ustawę o związ­kach partnerskich Sejm odrzucił m.in. głosami 41 posłów Platformy. Liberalizm PO na poziomie polityki krajowej okazał się całkowicie bezobjawowy.
   Dla rówieśników Schetyny niewyrazistość programowa i lawirowanie są być może do zaakceptowania. Łatwo im przychodzi snucie paraleli między obecną sytuacją a PRL. Dla „młodych”, którzy poprzedniego ustroju nie znają, emocje rodziców są anachronizmem, zrzędzeniem „starych”. To, czy mają ra­cję, czy nie, jest drugorzędne, po prostu nie da się ich słuchać.
   W przedziale wiekowym 30-39 lat Koalicja Europejska wygrała z PiS 39 do 34 proc., w przedziale 40-49 lat - 45 do 37 proc., we wszystkich innych grupach wiekowych KE przegrała. To cieka­we, bo pokazuje, że 500+, które przede wszystkim dotyczy właśnie tej grupy, wcale nie jest decydującym czynnikiem w kwestii politycznych wyborów. Po-
działy kulturowe są istotniejsze niż interes własny. W USA republikanie od lat zgarniają głosy working class odwołaniami do patriotyzmu i religii, mimo że ta realnie traci na serwowanych przez nich ulgach podatkowych dla najbogatszych.
   Młodzi rodzice mogą pobierać 500+, ale zagłosują zgodnie ze swoim sumie­niem. Problem polega na tym, że wielu z nich nie widzi formacji, która operu­je ich wartościami i ich językiem. Część z nich dokona zimnej kalkulacji i z zatka­nym nosem poprze kandydatów Koalicji, wielu zostanie w domach, mając poczu­cie, że nie można wiecznie ulegać moral­nemu szantażowi.
   Głosowało tylko 27 proc. dwudziesto­latków. Bo też ile można popierać tych, którzy sygnalizują, że mają cię kom­pletnie gdzieś? Średnia wieku polskich europosłów, jak policzyło OKO.press, wynosi 56 lat, to najstarsza krajowa re­prezentacja w europarlamencie. Dla po­kolenia najmłodszych wyborców obłuda, którą przesycone jest nasze życie poli­tyczne, jest najtrudniejsza do zaakcep­towania. Chcą jednoznaczności, wręcz radykalizmu.
   Wybory coraz częściej wygrywa się w sieci - także na wsi, nie tylko w metro­poliach - bo dostęp do taniego internetu w telefonie stał się dobrem powszech­nym. Żeby zaistnieć w sieci, nie wystar­czy mieć konta na Twitterze, jak pokazał przykład Bronisława Komorowskiego. Tu trzeba być „jakimś”, nawet kontro­wersyjnym. Sobą czy raczej jakąś wersją siebie. Nie starać się zadowolić wszyst­kich, bo wtedy nie zadowoli się nikogo.

WYGODNE ZŁUDZENIA
Z rozbawieniem śledzę dyskusję po­lityków opozycji, którzy licytują się na to, co bardziej zaszkodziło im w wyborach: film Sekielskich czy moje wystąpienie 3 maja. Żadne badania nie potwierdza­ją tezy, że to temat Kościoła zdecydował o wyniku wyborów. Jarosław Flis zauwa­żył na łamach „Newsweeka” ciekawe zjawisko: wzrost poparcia dla PiS w naj­bardziej zsekularyzowanych regionach Polski (Pomorze Zachodnie), stanowią­cych kiedyś bastiony SLD, a potem PO. Filmy ani wystąpienia prywatnych osób nie wygrywają i nie przegrywają wy­borów. Mogą tworzyć co najwyżej oko­liczności, które można zmarnować lub wykorzystać.
   Problem polegał na tym, że wielu po­tencjalnych wyborców Koalicji zostało w domach. Dziś na polskiej prowincji po­wszechne wydaje się poczucie, że to PiS wyznacza, co jest, a co nie jest „normą”. To oni są „bliżej ludzi”, obiecanie nawet 1000+ tego nie zmieni - PO miała na to osiem lat.
   Zamiast zepchnąć PiS do defensywy, opozycja zajmuje się udowadnianiem, że z postulatami rozdziału Kościoła od państwa nie ma nic wspólnego, daje się dzielić i szantażować prawicy w zasadzie w każdej sprawie. Zamiast wygrać na swoją korzyść udział Rafała Trzaskow­skiego w Paradzie Równości, deklaruje ustami Grzegorza Schetyny, że związ­ków partnerskich nie będzie w progra­mie Koalicji (w brew jego deklaracjom na tych łamach z kwietnia 2019 r.).
   Ci, którzy uważają, że można zabie­gać o głosy wyborców bez jednoznacznego stanowiska w podstawowych dla nich sprawach, nie rozumieją współczesnej polityki.
   Żeby być „nowoczesnym” w latach 90., trzeba było popierać prywatną gospo­darkę i globalizację, być za Unią i NATO. Dziś tę rolę pełni ekologia, liberalizm obyczajowy - prawa kobiet, gejów, religia w domenie prywatnej i tożsamość lokalna - sprawy najbliższej okolicy, dzielnicy, miasta.
   Jak policzył w tekście dla „Gazety Wy­borczej” Filip Katner, ludzie w wieku 20-45 lat stanowią dziś 45 proc. głosują­cych. Wielu z nich jest naturalnym za­pleczem dla formacji liberalnej czy szerzej - postępowej i nowoczesnej. Są dużo częściej niż ich rodzice religijnie obojętni. W żadnym innym europejskim kraju nie ma takiej przepaści międzypo­koleniowej w tym względzie.
   Kolejne skoki państwa na pieniądze złożone w funduszach emerytalnych odebrały tej grupie resztki zaufania do państwa. Kiedy piszę te słowa, Grzegorz Schetyna uznał podniesienie przez rząd Tuska wieku emerytalnego za błąd. Gdy­bym w towarzystwie moich rówieśników stwierdził, że w kwestii zabezpieczenia emerytalnego liczę na ZUS, zostałoby to uznane za kiepski dowcip.
   Dziś nowoczesnych powinno być wię­cej niż w czasach zwycięstw PO - choć­by z przyczyn demograficznych. Ale inny niż wtedy jest klucz do ich nowo­czesności. W większym stopniu trze­ba się odwoływać do wspólnotowości, do tożsamości.
   Jeśli chce się pokonać populistów, nie można wyłącznie bronić starego porząd­ku. Wystarczająco wielu wyborców po­wiedziało mu stanowcze - nie. Jedyny sposób to stworzenie idei nowego ładu, w którym zawierać się będą podstawowe wartości, stanowiące fundament ostat­nich 30 lat. Tylko w ten sposób można porwać za sobą nowych zwolenników. To zrobił we Francji Emmanuel Macron, to samo trzeba zrobić u nas.
   Narzekanie na wyborców, „że nie ro­zumieją”, „że dali się kupić”, „że nie gło­sują” przypomina narzekania piłkarzy, że przegrali, bo padał deszcz. Skoro mo­ralna słuszność argumentów opozycji i strach przed PiS nie zadziałały cztery razy, to za piątym też nie zadziałają. Je­dyny sposób to zmienić zasady gry, na­rzucić swój styl i temat. Skoro w politykę socjalną z PiS wygrać nie można, bo to oni rozdają pieniądze, trzeba spróbować czegoś innego.
Wyniki wyborów samorządowych w miastach i miasteczkach pokazują, że kiedy pojawia się dobry kandydat i prze­mawiająca do wyobraźni agenda, może dojść do niespodziewanej mobilizacji i zwycięstwa nad partią, która używa za­sobów państwa jak funduszu wyborczego.
   Kluczem do zwycięstwa nad PiS jest odwrócenie porządków. Dziś to „sta­rzy” muszą przekonać swoje pokolenie do tego, że wygrana z PiS warta jest za­gryzienia zębów i poparcia liberalizacji obyczajowej kulturowo obcej pokole­niu wychowanemu w purytańskim PRL. Wobec jednoznacznej postawy Kościo­ła katolickiego, który opowiedział się jednoznacznie po jednej stronie spo­ru, i w sytuacji, kiedy 75 proc. Polaków chce rozliczenia biskupów za ukrywanie pedofilów w sutannach, powinno być to o wiele łatwiejsze.
   Protesty kościelnych hierarchów i prawicowych publicystów można zig­norować, oni trafiają do zupełnie innego elektoratu. Ci, którzy w Kościele szukają politycznych wskazówek, a nie religijnej pociechy, są i tak dla opozycji straceni. Kluczem jest to, żeby nie atakować sym­boli, nie walczyć z religią, ale z jej upoli­tycznieniem.
   Trzeba zająć się na serio ekologią, czy­li nie tylko klimatem, ale też stanem naszych wycinanych lasów czy wytrze­bionych z ryb jezior i rzek, nie skreślać małych i średnich miast, bo w nich też mieszkają ludzie z ambicjami, znaleźć opowieść o polskiej szansie i rozwoju dla pokolenia naszych dzieci. To melodia, która bliska będzie także dziadkom, któ­rzy mają serce po prawej stronie.
   Widać jak na dłoni, że mentalne i bio­graficzne ograniczenia partyjnego apara­tu po stronie opozycji stały się sprzeczne z interesami jej elektoratu. Wielu się to może nie spodobać. Mnie też nie podo­bało się, kiedy na kontrze do Unii Wol­ności powstała populistyczna Platforma Obywatelska. Ale taki był wymóg czasów. Dinozaury wyginęły, nastała era ssaków. Teraz też nadchodzi nowy czas. Zma­terializuje się może szybciej, niż wszy­scy przypuszczamy - w przyspieszonych wyborach parlamentarnych, a może już nawet w wyborach prezydenckich.

PRZYSZŁOŚĆ JEST TERAZ
Pomimo metryki Donald Tusk jawi się dziś jako jedyny polski polityk rozu­miejący, na czym polegają wyzwania no­woczesności. Coraz bardziej obecni na scenie politycznej 40-latkowie nie mają jego charyzmy, są sprawni i sympatyczni, ale nie pociągają za sobą tłumów. Na ich korzyść nie przemawia też fakt, że mu­szą zgiąć karki w formacji, której szyld odstrasza, a nie zachęca. Zamiast zerwać z tym obciążeniem, dokonać radykalnej zmiany, dziedziczą grzechy partii. To nie przysparza wiarygodności.
   Potencjał Tuska do mobilizacji po­kolenia 30- 40-latków pozostaje nie­wykorzystany. Sam jednak wzywał na Igrzyskach Wolności w Łodzi, żeby nie czekać najeźdźca na białym koniu, ale liczyć na siebie. Grzeczne stanie w ką­cie ze spuszczonymi oczami 30- i 40-latkom nic nie da. Polityka rozumie tylko argument siły, ci, którzy nie wiedzą, jak jej użyć, pozostają frajerami, których się wykorzystuje.
   Idealistyczne młode pokolenie, wy­chowane na szczytnych celach integracji z Zachodem, polityki przepojonej refor­matorskim zapałem, musi tę lekcję od­robić albo pozostać mięsem armatnim w cudzych bitwach.
Leszek Jażdżewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz