piątek, 16 sierpnia 2019

Władza patrzy na ręce



Niektórzy mieszkańcy zaczęli zadawać prezydentowi Stalowej Woli pytania o to, jak wydaje publiczne pieniądze. Dziś mają na głowie policję, prokuraturę i skarbówkę.

Policjanci przyszli do mieszkania Andrzeja Bareły, skarbnika stowarzyszenia Nasze Miasto w Stalowej Woli (woj. podkarpackie). Blok z lat 70., czwarte piętro bez windy. - Policjanci spytali, czy to siedziba stowarzyszenia. Powiedziałem, że tak i zaprosiłem do środka - opowiada Bareła. Nasze Miasto założyła w grudniu 2017 r. paczka przyjaciół. Uzyskali wsparcie merytoryczne od sieci obywatelskiej watchdog - „Kontrolujemy rządzących” i ruszyli do akcji. W ciągu półtora roku zadali prezydentowi miasta Lucjuszowi Nadbereżnemu (PiS) i prezesom spółek miejskich ok. 70 pytań. Głównie w sprawie wydatkowania publicznych pieniędzy.
   W środku policjanci natknęli się od razu na duży kosz zabawek (córka była w przedszkolu) i kręcące się dwa wielkie kocury. - Powiedzieli, że są z wydziału przestępczości gospodarczej i dostali zlecenie, żeby sprawdzić, czym się zajmuje Nasze Miasto - relacjonuje wizytę Bareła. Poprosili o dokumenty stowarzyszenia. Powiedział, że ma je prezes Łukasz Banasik. Pytali, czyje to mieszkanie i na jakiej zasadzie jest udostępniane stowarzyszeniu. „Na zasadzie użyczenia. Nie stać nas na wynajem osobnego biura” - odpowiadał coraz bardziej skonfundowany Bareła. - Trochę mnie zaskoczyli tymi pytaniami, no bo nasza działalność nie wiązała się z niczym takim, żeby nas aż w taki sposób kontrolować - mówi zaskoczony przebiegiem rozmowy. „To gdzie się spotykacie?” - padło kolejne pytanie. „No, różnie” - odpowiedział ostrożnie.

Pisanie po zmianie
Najbardziej zaangażowane są dwie osoby: Łukasz i Agata. 38-letni prezes Łukasz Banasik, kiedyś harcerz, dziś działacz społeczny, od lat angażuje się w prace na rzecz dzieci. Pomaga przy Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, Szlachetnej Paczce. W 2017 r. otrzymał tytuł Wolontariusza Roku i tytuł Człowieka Roku w kategorii „samorządność i społeczność lokalna w powiecie stalowowolskim”. O sobie mówi niechętnie. Po studiach pedagogicznych na KUL jakiś czas pracował na zlecenie MOPS z osobami uzależnionymi i jako streetworker z bezdomnymi, ale ciągle nie było dla niego etatu. W końcu, żeby nie tracić kontaktu z zawodem, zgłosił się do sądu jako społeczny kurator i poszedł do pracy do prywatnej firmy jako pracownik fizyczny. - Jak przychodzę po drugiej zmianie, to siadam w nocy i piszę wnioski o informacje w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej czy skargi do sądu na odmowę udzielania informacji - mówi. - Agata je sprawdza pod kątem merytorycznym i stylistycznym.
   Agata Linek, wiceprezeska, to poetka, animatorka, osoba znana w Stalowej Woli. Członkini Związku Literatów Polskich, absolwentka Wiedzy o Teatrze, Kulturoznawstwa Międzynarodowego oraz Animacji Społeczno-Kulturowej na UJ. W rodzinnej Stalowej Woli w 2016 r. otrzymała Nagrodę Kulturalną Miasta Gałązka Sosny za tomik wierszy. Wymyśliła i prowadzi popularną stronę na Facebooku Dzieje się w Stalowej Woli i okolicach.
   Prezydent Stalowej Woli Lucjusz Nadbereżny to niemal ich rówieśnik, z Agatą chodzili do jednej szkoły, tylko on klasę wyżej. Już jako 21-latek, w 2006 r. zapisał się do PiS. I całą swoją karierę związał z tą partią. Zaczynał od dyrektora biura posła PiS, potem awansował na asystenta senator. W 2014 r. jako 28-latek wygrał wybory na prezydenta Stalowej Woli. Nazywany jest złotym dzieckiem PiS. Występuje na konwencjach, chwali go premier Morawiecki.

Trudne pytania
Ze stowarzyszeniem Nasze Miasto lekko nie ma. Zadają pytania o koszty imprez, inwestycji czy promocji. Ustalili, że huczna ubiegłoroczna feta na Dzień Flagi z udziałem premiera Morawieckiego, z darmową watą cukrową dla wszystkich, popcornem i koncertem Piotra Rubika, kosztowała budżet miasta ponad 260 tys. zł. Ustalili też, ile tak naprawdę wydano publicznych pieniędzy w 2017 r. na trzydniowe huczne obchody rocznicy Centralnego Okręgu Przemysłowego pod patronatem prezydenta Dudy, z koncertami gwiazd (Bednarek, Rodowicz, orkiestra Krzesimira Dębskiego, Modern Talking). Prezydent podał, że 746 tys. zł.
   Z gestem, jak na miasto, które ma większe wydatki niż wpływy, pobrane kredyty i zadłużenie sięgające w 2018 r. 170 mln zł. Okazało się, że to i tak nie wszystko. Stowarzyszenie dopytało jeszcze spółki miejskie o ich wsad w imprezę. I wyszło, że m.in. Miejski Zakład Komunalny (MZK), odpowiedzialny za komunikację, oczyszczanie miasta czy wodociągi, dał 150 tys. zł. I to sam będąc pod kreską. Bo, co też ustaliło stowarzyszenie - za rządów prezydenta Nadbereżnego spółka po raz pierwszy odnotowała straty (ponad 3,5 mln zł).
   Stowarzyszenie podliczyło, co podawały potem lokalne media, że w ostatnich dwóch latach na imprezy miasto wydało w sumie co najmniej 2 mln 300 tys. zł. A na pewno więcej, ale prezydent odmówił pokazania umowy, jaką zawarł z TVP na imprezę z okazji otwarcia terenów rekreacyjnych na błoniach.

Ważne, z kim grasz
Ich działania przykuwały coraz większą uwagę mieszkańców. Na początku na forach padały pytania: po co dociekają? I uwagi, że powinni sami coś robić, a nie czepiać się prezydenta. Na 20 komentarzy 19 było nieprzychylnych. To się z czasem zmieniło. Teraz na 25 może 5, a reszta już ich popiera. - Coraz więcej ludzi zastanawia się, co ile kosztuje. Gdy prezydent odmawia nam informacji, dopytują, dlaczego to jest tajemnicą. Przecież powinno być ogólnodostępne, jak w innych miastach - mówi prezes.
   W Stalowej wcześniej nie było podobnych inicjatyw. Bywało, że niewygodne pytania zadawał prezydentowi jako kandydat Lucjusz Nadbereżny, ale w ramach kampanii wyborczej. Rok temu, walcząc o reelekcję, po tym, gdy podali informację o rosnącej liczbie urzędników, napisał na profilu stowarzyszenia: „Przyznajcie się, że jednym z waszych celów statutowych jest pozbawienie mnie funkcji prezydenta i aktywne włączenie się w zmianę władzy w Stalowej Woli”. - Jego intencją było zdobycie władzy, a naszą jest kontrola władzy. My nie chcemy rządzić, chcemy tylko rządzącym patrzeć na ręce - mówi Banasik.
   Dziwne rzeczy wokół ludzi stowarzyszenia zaczęły dziać się jesienią podczas kampanii. Łukasz Banasik od lat wynajmuje z kolegami szkolną salę gimnastyczną na treningi piłki nożnej. Dyrektorem szkoły jest przewodniczący rady powiatu z PiS. Gdy podali informację o zadłużeniu MZK, Banasik dowiedział się, że na trening przyjdzie dyrektor, bo chce z nim porozmawiać. Nigdy wcześniej tego nie robił. - Wszedł, rozejrzał się, kto jest. I poszedł. Jakby chciał sprawdzić, z kim gram, czy nie kumpluję się z działaczami opozycji, a to są zwykłe chłopaki - wzrusza ramionami Banasik. Zaraz potem za wycieraczką samochodu znalazł kartkę: „To był twój pierwszy i zarazem ostatni raz”.
   Zderzenie z lokalną polityką miała też Agata Linek. W ubiegłym roku otrzymała staż unijny w domu kultury. W drugim tygodniu pracy została wezwana „na dywanik”. Usłyszała, żeby nie wychylała się za bardzo z krytyką prezydenta, bo „pan prezydent jest przecież naszym zwierzchnikiem, bo to on nam daje pieniądze”. - Przecież nie swoje pieniądze daje - Agata złości się jeszcze dziś, gdy to opowiada.
   W ubiegłorocznych wyborach samorządowych Lucjusz Nadbereżny został ponownie prezydentem, osiągając imponujący wynik ponad 73 proc. głosów, a PiS zdobył większość w radzie miasta.
   Stowarzyszenie w kwietniu ruszyło z nową partią pytań do prezydenta. Wystąpili o wykaz wszystkich umów. Odmówił. Odpowiedział, że zgromadzenie ich wymaga zbyt dużo pracy. Poszli do sądu. Wystąpili też o wykaz organizacji pozarządowych, które dostawały dotacje. Gdy go dostali, zauważyli, że nie ma w nim organizacji, które na swoich stronach dziękują za wsparcie prezydenta. Jak np. Stowarzyszenie Stalowych Patriotów.
   Napisali w tej sprawie do Regionalnej Izby Obrachunkowej, która kontroluje wydatkowanie publicznych pieniędzy. Że przecież zasady udzielania dotacji są szczegółowo określone przepisami, a naruszenie ich jest karane. Tymczasem, pisali, z ich informacji wynika, że organizacje dostawały wsparcie „na podanie do prezydenta”. A pieniądze szły w ten sposób, że faktury były wypisywane na gminę. I ona pokrywała różne koszty ich działalności. Czy to nie ominięcie procedury przyznawania dotacji? - pytali. Poprosili o przeprowadzenie kontroli. Dostali odpowiedź, że nie są organem, który może o nią wnioskować, ale ich spostrzeżenia zostaną wykorzystane, gdy taka kontrola będzie przeprowadzana. Nie odpuścili, opisali temat rzecznikowi praw obywatelskich. A ten wystąpił do prezesa Izby, by poinformował go o działaniach podjętych w sprawie.
   No, i w Naszym Mieście zaczęły się problemy.

Możecie się spodziewać
Najpierw Agata Linek dostała wezwanie do skarbówki. Akurat dzień wcześniej złożyli w Urzędzie Miasta skargę na bezczynność prezydenta w sprawie udostępnienia umów. - Pani naskoczyła na mnie, że nie rozliczyłam się z zeszłego roku. To dziwne, bo to był dopiero początek kwietnia, więc na składanie PIT był czas. Ale po drugie, ja w 2018 r. byłam jedynie na stażu unijnym, który jest zwolniony z podatku. I to wszystko powinni mieć w systemie - opowiada Linek. Była odpytywana, gdzie mieszka, z kim, z czego żyje oraz: czy za tysiąc złotych - bo tyle dostawała w ramach stażu - mogła przeżyć? Pytano, jakich korepetycji udzielała i czy pisała prace dyplomowe? - Nie, ale o co chodzi? - spytałam wreszcie. „Dostaliśmy informację zewnętrzną”. Tak pani to określiła.
   Linek jeszcze dwa razy musiała stawiać się w urzędzie skarbowym. Z dokumentami stażu, a potem jeszcze na podpisanie protokołu. Był obciążający, o innej treści niż to, co mówiła, odmówiła, trzeba było poprawiać, wielokrotnie. - Miałam wrażenie, że ktoś chce mnie na czymś złapać, w coś wrobić - mówi dziś.
   Zaraz potem policjanci weszli do skarbnika. Potem wezwali prezesa Banasika, żeby stawił się na komendzie ze wszystkimi dokumentami. Policjant zaczął urzędowo. Kiedy było zarejestrowane stowarzyszenie? Członkowie zarządu? Jakaś umowa na wynajem lokalu jest? Banasik podawał kolejne dokumenty, policjant kserował. - Prosił też o dokumenty finansowe, a nasz budżet to jakiś tysiąc złotych rocznie. Gdy policjant odprowadzał go do wyjścia, rzucił: „Jak się zajmujecie taką działalnością, to możecie się takich rzeczy spodziewać”.

Quasi-śledztwo
Policja w Stalowej Woli zapytana przez POLITYKĘ o powód tych wszystkich działań tłumaczy, że wykonywała czynności zlecone przez Prokuraturę Rejonową w Stalowej Woli „w sprawie niejasności w pozyskiwaniu środków pieniężnych przez stowarzyszenie Nasze Miasto Stalowa Wola”. O śledztwo spytaliśmy więc prokuraturę. Jej szef, Adam Cierpiatka, odpisał, że nie prowadzili takiego śledztwa. Co to zatem było? Już w bezpośredniej rozmowie prokurator tłumaczy, że to było takie quasi-śledztwo. Nawet nie postępowanie sprawdzające. Okazało się, że wpłynął anonim. Zaadresowany był do samego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Stamtąd został przekazany do Prokuratury Krajowej, aż w końcu wylądował w stalowowolskiej prokuraturze „celem jego stosownego wykorzystania”. W urzędowej korespondencji dołączono pismo podpisane przez Jana Nowaka i znalazła się adnotacja: „do wiadomości Pan Jan Nowak (dane w aktach sprawy)”.
   Choć nietrudno zgadnąć, że „Pan Jan Nowak” nie istnieje. Podpis to komputerowa czcionka, podany w liście numer telefonu jest głuchy, a pod adresem, ul. KEN 12 w Stalowej Woli, jest pawilon handlowy. Pismo Nowaka zatytułowane jest wprost: „donos na działalność stowarzyszenia widmo pozyskującego niejasno środki publiczne, okradającego Skarb Państwa, a także próbę tworzenia zorganizowanej grupy przestępczej”.
- Po prostu wpłynął anonim i zgodnie z regulaminem prokuratorskim zlecono policji sprawdzenie okoliczności podnoszonych w anonimie - mówi prokurator Adam Cierpiatka.
   A tam takie informacje o przestępstwach: „Stowarzyszenie zastrasza jednostki samorządu terytorialnego. Nie dostając publicznych pieniędzy wysyłają niewygodne zapytania do prezydenta, które upubliczniają w mediach, stwarzając nieklarowne zarzuty”. Oraz że członkowie stowarzyszenia to „wyłudzacze i szantażyści w białych rękawiczkach”. I „tajemnicą poliszynela jest to, że wszyscy działają w zemście na prezydencie”. Tyle konkretów. Pismo kończy apel „Wzywam Pańską jednostkę do ścigania nieuczciwych i oszukujących osób okradających Skarb Państwa”.
   Policja szybko podjęła zdecydowane działania. Już w dniu wpłynięcia pisma do prokuratury policjanci byli w mieszkaniu Andrzeja Bareły. Trzy dni później wypytywali prezydenta Nadbereżnego, czy nie wywierano na nim nacisków ze strony członków stowarzyszenia, czy nie był przez nich zastraszany? Zaprzeczył. O żadne dotacje nie występowali. Potem wizyta u starosty. Też zaprzeczył szantażom i naciskom ze strony Naszego Miasta. - Policja sprawdziła i stwierdziła, że informacje z anonimu nie potwierdziły się, stąd pismo to zostało pozostawione bez biegu - mówi prokurator Cierpiatka.
   - Dla mnie cały ten anonim to jest jakaś żenada - komentuje Agata Linek. - Staraliśmy się o dotacje raptem dwa razy: 400 zł na konkurs recytatorski dla dzieci i 500 zł na spotkanie z prof. Mikołejką.
   - Szukali czegoś, do czego można by się było przyczepić. A na pewno utrudnić życie, zniechęcić, żeby nam się odechciało działać - uważa Łukasz Banasik. I dodaje: - Nie robimy nic nielegalnego, nie jesteśmy anonimowi. Choć przyznaje, że do śmiechu im nie było. Była w stowarzyszeniu dziewczyna, która pracowała w miejskim przedszkolu. I stwierdziła, że nie będzie ryzykować, bo jej dyrektorka zależy od miasta. - Wtedy wydawało mi się, że przesadza - wspomina prezes. Ludzie im pomagają, ale wolą to robić anonimowo.
   Niedawno skarbówka poinformowała kancelarię, która prowadzi Naszemu Miastu księgowość, że wszczęto wobec nich „czynności sprawdzające”. Pyta, dlaczego w marcu opłacono fakturę za stronę na Facebooku prywatną kartą, a nie z konta stowarzyszenia? I proszą o wyjaśnienie pod kątem podatkowym sprawy umowy użyczenia stowarzyszeniu tych pięciu metrów w mieszkaniu Bareły. - Żona mówi, żeby dać spokój z tym stowarzyszeniem, bo jeszcze nam 500+ zabiorą - mówi Bareła.
Violetta Krasnowska
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz