niedziela, 18 sierpnia 2019

Lubię go szarpać za uszy



Dostałem od prezesa książkę z dedykacją: „Dla pana Sławomira za pomoc w kampanii, Jarosław Kaczyński”

Ze Sławomirem Nitrasem, posłem Platformy Obywatelskiej, rozmawia Donata Subbotko

DONATA SUBBOTKO: Pan samolotem?
SŁAWOMIR NITRAS: Tak, wczoraj przyleciałem, wracam dziś po południu. Żona i córki czekają w Dubrowniku, bo tam jest lotnisko, ale urlop spędzamy w Bośni. W tym roku odkryłem jezioro w malutkiej wsi Jablanica, w której urodził się Hasan Salihamidžić - zna pani? Kiedyś był piłkarzem m.in. Bayernu, a dzisiaj jest dyrektorem sportowym klubu. No, ale dziewczyny nie są szczęśliwe, te nasze wymarzone wakacje trwają w tym roku ledwie siedem dni, a na dwa dni zostawiłem je same i przyjechałem na debatę sejmową. Starsza córka, Natalia, interesuje się polityką, ale młodsza, Kora, nie lubi, żona też nie. Nie wszyscy żyją Kuchcińskim.

Na to liczy prezes.
- Ale my ciągle czekamy na dokumenty o jego lotach w poprzednich latach.

Mówią, że wyfrunęły.
- Ci, którzy je zniszczyli, będą musieli za to kiedyś odpowiedzieć. Dokumenty dotyczące np. wydatków na moje biuro poselskie - czy kupowałem herbatę, książkę, czy jechałem taksówką - są trzymane osiem lat. A loty pana marszałka niszczy się po roku?

Śni się panu Kuchciński po nocach?
- Nie no, bez przesady. Mnie się śni, że jestem piłkarzem i wygrywam Ligę Mistrzów.

Z którym klubem?
- Z Pogonią Szczecin. Nie ma innego klubu. „Jedno miasto, jeden klub”, jak mawia Grzegorz Schetyna.

Ma pan papiery na granie?
- Grałem amatorsko, ale wielkiego talentu Bozia nie dała. Dzisiaj jestem po trzech rekonstrukcjach więzadeł krzyżowych i futbol już nie dla mnie, ale biegam, jestem wysportowany. Chociaż nie tak jak mój ojciec, kiedy był w moim wieku. On po czterdziestce potrafił zrobić poziomkę. Wie pani, co to? Pompki z uniesionymi nogami w poziomie, człowiek opiera się tylko na rękach. Dzisiaj ma 72 lata i ciągle jest w świetnej formie.

Gratulował odpalenia marszałka?
- Zadzwonił po debacie i powiedział, że podobno mówiłem nie na temat. Tak twierdzi TVP. On ciągle ciężko pracuje, ma sporą firmę i nie ogląda telewizji, ale był już po rozmowie z kilkoma moimi wujkami. Oni wszyscy mają inne poglądy niż ja, więc przeżywają dramat, że członek rodziny jest po drugiej stronie barykady. Jak to - ich krew?!

I co pan na to?
- Tata jest dla mnie bardzo ważny, ale o politykę się sprzeczamy. Jest religijnym człowiekiem. Ale nie głosuje na nich, tylko na mnie - to jedyny pisowiec, który na mnie głosuje.
Pochodzi z biednej, wielodzietnej chłopskiej rodziny, rozkułaczonej. Zabrano im wszystko po wojnie. Urodził się w mazowieckiej wsi pod Wyszkowem, gdzie chyba wszyscy nazywają się Nitras i głosują na PiS. Tata zawsze mówi: „Szumin za PiS-em, ale całe Nadkole za tobą”. Bo z Nadkola, sąsiedniej wsi, była moja babcia. Ojciec jest tworem niepokornej Polski, która w komunie trzymała się wiary. Pryncypialny. Paradoks polega na tym, że ja jestem taki jak on, tylko żyję w innym czasie. Mając 15 lat, uciekłem z domu, do szkoły z internatem. Rodzice do mnie, że przecież w Połczynie jest liceum, a ja, że wolę technikum - byleby wyjechać. W Połczynie było tylko ogrodnicze, do takiego przecież nie pójdę.

Dlaczego? Jak udowodnił marszałek Kuchciński, po technikum ogrodniczym można sięgnąć nieba.
- Wolałem samochodowe, najlepsze technikum w Koszalińskiem. Lubię auta, ale męczyłem się, z natury jestem humanistą. Teoretycznie rozumiałem, jak działa silnik, ale nie bardzo wierzyłem, żeby mógł działać w praktyce. Poza tym żadnej dziewczyny w klasie. Wysoka cena wyrwania się z Połczyna, chociaż to cudowne miejsce.

ZAŁOŻYĆ KOMUŚ SIATKĘ

Czytałam, że w Połczynie najfajniejsze są kąpiele błotne, bicze wodne i masaże perełkowe. Korzystał pan?
- Nigdy w życiu, chociaż wiem, na czym to polega. Po co 15-latkowi bicze wodne? Złoża borowiny pomagają głównie na schorzenia reumatyczne. Mama była pielęgniarką i pracowała w uzdrowisku, jak cała jej rodzina, babcia, dziadek, brat. Taka miejscowość. Tylko 12 tys. ludzi, ale za to 84-hektarowy park, w nim część francuska, część angielska. Slow motion, życie trochę jak z „Czarodziejskiej góry”. W PRL to była enklawa. W sąsiednich miasteczkach, jak Białogard czy Szczecinek, stacjonowały radzieckie wojska, a do nas co turnus przyjeżdżało 2 tys. normalnych, otwartych ludzi. Życie towarzyskie kwitło. Mówiono: „Chcesz mieć córkę albo syna, wyślij żonę do Połczyna”.

Skąd się tam wzięliście?
Mój ojciec dostał się bez egzaminów na Wojskową Akademię Techniczną w Warszawie, ale przyjechali do babci na wieś smutni panowie i wypytywali o rodzinę i stosunek do religii. Więc babcia - której siostra była przełożoną zakonu loretanek w Polsce, a bratanek księdzem - zabroniła mojemu ojcu pójść na taką komunistyczną uczelnię. Te studia były jego marzeniem, ale posłuchał matki. Za karę wzięli go do karnej jednostki. Spędził dwa lata w Orzyszu i Bemowie Piskim. W wojsku miał wypadek, który zakończył się rehabilitacją w Połczynie. Tam poznał moją mamę.
Mnie ciągnęło do świata. Koszalin, oddalony o 60 km, był dla mnie dużym miastem. Tyle że nie zdawałem sobie sprawy, na co się rzucam. Dziecko byłem. Przez pierwszy rok, wychodząc w poniedziałki z domu na autobus, który o szóstej rano odjeżdżał do Koszalina, płakałem. Z domu, w którym była miłość, przeniosłem się do koszmaru, jakim był męski internat, w którym przy 13 stopniach mrozu kaloryfery były zimne. Końcówka lat 80., PRL upadał, wszędzie bieda. No i od razu zadarłem z najstarszymi, 19-letnimi chłopakami. Wie pani, co to znaczy założyć komuś siatkę na boisku?

Pewnie nie zakłada się jej na głowę?
- To znaczy minąć kogoś, puszczając mu piłkę między nogami. Największa zniewaga. Jednemu to robiłem, a oni mnie bili po prostu, a potem zabrali mi magnetofon Grundig - wtedy to był skarb. Byłem maminsynek, ale nie dałem się złamać, chociaż ciężko było.
Mama dzwoniła do mnie codziennie o godz. 19 na recepcję - w internacie i potem w akademiku. Kiedy zmarła, uświadomiłem sobie, że nigdy nie miała pretensji, że mnie nie ma, bo jestem na koncercie czy meczu. Ale wiedziałem, że zawsze dzwoni. Po jej śmierci wpadłem w depresję, chociaż wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Ojciec, brat i ja nigdy się z jej śmiercią nie pogodziliśmy. Mamy takie charaktery, że się nie skarżymy, tylko się zacinamy i zamykamy w sobie.

Kiedy umarła?
- Miałem 23 lata, a ona 46 - tyle co ja teraz. Tętniak mózgu. To było w piątek. Pojechała z tatą i moim młodszym bratem Krzyśkiem do Koszalina kupić stół i krzesła. Ja zostałem w domu, byłem po pracy - zawsze w wakacje z bratem pracowaliśmy. Powiedziałem, że jestem zmęczony i wolę poczytać. Nie było komórek, trochę się niepokoiłem, długo nie wracali. Okazało się, że mama, wysiadając z samochodu, powiedziała tylko: „O Jezus Maria” i straciła przytomność. Do dzisiaj nie skończyłem tej książki, którą wtedy czytałem - to była „Lolita”; nigdy nie wziąłem też żadnej innej książki Nabokova.
Nasza rodzina w jakimś sensie przestała istnieć. Mama wszystko trzymała razem. Było nas trzech silnych facetów, ona jedna normalna: kolacja, Wigilia, święta, dom. Jestem rodzinny. Pracuję w Warszawie, ale nie wyobrażam sobie, że mógłbym tutaj spędzić sam wolny dzień. Uciekam natychmiast po pracy do domu. Moje dziewczyny byłyby szczęśliwe, gdybym powiedział, że kończę z polityką.

Chciał pan kiedyś to rzucić?
- Jeśli polityk o tym myśli, to raczej dlatego, że polityka go wyrzuca. Nie mam łatwego charakteru i mnie czasem wyrzucała.

Ostatnio w 2014 r. Teraz odzyskuje pan pozycję?
- W 2014 moja partia nie wystawiła mnie na listy i zrezygnowałem z kierowania szczecińską Platformą. Miałem konflikt z lokalnym liderem PO. Liczyłem się z tym, że to już koniec. W listopadzie 2015 byłem na lotnisku w jednym z krajów za naszą wschodnią granicą - miałem pracować jako doradca tamtejszego rządu - kiedy zadzwoniła Ewa Kopacz. Zaproponowała, żebym ją wsparł jako jej doradca. Nie wahałem się, nawet do żony nie zadzwoniłem, mimo że zawsze pytam ją o zdanie.

Dlaczego Kopacz pana wzięła, skoro stracił pan zaufanie i Tuska, i Schetyny?
- To nie była kwestia utraty zaufania, tylko tego, że mam swoje zdanie i staram się go bronić, a ona widać kogoś takiego potrzebowała. Człowieka, który zna partię i ma świadomość także nie najlepszych rzeczy, które się w niej dzieją. Mówiło się, że Platformą rządzą baronowie; chciała im się przeciwstawić i potrzebowała kogoś, kto się nie boi. Dobry zespół wtedy zbudowała.

HAROWALIŚMY TE 30 LAT

Teraz młodszym łatwiej się przepchać i zakładać starszym siatki?
- Ja staram się nie dać sobie założyć siatki. To kwestia umiejętności, nie wieku.
Ale chciał pan odejść z polityki w wyniku gierek prowadzonych w Szczecinie przez

Stanisława Gawłowskiego, a akceptowanych przez Schetynę.
- Mocno to odczułem, ale się nie zgiąłem. Stałem prosto.

Chyba się pan trochę zgiął, pisząc list do Tuska, że w Platformie źle się dzieje, a on nazwał to „demonstracją rozżalenia”.
- To był prywatny list, żadna publiczna demonstracja. Rozumiem mechanizmy partyjne, wiem, jak trudno zbudować między ludźmi porozumienie. Jak u Herodota - ciągle się buduje,
a to się rozpada. Trzeba budować, mając świadomość, że się rozpadnie. Sztuką jest się nie poddawać. Ale są granice. Padłem wtedy ofiarą manipulowania partyjnymi listami, dopisywania ludzi itd. Tusk jest za mądrym człowiekiem, wiedział, że mam rację, ale uważał, że są sprawy ważniejsze. Błędy w partii były jedną z praprzyczyn porażki w 2015 r. Poczytuję sobie za zaszczyt, że potrafiłem o nich mówić. Jest choć jeden dzisiaj w PiS, który by powiedział Kaczyńskiemu, że popełnia błędy?
Tusk zajmował się państwem i nie przypilnował morale w partii. Był dobrym premierem, ale szefem partii nieco gorszym. Jego lekceważący ton wobec mnie był próbą zbagatelizowania problemu. Podczas debaty sejmowej o Kuchcińskim podobny zabieg socjotechniczny wykonał marszałek Terlecki. Próbował pomniejszyć znaczenie tego, co mówię. To nie oznacza lekceważenia. Wręcz przeciwnie - to dowód, że zarzuty są celne.

Czyli jakie błędy popełnił Tusk?
- Zbyt wielu ludzi o silnych charakterach musiało odejść, ich miejsce często zajmowali gorsi. Nie po to w wieku 16 lat krzyczałem: „Precz z komuną!”, żeby jako dorosły facet akceptować nepotyzm czy klientelizm.

Pan krzyczał już w 1989 r.? Jaki pan wtedy był?
- Bardzo antykomunistyczny. I religijny. Świat wydawał mi się prosty. Komunizm to było zło, a przyszłość będzie świetlana. Byłem dzieckiem szczęścia, że rosłem z wolną Polską. Nie było tak, że ktoś mi coś dał, myśmy, nasze pokolenie, wszystko wydrapywali.
W 1997 r. skończyłem studia i z moją dzisiejszą żoną Irminą, wtedy sympatią, postanowiliśmy wziąć ślub, mieć dziecko i kredyt na mieszkanie o wielkości 47 metrów. Pierwszą córkę, Anię, straciliśmy, żyła krótko. Była poważnie chora. Jestem wdzięczny żonie, że nasze córki wychowała tak, że pamiętają o siostrze.
Kredyt na mieszkanie musieli nam poręczać tata i teściowie. Wie pani, jakie odsetki płaciłem? 24 procent w skali roku! To był kredyt w euro, złotowy byłby droższy. W ciągu czterech lat musieliśmy spłacić podwójnie to, co wzięliśmy. Z dzisiejszej perspektywy nieprawdopodobne.
My, moje pokolenie, harowaliśmy te 30 lat. Jesteśmy trochę jak Wokulski z „Lalki” - romantyczni, ale pozytywiści. Nie dlatego, że weszliśmy do Unii i machaliśmy niebieską flagą, tylko dlatego, że wypracowaliśmy ekonomiczne podstawy nowej Polski. Jesteśmy nauczeni pracy po kilkanaście godzin na dobę. Teraz w Bośni córka zauważyła wielką reklamę polskich mebli. Te „polskie meble” brzmiały jak gwarancja jakości. A pamiętam, jak w latach 90. jechało się na Ukrainę jako do bogatszego kraju, hrywna była warta więcej niż złoty. Więc to myśmy tę nową Polskę zbudowali. Nikt dzisiejszym 40- czy 50-latkom tego nie odbierze.

Są tacy, co chcą.
- E tam, jesteśmy za silni. Polacy są krnąbrni i lubią przeszkadzać. Kaczyńskiemu też to pokażą. Wierzę, że już w październiku.

Ale przecież lipcową nocą PiS przegłosował zmiany w kodeksie wyborczym. Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nie tylko będzie uznawać ważność wyborów, ale i wybór każdego posła. Kuchciński jest jedynką w Krośnie - i może wrócić. A kto wie, czy zatwierdzą Nitrasa?
- To mnie ludzie tu przyniosą. Wkurzą się. Polacy są przekorni. Ja też jestem. Jestem typowym Polakiem.

Do stolika, przy którym siedzimy na zewnątrz baru, podchodzi obca kobieta:
- Dzień dobry. Ja jestem po przeciwnej stronie, pan mnie na pewno kojarzy, bo kiedyś się sprzeczaliśmy tu na Wiejskiej. Chciałam pogratulować. To było dobre. Niestety.
Sławomir Nitras: Co było dobre?
Kobieta: Pana wystąpienie w Sejmie. O tym ich braku skromności. Chodzi mi o to, że pycha kroczy przed upadkiem. Tyle chciałam powiedzieć. Do widzenia.

Coś się kruszy po tamtej stronie?
- To taka pani od człowieka, który stoi od rana do wieczora tu przed Czytelnikiem z tablicą „PO to zdrajcy”. I widzi pani, jak ją dotknęło, że ci z PiS tacy są? Ludzie na nich głosujący tego nie wiedzą. To cios w samo serce.
Kiedy Ewa Kopacz była premierem, zapytałem, dlaczego nie przeprowadza się do willi na Parkowej, tylko mieszka w hotelu sejmowym. Powiedziała: „Bo do takich rzeczy nie wolno się przyzwyczajać. Wszystko kiedyś trzeba oddać. Po co mam się wprowadzać, jak będę musiała się wyprowadzić?”. Schetyna też mieszka w hotelu sejmowym. Ja nie. Za dużo kurzu, jestem alergikiem. Poza tym lubię spać wygodnie, a tam są łóżka jak dla przedszkolaków. Sam mam dwumetrowe - ja po prostu muszę spać w poprzek. Ale żeby żona marszałka latała sobie sama rządowym samolotem?

WIDZĘ, ŻE TO GO DRAŻNI

Ile pan nad tymi lotami pracował?
- Przyszli do mnie ludzie i mi to dali.

Jacy ludzie?
- Nie mogę powiedzieć. Uczciwi. Odważni.

Wiedzieli, do kogo przyjść. Ile razy Kuchciński zmniejszył panu uposażenie poselskie za karę?
- Niech sobie pani wygoogluje. Krępuje mnie to.

Wyszło mi, że przynajmniej sześć razy, ale chyba więcej?
- Nie pamiętam.

Bo znowu powiedzą, że robi pan z siebie męczennika?
- Nie muszą, bo nie robię. Ale w sierpniu zeszłego roku złożyłem sprawę do sądu o nękanie i nieuzasadnione kary finansowe. 21 października jest pierwsza rozprawa. Rok czekałem na samo wyznaczenie terminu.

Podobno Kaczyński pana nie trawi i było jego przyzwolenie na to nękanie.
- Musiałaby pani posiedzieć trochę na sali sejmowej, obserwować jego gesty. Oni, Kuchciński czy Terlecki, naprawdę reagują na nie. Jarosław Kaczyński robi gest ręką i natychmiast mam wyłączany mikrofon. Czasami wystarczy grymas twarzy, taki śmieszny - marszczy nos i czoło. I oni już wiedzą, co mają robić.

Ale za co on tak pana nie lubi?
- Nie znosi, jak ktoś go krytykuje albo z niego kpi. A ja lubię go szarpać za uszy, to przyjemne jest.

Aż tak?
- Sejm to jest forma teatru, obrady powinny być dobrym spektaklem. W senacie rzymskim wygłaszano mowy pamiętane do dziś. Dla takiego intelektualisty jak Kaczyński to chyba powinno być jakimś wyzwaniem, prawda?
Ale on woli sejm niemy, prowadzony przez ludzi intelektualnie ograniczonych. Wszelka próba podjęcia ciekawej debaty kończy się wyłączaniem mikrofonu. Nieważne, czy mowa o polityce zagranicznej, służbie zdrowia czy edukacji. Charakterystyczne, że kiedy Kaczyński był w opozycji, to Tusk próbował go wyciągać na poważne debaty, a on ich unikał. Nawet bojkotował. On nie chce debat merytorycznych czy popisów oratorskich. Szuka rozstrzygnięć na poziomie manipulacji i niskich emocji.

Pan często zwraca się bezpośrednio do niego. Może tym czuje się urażony?
- Robię to dlatego, że widzę, że to go drażni. Jesteśmy facetami, każdy z nas ma testosteron, emocje. Ale przecież nie namawiam, żebyśmy się okładali tępymi pałkami, tylko żeby mierzyć się i walczyć o wartości, poglądy, idee.

Czepiał się pan nawet jego prywatnego ochroniarza.
- Proszę pani, gdy na ulicy ktoś staje samochodem z włączonym silnikiem, to podchodzę i proszę o wyłączenie. Jeżeli w kuluarach Sejmu, gdzie zabrania się wchodzić nawet dziennikarzom, robi się wyjątek dla ochroniarza Kaczyńskiego, to nie będę milczał. Taki mam charakter. Pokazałem, że to obłuda - i ten pan już nie chodzi po kuluarach.
Opowiem pani zabawną historię. Od Okrągłego Stołu byłem zaangażowany politycznie. W 1991 r. miałem 18 lat i zorganizowałem grupę młodych ludzi do pracy w kampanii. Uciekaliśmy w nocy z internatu przez okno i rozklejaliśmy na mieście plakaty Porozumienia Centrum. Dla mnie to było naturalne, bo w 1990 r. wspierałem Wałęsę w wyborach prezydenckich, a PC to była wtedy partia prezydencka. Kiedy Kaczyński przyjechał do Koszalina, to mu mnie przedstawiono. „Chłopak zbudował nam całą młodzieżówkę” - mówili. Dostałem od niego książkę, wywiad rzekę „Odwrotna strona medalu” z dedykacją: „Dla pana Sławomira za pomoc w kampanii, Jarosław Kaczyński”.

Piękne. A pan Sławomir taki niewdzięczny.
- Mam tę książkę. Może kiedyś dam na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.

Ale do PC pan się wtedy nie zapisał.
- Nie. Zapisałem się chwilę później do Unii Polityki Realnej. Gdy dzisiaj spotykam bardzo młodych chłopaków od Korwina, to czuję do nich sympatię. Jakbym widział siebie sprzed lat. Zaczytują się w von Hayeku, w Edmundzie Burke’u. Czegoś chcą, idą pod prąd. Kontestują rzeczywistość, a nie ją akceptują  - to w młodości ważne. Często strasznie mnie atakują. Chętnie z nimi rozmawiam. Też taki byłem.

Ma pan na myśli tych młodych od Korwina, którzy nabierają się na proste teorie o naprawie świata i pochwałę dyskryminacji?
- Mówię tylko, że ci młodzi skrajni - i z prawa, i z lewa - są autentyczni. I ja to lubię.
Po UPR przeszedłem do Stronnictwa Konserwatywno-Liberalnego, czytałem dużo Aleksandra Halla i zaczarował mnie Jan Maria Rokita. W telewizji oglądałem pierwsze obrady Sejmu - zobaczyłem faceta w czarnym golfie, który kłócił się z komunistami w garniturach. Mówił to, co ja chciałbym mówić. Pierwszy raz w życiu miałem poczucie, że ktoś w Sejmie mnie reprezentuje. W 1997 r. miał spotkanie w Kowalewie Pomorskim, pojechałem, przedstawiłem się i powiedziałem, że kiedyś będę z nim współpracował. On pyta: „Ale gdzie?”. A ja: „Gdzie pan będzie?”. On, że pewnie w Sejmie. No to ja też będę w Sejmie. Jeszcze niedawno radziłem się go w sprawach politycznych. Coś pękło, kiedy przekroczył granicę - poparł Jakiego przeciw Trzaskowskiemu. On, intelektualista, stanął po stronie gościa, który z prostactwa uczynił atut. Wysłałem mu wtedy SMS-a.

Co pan mu napisał?
- Rokita jest zafascynowany Modiglianim. Więc napisałem: „Wszystko jestem w stanie zrozumieć, ale nie to, że poparłeś gościa, który nie wie, kim jest Modigliani”.
Ale może wie, co za owad ukąsił boksera Dawida Kosteckiego, który w podejrzanych okolicznościach zmarł w areszcie, a wcześniej ujawniał informacje o aferze obyczajowej z udziałem polityków PiS na Podkarpaciu.
- Zbigniew Ćwiąkalski musiał podać się do dymisji, kiedy znaleziono w celi martwego człowieka oskarżonego o porwanie Krzysztofa Olewnika. A teraz nic się nie dzieje. Ziobro tkwi na stanowisku, jakby nic się nie stało.

BĘDĘ BRONIŁ KUCHCIŃSKIEGO

Jeszcze Marek Falenta siedzi - i pewnie się boi.
- Nie wiem, czy się boi. Ale powinien mieć zapewnione bezpieczeństwo i wyjaśnić wpływ służb na aferę podsłuchową. Obcych i naszych. Bo wiele wskazuje na to, że funkcjonariusze polskich służb działali przeciwko polskiemu rządowi. Niewykluczone, że nie są lojalni również wobec obecnego rządu.
Skoro PiS boi się wyjaśnienia tej sprawy, wyobrażam sobie, że sam Kaczyński może być dzisiaj przez nich manipulowany.

Co pan ma na myśli?
- Jarosław Kaczyński widzi świat oczami tych, którzy mu go przedstawiają. W sprawach służb specjalnych jest to Mariusz Kamiński. Ale również Antoni Macierewicz. A kto im świat przedstawia? Pod czyim są wpływem? Czy nie mają związków z ludźmi zamieszanymi w aferę podsłuchową? Przecież są na to dowody.
Donald Tusk lekceważył znaczenie służb specjalnych i to się na nas zemściło. Nie chodzi nawet o to, że zostawił Kamińskiego na stanowisku szefa CBA, ale o to, że bagatelizował znaczenie służb, uważał, że lepiej się nie wtrącać do tego, co robią. Dlatego one zaczęły rządzić nami. I rządzą. Państwo musi służby kontrolować, a nie dawać im się sterować. Jeśli wygramy wybory, musimy tu przywrócić równowagę.

Służby były wmieszane w tę aferę podkarpacką. Były agent CBA mówi o nagraniu, na którym marszałek Kuchciński miał uprawiać seks z 15-latką.
- Zaskoczę panią, ale w tej sprawie będę bronił Kuchcińskiego. Nie wolno rzucać takich oskarżeń wobec żadnego człowieka, dopóki nie ma dowodów. On ma dzieci, rodzinę. Zarzuca mu się obrzydliwe przestępstwo, a nikt nie przedstawił dowodów. Jeśli mam dzisiaj powiedzieć, czy wierzę w seks Kuchcińskiego z 15-letnią Ukrainką, to nie wierzę.

Dziewczynką, obojętne skąd.
- Tak, to bez znaczenia. Mam nastoletnie córki, znają mnie jak mało kto. Często muszą słuchać oskarżeń, że jestem wariatem czy ćpunem. PiS się w takich insynuacjach lubuje. Wiem, jak to je dotyka. Jak mnie to boli, chociaż mam grubą skórę. Nigdy nie używałem narkotyków.

Politycy PiS mówią, że pan jest chuligan polityczny, pajac, i że musi się pan leczyć.
- To tylko próba odbierania mi wiarygodności. Kiedy brak merytorycznych argumentów, podważa się wiarygodność człowieka.
O, przepraszam, muszę odpowiedzieć - córka do mnie napisała.

Czy pan ma święty obraz na odwrocie komórki?
- To św. Irena - moja mama miała na imię Irena. Dostałem od starszej córki. Kupiła, kiedy byliśmy na Świętej Górze Grabarce. Natalia jest zafascynowana Koreą Płn. Chciałaby tam pojechać. To raczej niemożliwe, więc wymyśliłem erzac - zabrałem córki na Białoruś. Przy okazji zaliczyliśmy Nieśwież, pogadaliśmy o Piłsudskim, procesie brzeskim. Za tę wycieczkę obiecała mi, że przeczyta „Dzieje głupoty w Polsce”. Wracając, pojechaliśmy do Kruszynian, żeby córki zobaczyły, jak żyją polscy Tatarzy, a potem na prawosławną Grabarkę. Tam Natalia znalazła dla mnie ten obrazek. Ładne, nie? Córka coś takiego mi kupuje, chociaż uważa się za niewierzącą. Ja wierzę w Boga, ale w Kościele czuję się coraz bardziej obco. Mój tata ma pretensje: „Ty nie reformuj Kościoła”. A właśnie, że będę. Kościół jest dla mnie ważny i nie spełnia moich oczekiwań. Czuję się z niego wykluczany.

W czasie debaty nad zaostrzeniem kar za pedofilię postawił pan dziecięce buciki przed Kaczyńskim.
- Marszałek Terlecki rzucił nimi we mnie. Podniosłem je i ponownie chciałem postawić przed Kaczyńskim. Ktoś rzuca, to podnoszę. Te buciki to ważny symbol. Ja od Kościoła wymagam, skoro on mnie poucza.
Z czym kojarzy się pani maj? Bo mnie z majowym. A czerwiec? Mnie z czerwcowym. Październik? Mnie z różańcem. Przełom listopada i grudnia? Mnie z adwentem. Marzec - z wielkim postem. Tak byłem wychowany. Dzieci grały w piłkę, a ja przed godz. 17 do domu - i do kościoła. Rygor, ale nie przesadny. Nie mogłem oglądać telewizji po „Dzienniku”, wyjątek tata robił dla sportu. Bardzo sobie to cenię, bo dzięki temu wieczorami czytałem książki. A jak mnie ojciec złapał na oglądaniu telewizji w sobotę, musiałem sprzątać piwnicę.

Za wesoło nie było.
- Miałem kochany dom. Proszę pani, ja jestem z blokowiska. Wakacje to było chodzenie na szczupakówkę - czyli na gliniankę. Byłem tam jakiś czas temu i myślałem: że się w tym nie utopiłem, to cud. Dzieciaki siadały na brzegu, pluły pestki słonecznika i czekały, co dzień przyniesie. A tata mnie z tego wyrywał - do kościoła i książek. Nauczył systematyczności i obowiązkowości. Uczył, żeby nie wierzyć komunistom, że Ruscy weszli 17 września, że ulica Rokossowskiego to dawniej Roosevelta, nawet do harcerstwa zabronił mi się zapisać, żebym nie biegał w czerwonej chustce.
Był dyrektorem wczasów pracowniczych, ale wyrzucili go z pracy w 1981 r. Współpracował z naszym proboszczem, zbudowali razem nielegalnie kościół. Ten ksiądz, Bolesław Jewulski, głosił polityczne kazania. W takim miasteczku jak nasze świadczyło to o odwadze - w okolicy stacjonowało 30 tys. rosyjskich żołnierzy, mało kto słuchał Wolnej Europy, nie było u nas Kuronia ani Michnika. Byłem ministrantem - niedługo, bo pobiłem się z kolegą i mnie wyrzucono - ale pamiętam, jak esbecy przyszli po mszy do zakrystii i tego księdza zabrali, dostał potem trzy lata. Dla mnie jako ośmiolatka najgorsze było to, że wśród tych, którzy po niego przyszli, byli rodzice dzieci, które znałem.
Tata zaangażował się w obronę księdza, pisał listy, jeździł z petycjami - i za to go wyrzucili z pracy. Wezwał go mój nauczyciel historii, który był wysoko postawiony w PZPR, i powiedział, że cofają mu rekomendację partyjną. Ojciec stwierdził, że nie wiedział nawet, że taką miał - i rozstał się z pracą dla Polski Ludowej. Jeździł jako gastarbeiter do Niemiec, a w wolnej Polsce został przedsiębiorcą.
Dzisiaj też przyjaźni się z wieloma księżmi. Znam to środowisko. Także ich słabości. Samotność to często ich główny problem, wielu nie wytrzymuje nakazu celibatu. Jednak ich krytycy nie rozumieją siły, jaką dają wierzącym wiara i sakramenty. Niech ktoś powie zakonnikom na górze Athos, że stworzyli sobie piękny teatr, ale że to nie ma sensu. Przecież to ich jestestwo. Nikt nie ma prawa kwestionować tej drogi. Stoją za nią 2 tys. lat. Inna sprawa, że Kościół musi się nauczyć życia w społeczeństwie otwartym, wielokulturowym. Zawsze muszę tłumaczyć ojcu, że prawo tworzy się dla wszystkich, a nie tylko dla wierzących. Że jako poseł muszę myśleć o wszystkich obywatelach i dlatego zagłosuję np. za związkami partnerskimi. Nie są łatwe te rozmowy.
Rozumiem potrzebę ludzi domagających się wyzwolenia spod „katolickiej presji”, ale też wiem, skąd się wzięliśmy. Gdzie byśmy byli dzisiaj, gdyby nie Kościół? Czechy są fascynującym krajem, ale 70 proc. Czechów jest chowanych na koszt państwa w zbiorowych grobach. Dostawiają urny do wspólnego dołu. Mało kto chodzi na pogrzeby. My jesteśmy inni. Jak byśmy przetrwali komunizm, gdyby nie Kościół? Przecież nawet Adam Michnik pisał o tym książki. Dzisiaj hierarchowie niszczą dorobek społeczny Kościoła w Polsce, ale ich za chwilę nie będzie. Są agresywni, bo wiedzą, że wraz z nimi odejdzie ten rodzaj wpływu na państwo. A Kościół zostanie. Pytanie, w jakiej formie. Chciałbym, żeby w tej znanej z Niemiec bardziej niż z Irlandii. I czy będzie pamiętał, że pierwsze przykazanie nakazuje miłość bliźniego?
W każdym razie ja czuję się wytworem tej kultury. Tak jak te wiejskie dziewczyny, które śpiewały w maju pod figurami Matki Boskiej: „Chwalcie łąki umajone,/ Góry, doliny zielone...”.
Co? Nie myślała pani, że się umawia na rozmowę z gościem, który będzie żarliwie bronił polskiego katolicyzmu? Godzę chrześcijaństwo z tolerancją i demokracją. To proste.

TRZEBA, TO LECI

Zastanawiam się nad tym, że mógłby pan teraz gdzieś w Szczecińskiem tolerancyjnie grillować z prezesem rybki na brzozowym ogniu, jak to robi Joachim Brudziński.
- Ale ja nigdy nie mógłbym być w PiS!

Nie chcieli pana ściągnąć?
- PiS nie. Namawiali mnie ludzie Jarosława Gowina, żebym kandydował do europarlamentu - wtedy, kiedy nie wpuszczono mnie na listy Platformy, mimo że wcześniej byłem europosłem. Gowinowi odpowiedziałem: „Przecież ty, Jarek, skończysz w PiS. A czy wyobrażasz sobie tam mnie?!”. A on, że chyba w tej Brukseli za bardzo się zliberalizowałem.

Może miał rację, bo co z pana za konserwatysta, skoro pan chodzi na Marsze Równości, czarne marsze, popiera in vitro i związki partnerskie?
- Tylko że dla mnie konserwatyzm to ciągłość, dziedzictwo. Wiem, skąd przyszedłem, gdzie są moje korzenie, mam świadomość procesu, którego jestem tylko elementem. Ale nie jestem pisowcem, nacjonalistą, narodowcem. Nie jestem z sekty. Cenię sobie wolność, swoją i innych.

Obiecał pan, że po Kuchcińskim weźmie się za Kaczyńskiego, bo „lata na ministra”.
- Bo lata.

Na którego ministra?
- Z Brudzińskim lata, z Błaszczakiem. Wszystko sprawdzimy. Przecież oni uważają go za przywódcę państwa. Gdy potrzebuje, to musi mieć samolot. Trzeba, to leci. Zdumiewa skala używania przez nich samolotów. Nic więcej nie mogę powiedzieć.

Przed wyborami będzie z tego jakiś chleb?
- Tak, absolutnie. Ale te sensacyjne sprawy to nie jest coś, co uwielbiam. Ja nie mam wobec nich złych uczuć, nawet wobec Terleckiego. Tylko nogi nigdy nie odstawię.

Nazwał go pan „dziadowskim marszałkiem”. Za co też polecieli panu po pensji.
- To było kilka dni po tym, kiedy w Sejmie na pytanie dziennikarki z TVN powiedział, że nie chce mu się gadać z taką dziadowską telewizją. Zademonstrowałem sprzeciw wobec takiego zachowania. Z wykształcenia jestem politologiem, miałem okazję uczyć studentów systemów politycznych. Marzę o Sejmie, w którym w czasie debat ostro się spieramy, ale wychodzimy poza salę i okazujemy sobie szacunek. Spieramy się z poglądami, nie ludźmi. Kiedy się idzie np. na derby Rzymu, to na stadionie kibice Romy i Lazio są wobec siebie agresywni, ale ze stadionu wychodzą już bez chęci zrobienia sobie krzywdy. Koniec spektaklu. Widziałem też kiedyś derby Belgradu, gdzie wojna zaczynała się po meczu. Wolę wzorce bardziej zachodnioeuropejskie.

Spieranie się z PiS na idee?
- Tylko że gdzie PiS, a gdzie idee? Jakie idee? To są za prości ludzie, działają na prostych instynktach. Ich potrzeby nie są wyszukane - polatać sobie, popławić się w luksusie. Kasa, a nie idee. Tak to wygląda. A szkoda.
rozmawia Donata Subbotko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz