niedziela, 26 kwietnia 2015

Grzech śmiertelny



W ośrodku były też dziewczynki grzeczne Ich siostry nie biły do krwi

JUSTYNA KOPIŃSKA

Dokładnie rok temu w „Dużym Formacie” opublikowałam reportaż o kilkudziesięciu latach przemocy w Specjalnym Ośrodku Wychowawczym Sióstr Boromeuszek w Zabrzu.
Sąd od kilku lat odraczał wyrok dla siostry Bernadetty, dyrektoria ośrodka, która we wnioskach powoływała się na podeszły wiek (59 lat), stan zdrowia oraz działalność na rzecz Zgromadzenia Sióstr Boromeuszek. Miesiąc po publikacji siostra Bernadetta została odprowadzona przez funkcjonariuszy do zakładu karnego. Za znęcanie się psychiczne i fizyczne oraz pomocnictwo w gwałtach na chłopcach.
Zadzwoniło do mnie wtedy wielu chłopaków z ośrodka. Mówili, że „wreszcie chodzą z podniesioną głową”. Jednak na Facebooku, na którym wychowankowie komentowali medialne doniesienia, dostrzegłam rozżalenie dziewczyn. Jedna z nich napisała: „O nas nikt
Tylko wychowawczynie w grupie chłopców postawiono przed sąd. Nasz potwór, siostra Patrycja, spokojnie żyje i dalej może dręczyć dzieci”. Chłopcy z ośrodka sióstr boromeuszek mogą się ubiegać o odszkodowanie, ale jedynie od zakonu. Nie ma bowiem świeckiej instytucji w Polsce, która przyznałaby się do odpowiedzialności za kontrolę ośrodka siostry Bernadetty. Dziewczynki zadośćuczynienia nie dostaną.

Zosia, wychowanka sióstr boromeuszek:
- Opowiem ci o sierocińcu, o siostrach, które przyszły do nas z piekła, o próbach samobój­czych i przywiązywaniu do słupa. Ale napisz ten tekst do dziewczyn takich, jaką byłam dawniej. Powiedz im, żeby uciekały, jeśli trafią do bidula prowadzonego przez agresywnych wychowaw­ców. Lepiej żyć na ulicy. I przekaż, żeby nie mieszkały na dworcu. Lepiej po kanałach się ukrywać, wtedy mężczyźni cię nie dopadną.
Nie pamiętam, jak trafiłam do ośrodka. Po­dobno w połowie lat dziewięćdziesiątych. Mia­łam wtedy pięć lat. Moi rodzice byli biedni, a do tego pili. W sierocińcu od początku było strasz­nie. Ton nadawały siostra Bernadetta, Patrycja, a później Monika. Podobne w okrucieństwie. Patrycja, bo stosowała upokarzające kary, jak przywiązanie do słupa i kaloryfera na wiele go­dzin. Monika, bo biła mnie najmocniej. Okła­dała pięściami po twarzy, kręgosłupie. Zdarza­ło się, że traciłam przytomność. A Bernadetta, bo jako dyrektor na to wszystko pozwalała.
Były też dobre siostry, ale one nie miały nic do powiedzenia.
Siostra Monika trenowała boks na dziew­czynkach. Potrafiła najpierw pobić kilkuletnią wychowankę, a potem podnieść ją do góry i rzucić o stół. Siostry mówiły:
- Głupia szmato, z ciebie nic w życiu nie bę­dzie.
W ośrodku były też dziewczynki grzeczne, które niczym się nie wyróżniały. Im czasem linką przyłożyły albo śmiały się z ich wyglądu.
- Z ciebie to kupa mięsa - rechotały.
Ale nie biły ich do krwi. A ja byłam nadpo­budliwa i mówiłam, co myślę. A najgorsze, że byłam inna. Siostra Monika rozpowiadała, że jestem Niemką z trzeciego pokolenia. A wła­ściwie to powtarzała:
- Ty pierdolony szwabie!
Bardzo ją denerwowało, że mówiłam po Ślą­sku i miałam problemy ze słuchem i wzrokiem. Przez to czasem nie usłyszałam jej rozkazu.
Jak były imprezy albo grille, to siostra Mo­nika zamykała mnie w sypialni lub w izolatce. Przynosiła trochę wody i jedzenia, ale bardzo mało, tyle żebym nie zdechła. Izolatka wyglą­dała jak szatnia. Miała kraty w oknach, a sio­stry zamykały drzwi od zewnątrz i trzymały klucz przy sobie. Nie było jak uciec. Czasem czekałaś tam na karę, wtedy było najtrudniej. Czujesz, jak serce ci gwałtownie uderza. Strach taki, że trudno oddychać.

Zaczęły się myśli samobójcze. Czekałam, aż wszyscy pójdą spać, i włóczyłam się po ośrod­ku. Szukałam nożyczek lub żyletki. Nie wiem, czy znasz takie uczucie, kiedy myślisz, że wła­ściwie nie masz nic do stracenia. Siostrom mówiłam, co o nich myślę. Chyba wtedy sio­stra Monika wzięła mnie do osobnego pokoju.
- Jesteś siedliskiem zła! - krzyczała. Ude­rzyła mnie w twarz. I wtedy coś we mnie pękło. Krzyknęłam:
- A ty jesteś zwykła kurwa, a nie siostra za­konna!
Pobiła mnie tali, że straciłam przytomność. Siostry powiedziały innym dziewczynom, że Zo­sia zemdlała od upału i jest w szpitalu. Tali na­prawdę wzięły mnie do izolatki, ocuciły, później tam zostawiły. Nie pamiętam, kiedy wyszłam, ale od razu wzięłam żyletkę i zaczęłam się ciąć. Zna­lazła mnie jedna z sióstr, pobiegła do Bernadetty, a ta zadzwoniła po psycholi. Wpakowali mnie w kaftan i zabrali do szpitala psychiatrycznego. Tam faszerowali psychotropami i trzymali zwią­zaną. Ale prosiłam tylko o jedną rzecz - żeby nie wracać do ośrodka. Psychiatrzy i psycholodzy patrzyli na mnie z góry, jak na zwierzątko do analizy. Mówiłam o rzeczach dla mnie najważ­niejszych, o upokorzeniu, przemocy sióstr, a oni prosili, żebym się bawiła dziwnymi klockami, i mnie obserwowali.
Zmusili mnie do powrotu do pingwinów. Dużo wtedy płakałam. Nikt nie mówi, że dziewczynki też były w ośrodku gwałcone. I to nie tylko przez star­sze wychowania, ale także przez chłopaków. Miałyśmy utrudniony kontakt z chłopcami, ale byli tacy, co znali wszystkie przejścia. Za­ciągali do pralni albo dopadali po szkole. Dziewczyny skarżyły się siostrom, a siostry i tak mówiły, że zmyślają.
Zaczęłam uciekać z ośrodka. Ale policja bra­ła mnie od rodziców i znowu przywoziła na miejsce. Więc przestałam przychodzić do ro­dziców, starałam się żyć na ulicy. Miałam do wyboru tylko psychiatryk albo siostry, a nie chciałam do reszty zwariować.
Czujesz głód, strach, ale na ulicy jesteś wolna.
Cieszę się, że sąd w Zabrzu potwierdził, co przeżyliśmy - bicie i poniżanie przez kilkadzie­siąt lat, brak reakcji na gwałty chłopców, przy­wiązywanie do słupów, wsadzanie twarzy do muszli klozetowej, wyzywanie od ułomów i szmat. Choć chcę zapytać sędziego: dlaczego kara dla siostry Bernadetty to dwa lata. Przecież za kradzieże odsiaduje się więcej. I jeszcze chcia­łabym mieć taką pewność, że siostry Patrycja i Monika już nigdy do dziecka się nie zbliżą.
Wiem, że przez ośrodek jesteśmy inni. Wy­chowankowie, których znam, są albo agresyw­ni, albo unikają ludzi. Najlepiej, jakbyśmy żyli na jakimś odludziu.
Nadal pragnę się zabić, ale chyba boję się śmierci tak samo jak życia.

Pani Agnieszka, świecka wychowawczyni w latach 2002-2007:
- Pamiętam, jak przyszłam w poniedziałek do pracy i Zosia była w szpitalu. Oczywiście sio­stry miały dla mnie zmyśloną historię, że ze­mdlała od upału. Ale dziewczynki powiedziały mi, że jedna z sióstr tak ją pobiła, że straciła przytomność. Później Zosia próbowała popełnić samobójstwa i została odwieziona do szpitala psychiatrycznego. To nie był jedyny przypadek Siostra Monika rwała dziewczynkom włosy z głowy. Raz straciła nad sobą kontrolę i szarpa­ła wychowanką tali, że na połowie głowy zostało jej gołe ciało pokryte krwią. Siostry przez tydzień trzymały ją w izolatce i nie puszczały do przed­szkola. Jak już wyszła, zaczesywano jej włosy w taki sposób, aby jak najmniej było widać rany.
Siostra Monika przyjechała do ośrodka z za­konnej placówki rolnej, gdzie zajmowała się zbiorem ziemniaków czy buraków. Przyjechała zahartowana i silna. Całą siłę wyładowywała na dziewczynkach. Chyba największą przyjemność sprawiało jej bicie tych najmłodszych. Nie po­trzebowała powodu. Dla mnie to był cyborg bez uczuć. Dziewczyny mówiły też sporo o siostrze Scholastyce: to były takie straszne historie z przeszłości o karach cielesnych, klęczeniu na grochu, przywiązywaniu, upokorzeniach. Ale nie chcę tego wspominać, bo czasem przychodzi ta­lia refleksja, że skoro ośrodek to było siedlisko zła, a ja w nim tkwiłam jako wychowawca przez tyle lat, to może ja też jestem zła.
O tym, że dziewczynki są bite przez siostrę Monikę, pisałam listy do matki generalnej. Nie reagowała. Później o siostrze Monice rozma­wiałam także z siostrą Franciszką. Nie miałam śmiałości pójść z tym do siostry Bernadetty. Czułam przed nią taki respekt. Wszyscy my­śleliśmy, że skoro dostała Nagrodę św. Kamila, to jest prawdziwym bożym człowiekiem.
Nie rozumiem, dlaczego siostry nie reagowa­ły na molestowanie. Osoby świeckie nie zosta­wały w ośrodku na noc. Pracowałam codziennie od jedenastej do dziewiętnastej. Wcześniej nie wierzyłam w te gwałty. Dopiero niedawno byli wychowankowie mi o nich opowiedzieli. Mówi­li, że molestowanie trwało od lat. Przypominam sobie, jak byłam na podwórku z dziewczynami i widziałam chłopców zamkniętych w salach. Wchodzili między framugę okna i kraty i tacy spłaszczeni błagali, aby ich wypuścić. Nawet nie chcę myśleć, że mogli być tam wtedy gwałceni.
Powiedziałam dziewczynom, które do tej pory mnie odwiedzają, że przynajmniej u nich nie było molestowania. „No jak nie - oburzyły się. - Jak tylko siostry poszły spać, to starsze dziewczyny wołały młodsze do łóżek”.
Tam trafiały bardzo różne dzieci. Niektóre były zupełnie zdrowe, rodzice zginęli w wypad­ku, a krewni nie mogli się nimi zająć, więc myśleli, że u sióstr będzie im najlepiej. To, co łączy­ło te dzieci, to samotność. One lgnęły do każde­go i zrobiłyby wszystko za odrobinę miłości.
Gdy pani Agnieszka kończy mówić, mam do niej tylko jedno pytanie:
- Skoro pani o biciu przez siostry wiedziała od samego początku, to dlaczego przez pięć lat nie zgłosiła pani tego na policję lub do kurato­rium?
Pani Agnieszka powtarza jedno zdanie dwa razy, tak jakby chciała przekonać nie mnie, lecz samą siebie:
- To grzech śmiertelny donosić na osoby duchowne.

W 2011 sąd skazał siostrę Bernadettę na dwa lata więzienia a siostrę Franciszkę, wychowawczynię w grupie chłopców, na osiem miesięcy w zawieszeniu.
Jeden z wizytatorów kuratorium mówi teraz anonimowo: - Proces sióstr przypadł na czas bogoojczyźniany w naszym kuratorium. Zawsze jak zmienia się władza, to zmieniają kuratorów na swoich. Tym razem były to osoby przychylne Kościołowi i osób duchownych nie można było krytykować. Wizytator Maciej Osuch, który zajmował się ośrodkiem, został opieprzony, bo uwiarygadniał słowa wychowanków w mediach. Dlatego sprawa od razu ucichła. Wojewódzki ku­rator wysłał nawet pismo do rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego, w któ­rym nazywał wypowiedzi wizytatora Osucha o siostrach „szczególnie bulwersującymi”. Na szczęście rzecznik wziął wizytatora w obronę. Wszyscy w kuratorium chcieli jak najszybciej za­mknąć tę sprawę, tali aby nie robić siostrom złej opinii. Prokuratura wysłała podziękowania za pomoc i szybkie działanie Osucha. Więc kurato­rzy mieli papier, w razie gdyby ktoś miał do nich pretensje. Przestali interesować się siostrami. Choć wiadomo, że jeśli sprawa nie jest głośna, to przynajmniej część wychowawczyń może dalej mieć kontakt z dziećmi w innych miejscach w Polsce. Moim zdaniem nie powinno się zosta­wić wszystkiego na barkach prokuratury. Tym bardziej że wydarzenia w grupie dziewczynek przedawniły się pod względem prawym.
Maciej Osuch, wizytator, który kontrolował ośrodek, opisał drastyczną przemoc w grupie dziewczyn. W dosadny sposób wyjaśniał w de­legaturze, że należy dokładnie zbadać ten przypadek. Po kilku dniach od złożenia oficjalnej notki o boromeuszkach został odsunięty od kontroli ośrodka. - Siostry proszą, aby cię odsu­nąć. Mówią, że lepiej, aby kontrolą placówki za­jęła się jakaś kobieta - wyjaśnili mu przełożeni.

Marta, w ośrodku w latach 90.:
- Miałam osiem lat. Wróciłam ze szkoły. Ma­ma leżała pijana. Przynajmniej nie krzyczała. Ale wiedziałam, że w końcu zacznie mnie wy­zywać, choć mnie nie uderzy. To tata ją bil i po­niżał. Dlatego się rozpiła. Nie wiem, dlaczego akurat tego dnia powiedziałam: dość. Wyszłam z domu i wiedziałam, że już nigdy do niej nie wrócę. Włóczyłam się po Zabrzu, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nie pamiętam, czego chciałam, czy byłam głodna. Nad ranem pod­jechali do mnie policjanci. Było ich dwóch.
- Co tu robisz?
- Nie wrócę do mamy - broniłam się, choć nikt nie atakował.
Potrząsali głowami. Potem odeszli i o czymś rozmawiali. Zabrali mnie do domu dziecka u sióstr, na Wolności w Zabrzu. Teraz nazwa ulicy wydaje mi się zabawna.
Nie pamiętam żadnej rozprawy, badania. Nie wiem, dlaczego trafiłam akurat tam.

Zniknęły dwie dziewczyny. Wychowawczy­nie dowiedziały się, że były z chłopakami. Nie pamiętam, która kazała im zgolić głowy na łyso. Przyszły takie brzydkie. Miały pod oczami czer­wone sińce od łez. Siostra musiała je wyzwać od kurew i ladacznic. Pokazać, jak będzie wygląda­ło ich życie w przyszłości. Nas najbardziej bola­ło, kiedy siostry mówiły, że życia przed sobą nie mamy. Skończymy w takim samym szambie jak nasi rodzice, bo to genetyczne.
Myślę, że dlatego dziewczyny postanowiły to zakończyć. Wypiły płyn do mycia naczyń. Trafiły do izolatki.
Spałyśmy w trzech pokojach. Chłopcy mieli jedną sypialnię wspólnie i byli w nocy zamykani na klucz. Dziewczynki były podzielone według wieku, ale mogły przechodzić między pokojami. Widziałam, jak starsze wołają młodsze i proszą, żeby je dotykały. Te najmłodsze, które to robi­ły, miały siedem lat. Dziewczyny zachęcały:
- Chodź, pokażę ci, jak się kochają dorośli.
Dziwnie było patrzeć na te małe, które naśladowały ruchy dorosłych mężczyzn. A star­sze robiły z nimi, co chciały.

Siostra Patrycja budziła postrach w grupie dziewczynek. Niska, dość gruba, w7 okularach. Miała mnóstwo siły. Uwielbiała słodycze i jak któraś z dziewczyn dała jej czekoladę, to nie bi­ła jej nawet przez tydzień.
Źle się uczyłam. Zamyślałam się, na lek­cjach nie umiałam się skupić. W jednym pół­roczu miałam mnóstwo uwag, jedynek. Nie chciałam, żeby siostra Patrycja się dowiedzia­ła. Powyrywałam kartki z uwagami.
Ciekawe, co myślała pani, która zadzwoni­ła do ośrodka i powiedziała, że mam uwagi. Może myślała, że siostry mnie tylko upomną.
Siostra Patrycja nie zbiła mnie przy wszyst­kich. Zabrała mnie do osobnego pokoju. Tam zaczęła okładać mnie rękami po plecach, po gło­wie. Z całej siły. Płakałam. Błagałam, by przesta­ła. Bardzo się bałam, że jestem z nią sam na sam. Jej ręce drżały z pobudzenia. Twarz dziw­nie się wykrzywiła. Nie myślę, że sprawiało jej to przyjemność. Ale jestem też pewna, że nie było jej mnie żal. Najpierw stłukła mi okulary. Biła mnie coraz mocniej, aż była czerwona jak burak. Czułam się jak zabawka w jej rękach. Jakieś pół godziny później leżałam pokonana, posiniaczo­na aż do krwi. Nigdy nie czułam się tak bez­bronna. Ledwie wróciłam do dziewczyn. Cieszy­ły się tylko, że tego dnia nie trafiło na nie.
Siostra Patrycja często biła bez powodu. Po prostu rzucała się na kogoś. Jeden chłopak zo­stał odwieziony do szpitala, bo złamała mu obojczyk. Miała takie napady wściekłości.

Siostry zabierały nam wszystkie doku­menty, legitymacje. Wydawały tylko wtedy, jak były potrzebne. Jeśli ktoś do nas dzwonił, to zawsze rozmawiało się w pokoju dyrektor i siostra Bernadetta słuchała rozmowy.
Czułam, że siostra coś mi odbiera, choć wtedy nie znałam nawet słowa prywatność. Ale pamiętam, że wracałam na salę i myślałam, że ona nie ma prawa tak podsłuchiwać. To było na początku, potem już zaczęłam myśleć, że tak ma być. Tym bardziej że naszą korespon­dencję przeglądała też dobra siostra Józefa. Otwierała list, czytała i dopiero nam go dawa­ła. Czasem nawiązywała później do listu.

Jak niewolnik po raz pierwszy poczułam się po czterech latach pobytu w ośrodku.
- Od dwunastego roku życia zaczynają się te trudniejsze prace - powiedziała siostra Pa­trycja. - Dziś umyjesz okna.
Okna były bardzo wysokie. Trzeba było ustawić jeden stół na drugi, potem wejść na nie i myć tak dokładnie, żeby nie została żadna smuga. Bardzo się bałam, że spadnę. Czułam, że kolejne prace wymyślane przez siostry są dla mnie za trudne. Często byłam po nich zmęczo­na i spocona. Na pewno przerastały możliwości dwunastolatków. Nie wiem, dlaczego siostry chciały, żeby wszystko tak błyszczało.
Schody trzeba było taką szczotką drucianą szorować, też do momentu aż nie było już żad­nego brudu czy kurzu.
Nie warto było sprzeciwiać się siostrze Pa­trycji. Jedna z dziewczyn coś jej odpyskowała, to siostra ją za włosy wzięła i wsadziła jej głowę tali głęboko do kibla, że mało się nie zadławiła.

- Szybciej, szybciej! - krzyczała siostra Pa­trycja.
Czekałyśmy w kolejce do kąpania. Ustawio­ne po dwie, bo tak wchodzi się do wanny. Mia­łyśmy na sobie jedynie majtki. Siostra Patrycja zwykle najbardziej śmiała się z Moniki, że znów tyle je i w końcu się nie dopnie.
- Az ciebie z kolei jest taki suchar - mówi­ła do innej dziewczyny.
Bardzo nie lubiłam sposobu, w jaki siostra Patrycja na nas patrzyła podczas kąpania.
Była tylko jedna wanna, nie było pryszni­ców. Jedna toaleta na jakieś dwadzieścia osób, więc często nie mogłam doczekać się na swoją kolej i musiałam załatwić się na korytarzu do wiaderka ustawionego przed wejściem do ła­zienki. W tym samym momencie korytarzem mogły chodzić inne dziewczyny i siostry.
- Sraj szybciej! - czasem ktoś krzyknął i się śmiał.
Kąpałyśmy się raz w tygodniu. Ubrania i bieliznę zmieniałyśmy co tydzień. Nic dziw­nego, że siostra Patrycja nazywała nas „śmierdziuchami”.

Kilkakrotnie proszę o rozmowę z siostrami Moniką, Patrycją i Scholastyką lub choćby krótki komentarz do wypowiedzi wychowan­ków i sióstr na temat stosowanej przez nie przemocy.
Siostra Claret, przełożona generalna boromeuszek, mówi mi, że dopiero od roku jest prze­łożoną i niewiele wie o wydarzeniach w ośrodku. Tłumaczy, że po procesie w ośrodku zrobiono re­mont, sale dwudziestoosobowe zastąpiono kil­kuosobowymi. Zatrudniono psychologów i ka­drę świecką. Mówi, że ośrodek w Zabrzu funk­cjonuje teraz lepiej niż większość ośrodków spe­cjalnych w Polsce. I obiecuje, że po konsultacji z siostrami prześle mi komentarz. Po paru dniach odpisuje krótko: „Zarzutu stosowania przemocy przez siostrę Monikę, Patrycję i Scholastykę nigdy nie potwierdziły stosowne organa państwowe, które gruntownie zbadały działalność ośrodka. Jednakże przeprowadza­jąc restrukturyzację placówki, dokonano rów­nież wymiany kadry. Wspomniane siostry nie pracują z dziećmi”.

Siostry poskromione
Siostry, które pracowały w tej placówce, ale nie stosowały przemocy wobec wychowanków, zgodziły się wypowiedzieć anonimowo. Popro­siły, aby nie ujawniać, czy nadal są w zakonie:
- To była niewyobrażalnie trudna praca. Dzieci potrafiły rozbierać się przy wszystkich. Niektóre z nich publicznie się masturbowały. Al­bo dostawiały napadu paniki i atakowały pozo­stałe nożyczkami. Czasem jedna siostra miała pod sobą trzydzieścioro wychowanków w wie­ku od trzech do trzydziestu lat. Pani by nie zwa­riowała, zajmując się tyloma dziećmi siedem dni w tygodniu Nie rozumiem, po co instytucje pa­kowały tam wszystko jak leci Przecież my nie mieliśmy psychologa, seksuologa, nie było na­wet przestrzeni dla tylu wychowanków.
- Siostra Bernadetta była tak ceniona w mieście, bo nigdy nie odmówiła przyjęcia dziecka. Nieważne, jaki był stopień upośledze­nia. Chyba chciała być widziana jako święta. Musiała sobie z tym wszystkim radzić, a prze­cież nie można kontrolować kilkudziesięciorga dzieci w tak różnym wieku inaczej niż przez zrobienie z nich niewolników.
- Do ośrodka kierowano siostry na podsta­wie jednego kryterium: deklaracji, że lubią dzieci. Nie musiały mieć studiów^ psycholo­gicznych, a właściwie jakichkolwiek studiów.
- Mam ambiwalentne uczucia, gdy z panią rozmawiam. Z jednej strony chcę powiedzieć prawdę, a z drugiej siostry bardzo mi w życiu po­mogły. Bo ja byłam taka jak wychowankowie. Pochodzę z rodziny, w której od zawsze był smród wódki. W domu stosowano przemoc, sio­stra wpadła w narkotyki, a ja chciałam popełnić
samobójstwo. Boromeuszki okazały się ratun­kiem. Trafiłam do nich, jak miałam 16 lat. Jednak gdy pyta mnie pani o powód zachowania sióstr w ośrodku, to według mnie powody tkwią w za­konie. W mediach mówiono, że chłopcy nie mo­gli iść do liceum, tylko siostry wybierały im za­wód. Decyzjom sióstr nigdy nie można było się przeciwstawić. I tak też postępowano wcześniej z nimi. Potrzebowano sprzątaczki, to młodszej siostrze nie pozwolono iść na studia. Dla mnie takim najdziwniejszym przykładem była siostra, która od dziecka marzyła, aby zostać pielęgniar­ką. Cały czas czytała o lekach. Potrafiła spojrzeć na człowieka i wiedziała, jaką ma chorobę. Prze­łożone kazały jej iść na teologię. Rozpaczała, ale w zakonie najważniejsze jest posłuszeństwo. Sio­stry zwykle dobierały zawód tak, żeby zakonni­ca zrezygnowała ze swoich ambicji. Chodziło o jej poskromienie.

- Nowicjat to był Istny koszmar. Z12 sióstr, które były razem ze mną, tylko ja zostałam w zakonie. I to dlatego, że już naprawdę nie mia­łam gdzie pójść. Byłyśmy inwigilowane w każ­dym momencie naszego życia. Pamiętam, że przyszła do nas siostra, była komunistka, która się nawróciła. Dużo myślała o totalitaryzmie. Mówiła, że komunizm potrafił wypaczyć naw7et najpiękniejsze ideały. I ona porównała nasz no­wicjat do systemu totalitarnego. Siostry pod­słuchiwały wszystkie rozmowy. Jak rozmawia­łam z koleżanką, to słyszałam, że ktoś dyszy w słuchawce, ale one nawet się tego nie wsty­dziły. Wręcz przeciwnie, gdy nas później po­uczały, to nawiązywały do tych rozmów. Listy dostawiałyśmy już otwarte. Słyszałam, że nawet w więzieniu się tego nie robi, albo przynajmniej dba, żeby więzień nie zauważył. Nawet jak ktoś dostawał listy w języku rosyjskim, to siostry ni­by przypadkiem wtrącały, że one trochę rosyj­ski rozumieją. Musiałyśmy się tłumaczyć z naj­mniej istotnych decyzji: „A dlaczego wyszłaś ra­no na spacer”. Później siostry powtarzały te za­chowania w ośrodku. Wychowankowie musieli się spowiadać ze wszystkiego. Nawet rodzeń­stwo nie mogło się ze sobą kontaktować. Podej­rzana była „bliskość”. Osoby samotne i wyobco­wane łatwiej kontrolować.
- Siostra Scholastyka, która została przenie­siona z Zabrza, była później przełożoną najstar­szych sióstr w Brzegu Dolnym. Ze łzami w oczach mówiły, jak siostra Scholastyka je po­niża. Czasem przypominają mi się twarze tych sióstr, które u kresu życia musiały się bać.
- Jak wstąpiłam do zakonu, to zastanawia­ły mnie reguły związane ze sprzątaniem. Pod­łoga musiała aż lśnić, podobnie toalety. W ośrodku było tak samo. Nie wiem, po co szorowało się podłogę tak, aby światło się od­bijało. I musiały to robić małe dzieci.
- Myślę, niestety, że obecne problemy wy­chowanków z prawem w dużym stopniu wyni­kają z zachowania niektórych sióstr. Sama sły­szałam, jak starsze siostry nagminnie mówiły do dzieci: „Jesteście nic niewarte, a musimy was tu utrzymywać, bo byłyście tak niegrzecz­ne, że rodzice was nie chcieli”. Potem widzia­łam, jak te dzieci patrzą w okna w czasie od­wiedzin i czekają na rodziców, którzy mówili, że przyjdą. Zwykle zapominali przyjść.
- Najbardziej biły siostry Patrycja i Schola­styka. Myślę, że Patrycja miała nierówno pod sufitem. Bo dziewczynki mi mówiły, że potra­fiła łamać kości, wyrywać włosy. I zupełnie nie było jej żal dzieci. Byłam zdziwiona, że to sio­stra Bernadetta odpowiada za wszystko, bo na pewno były siostry zdolne do większej prze­mocy fizycznej.
- To, co wydarzyło się w ośrodku, jest nie­zwykle skomplikowane. Bo były siostry wyjąt­kowo okrutne, jak Patrycja, która według mnie miała skłonności sadystyczne, ale były też sio­stry podobne do skazanej przez sąd Franciszki, która kochała te dzieci i biła z bezsilności. Sio­stra Franciszka zaczytywała się w Korczaku. Ale chyba nie miała odpowiedniego wykształ­cenia lub obycia, żeby sobie te nauki dobrze zinterpretować. Takie siostry podpatrywały, jak dzieci są traktowane przez siostrę Scholastykę, i wzorowały się na niej. A nikt im nie pomagał. Kuratorium i urząd miasta zamykały oczy.

Prokurator Joanna Smorczewska, pierw­sza osoba, która skutecznie zareagowała na przemoc sióstr w Zabrzu i postawiła siostrze Bernadetcie zarzuty, mówi mi:
- Śledztwo w sprawie przemocy w ośrodku rozpoczęło się w 2007 roku. Gdy przyjechałam z policjantami do ośrodka, siostra dyrektor Bernadetta krzyczała: „To atak na Kościół i ktoś za to odpowie!”.
Wcześniej prowadziłam sprawy zabójców, pedofilów, ale nawet oni odczuwali jakieś wy­rzuty sumienia. A siostry były zupełnie zasko­czone naszą interwencją. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak szczerym przekonaniem u oprawcy, że postępuje właściwie, a działania prokuratury są zwykłą pomyłką, za którą pro­kurator i policjanci zostaną ukarani.
Siostra słuchała o wychowankach, którzy by­li w ośrodku bici i gwałceni, z kamienną twarzą i lekkim uśmiechem politowania. Pytała:, Jak pa­ni prokurator może wierzyć tym dzieciom, one są upośledzone, złe!”. Nie byłam już w stanie mówić do Agnieszki F. zwanej Bernadettą „sio­stro”. Odpowiedziałam więc: „Pani Agnieszko, jeśli ktoś tutaj jest zły, to jedynie pani”.

Leszek Gajosz, policjant, który wspólnie z prokurator Smorczewską przeprowadził Interwencję w ośrodku, mówi teraz:
- Powiem tak drastycznie. W ośrodku dzieci gwałciły się niemal codziennie. Długopisami, ołówkami, butelkami. I już nie będą żyć nor­malnie. Wszyscy przymykali oczy. Tak zwane dobre siostry, które tam pracowały, a które sa­me bały się Bernadetty, nauczyciele, psycholo­dzy i inni. Nie wierzę, że nikt o tym nie wie­dział. Po prostu ludzie nie chcą się mieszać. Nie wierzą, że potrafią coś zmienić.

Paweł Moczydłowski, socjolog I były szef więziennictwa:
- Zadziałał mechanizm tak zwanej kapralizacji. W wojsku jest to etap przygotowywania kapra­li do panowania nad siedmioosobową drużyną. Obowiązuje wówczas żelazna dyscyplina. Nie można się sprzeciwiać, niezależnie od okolicz­ności Stosuje się szereg kar, które mają zmienić
tych ludzi w bezwolne postacie kierowane roz­kazami. Na każdy sprzeciw reakcją jest ból. Na­stępuje absolutna inwigilacja życia. Później ka­prale przenoszą te zasady na swoją drużynę, stosują te same kary i zasady. Często zaprzecza­ją one ludzkiej godności. Według mnie właśnie na tej samej zasadzie siostra Bernadetta musia­ła zostać naznaczona przez siostrę Scholastykę lub inne siostry jeszcze podczas nowicjatu. Bo skąd miałaby to poczucie, że świetnie wypełnia swoje obowiązki Myślała: ćwiczę ich charakter. Robię to najlepiej, jak potrafię.
Przez lata obserwowałem okrutne zdarzenia w więzieniach i z takim koszmarem jak Ośrodek Sióstr Boromeuszek nigdy się nie spotkałem. Myślę, że instytucje kierowały dzieci do ośrodka, a wizytatorzy go nie kontrolowali, bo uwierzyli, że siła moralna sióstr zakonnych nie może bu­dzić podejrzeń. I za tę głupią, nawiną wiarę po­winni ponieść konsekwencje. Wypuściłbym z więzienia siostrę Bernadettę i wsadził tam tych wszystkich nauczycieli, wizytatorów, psycholo­gów, którzy wiedzieli o sytuacji w ośrodku lub mogli ją sprawdzić. Niech na własnej skórze do­świadczą tego, co przez lata czuły dzieci. A jak siostra będzie na wolności, to wreszcie poczują, co oznacza słowno „niesprawiedliwość”.

Pytam biegłą psycholog Marlę Ptasiewicz, obecną przy przesłuchaniach wychowan­ków, o profil osobowości sióstr, które sto­sowały najokrutniejsze kary.
- Dla mnie to nie typ osobowości, tylko bardziej kulturowe uwarunkowania. Te siostry skądś wcięły przekonanie: dzieci należy bić. Tak jakby ktoś im powiedział, że dzieci muszą być idealne.
I gdy popełniały błędy, to siostrom puszczały ha­mulce. Siostra dyrektor Bernadetta nawet pod­czas procesu była pewna siebie. W niektórych momentach, podczas zeznań dzieci, prychała.
Zdaniem sióstr wszystkie dzieci były opóź­nione w rozwoju. Ale przyczyny organiczne występowały tylko u części z nich. Reszta to dzieci, które do rozwoju nie były stymulowa­ne. W ośrodku nawet rozrywki były związane z nadzorem i kontrolą. Brakowało takiego zwykłego serca.
Według mnie siostry nie odróżniały gwał­cicieli od ofiar. Obie strony traktowały jak zbo­czeńców.
Siostry miały rację, że to bardzo trudna pra­ca, ale jej trudność nie może być żadnym uspra­wiedliwieniem. Jak ktoś sobie nie radzi, to mu­si zrezygnować. Teraz najważniejsze jest, żeby te dzieci nie miały poczucia winy, tylko uświa­domiły sobie, że zostały zwyczajnie skrzywdzo­ne. Podstawą terapii w takim przypadku jest usłyszenie od oprawcy: „To ja cię skrzywdziłem, przepraszam”. Dla dzieci byłoby najlepiej, aby wszystkie siostry, które stosowały kary, po pro­stu przyznały się do tego.

Imiona wychowanków zostały zmienione

Pisałam tylko o tych czynach sióstr, które znalazły potwierdzenie w aktach, lub usłyszałam o nich z co najmniej dwóch źródeł. Za pomoc dziękuję rzecznik Sądu Okręgowego w Gliwicach Agacie Dybek-Zdyń, prezes Sądu Rejonowego w Zabrzu Agnieszce Kubis oraz Joannie Smorczewskiej i Michałowi Szułczyńskiemu z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
22 kwietnia ukaże się moja książka „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?". Opisuję w niej, do czego prowadzi istnienie ośrodków wychowawczych poza kontrolą państwa. Premiera książki 23 kwietnia o 19.00 w Faktycznym Domu Kultury, ul. Gałczyńskiego 12, w Warszawie

ŹRÓDŁO

3 komentarze:

  1. A co ze mna????? Kiedy papiez mnie przeprosi za to ze pochwalil bicie dzieci somyslnie dajac do zrizumienia ze wolno bic po erogennej czesci ciała???
    Kiedy przeprosi mnie, dzis 36 letnia, i inne osoby dla ktorych bicie bylo seksualnym gwaltem gdyz podniecalo i gorszylo??????

    OdpowiedzUsuń
  2. A co ze mna????? Kiedy papiez mnie przeprosi za to ze pochwalil bicie dzieci somyslnie dajac do zrizumienia ze wolno bic po erogennej czesci ciała???
    Kiedy przeprosi mnie, dzis 36 letnia, i inne osoby dla ktorych bicie bylo seksualnym gwaltem gdyz podniecalo i gorszylo??????

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.

    OdpowiedzUsuń