W ośrodku były też
dziewczynki grzeczne Ich siostry nie biły do krwi
JUSTYNA KOPIŃSKA
Dokładnie
rok temu w „Dużym Formacie” opublikowałam reportaż o kilkudziesięciu latach przemocy w Specjalnym Ośrodku
Wychowawczym Sióstr Boromeuszek w Zabrzu.
Sąd od kilku lat odraczał wyrok
dla siostry Bernadetty, dyrektoria ośrodka, która we wnioskach powoływała się
na podeszły wiek (59 lat), stan zdrowia oraz działalność na rzecz Zgromadzenia
Sióstr Boromeuszek. Miesiąc po publikacji siostra Bernadetta została
odprowadzona przez funkcjonariuszy do zakładu karnego. Za znęcanie się
psychiczne i fizyczne oraz pomocnictwo w gwałtach na chłopcach.
Zadzwoniło do mnie wtedy wielu
chłopaków z ośrodka. Mówili, że „wreszcie chodzą z podniesioną głową”. Jednak na
Facebooku, na którym wychowankowie komentowali medialne doniesienia,
dostrzegłam rozżalenie dziewczyn. Jedna z nich napisała: „O nas nikt
Tylko wychowawczynie w grupie
chłopców postawiono przed sąd. Nasz potwór, siostra Patrycja, spokojnie żyje
i dalej może dręczyć dzieci”. Chłopcy z ośrodka
sióstr boromeuszek mogą się ubiegać o
odszkodowanie, ale jedynie od zakonu. Nie ma bowiem świeckiej instytucji w
Polsce, która przyznałaby się do odpowiedzialności za kontrolę ośrodka siostry
Bernadetty. Dziewczynki zadośćuczynienia nie dostaną.
Zosia, wychowanka sióstr boromeuszek:
- Opowiem ci o sierocińcu, o
siostrach, które przyszły do nas z piekła, o próbach samobójczych i
przywiązywaniu do słupa. Ale napisz ten tekst do dziewczyn takich, jaką byłam
dawniej. Powiedz im, żeby uciekały, jeśli trafią do bidula prowadzonego przez
agresywnych wychowawców. Lepiej żyć na ulicy. I przekaż, żeby nie mieszkały na
dworcu. Lepiej po kanałach się ukrywać, wtedy mężczyźni cię nie dopadną.
Nie pamiętam, jak trafiłam do
ośrodka. Podobno w połowie lat dziewięćdziesiątych. Miałam wtedy pięć lat.
Moi rodzice byli biedni, a do tego pili. W sierocińcu od początku było strasznie.
Ton nadawały siostra Bernadetta, Patrycja, a później Monika. Podobne w
okrucieństwie. Patrycja, bo stosowała upokarzające kary, jak przywiązanie do
słupa i kaloryfera na wiele godzin. Monika, bo biła mnie najmocniej. Okładała
pięściami po twarzy, kręgosłupie. Zdarzało się, że traciłam przytomność. A
Bernadetta, bo jako dyrektor na to wszystko pozwalała.
Były też dobre siostry, ale one
nie miały nic do powiedzenia.
Siostra Monika trenowała boks na
dziewczynkach. Potrafiła najpierw pobić kilkuletnią wychowankę, a potem
podnieść ją do góry i rzucić o stół. Siostry mówiły:
- Głupia szmato, z ciebie nic w
życiu nie będzie.
W ośrodku były też dziewczynki
grzeczne, które niczym się nie wyróżniały. Im czasem linką przyłożyły albo
śmiały się z ich wyglądu.
- Z ciebie to kupa mięsa -
rechotały.
Ale nie biły ich do krwi. A ja
byłam nadpobudliwa i mówiłam, co myślę. A najgorsze, że byłam inna. Siostra
Monika rozpowiadała, że jestem Niemką z trzeciego pokolenia. A właściwie to
powtarzała:
- Ty pierdolony szwabie!
Bardzo ją denerwowało, że mówiłam
po Śląsku i miałam problemy ze słuchem i wzrokiem. Przez to czasem nie
usłyszałam jej rozkazu.
Jak były imprezy albo grille, to
siostra Monika zamykała mnie w sypialni lub w izolatce. Przynosiła trochę wody
i jedzenia, ale bardzo mało, tyle żebym nie zdechła. Izolatka wyglądała jak
szatnia. Miała kraty w oknach, a siostry zamykały drzwi od zewnątrz i trzymały
klucz przy sobie. Nie było jak uciec. Czasem czekałaś tam na karę, wtedy było
najtrudniej. Czujesz, jak serce ci gwałtownie uderza. Strach taki, że trudno
oddychać.
Zaczęły się myśli samobójcze. Czekałam, aż wszyscy pójdą spać, i włóczyłam się po ośrodku.
Szukałam nożyczek lub żyletki. Nie wiem, czy znasz takie uczucie, kiedy
myślisz, że właściwie nie masz nic do stracenia. Siostrom mówiłam, co o nich
myślę. Chyba wtedy siostra Monika wzięła mnie do osobnego pokoju.
- Jesteś siedliskiem zła! -
krzyczała. Uderzyła mnie w twarz. I wtedy coś we mnie pękło.
Krzyknęłam:
- A ty jesteś zwykła kurwa, a nie
siostra zakonna!
Pobiła mnie tali, że straciłam
przytomność. Siostry powiedziały innym dziewczynom, że Zosia zemdlała od upału
i jest w szpitalu. Tali naprawdę wzięły mnie do izolatki, ocuciły, później tam
zostawiły. Nie pamiętam, kiedy wyszłam, ale od razu wzięłam żyletkę i zaczęłam
się ciąć. Znalazła mnie jedna z sióstr, pobiegła do Bernadetty, a ta
zadzwoniła po psycholi. Wpakowali mnie w kaftan i zabrali do szpitala
psychiatrycznego. Tam faszerowali psychotropami i trzymali związaną. Ale
prosiłam tylko o jedną rzecz - żeby nie wracać do ośrodka. Psychiatrzy i
psycholodzy patrzyli na mnie z góry, jak na zwierzątko do analizy. Mówiłam o
rzeczach dla mnie najważniejszych, o upokorzeniu, przemocy sióstr, a oni
prosili, żebym się bawiła dziwnymi klockami, i mnie obserwowali.
Zmusili mnie do powrotu do
pingwinów. Dużo wtedy płakałam. Nikt nie mówi,
że dziewczynki też były w ośrodku gwałcone. I to nie tylko przez starsze
wychowania, ale także przez chłopaków. Miałyśmy utrudniony kontakt z chłopcami,
ale byli tacy, co znali wszystkie przejścia. Zaciągali do pralni albo dopadali
po szkole. Dziewczyny skarżyły się siostrom, a siostry i tak mówiły, że
zmyślają.
Zaczęłam uciekać z ośrodka. Ale
policja brała mnie od rodziców i znowu przywoziła na miejsce. Więc przestałam
przychodzić do rodziców, starałam się żyć na ulicy. Miałam do wyboru
tylko psychiatryk albo siostry, a nie chciałam do reszty zwariować.
Czujesz głód, strach, ale na ulicy
jesteś wolna.
Cieszę się, że sąd w Zabrzu
potwierdził, co przeżyliśmy - bicie i poniżanie przez kilkadziesiąt lat, brak
reakcji na gwałty chłopców, przywiązywanie do słupów, wsadzanie twarzy do
muszli klozetowej, wyzywanie od ułomów i szmat. Choć chcę zapytać sędziego:
dlaczego kara dla siostry Bernadetty to dwa lata. Przecież za kradzieże
odsiaduje się więcej. I jeszcze chciałabym mieć taką pewność, że siostry
Patrycja i Monika już nigdy do dziecka się nie zbliżą.
Wiem, że przez ośrodek jesteśmy
inni. Wychowankowie, których znam, są albo agresywni, albo unikają ludzi.
Najlepiej, jakbyśmy żyli na jakimś odludziu.
Nadal pragnę się zabić, ale chyba
boję się śmierci tak samo jak życia.
Pani Agnieszka, świecka wychowawczyni w latach 2002-2007:
- Pamiętam, jak przyszłam w
poniedziałek do pracy i Zosia była w szpitalu. Oczywiście siostry miały dla
mnie zmyśloną historię, że zemdlała od upału. Ale dziewczynki powiedziały mi,
że jedna z sióstr tak ją pobiła, że straciła przytomność. Później Zosia
próbowała popełnić samobójstwa i została odwieziona do szpitala
psychiatrycznego. To nie był jedyny przypadek Siostra Monika rwała dziewczynkom
włosy z głowy. Raz straciła nad sobą kontrolę i szarpała wychowanką tali, że
na połowie głowy zostało jej gołe ciało pokryte krwią. Siostry przez tydzień
trzymały ją w izolatce i nie puszczały do przedszkola. Jak już wyszła,
zaczesywano jej włosy w taki sposób, aby jak najmniej było widać rany.
Siostra Monika przyjechała do
ośrodka z zakonnej placówki rolnej, gdzie zajmowała się zbiorem ziemniaków czy
buraków. Przyjechała zahartowana i silna. Całą siłę wyładowywała na
dziewczynkach. Chyba największą przyjemność sprawiało jej bicie tych
najmłodszych. Nie potrzebowała powodu. Dla mnie to był cyborg bez uczuć.
Dziewczyny mówiły też sporo o siostrze Scholastyce: to były takie straszne
historie z przeszłości o karach cielesnych, klęczeniu na grochu,
przywiązywaniu, upokorzeniach. Ale nie chcę tego wspominać, bo czasem
przychodzi talia refleksja, że skoro ośrodek to było siedlisko zła, a ja w nim
tkwiłam jako wychowawca przez tyle lat, to może ja też jestem zła.
O tym, że dziewczynki są bite
przez siostrę Monikę, pisałam listy do matki generalnej. Nie reagowała. Później
o siostrze Monice rozmawiałam także z siostrą Franciszką. Nie miałam śmiałości
pójść z tym do siostry Bernadetty. Czułam przed nią taki respekt. Wszyscy myśleliśmy,
że skoro dostała Nagrodę św. Kamila, to jest prawdziwym bożym człowiekiem.
Nie rozumiem, dlaczego siostry nie
reagowały na molestowanie. Osoby świeckie nie zostawały w ośrodku na noc.
Pracowałam codziennie od jedenastej do dziewiętnastej. Wcześniej nie wierzyłam
w te gwałty. Dopiero niedawno byli wychowankowie mi o nich opowiedzieli. Mówili,
że molestowanie trwało od lat. Przypominam sobie, jak byłam na podwórku z
dziewczynami i widziałam chłopców zamkniętych w salach. Wchodzili między
framugę okna i kraty i tacy spłaszczeni błagali, aby ich wypuścić. Nawet nie
chcę myśleć, że mogli być tam wtedy gwałceni.
Powiedziałam dziewczynom, które do
tej pory mnie odwiedzają, że przynajmniej u nich nie było molestowania. „No jak
nie - oburzyły się. - Jak tylko siostry poszły spać, to starsze dziewczyny
wołały młodsze do łóżek”.
Tam trafiały bardzo różne dzieci.
Niektóre były zupełnie zdrowe, rodzice zginęli w wypadku, a krewni nie mogli
się nimi zająć, więc myśleli, że u sióstr będzie im najlepiej. To, co łączyło
te dzieci, to samotność. One lgnęły do każdego i zrobiłyby wszystko za
odrobinę miłości.
Gdy pani Agnieszka kończy mówić,
mam do niej tylko jedno pytanie:
- Skoro pani o biciu przez siostry
wiedziała od samego początku, to dlaczego przez pięć lat nie zgłosiła pani tego
na policję lub do kuratorium?
Pani Agnieszka powtarza jedno
zdanie dwa razy, tak jakby chciała przekonać nie mnie, lecz samą siebie:
- To grzech śmiertelny donosić na
osoby duchowne.
W 2011 sąd skazał siostrę
Bernadettę na dwa lata więzienia a siostrę Franciszkę, wychowawczynię w
grupie chłopców, na osiem miesięcy w zawieszeniu.
Jeden z wizytatorów kuratorium
mówi teraz anonimowo: - Proces sióstr przypadł na czas bogoojczyźniany w naszym
kuratorium. Zawsze jak zmienia się władza, to zmieniają kuratorów na swoich.
Tym razem były to osoby przychylne Kościołowi i osób duchownych nie można było
krytykować. Wizytator Maciej Osuch, który zajmował się ośrodkiem, został
opieprzony, bo uwiarygadniał słowa wychowanków w mediach. Dlatego sprawa od
razu ucichła. Wojewódzki kurator wysłał nawet pismo do rzecznika praw
obywatelskich Janusza Kochanowskiego, w którym nazywał wypowiedzi wizytatora
Osucha o siostrach „szczególnie bulwersującymi”.
Na szczęście rzecznik wziął wizytatora w obronę. Wszyscy w kuratorium chcieli
jak najszybciej zamknąć tę sprawę, tali aby nie robić siostrom złej opinii.
Prokuratura wysłała podziękowania za pomoc i szybkie działanie Osucha. Więc
kuratorzy mieli papier, w razie gdyby ktoś miał do nich pretensje. Przestali
interesować się siostrami. Choć wiadomo, że jeśli sprawa nie jest głośna, to
przynajmniej część wychowawczyń może dalej mieć kontakt z dziećmi w innych
miejscach w Polsce. Moim zdaniem nie powinno się zostawić wszystkiego na
barkach prokuratury. Tym bardziej że wydarzenia w grupie dziewczynek
przedawniły się pod względem prawym.
Maciej Osuch, wizytator, który
kontrolował ośrodek, opisał drastyczną przemoc w grupie dziewczyn. W dosadny
sposób wyjaśniał w delegaturze, że należy dokładnie zbadać ten przypadek. Po
kilku dniach od złożenia oficjalnej notki o boromeuszkach został odsunięty od kontroli
ośrodka. - Siostry proszą, aby cię odsunąć. Mówią, że lepiej, aby kontrolą
placówki zajęła się jakaś kobieta - wyjaśnili mu przełożeni.
Marta, w ośrodku w
latach 90.:
- Miałam osiem lat. Wróciłam ze
szkoły. Mama leżała pijana. Przynajmniej nie krzyczała. Ale wiedziałam, że w
końcu zacznie mnie wyzywać, choć mnie nie uderzy. To tata ją bil i poniżał.
Dlatego się rozpiła. Nie wiem, dlaczego akurat tego dnia powiedziałam: dość.
Wyszłam z domu i wiedziałam, że już nigdy do niej nie wrócę. Włóczyłam się po
Zabrzu, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nie pamiętam, czego chciałam, czy byłam
głodna. Nad ranem podjechali do mnie policjanci. Było ich dwóch.
- Co tu robisz?
- Nie wrócę do mamy - broniłam
się, choć nikt nie atakował.
Potrząsali głowami. Potem odeszli
i o czymś rozmawiali. Zabrali mnie do domu dziecka u sióstr, na Wolności w
Zabrzu. Teraz nazwa ulicy wydaje mi się zabawna.
Nie pamiętam żadnej rozprawy,
badania. Nie wiem, dlaczego trafiłam akurat tam.
Zniknęły dwie dziewczyny. Wychowawczynie dowiedziały się, że były z chłopakami. Nie
pamiętam, która kazała im zgolić głowy na łyso. Przyszły takie brzydkie. Miały
pod oczami czerwone sińce od łez. Siostra musiała je wyzwać od kurew i ladacznic. Pokazać, jak będzie wyglądało ich życie
w przyszłości. Nas najbardziej bolało, kiedy siostry mówiły, że życia przed
sobą nie mamy. Skończymy w takim samym szambie jak nasi rodzice, bo to
genetyczne.
Myślę, że dlatego dziewczyny
postanowiły to zakończyć. Wypiły płyn do mycia naczyń. Trafiły do izolatki.
Spałyśmy w trzech pokojach.
Chłopcy mieli jedną sypialnię wspólnie i byli w nocy zamykani na klucz.
Dziewczynki były podzielone według wieku, ale mogły przechodzić między
pokojami. Widziałam, jak starsze wołają młodsze i proszą, żeby je dotykały. Te
najmłodsze, które to robiły, miały siedem lat. Dziewczyny zachęcały:
- Chodź, pokażę ci, jak się
kochają dorośli.
Dziwnie było patrzeć na te małe,
które naśladowały ruchy dorosłych mężczyzn. A starsze robiły z nimi, co
chciały.
Siostra Patrycja budziła
postrach w grupie dziewczynek. Niska, dość
gruba, w7 okularach. Miała mnóstwo siły. Uwielbiała słodycze i jak
któraś z dziewczyn dała jej czekoladę, to nie biła jej nawet przez tydzień.
Źle się uczyłam. Zamyślałam się,
na lekcjach nie umiałam się skupić. W jednym półroczu miałam mnóstwo uwag,
jedynek. Nie chciałam, żeby siostra Patrycja się dowiedziała. Powyrywałam
kartki z uwagami.
Ciekawe, co myślała pani, która
zadzwoniła do ośrodka i powiedziała, że mam uwagi. Może myślała, że
siostry mnie tylko upomną.
Siostra Patrycja nie zbiła mnie
przy wszystkich. Zabrała mnie do osobnego pokoju. Tam zaczęła okładać mnie
rękami po plecach, po głowie. Z całej siły. Płakałam. Błagałam, by przestała.
Bardzo się bałam, że jestem z nią sam na sam. Jej ręce drżały z pobudzenia. Twarz
dziwnie się wykrzywiła. Nie myślę, że sprawiało jej to przyjemność. Ale jestem
też pewna, że nie było jej mnie żal. Najpierw stłukła mi okulary. Biła mnie
coraz mocniej, aż była czerwona jak burak. Czułam się jak zabawka w jej rękach.
Jakieś pół godziny później leżałam pokonana, posiniaczona aż do krwi. Nigdy
nie czułam się tak bezbronna. Ledwie wróciłam do dziewczyn. Cieszyły się
tylko, że tego dnia nie trafiło na nie.
Siostra Patrycja często biła bez
powodu. Po prostu rzucała się na kogoś. Jeden chłopak został odwieziony do
szpitala, bo złamała mu obojczyk. Miała takie napady wściekłości.
Siostry zabierały nam wszystkie
dokumenty, legitymacje. Wydawały tylko
wtedy, jak były potrzebne. Jeśli ktoś do nas dzwonił, to zawsze rozmawiało się
w pokoju dyrektor i siostra Bernadetta
słuchała rozmowy.
Czułam, że siostra coś mi odbiera,
choć wtedy nie znałam nawet słowa prywatność. Ale pamiętam, że wracałam na salę
i myślałam, że ona nie ma prawa tak podsłuchiwać. To było na początku, potem
już zaczęłam myśleć, że tak ma być. Tym bardziej że naszą korespondencję
przeglądała też dobra siostra Józefa. Otwierała list, czytała i dopiero nam go
dawała. Czasem nawiązywała później do listu.
Jak niewolnik po raz pierwszy
poczułam się po czterech latach pobytu w ośrodku.
- Od dwunastego roku życia
zaczynają się te trudniejsze prace - powiedziała siostra Patrycja. - Dziś
umyjesz okna.
Okna były bardzo wysokie. Trzeba
było ustawić jeden stół na drugi, potem wejść na nie i myć tak dokładnie, żeby nie została żadna smuga. Bardzo się
bałam, że spadnę. Czułam, że kolejne prace wymyślane przez siostry są dla mnie
za trudne. Często byłam po nich zmęczona i spocona. Na pewno przerastały
możliwości dwunastolatków. Nie wiem, dlaczego siostry chciały, żeby wszystko
tak błyszczało.
Schody trzeba było taką szczotką
drucianą szorować, też do momentu aż nie było już żadnego brudu czy kurzu.
Nie warto było sprzeciwiać się
siostrze Patrycji. Jedna z dziewczyn coś jej odpyskowała, to siostra ją za
włosy wzięła i wsadziła jej głowę tali głęboko do kibla, że mało się nie
zadławiła.
- Szybciej, szybciej! - krzyczała siostra Patrycja.
Czekałyśmy w kolejce do kąpania.
Ustawione po dwie, bo tak wchodzi się do wanny. Miałyśmy na sobie jedynie
majtki. Siostra Patrycja
zwykle najbardziej śmiała się z Moniki, że
znów tyle je i w końcu się nie dopnie.
- Az ciebie z kolei jest taki
suchar - mówiła do innej dziewczyny.
Bardzo nie lubiłam sposobu, w jaki
siostra Patrycja na nas patrzyła podczas kąpania.
Była tylko jedna wanna, nie było
pryszniców. Jedna toaleta na jakieś dwadzieścia osób, więc często nie mogłam
doczekać się na swoją kolej i musiałam załatwić się na korytarzu do wiaderka
ustawionego przed wejściem do łazienki. W tym samym momencie korytarzem mogły
chodzić inne dziewczyny i siostry.
- Sraj szybciej! - czasem ktoś
krzyknął i się śmiał.
Kąpałyśmy się raz w tygodniu.
Ubrania i bieliznę zmieniałyśmy co tydzień. Nic dziwnego, że siostra Patrycja
nazywała nas „śmierdziuchami”.
Kilkakrotnie proszę o rozmowę z siostrami Moniką, Patrycją i Scholastyką lub choćby
krótki komentarz do wypowiedzi wychowanków i sióstr na temat stosowanej przez
nie przemocy.
Siostra Claret, przełożona generalna boromeuszek, mówi mi, że dopiero od
roku jest przełożoną i niewiele wie o wydarzeniach w ośrodku. Tłumaczy, że po
procesie w ośrodku zrobiono remont, sale dwudziestoosobowe zastąpiono kilkuosobowymi.
Zatrudniono psychologów i kadrę świecką. Mówi, że ośrodek w Zabrzu funkcjonuje
teraz lepiej niż większość ośrodków specjalnych w Polsce. I obiecuje, że po
konsultacji z siostrami prześle mi komentarz. Po paru dniach odpisuje krótko:
„Zarzutu stosowania przemocy przez siostrę Monikę, Patrycję i Scholastykę nigdy
nie potwierdziły stosowne organa państwowe, które gruntownie zbadały
działalność ośrodka. Jednakże przeprowadzając restrukturyzację placówki,
dokonano również wymiany kadry. Wspomniane siostry nie pracują z dziećmi”.
Siostry poskromione
Siostry, które pracowały w tej
placówce, ale nie stosowały przemocy wobec wychowanków, zgodziły się
wypowiedzieć anonimowo. Poprosiły, aby nie ujawniać, czy nadal są w zakonie:
- To była niewyobrażalnie trudna
praca. Dzieci potrafiły rozbierać się przy wszystkich. Niektóre z nich
publicznie się masturbowały. Albo dostawiały napadu paniki i atakowały pozostałe
nożyczkami. Czasem jedna siostra miała pod sobą trzydzieścioro wychowanków w
wieku od trzech do trzydziestu lat. Pani by nie zwariowała, zajmując się
tyloma dziećmi siedem dni w tygodniu Nie rozumiem, po co instytucje pakowały
tam wszystko jak leci Przecież my nie mieliśmy psychologa, seksuologa, nie było
nawet przestrzeni dla tylu wychowanków.
- Siostra Bernadetta była tak
ceniona w mieście, bo nigdy nie odmówiła przyjęcia dziecka. Nieważne, jaki był stopień
upośledzenia. Chyba chciała być widziana jako święta. Musiała sobie z tym
wszystkim radzić, a przecież nie można kontrolować kilkudziesięciorga dzieci w
tak różnym wieku inaczej niż przez zrobienie z nich niewolników.
- Do ośrodka kierowano siostry na
podstawie jednego kryterium: deklaracji, że lubią dzieci. Nie musiały mieć
studiów^ psychologicznych, a właściwie jakichkolwiek studiów.
- Mam ambiwalentne uczucia, gdy z
panią rozmawiam. Z jednej strony chcę powiedzieć prawdę, a z drugiej siostry bardzo
mi w życiu pomogły. Bo ja byłam taka jak wychowankowie. Pochodzę z rodziny, w
której od zawsze był smród wódki. W domu stosowano przemoc, siostra wpadła w
narkotyki, a ja chciałam popełnić
samobójstwo. Boromeuszki okazały
się ratunkiem. Trafiłam do nich, jak miałam 16 lat. Jednak gdy pyta mnie pani
o powód zachowania sióstr w ośrodku, to według mnie powody tkwią w zakonie.
W mediach mówiono, że chłopcy nie mogli iść do liceum, tylko siostry wybierały
im zawód. Decyzjom sióstr nigdy nie można było się przeciwstawić. I tak też
postępowano wcześniej z nimi. Potrzebowano sprzątaczki, to młodszej siostrze
nie pozwolono iść na studia. Dla mnie takim najdziwniejszym przykładem była
siostra, która od dziecka marzyła, aby zostać pielęgniarką. Cały czas czytała
o lekach. Potrafiła spojrzeć na człowieka i wiedziała, jaką ma chorobę. Przełożone
kazały jej iść na teologię. Rozpaczała, ale w zakonie najważniejsze jest
posłuszeństwo. Siostry zwykle dobierały zawód tak, żeby zakonnica
zrezygnowała ze swoich ambicji. Chodziło o jej
poskromienie.
- Nowicjat to był Istny
koszmar. Z12 sióstr, które były razem ze
mną, tylko ja zostałam w zakonie. I to dlatego, że już naprawdę nie miałam
gdzie pójść. Byłyśmy inwigilowane w każdym momencie naszego życia. Pamiętam,
że przyszła do nas siostra, była komunistka, która się nawróciła. Dużo myślała
o totalitaryzmie. Mówiła, że komunizm potrafił wypaczyć naw7et
najpiękniejsze ideały. I ona porównała nasz nowicjat do systemu totalitarnego.
Siostry podsłuchiwały wszystkie rozmowy. Jak rozmawiałam z koleżanką, to
słyszałam, że ktoś dyszy w słuchawce, ale one nawet się tego nie wstydziły.
Wręcz przeciwnie, gdy nas później pouczały, to nawiązywały do tych rozmów.
Listy dostawiałyśmy już otwarte. Słyszałam, że nawet w więzieniu się tego nie
robi, albo przynajmniej dba, żeby więzień nie zauważył. Nawet jak ktoś dostawał
listy w języku rosyjskim, to siostry niby przypadkiem wtrącały, że one trochę
rosyjski rozumieją. Musiałyśmy się tłumaczyć z najmniej istotnych decyzji: „A
dlaczego wyszłaś rano na spacer”. Później siostry powtarzały te zachowania w
ośrodku. Wychowankowie musieli się spowiadać ze wszystkiego. Nawet rodzeństwo
nie mogło się ze sobą kontaktować. Podejrzana była „bliskość”. Osoby samotne i
wyobcowane łatwiej kontrolować.
- Siostra Scholastyka, która
została przeniesiona z Zabrza, była później przełożoną najstarszych sióstr w
Brzegu Dolnym. Ze łzami w oczach mówiły, jak siostra Scholastyka je poniża.
Czasem przypominają mi się twarze tych sióstr, które u kresu życia musiały się
bać.
- Jak wstąpiłam do zakonu, to
zastanawiały mnie reguły związane ze sprzątaniem. Podłoga musiała aż lśnić,
podobnie toalety. W ośrodku było tak samo. Nie wiem, po co szorowało się
podłogę tak, aby światło się odbijało. I musiały to robić małe dzieci.
- Myślę, niestety, że obecne
problemy wychowanków z prawem w dużym stopniu wynikają z zachowania
niektórych sióstr. Sama słyszałam, jak starsze siostry nagminnie mówiły do
dzieci: „Jesteście nic niewarte, a musimy was tu utrzymywać, bo byłyście tak
niegrzeczne, że rodzice was nie chcieli”. Potem widziałam, jak te dzieci
patrzą w okna w czasie odwiedzin i czekają na rodziców, którzy mówili,
że przyjdą. Zwykle zapominali przyjść.
- Najbardziej biły siostry
Patrycja i Scholastyka. Myślę, że Patrycja miała nierówno pod sufitem. Bo dziewczynki mi mówiły, że potrafiła łamać
kości, wyrywać włosy. I zupełnie nie było jej żal dzieci. Byłam zdziwiona, że
to siostra Bernadetta odpowiada za wszystko, bo na pewno były siostry zdolne
do większej przemocy fizycznej.
- To, co wydarzyło się w
ośrodku, jest niezwykle skomplikowane. Bo były siostry wyjątkowo okrutne, jak
Patrycja, która według mnie miała skłonności sadystyczne, ale były też siostry
podobne do skazanej przez sąd Franciszki, która kochała te dzieci i biła z
bezsilności. Siostra Franciszka zaczytywała się w Korczaku. Ale chyba nie
miała odpowiedniego wykształcenia lub obycia, żeby sobie te nauki dobrze
zinterpretować. Takie siostry podpatrywały, jak dzieci są traktowane przez
siostrę Scholastykę, i wzorowały się na niej. A nikt im nie pomagał. Kuratorium
i urząd miasta zamykały oczy.
Prokurator Joanna Smorczewska,
pierwsza osoba, która skutecznie zareagowała na przemoc sióstr w Zabrzu i
postawiła siostrze Bernadetcie zarzuty, mówi mi:
- Śledztwo w sprawie przemocy w ośrodku rozpoczęło się w 2007 roku.
Gdy przyjechałam z policjantami do ośrodka, siostra dyrektor Bernadetta
krzyczała: „To atak na Kościół i ktoś za to odpowie!”.
Wcześniej prowadziłam sprawy
zabójców, pedofilów, ale nawet oni odczuwali jakieś wyrzuty sumienia. A
siostry były zupełnie zaskoczone naszą interwencją. Nigdy wcześniej nie
spotkałam się z tak szczerym przekonaniem u oprawcy, że postępuje właściwie, a
działania prokuratury są zwykłą pomyłką, za którą prokurator i policjanci
zostaną ukarani.
Siostra słuchała o wychowankach,
którzy byli w ośrodku bici i gwałceni, z kamienną twarzą i lekkim
uśmiechem politowania. Pytała:, Jak pani prokurator może wierzyć tym dzieciom,
one są upośledzone, złe!”. Nie byłam już w stanie mówić do Agnieszki F. zwanej
Bernadettą „siostro”. Odpowiedziałam więc: „Pani Agnieszko, jeśli ktoś tutaj
jest zły, to jedynie pani”.
Leszek Gajosz, policjant, który
wspólnie z prokurator Smorczewską przeprowadził Interwencję w ośrodku, mówi
teraz:
- Powiem tak drastycznie. W
ośrodku dzieci gwałciły się niemal codziennie. Długopisami, ołówkami,
butelkami. I już nie będą żyć normalnie. Wszyscy przymykali oczy. Tak zwane
dobre siostry, które tam pracowały, a które same bały się Bernadetty, nauczyciele,
psycholodzy i inni. Nie wierzę, że nikt o tym nie wiedział. Po prostu ludzie
nie chcą się mieszać. Nie wierzą, że potrafią coś zmienić.
Paweł Moczydłowski, socjolog I
były szef więziennictwa:
- Zadziałał mechanizm tak zwanej kapralizacji. W wojsku jest to etap przygotowywania kaprali do panowania
nad siedmioosobową drużyną. Obowiązuje wówczas żelazna dyscyplina. Nie można
się sprzeciwiać, niezależnie od okoliczności Stosuje się szereg kar, które
mają zmienić
tych ludzi w bezwolne postacie kierowane
rozkazami. Na każdy sprzeciw reakcją jest ból. Następuje absolutna
inwigilacja życia. Później kaprale przenoszą te zasady na swoją drużynę,
stosują te same kary i zasady. Często zaprzeczają one ludzkiej godności.
Według mnie właśnie na tej samej zasadzie siostra Bernadetta musiała zostać
naznaczona przez siostrę Scholastykę lub inne siostry jeszcze podczas
nowicjatu. Bo skąd miałaby to poczucie, że świetnie wypełnia swoje obowiązki
Myślała: ćwiczę ich charakter. Robię to najlepiej, jak potrafię.
Przez lata obserwowałem okrutne
zdarzenia w więzieniach i z takim koszmarem jak Ośrodek Sióstr Boromeuszek
nigdy się nie spotkałem. Myślę, że instytucje kierowały dzieci do ośrodka,
a wizytatorzy go nie kontrolowali, bo uwierzyli, że siła moralna sióstr
zakonnych nie może budzić podejrzeń. I za tę głupią, nawiną wiarę powinni
ponieść konsekwencje. Wypuściłbym z więzienia siostrę Bernadettę i wsadził tam
tych wszystkich nauczycieli, wizytatorów, psychologów, którzy wiedzieli o
sytuacji w ośrodku lub mogli ją sprawdzić. Niech na własnej skórze doświadczą
tego, co przez lata czuły dzieci. A jak siostra będzie na wolności, to wreszcie
poczują, co oznacza słowno „niesprawiedliwość”.
Pytam biegłą psycholog Marlę Ptasiewicz,
obecną przy przesłuchaniach wychowanków, o profil osobowości sióstr, które stosowały
najokrutniejsze kary.
- Dla mnie to nie typ osobowości,
tylko bardziej kulturowe uwarunkowania. Te siostry skądś wcięły przekonanie:
dzieci należy bić. Tak jakby ktoś im powiedział, że dzieci muszą być idealne.
I gdy popełniały błędy, to
siostrom puszczały hamulce. Siostra dyrektor Bernadetta nawet podczas procesu
była pewna siebie. W niektórych momentach, podczas zeznań dzieci, prychała.
Zdaniem sióstr wszystkie dzieci
były opóźnione w rozwoju. Ale przyczyny organiczne występowały tylko u
części z nich. Reszta to dzieci, które do rozwoju nie były stymulowane. W
ośrodku nawet rozrywki były związane z nadzorem i kontrolą. Brakowało takiego
zwykłego serca.
Według mnie siostry nie odróżniały
gwałcicieli od ofiar. Obie strony traktowały jak zboczeńców.
Siostry miały rację, że to bardzo
trudna praca, ale jej trudność nie może być żadnym usprawiedliwieniem. Jak
ktoś sobie nie radzi, to musi zrezygnować. Teraz najważniejsze jest, żeby te
dzieci nie miały poczucia winy, tylko uświadomiły sobie, że zostały zwyczajnie
skrzywdzone. Podstawą terapii w takim przypadku jest usłyszenie od oprawcy:
„To ja cię skrzywdziłem, przepraszam”. Dla dzieci byłoby najlepiej, aby
wszystkie siostry, które stosowały kary, po prostu przyznały się do tego.
Imiona wychowanków zostały zmienione
Pisałam tylko o tych czynach
sióstr, które znalazły potwierdzenie w aktach, lub usłyszałam o nich z co
najmniej dwóch źródeł. Za pomoc dziękuję rzecznik Sądu Okręgowego w Gliwicach Agacie
Dybek-Zdyń, prezes Sądu Rejonowego w Zabrzu Agnieszce Kubis oraz Joannie
Smorczewskiej i Michałowi Szułczyńskiemu z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
22 kwietnia ukaże się moja książka
„Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?". Opisuję w niej, do czego prowadzi
istnienie ośrodków wychowawczych poza kontrolą państwa. Premiera książki 23
kwietnia o 19.00 w Faktycznym Domu Kultury, ul. Gałczyńskiego 12, w Warszawie
A co ze mna????? Kiedy papiez mnie przeprosi za to ze pochwalil bicie dzieci somyslnie dajac do zrizumienia ze wolno bic po erogennej czesci ciała???
OdpowiedzUsuńKiedy przeprosi mnie, dzis 36 letnia, i inne osoby dla ktorych bicie bylo seksualnym gwaltem gdyz podniecalo i gorszylo??????
A co ze mna????? Kiedy papiez mnie przeprosi za to ze pochwalil bicie dzieci somyslnie dajac do zrizumienia ze wolno bic po erogennej czesci ciała???
OdpowiedzUsuńKiedy przeprosi mnie, dzis 36 letnia, i inne osoby dla ktorych bicie bylo seksualnym gwaltem gdyz podniecalo i gorszylo??????
Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuń