Dobiegają
końca zdjęcia do filmu o katastrofie smoleńskiej. Obraz, który ma wejść do kin
przed jesiennymi wyborami, będzie nawracać na wiarę w zamach.
Grzegorz Rzeczkowski
Dorota,
atrakcyjna brunetka po czterdziestce, pracuje w jednej z prywatnych telewizji (TVN24?). Na polecenie szefów prowadzi dziennikarskie śledztwo,
które ma wyjaśnić, kto naciskał na pilotów, by mimo mgły wylądowali w Smoleńsku
(„kto ich do tego zmusił?”, „po jakiego chuja tam w ogóle lecieli?”). Ci,
którzy tępo wierzą w pancerną brzozę, podpowiadają Dorocie tropy: w kokpicie
był generał (w domyśle Andrzej Błasik, dowódca sił powietrznych, choć jego
nazwisko nie pada), podsuwają informatorów, którzy twierdzą, że przed wylotem
krzykiem zmusił pilota do lotu.
Główna bohaterka filmu początkowo
myśli jak szefowie - że do tragedii doprowadził błąd pilotów. Ale jej wiara
stopniowo, scena za sceną, zaczyna się chwiać. Pomaga w tym wiele osób, które
spotyka - większość z nich wątpi w to, co mówi mainstream -
dzięki czemu manipulacje szefów Doroty szybko wychodzą na jaw. A to kolega,
amerykański dziennikarz David, rzuci uwagę typu: „Wierzycie w
te ruskie stenogramy?”, to znów informator -
były współpracownik prezydenta - stwierdzi, że już po wizycie prezydenta w
Gruzji w 2008 r. było wiadomo, że Ruscy prezydentowi tego nie darują. Nawet od
przypadkowo spotkanych w pociągu osób dziennikarka słyszy: „Może to i był
zamach”. Tak, powoli wszystko zaczyna składać się w całość.
Patriotyczne
gwiazdy
W scenariuszu, do którego dotarliśmy,
wszystko przemawia przeciwko oficjalnej wersji o przyczynach katastrofy.
Pewnego dnia podczas joggingu Dorota trafia w Lesie Kabackim na miejsce, gdzie
w 1987 r. rozbił się I1-62M ze 183 osobami na pokładzie. Dziennikarka nie zna
tej historii, ale słyszy od przypadkowego przechodnia: „Widać, jak tu wyciął
trzysta metrów lasu, zanim uderzył w ziemię. Zrobił wielki krater, kawałek
stąd!”. Już dzień później występujący w scenariuszu jako Spec „postawny
mężczyzna koło czterdziestki” dopowiada: „Tu-154 to maszyna na bazie
konstrukcji bombowca. Ma jeszcze mocniejsze skrzydła niż Ił, który wykosił
zagon lasu na Kabatach”. Te i inne bardziej przypadkowe spotkania i rozmowy, w
których pada również słowo „zamach”,
tajemnicze samobójstwa jej informatorów, nie pozostawiają innej możliwości,
jak odrzucić wiarę w mgłę i błąd pilotów.
Twórcom „Smoleńska” to jednak nie
wystarcza. Żeby widz sam nie zgubił tropów, twórcy podsuwają też inne, wymowne
obrazy: scenę z miejsca katastrofy z udziałem tajemniczego dyplomaty (gra go
sam Jerzy Zelnik), który każe towarzyszącym mu żołnierzom zarekwirować zdjęcia
zrobione przez polskiego operatora telewizyjnego. Gdy tamten protestuje, rzuca:
„Mnie tu nie ma”. Są też takie, jak z Pałacu Prezydenckiego, gdzie
funkcjonariusze ABW z tajemniczą kobietą z kluczami wkraczają do gabinetów
ofiar katastrofy i konfiskują dokumenty. Podobna scena powtarza się w hotelu
sejmowym. Pojawia się też postać profesora, o którym ojciec głównej bohaterki
mówi: „Całe szczęście, że są tacy, którzy się nie boją. Znoszą drwiny, nagonkę,
wiedzą, że Nobla za Smoleńsk nie dostaną”.
W rolę Doroty wcieliła się mało
znana aktorka Beata Fido, do niedawna zatrudniona w Polskim Instytucie Sztuki
Filmowej, w którym odpowiadała za kontakty z zagranicą. Lata 90. spędziła w
USA, grając w tamtejszych teatrach, po powrocie występowała m.in. w „Klanie”.
(Fido, podobnie jak i wielu innych aktorowi twórców „Smoleńska" z
reżyserem na czele, nie chciała rozmawiać z POLITYKĄ).
Jednak obsada filmu jest - nie
tylko z punktu widzenia prawicowego widza-niemal gwiazdorska. Zagrają w nim
aktorzy bardzo zasłużeni dla „środowisk patriotycznych”, ale i tacy, którzy
mają na koncie dobre role i zagrali w ważnych dla polskiego kina filmach.
Zobaczymy Ewę Dałkowską (w roli Marii Kaczyńskiej), Lecha Lotockiego (Lech
Kaczyński), Jerzego Zelnika, Marię Gładkowską, Annę Samusionek, Marka
Bukowskiego, Andrzeja Mastalerza (ostatnio widziany w miażdżonym przez prawicę
„Pokłosiu”), Redbada Klynstrę oraz gwiazdę spotkań pod krzyżem na Krakowskim
Przedmieściu Katarzynę Łaniewską (znaną m.in. z serialu „Plebania”, tu zagra
Annę Walentynowicz). Jak można było przeczytać w prawicowym serwisie
Niezależna.pl, wielu z nich podziwianych jest od lat „za odwagę cywilną i
publiczne wypowiedzi krytykujące rządową wersję wydarzeń z 10 kwietnia”.
Nie najgorsza jest ekipa twórców.
Oprócz reżysera Antoniego Krauzego znaleźli się w niej autor muzyki Michał
Lorenc. Za kamerą stanie Michał Pakulski, siostrzeniec Jana Jakuba Kolskiego -
w jego filmie „Zabić bobra" był autorem zdjęć, za które dostał Złotą Żabę
na festiwalu Camerimage w 2012 r.
Ale frontmenem „Smoleńska”, jego
twarzą i głosem oraz udziałowcem, jest producent Maciej Pawlicki, były redaktor
naczelny „Filmu”, w latach 90., za rządów „pampersów” w TVP, szef Jedynki. Główną trybuną zaś media należące do powiązanych
ze SKOK spółek, głównie prawicowy tygodnik „wSieci”, który cyklicznie publikuje
informacje na temat filmu oraz rozmowy z aktorami.
Na jego łamach, pod koniec lutego,
Pawlicki ogłosił powrót ekipy „Smoleńska” na plan filmowy po dwuletniej
przerwie. Przy tej okazji nie pozostawił wątpliwości, z jak wielkim dziełem
będziemy mieli do czynienia: „Czy kiedykolwiek w historii polskiego kina było
aż takie oczekiwanie na film fabularny? Moim zdaniem nie było. Adaptacje
Sienkiewicza? (...) »Człowiek z żelaza« w 1981 r.? (...) Żaden z nich nie tkwił
tak głęboko w codzienności widzów, do których przemawiał, jak »Smoleńsk«. Żaden
z nich nie mógł zmienić biegu wydarzeń, o których
opowiadał”.
Inny cel, dla którego film ma
powstać, jest bardziej przyziemny, choć nie mniej ważny. Zdaniem Pawlickiego
nie jakaś tam „maskarada”, ale prawdziwe śledztwo na temat przyczyn katastrofy
będzie przeprowadzone dopiero po zmianie władzy, więc film musi niejako je zastąpić,
wyprzedzić, „opierając się nie na zaklęciach moskiewskich czarnoksiężników w
rodzaju Laska czy Hypkiego, ale na ogromnej liczbie badań wykonanych przez
naukowców z wielu krajów”.
Na film co łaska
Do Wielkanocy ekipa nakręciła trzy
czwarte materiału, czyli ok. 30 z 40 zaplanowanych dni zdjęciowych
(realizowanych w Polsce i USA). Jedną z pierwszych scen filmu jest odtworzenie
katastrofy oczami świadków, m.in. załogi Jaka-40 (jej dowódca por. Artur
Wosztyl jest jednym z konsultantów filmu). W scenariuszu można przeczytać, że
gdy tupolew próbował wylądować, najpierw słychać było ryk silników
zwiększających obroty, a następnie trzaski i dwa wybuchy. Zdjęcia do tej sceny
kręcono dwa lata temu, w kwietniu, na dawnym lotnisku wojskowym w Białej
Podlaskiej. Do Rosji ekipa się nie wybrała.
Lotnisko było jednym z pierwszych
planów „Smoleńska". Wtedy nie było jeszcze jasne, czy film w ogóle uda się
nakręcić. Brakowało chętnych do sfinansowania projektu, a zbiórka pieniężna
ogłoszona przez wspierającą przedsięwzięcie Fundację Smoleńsk 2010 zakończyła
się połowicznym sukcesem. Do niemal 11-milionowego budżetu darczyńcy dołożyli
jedynie 860 tys. zł. Dlatego twórcy „Smoleńska” pod koniec 2013 r. złożyli
wniosek do PISF o dofinansowanie produkcji. Chcieli niemal 5,5 min zł, choć
wcześniej twierdzili, że nie poproszą tej instytucji nawet o grosz, bo i tak
nic nie dostaną ze względu na wiadomy „stosunek kręgów państwowych do kwestii
katastrofy smoleńskiej i jej wyjaśnienia”. Gdy PISF odmówił, prace nad filmem
trzeba było zawiesić, a koszty ściąć. Do nakręcenia filmu potrzeba dziś 9,5 min
zł, z czego prawie 7,5 min zł jest już na koncie „Smoleńska”.
O tych, którzy dołożyli się do
produkcji, niewiele wiadomo. Początkowo jednym z koproducentów miała być
Apella, czyli powiązana ze SKOK agencja marketingowa, która przez spółkę
zależną wydaje „wSieci". Jednak Apella wycofała się z projektu z przyczyn,
o których ani firma, ani producent Maciej Pawlicki nie chcą rozmawiać. - Rozmowy
biznesowe mają to do siebie, że raz się udają, raz nie - ucina
Pawlicki, zaprzeczając jednocześnie, by firmy związane ze SKOK finansowały
film.
W środowisku filmowym huczy jednak
od pogłosek, że jest inaczej, o czym miałby świadczyć fakt, że główny ciężar
medialnej promocji filmu wzięty na siebie związane z nimi media, czyli oprócz
w „wSieci" portale wPolityce.pl oraz stefczyk.info.
Pewne jest, że drugim (oprócz
firmy Picaresque Macieja Pawlickiego) producentem i jednym z głównych
inwestorów jest firma Transcolor, która specjalizuje się profesjonalnych
systemach oświetleniowych instalowanych podczas koncertów i eventow. Co ciekawe, firma współpracuje m.in. z TVN przy takich programach, jak „Mam talent”, „Taniec z
gwiazdami” czy show Kuby Wojewódzkiego. Właściciel Transcoloru Lucjan Siwczyk
jakiś czas temu byl bohaterem prawicowej blogosfery, która ekscytowała się jego
inwestycjami w „Gazetę Polską Codziennie” (udziały w gazecie sprzedał w
ubiegłym roku) oraz wspieraniem TV Republika - współwłaścicielką stacji jest formalnie żona Siwczyka.
Pozostali inwestorzy „Smoleńska”,
a jest ich ponad setka, pozostają anonimowi. Wiadomo o nich tyle, że to firmy
oraz osoby prywatne, które zainwestowały przynajmniej po 5 tys. zł. Najwyższa
wpłata przekroczyła milion złotych. - W zamian otrzymują prawo do
udziału w ewentualnych zyskach z filmu. Prawo do umieszczenia swego imienia i
nazwiska lub nazwy firmy w napisach końcowych mają wszyscy inwestorzy i
darczyńcy - informuje Pawlicki, który obok Antoniego Krauzego, Tomasza
Łysiaka i Marcina Wolskiego jest również
jednym ze scenarzystów „Smoleńska”. W sumie inwestorzy dali na produkcję ponad
5,6 min zł. Reszta-1,7 min-pochodzi z wciąż trwającej zbiórki publicznej.
- Dzięki tym pieniądzom,
które już mamy, na pewno skończymy zdjęcia. Walczymy, by jak najszybciej
domknąć budżet - stwierdza Pawlicki.
Istnieje więc niebezpieczeństwo,
że pieniędzy nie wystarczy na postprodukcję i premierę filmu trzeba będzie
przesunąć. Ta zaś zaplanowana jest na październik - w epicentrum kampanii przed
wyborami parlamentarnymi. Podejrzenia, że film ma pomóc PiS je wygrać,
Pawlicki odrzuca. - Premierę planowaliśmy na kwiecień w 5 rocznicę tragedii. Ale
dyrektor P1SF odrzuciła nasz wniosek o dofinansowanie, tym samym premiera
została przesunięta. Wiosna albo jesień to najlepszy czas na premierę -
twierdzi producent.
Przy dźwięku trąbki
Aktorów łączy jedno - przekonanie,
że jeśli nawet nie doszło do zamachu, to samolot nie mógł się rozbić z powodu
błędów popełnionych przez pilotów i złych warunków atmosferycznych. Przy czym
młodsi, jak Andrzej Mastalerz, mówią o niedopowiedzeniach, niedomówieniach,
których ich zdaniem nie powinno być po pięciu latach od katastrofy i które
prowokują do tego, by nasuwała się hipoteza o zamachu. Starsi są bardziej
skłonni przyjąć teorię o zamachu, tak jak Ewa Dałkowska, która zdecydowanie
odrzuca wnioski komisji Jerzego Millera, nazywając je humbugiem i ustaleniami
bez podstaw. - Proszę mnie nie denerwować pytaniami o ich prawdziwość. To
mnie obraża - ucina temat.
Ostatni klaps na planie
„Smoleńska” ma paść 20 kwietnia. Zdjęcia kręcono już m.in. na Krakowskim
Przedmieściu, we wnętrzach Pałacu Kultury i Nauki (zagrały sale sejmowej oraz
przed Muzeum Narodowym w Warszawie, zastępującym budynek parlamentu w Tibilisi,
przed którym przemawiał Lech Kaczyński podczas pamiętnej podróży do Gruzji
latem 2008 r.
W planach są jeszcze m.in. zdjęcia
na pokładzie drugiej rządowej „tutki”, która stoi na wojskowym lotnisku w
Mińsku Mazowieckim. Ekipa chce kręcić na zewnątrz i wewnątrz maszyny, ale
niewykluczone, że będzie musiała poradzić sobie bez tupolewa, bo na zdjęcia nie
chce się zgodzić prokuratura wojskowa, w której dyspozycji pozostaje samolot w
związku ze śledztwem przedłużonym właśnie do października.
Być może więc do scenariusza filmu
trzeba będzie nanieść kolejne poprawki, które - jak wyjawił niedawno Antoni
Krauze w rozmowie z radiem Wnet - wciąż się pojawiają, bo „cały czas
uaktualniamy wiedzę na ten temat”, głównie w oparciu o najnowsze ustalenia
tzw. ekspertów współpracujących z zespołem Antoniego Macierewicza. Jak mówi
Krauze, dzięki ich pracy „nikt z ludzi zajmujących się tą sprawą nie ma
wątpliwości, że nie była to żadna zwykła katastrofa i po prostu samolot został
wysadzony w powietrze”.
Krauze kategorycznie odrzuca
wszelkie oskarżenia o polityczne tło filmu lub promowanie nieprawdziwej wersji
o przyczynach katastrofy, którą nazywa zbrodnią. „Chcemy zrobić film oparty na
faktach, film, który przywróci poczucie, gdzie jest prawda, a gdzie jest
kłamstwo, który odkręci tę lawinę manipulacji i fałszerstw. Myślę, że z tej
perspektywy, choć mam nadzieję, iż nie tylko, będzie to ważny film” -
precyzował w serwisie wPolityce.pl.
Inne zdanie na ten temat mają
jednak znani reżyserzy, którzy czytali scenariusz i recenzowali go dla PISF.
Opinia podpisana m.in. przez Jerzego Skolimowskiego, Jerzego Stuhra i Sławomira
Fabickiego jest druzgocąca dla „Smoleńska”. „Scenariusz przedstawia świat
czarno-biały, a sama historia rozwija się w sposób bardzo przewidywalny. Przez
cały czas jest to fabularyzowana publicystyka, która tonie w dialogach i
monologach”. Autorzy opinii zarzucają twórcom scenariusza „jednowymiarowość
postaci” oraz „brak wyraźnych zwrotów akcji i dramaturgicznej kulminacji”.
Osobę głównej bohaterki krytykują za to, że jest „postacią papierową".
Film nazywają „apologią jednej postawy wobec katastrofy”. „Rażą patetyczne
dialogi i deklaratywne monologi wygłaszane ex cathedra” - dodają.
Szczególnie ostro - jako „ciało
obce” i nadużycie - krytykują przedostatnią scenę. W skrócie wygląda ona tak:
na leśnej polanie, nad świeżo wykopanymi dołami stoją polscy oficerowie w mundurach
z 1939 r., którzy patrzą w kierunku samolotu. Przy dźwiękach trąbki idą od jego
strony pasażerowie tupolewa z prezydentem i prezydentową na czele. Kamera
pokazuje ich wzruszone twarze. Gdy prezydent podchodzi do nich, salutują mu i
podają ręce. Z pobliskiego lasu wychodzi gęsta mgła.
Pani Beata Fido jest obecnie asystentką europosła PiS. Dziwna kariera zawodowa mało znanej aktorki opiera się na bliskiej znajomości z kuzynem Prezesa.
OdpowiedzUsuńA firma Transcolor odzyskuje inwestycje obsługując konwencje PiS. Taki sobie przepływ pieniążków.