wtorek, 7 kwietnia 2015

Twórca układu



Swoją potęgę Grzegorz Bierecki zbudował na wpływach politycznych i bardzo wielkich pieniądzach.

CEZARY ŁAZAREWICZ

Marcowe spotkanie w Sali Kolumnowej Sejmu, nabi­tej do ostatniego miejsca, poświęcone jest zmarłemu w katastrofie smoleńskiej Przemysławowi Gosiewskiemu. Ale Jaro­sław Kaczyński wspomina też najbliższego przyjaciela Gosiewskiego z lat 80., z którym razem działali w Niezależnym Zrzesze­niu Studentów, Grzegorza Biereckiego.
Obaj, jak mówi, stali murem za Lechem Kaczyńskim i byli niebywale sprawni, inteligentni i energiczni. Aż nawet za energiczni. Gdy w 1991 r. odbywały się wybory szefa Solidarności, obaj nie zostali wpuszczeni na salę obrad, bo była obawa, że tak zamieszają w głowach delegatom, że ci zamiast zagłosować na Mariana Krza­klewskiego, oddadzą swoje głosy na Lecha Kaczyńskiego. - Być może inaczej wtedy potoczyłaby się historia Polski -mówi Jarosław Kaczyński, a obok niego siedzi i z uśmiechem słucha tych pochwał senator Grzegorz Bierecki.
Historia może ułożyłaby się inaczej, ale na pewno nie lepiej dla niego. Najbogatszy parlamentarzysta PiS nie miałby ani takiej władzy jak ma dziś, ani takich wpływów. Żeby to zrozumieć, trzeba się przenieść do roku 1989, gdy 26-letni Grzesiek Bierecki wyrusza na swoją pierwszą transatlantycką wyprawę do Stanów Zjednoczonych.

DZIECKO KACZYŃSKIEGO
Bierecki jest już wtedy bliskim współpra­cownikiem wiceprzewodniczącego Solidar­ności Lecha Kaczyńskiego. Tę opozycyjną młodzież Lech poznał rok wcześniej na studenckich strajkach na Uniwersytecie Gdańskim i ściąga do tworzących się właśnie struktur Solidarności. Nazywają ich w związku dziećmi Kaczyńskiego. Bierecki zostaje szefem biura kontaktów z rządem i organizacjami społecznymi NSZZ „So­lidarność”. Dlatego jesienią 1989 r. jedzie z solidarnościową delegacją do USA. Witają ich tam jak bohaterów, którzy zatrzymali w Europie komunizm, i osobistych wy­słanników kochanego przez Amerykanów Lecha Wałęsy. Bierecki zna trochę angielski, więc udziela lokalnym gazetom wywiadów o polskiej walce o wolność. Jeden z takich wywiadów opublikowanych w „Kansas City Star” przeczytała Betty Kemagham z ame­rykańskiej Unii Kredytowej. „Zobaczyłam Pańskie zdjęcie i postanowiłam zaprosić Pana do odwiedzenia naszych unii kredytowych podczas Pańskiego pobytu w Kansas City” - napisała w liście do delegata.
Bierecki wraca z Ameryki już pochłonięty ideą kas. Tłumaczy działaczom Solidarności, na czym to polega, na przykładzie małych amerykańskich parafii, gdzie wierni groma­dzą oszczędności swoich znajomych, a po­tem sobie nawzajem pożyczają pieniądze. A że spółdzielnie takie nie są nastawione na zysk, to koszty kredytów są znacznie niższe niż w bankach. Wszyscy sobie nawzajem po­magają i się wspierają. W ten sposób tworzy się jeszcze struktura obywatelska. - To taka Solidarność kredytowa - tłumaczy, i Bierecki chce przeszczepić ten pomysł na polski grunt, ale potrzebuje wsparcia Solidarności. Przekonuje do pomysłu wiceprzewodniczącego Lecha Kaczyńskiego. Proponowana unia kredytowa jest alternatywą dla skompromitowanego systemu I zakładowych kas zapomogowo-pożyczkowych i ważnym elementem scalającym 5 struktury związku.
Początki są trudne. Bierecki jeździ swoim starym maluchem od zakładu do zakładu i próbuje zaszczepić ideę. Huty, stocznie, kopalnie, fabryki samochodów, wielkie zakłady pracy - to były miejsca, gdzie Bierecki próbował rozkręcać swój interes. Na spotkania przychodziło po kil­kanaście osób, nawet w takich zakładach jak Huta Katowice, w której pracowało 15 tys. ludzi.
- Swoją karierę zawdzięcza Lechowi Kaczyńskiemu, bo to on rekomendował go w Solidarności - mówi Zygmunt Wrzodak, który przez dziesięć lat był szefem najwięk­szej kasy SKOK Ursus, skupiającej 4,2 tys. członków.

JAK BUDOWANO IMPERIUM
Organizacją Spółdzielczych Kas Oszczędno­ściowo-Kredytowych zajmuje się Fundacja na rzecz Polskich Związków Kredytowych, w której Grzegorz Bierecki jest prezesem, a prezesem rady nadzorczej zostaje ojciec chrzestny SKOK-ów Lech Kaczyński. Na początku lat 90. tracą parasol ochronny Soli­darności, bo nowy przewodniczący związku Marian Krzaklewski pozbywa się Biereckiego. Firmie grozi bankructwo, gdy kończy się amerykańskie wsparcie. Bierecki z kilkoma najbliższymi współpracownikami pracują wtedy za darmo, wierząc, że idea wkrótce chwyci i uda im się zbudować potęgę na wzór amerykański. - Trzymała ich też wiara, że pracują dla siebie - opowiada bliski znajomy Biereckiego z lat 80. [Odkąd Bierecki zaczął wytaczać kolegom z podziemia procesy za ich wypowiedzi w tekście, wolą o nim mówić anonimowo].
Pierwszy SKOK powstaje w 1992 r. w elektrociepłowni w Gdańsku, a potem w kolejnych zakładach w Polsce. Struktura opiera się na zakładowych strukturach Solidarności, a ich organizacja przypomina jeszcze amerykańską samopomoc sąsiedzką, w których drobne sumy odkładane przez spółdzielców finansują równie niewielkie kredyty członków.
Popularność kas bierze się z dostępności w uzyskiwaniu w nich kredytu, zaufania do klienta i braku biurokracji. Ci, którzy dają kredyty, znają przecież tych, którzy je biorą. A chwilówki decydują o wielkim sukcesie. Pod koniec lat 90. jest już 256 kas. Publicyści ekonomiczni pieją z zachwytu i powtarzają, że w odróżnieniu od bezdusznych banków ta instytucja nastawiona jest na człowieka, a nie na zysk. Zwracają uwagę, że ruch w biznesie napędzają SKOK-om niewielcy klienci, którymi banki w ogóle nie były zainteresowane.
Niezależność kas kończy się w połowie lat 90., gdy wchodzi ustawa nakazująca SKOK-om konsolidację. Wszystkie zostają skupione pod organizacyjną czapą - Kasą Krajową SKOK. KK ma absolutną władzę nad wszystkimi SKOK-ami, a w KK władzę ab­solutną ma Bierecki i dwóch jego zastępców. Układ stworzony przez Biereckiego zapewnia mu w praktyce dożywotnią władzę i pełną kontrolę. Statutowe możliwości odwołania prezesa prawie nie istnieją. To pozwala Kasie Krajowej pacyfikować niepokornych i niezależnych.
- Bierecki buduje własne imperium - alarmuje Kazimierz Gaca, prezes pierw­szego spacyfikowanego przez Kasę Krajową SKOK-u w Bieruniu. Tak szlachetna idea samopomocy przekształca się w finansowe monstrum.
- Pod koniec lat 90. SKOK-i zaczyna oplatać pajęczyna - mówi Wrzodak. Co to za pajęczyna? To układ towarzysko-poli­tyczno-rodzinny związany z Grzegorzem Biereckim, jego bratem, kolegami i partyjnym zapleczem Porozumienia Centrum, a potem PiS. To dziesiątki firm powołanych przez Biereckiego i jego znajomych, które handlując same ze sobą, dostarczają korzyści udziałowcom. Napędu do tego układu do­starcza 2,5 min klientów - oszczędzających i zaciągających w SKOK-ach kredyty.
W latach 90. SKOK-i odgrywają jeszcze jedną ważną rolę: arki, która ratuje życie we­getującym z dala od parlamentu działaczom Porozumienia Centrum. Znajdują tu wtedy zatrudnienie m.in. Przemysław Gosiewski, jego żona Małgorzata oraz Ludwik Dorn. Dług wobec SKOK-ów spłacają w latach 2005-2007, gdy PiS przejmuje władzę. Wte­dy zapalą SKOK-om zielone światło. Dzięki wsparciu PiS, Lecha i Jarosława Kaczyńskich nad Grzegorzem Biereckim zostanie rozto­czony parasol ochronny pozwalający mu unikać odpowiedzialności.
Wrzodak: - Przy SKOK-ach promowano PC, potem AWS i PiS, nakłaniając spółdziel­ców na zjazdach regionalnych do współpracy z Kaczyńskimi.

UDERZYĆ W PUPILA
W 2002 r. prokuratura w Kaliszu postawiła Biereckiemu zarzut przestępstwa finanso­wego. Chodziło o wyprowadzanie pieniędzy z Wielkopolskiego Banku Rolniczego, w którym jedna ze spółek powiązanych ze SKOK-ami kupiła udziały. Władzę w banku przejęli wtedy Bierecki i jego współpra­cownicy ze SKOK-ów i w krótkim czasie, podpisując niekorzystne, jak stwierdził prokurator, dla banku umowy ze SKOK-ami, wyprowadzili z WBR 5,6 min zł. Drugą grupą, której prokuratura zarzuca wysysanie pieniędzy z banku, byli posłowie LPR Roma­na Giertycha (współpracownicy Giertycha, który zasiadał w radzie nadzorczej banku, też mieli w tej sprawie zarzuty). Te działania doprowadziły WBR do bankructwa.
Gdyby Bierecki został wtedy skazany, zamknęłoby mu to na zawsze drogę do pracy w jakichkolwiek instytucjach bankowych. Prokuratura w Kaliszu nigdy jednak nie skierowała aktu oskarżenia do sądu, bo, jak pisała „Gazeta Wyborcza”, po interwencji wicepremiera Romana Giertycha sprawa została przeniesiona do Łodzi. A tam prokuratura nie zdecydowała postawić Biereckiego przed sądem. To uratowało karierę prezesa SKOK-ów. Wrzodak, który był wtedy posłem LPR, twierdzi, że w tym czasie Bierecki dość często odwiedzał w Sejmie właśnie Giertycha. Zresztą czy rządzący wtedy PiS pozwoliłby uderzyć w swojego pupila?
Sprawa WBR ciągnie się jednak za Biereckim. Gdy w2008r. SKOK próbował obok spółdzielczych kas utworzyć Bank Oszczędnościowo - Kredytowy, Komisja Nadzoru Finansowego odrzuciła ten wniosek, uzasadniając to m.in. tym, że władze BOK nie dają rękojmi stabilnego i ostrożnego zarządzania bankiem. „Gazeta Wyborcza” pisała, że inicjatywę pogrążyła właśnie sprawa upadłego WBR.

KONIEC WŁADZY ABSOLUTNEJ
Przez wiele lat Grzegorz Bierecki walczył o pełnię władzy w SKOK-ach, dlatego bro­nił się przed poddaniem kas państwowemu nadzorowi finansowemu. Choć kierowana przez niego instytucja konkurowała z ban­kami, on zawsze powtarzał, że nie może się zgodzić na nadzór, bo SKOK-i to nie bank. A poza tym są w świetnej kondycji finansowej, ponieważ kontroluje je Kasa Krajowa. Przy wsparciu posłów PiS i prezy­denta Lecha Kaczyńskiego zwalczał pomysł poddania kas nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego. Bo to oznaczało koniec jego absolutnej władzy.
Gdy pod koniec 2012 r. KNF objął nadzór nad SKOK-ami, Bierecki zrezygnował z kie­rowania Kasą Krajową i przeszedł do rady nadzorczej. Był już wtedy senatorem PiS. Szybko się okazało, że SKOK-i są w fatalnej kondycji finansowej, większość z nich wyka­zuje straty i grozi im bankructwo. KNF wykrył też, że choć same SKOK-i ledwie dyszą, to transferują pieniądze do Luksemburga, gdzie powstała spółka SKOK Holding, kontrolująca kilkanaście firm w kraju. W ten sposób tylko w 2013 r. wyprowadzono z sektora SKOK aż 83 min zł. Pieniądze te zamiast na ratowanie SKOK trafiają do spółek powiązanych m.in. z Grzegorzem Biereckim i innymi ważnymi członkami władz Kasy Krajowej. Jedną z takich spółek jest Apella, która utworzyła z prawicowym dziennikarzem Michałem Karnowskim firmę Fratria, wydającą tygodnik „wSieci”
To właśnie na jego łamach prowadzona jest od miesięcy obrona SKOK-ów i senatora Grzegorza Biereckiego. Dziennikarze „wSieci” i portalu wPolityce.pl, należącego do tej samej spółki, atakują też wszystkich tych, którzy domagają się rozliczenia niegospodarności SKOK-ów i ich wieloletniego prezesa.

UPADEK UKŁADU
- Jest nieufny, skryty i bardzo ostrożny. Nie podejmuje pochopnych decyzji i stawia na ludzi, którym może bezgranicznie ufać - mówią jego znajomi z czasów opozy­cji. - Nie pcha się na pierwszą linię. Woli stać z boku i z tylnego siedzenia wszystko kontrolować, o wszystkim decydować. Aktywny stawał się tylko w zakulisowych rozgrywkach. I zawsze wolał być bardziej tam, gdzie są pieniądze i zaszczyty - mówi jego znajomy z podziemia.
Na naszych oczach upada układ stwo­rzony na zapleczu PiS i wspierany przez dziennikarzy opłacanych przez SKOK-i. Politycy PiS i prawicowi publicyści to dziś główne tuby propagandowe senatora Biereckiego, prowadzący akcję jego obrony.
A on sam od lat powtarza, że napaści na SKOK-i to tylko akcja jego przeciwników politycznych. Tak jakby to nie on stworzył ten patologiczny układ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz