Swoją
potęgę Grzegorz Bierecki zbudował na wpływach politycznych i bardzo wielkich
pieniądzach.
CEZARY ŁAZAREWICZ
Marcowe
spotkanie w Sali Kolumnowej Sejmu, nabitej do ostatniego miejsca, poświęcone
jest zmarłemu w katastrofie smoleńskiej Przemysławowi Gosiewskiemu. Ale Jarosław
Kaczyński wspomina też najbliższego przyjaciela Gosiewskiego z lat 80., z
którym razem działali w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów, Grzegorza
Biereckiego.
Obaj, jak mówi, stali murem za
Lechem Kaczyńskim i byli niebywale sprawni, inteligentni i energiczni. Aż nawet
za energiczni. Gdy w 1991 r. odbywały się wybory szefa Solidarności, obaj nie
zostali wpuszczeni na salę obrad, bo była obawa, że tak zamieszają w głowach
delegatom, że ci zamiast zagłosować na Mariana Krzaklewskiego, oddadzą swoje
głosy na Lecha Kaczyńskiego. - Być może inaczej wtedy potoczyłaby się historia Polski -mówi Jarosław Kaczyński, a
obok niego siedzi i z uśmiechem słucha tych pochwał senator Grzegorz Bierecki.
Historia może ułożyłaby się inaczej,
ale na pewno nie lepiej dla niego. Najbogatszy parlamentarzysta PiS nie miałby
ani takiej władzy jak ma dziś, ani takich wpływów. Żeby to zrozumieć, trzeba
się przenieść do roku 1989, gdy 26-letni Grzesiek Bierecki wyrusza na swoją
pierwszą transatlantycką wyprawę do Stanów Zjednoczonych.
DZIECKO KACZYŃSKIEGO
Bierecki jest już wtedy bliskim
współpracownikiem wiceprzewodniczącego Solidarności Lecha Kaczyńskiego. Tę
opozycyjną młodzież Lech poznał rok wcześniej na studenckich strajkach na
Uniwersytecie Gdańskim i ściąga do tworzących się właśnie struktur
Solidarności. Nazywają ich w związku dziećmi Kaczyńskiego. Bierecki zostaje
szefem biura kontaktów z rządem i organizacjami społecznymi NSZZ „Solidarność”.
Dlatego jesienią 1989 r. jedzie z solidarnościową delegacją do USA. Witają ich
tam jak bohaterów, którzy zatrzymali w Europie komunizm, i osobistych wysłanników
kochanego przez Amerykanów Lecha Wałęsy. Bierecki zna trochę angielski, więc
udziela lokalnym gazetom wywiadów o polskiej walce o wolność. Jeden z takich
wywiadów opublikowanych w „Kansas City Star” przeczytała Betty Kemagham z amerykańskiej Unii Kredytowej. „Zobaczyłam
Pańskie zdjęcie i postanowiłam zaprosić Pana do odwiedzenia naszych unii
kredytowych podczas Pańskiego pobytu w Kansas City” - napisała w liście do
delegata.
Bierecki wraca z Ameryki już
pochłonięty ideą kas. Tłumaczy działaczom Solidarności, na czym to polega, na
przykładzie małych amerykańskich parafii, gdzie wierni gromadzą oszczędności
swoich znajomych, a potem sobie nawzajem pożyczają pieniądze. A że
spółdzielnie takie nie są nastawione na zysk, to koszty kredytów są znacznie
niższe niż w bankach. Wszyscy sobie nawzajem pomagają i się wspierają. W ten
sposób tworzy się jeszcze struktura obywatelska. - To taka Solidarność
kredytowa - tłumaczy, i Bierecki chce przeszczepić ten pomysł na polski
grunt, ale potrzebuje wsparcia Solidarności. Przekonuje do pomysłu wiceprzewodniczącego Lecha Kaczyńskiego. Proponowana unia kredytowa jest alternatywą dla skompromitowanego systemu I zakładowych kas
zapomogowo-pożyczkowych i ważnym elementem scalającym 5 struktury związku.
Początki są trudne. Bierecki
jeździ swoim starym maluchem od zakładu do zakładu i próbuje zaszczepić ideę.
Huty, stocznie, kopalnie, fabryki samochodów, wielkie zakłady pracy - to były
miejsca, gdzie Bierecki próbował rozkręcać swój interes. Na spotkania
przychodziło po kilkanaście osób, nawet w takich zakładach jak Huta Katowice,
w której pracowało 15 tys. ludzi.
- Swoją karierę zawdzięcza Lechowi
Kaczyńskiemu, bo to on rekomendował go w Solidarności - mówi Zygmunt Wrzodak,
który przez dziesięć lat był szefem największej kasy SKOK Ursus, skupiającej
4,2 tys. członków.
JAK BUDOWANO IMPERIUM
Organizacją Spółdzielczych Kas
Oszczędnościowo-Kredytowych zajmuje się Fundacja na rzecz Polskich Związków
Kredytowych, w której Grzegorz Bierecki jest prezesem, a prezesem rady
nadzorczej zostaje ojciec chrzestny SKOK-ów Lech Kaczyński. Na początku lat 90.
tracą parasol ochronny Solidarności, bo nowy przewodniczący związku Marian
Krzaklewski pozbywa się Biereckiego. Firmie grozi bankructwo, gdy kończy się
amerykańskie wsparcie. Bierecki z kilkoma najbliższymi współpracownikami
pracują wtedy za darmo, wierząc, że idea wkrótce chwyci i uda im się zbudować
potęgę na wzór amerykański. - Trzymała ich też wiara, że pracują dla siebie -
opowiada bliski znajomy Biereckiego z lat 80. [Odkąd Bierecki zaczął wytaczać
kolegom z podziemia procesy za ich wypowiedzi w tekście, wolą o nim mówić
anonimowo].
Pierwszy SKOK powstaje w 1992 r. w
elektrociepłowni w Gdańsku, a potem w kolejnych zakładach w Polsce. Struktura
opiera się na zakładowych strukturach Solidarności, a ich organizacja
przypomina jeszcze amerykańską samopomoc sąsiedzką, w których drobne sumy
odkładane przez spółdzielców finansują równie niewielkie kredyty członków.
Popularność kas bierze się z
dostępności w uzyskiwaniu w nich kredytu, zaufania do klienta i braku
biurokracji. Ci, którzy dają kredyty, znają przecież tych, którzy je biorą. A
chwilówki decydują o wielkim sukcesie. Pod koniec lat 90. jest już 256 kas.
Publicyści ekonomiczni pieją z zachwytu i powtarzają, że w odróżnieniu od
bezdusznych banków ta instytucja nastawiona jest na człowieka, a nie na zysk.
Zwracają uwagę, że ruch w biznesie napędzają SKOK-om niewielcy klienci, którymi
banki w ogóle nie były zainteresowane.
Niezależność kas kończy się w
połowie lat 90., gdy wchodzi ustawa nakazująca SKOK-om konsolidację. Wszystkie
zostają skupione pod organizacyjną czapą - Kasą Krajową SKOK. KK ma absolutną
władzę nad wszystkimi SKOK-ami, a w KK władzę absolutną ma Bierecki i dwóch
jego zastępców. Układ stworzony przez Biereckiego zapewnia mu w praktyce
dożywotnią władzę i pełną kontrolę. Statutowe możliwości odwołania prezesa
prawie nie istnieją. To pozwala Kasie Krajowej pacyfikować niepokornych i
niezależnych.
- Bierecki buduje własne imperium
- alarmuje Kazimierz Gaca, prezes pierwszego spacyfikowanego przez Kasę
Krajową SKOK-u w Bieruniu. Tak szlachetna idea samopomocy przekształca się w
finansowe monstrum.
- Pod koniec lat 90. SKOK-i
zaczyna oplatać pajęczyna - mówi Wrzodak. Co to za pajęczyna? To układ
towarzysko-polityczno-rodzinny związany z Grzegorzem Biereckim, jego bratem,
kolegami i partyjnym zapleczem Porozumienia Centrum, a potem PiS. To dziesiątki
firm powołanych przez Biereckiego i jego znajomych, które handlując same ze
sobą, dostarczają korzyści udziałowcom. Napędu do tego układu dostarcza 2,5
min klientów - oszczędzających i zaciągających w SKOK-ach kredyty.
W latach 90. SKOK-i odgrywają
jeszcze jedną ważną rolę: arki, która ratuje życie wegetującym z dala od
parlamentu działaczom Porozumienia Centrum. Znajdują tu wtedy zatrudnienie
m.in. Przemysław Gosiewski, jego żona Małgorzata oraz Ludwik Dorn. Dług wobec
SKOK-ów spłacają w latach 2005-2007, gdy PiS przejmuje władzę. Wtedy zapalą
SKOK-om zielone światło. Dzięki wsparciu PiS, Lecha i Jarosława Kaczyńskich nad
Grzegorzem Biereckim zostanie roztoczony parasol ochronny pozwalający mu
unikać odpowiedzialności.
Wrzodak: - Przy SKOK-ach promowano
PC, potem AWS i PiS, nakłaniając spółdzielców na zjazdach regionalnych do
współpracy z Kaczyńskimi.
UDERZYĆ W PUPILA
W 2002 r. prokuratura w Kaliszu
postawiła Biereckiemu zarzut przestępstwa finansowego. Chodziło o
wyprowadzanie pieniędzy z Wielkopolskiego Banku Rolniczego, w którym jedna ze
spółek powiązanych ze SKOK-ami kupiła udziały. Władzę w banku przejęli wtedy
Bierecki i jego współpracownicy ze SKOK-ów i w krótkim czasie, podpisując
niekorzystne, jak stwierdził prokurator, dla banku umowy ze SKOK-ami,
wyprowadzili z WBR 5,6 min zł. Drugą grupą, której prokuratura zarzuca
wysysanie pieniędzy z banku, byli posłowie LPR Romana Giertycha
(współpracownicy Giertycha, który zasiadał w radzie nadzorczej banku, też mieli
w tej sprawie zarzuty). Te działania doprowadziły WBR do bankructwa.
Gdyby Bierecki został wtedy
skazany, zamknęłoby mu to na zawsze drogę do pracy w jakichkolwiek instytucjach
bankowych. Prokuratura w Kaliszu nigdy jednak nie skierowała aktu oskarżenia do
sądu, bo, jak pisała „Gazeta Wyborcza”, po interwencji wicepremiera Romana
Giertycha sprawa została przeniesiona do Łodzi. A tam prokuratura nie
zdecydowała postawić Biereckiego przed sądem. To uratowało karierę prezesa
SKOK-ów. Wrzodak, który był wtedy posłem LPR, twierdzi, że w tym czasie
Bierecki dość często odwiedzał w Sejmie właśnie Giertycha. Zresztą czy rządzący
wtedy PiS pozwoliłby uderzyć w swojego pupila?
Sprawa WBR ciągnie się jednak za
Biereckim. Gdy w2008r. SKOK próbował obok spółdzielczych kas utworzyć Bank
Oszczędnościowo - Kredytowy, Komisja Nadzoru Finansowego odrzuciła ten wniosek,
uzasadniając to m.in. tym, że władze BOK nie dają rękojmi stabilnego i
ostrożnego zarządzania bankiem. „Gazeta Wyborcza” pisała, że inicjatywę
pogrążyła właśnie sprawa upadłego WBR.
KONIEC WŁADZY ABSOLUTNEJ
Przez wiele lat Grzegorz Bierecki
walczył o pełnię władzy w SKOK-ach, dlatego bronił się przed poddaniem kas
państwowemu nadzorowi finansowemu. Choć kierowana przez niego instytucja
konkurowała z bankami, on zawsze powtarzał, że nie może się zgodzić na nadzór,
bo SKOK-i to nie bank. A poza tym są w świetnej kondycji finansowej, ponieważ
kontroluje je Kasa Krajowa. Przy wsparciu posłów PiS i prezydenta Lecha
Kaczyńskiego zwalczał pomysł poddania kas nadzorowi Komisji Nadzoru
Finansowego. Bo to oznaczało koniec jego absolutnej władzy.
Gdy pod koniec 2012 r. KNF objął
nadzór nad SKOK-ami, Bierecki zrezygnował z kierowania Kasą Krajową i
przeszedł do rady nadzorczej. Był już wtedy senatorem PiS. Szybko się okazało,
że SKOK-i są w fatalnej kondycji finansowej, większość z nich wykazuje straty
i grozi im bankructwo. KNF wykrył też, że choć same SKOK-i ledwie dyszą, to
transferują pieniądze do Luksemburga, gdzie powstała spółka SKOK Holding,
kontrolująca kilkanaście firm w kraju. W ten sposób tylko w 2013 r.
wyprowadzono z sektora SKOK aż 83 min zł. Pieniądze te zamiast na ratowanie
SKOK trafiają do spółek powiązanych m.in. z Grzegorzem Biereckim i innymi
ważnymi członkami władz Kasy Krajowej. Jedną z takich spółek jest Apella, która
utworzyła z prawicowym dziennikarzem Michałem Karnowskim firmę Fratria,
wydającą tygodnik „wSieci”
To właśnie na jego łamach
prowadzona jest od miesięcy obrona SKOK-ów i senatora Grzegorza Biereckiego.
Dziennikarze „wSieci” i portalu wPolityce.pl, należącego do tej samej
spółki, atakują też wszystkich tych, którzy domagają się rozliczenia
niegospodarności SKOK-ów i ich wieloletniego prezesa.
UPADEK UKŁADU
- Jest nieufny, skryty i bardzo
ostrożny. Nie podejmuje pochopnych decyzji i stawia na ludzi, którym może
bezgranicznie ufać - mówią jego znajomi z czasów opozycji. - Nie pcha się na
pierwszą linię. Woli stać z boku i z tylnego siedzenia wszystko kontrolować, o
wszystkim decydować. Aktywny stawał się tylko w zakulisowych rozgrywkach. I
zawsze wolał być bardziej tam, gdzie są pieniądze i zaszczyty - mówi jego
znajomy z podziemia.
Na naszych oczach upada układ stworzony
na zapleczu PiS i wspierany przez dziennikarzy opłacanych przez SKOK-i.
Politycy PiS i prawicowi publicyści to dziś główne tuby propagandowe senatora
Biereckiego, prowadzący akcję jego obrony.
A on sam od lat powtarza, że
napaści na SKOK-i to tylko akcja jego przeciwników politycznych. Tak jakby to
nie on stworzył ten patologiczny układ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz