niedziela, 12 kwietnia 2015

Jedna przyczyna, sto hipotez



Po pięciu latach od katastrofy smoleńskiej nasz stan wiedzy o niej dzieli się na fakty i mity.

W czwartą rocznicę katastrofy zespół ekspertów kie­rowany przez Macieja Laska, byłego wiceprzewod­niczącego rządowej komisji badającej przyczyny wypadku, ogłosił raport zatytułowany „Smoleńsk - jedna przyczyna, sto hipotez”. Przez ten rok liczba hipotez zapewne wzrosła. Natomiast tę jedną przyczynę językiem fa­chowym opisać można krótko: powodem katastrofy tupolewa było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nad- miernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione “ rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą terenową (słynna brzoza), oderwania fragmentu lewego skrzydła z lotką, a w konsekwencji utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią.
W rok po tym podsumowaniu mamy następny ważny doku­ment, czyli ocenę przyczyn katastrofy dokonaną przez kolejny zespół biegłych na zlecenie prowadzącej główne śledztwo Na­czelnej Prokuratury Wojskowej. W sumie są już więc trzy kom­pleksowe dokumenty: raport rosyjskiej komisji, zwany potocz­nie raportem Anodiny, przewodniczącej Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (w takiej formule działa rosyjska komisja badająca katastrofy lotnicze), raport rządowej komisji Jerzego Millera oraz ekspertyzę biegłych wojskowej prokuratury (w su­mie ponad 50 polskich ekspertów różnych dziedzin badało przy­czyny katastrofy).
Brakuje dokumentu kończącego śledztwo rosyjskie, prowa­dzone przez tamtejszy Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej, któ­ry jedynie informuje, jak wielką pracę wykonuje, przesłuchując setki świadków, gromadząc liczącą tysiące stron dokumentację, zabezpieczając setki przedmiotowi podkreślając, że wiele czyn­ności wykonano z udziałem Polaków. Nie znamy terminu jego zakończenia, choć znamy główne konkluzje. Rosyjscy prokura­torzy dają do zrozumienia, że winę za katastrofę ponosi polska załoga, a kontrolerzy w Smoleńsku działali prawidłowo i zgodnie z instrukcjami.
Termin zamknięcia rosyjskiego śledztwa jest ważny, gdyż, wedle zapewnień Rosjan, decyduje on o tym, kiedy wrak tupolewa (a także rejestratory lotu) wrócą do Polski. Wprawdzie polscy prokuratorzy mieli do wraku i rejestratorów dostęp nieograniczony i mogli wykonać wszystkie niezbędne czyn­ności, ale wrak ciągle leżący w Smoleńsku ma wymiar symbo­liczny i jest argumentem w politycznych bitwach o katastrofę. Dowodem, że Polski rząd niczego nie potrafi wyegzekwować od Rosjan.
W Rosji toczyły się także inne postępowania związane z kata­strofą, w sprawach pobocznych, ale budzących w Polsce spore emocje. W listopadzie 2013 r. prawomocnym już wyrokiem mo­skiewski sąd skazał czterech rosyjskich żołnierzy, mających chronić miejsce katastrofy, a oskarżonych m.in. o kradzież pieniędzy z kart bankowych Andrzeja Przewoźnika. Jeden ze sprawców skazany został na dwa lata kolonii karnej, pozo­stali dostali wyroki w zawieszeniu.

Dotychczasowe raporty różnią się drugorzędnymi szczegółami, ale są zgodne co do zasadniczej przy­czyny: nie było warunków do lądowania we mgle, a załoga tupolewa próbowała to zrobić. Eksperci wskazują na brak współpracy załogi, nieprzestrzeganie procedur, brak upraw­nień załogi do wykonania tego lotu, choć komisja Millera jest dla załogi nieco łaskawsza niż eksperci pracujący dla prokura­tury. Raport komisji Millera stwierdzał na przykład, że załoga próbowała odejść na drugi krąg, ale rozpoczęła wykonywanie manewru zbyt późno; eksperci prokuratury nie stwierdzają, by taką próbę w ogóle podjęto.
Oba raporty wskazują na bałagan wśród rosyjskich kontrole­rów pracujących w Smoleńsku, prokuratura dwóm z nich chce nawet postawić zarzuty spowodowania katastrofy, co jednak ma wymiar bardziej symboliczny niż realny. Raport MAK oczy­wiście o żadnej winie kontrolerów nie wspomina. Wszystkie raporty zdecydowanie wykluczają jakąkolwiek próbę zamachu czy działanie innych sił. Obecności jakichkolwiek materiałów wybuchowych nie stwierdzono.
Po pięciu latach śledztw smoleńskich, a jest ich kilka, zarówno prowadzonych przez prokuraturę wojskową, jak i prokuratu­ry cywilne, mamy więc stan, który pozwala na dość dokładny ogląd katastrofy. Główne śledztwo zostało wprawdzie znów przedłużone, na razie do 10 października, ale prokuratura woj­skowa zapowiada, że to termin niewystarczający. „Hamulcem” są badania prowadzone przez Wrocławską Akademię Medyczną dotyczące identyfikacji zwłok i ich szczątków. Dokumentacja medyczna spływała z Rosji nieregularnie i powoli, a prokura­torzy wojskowi tłumaczą, że chcą wszystkie szczegóły zapiąć na ostatni guzik. Ich decyzja - będzie to oczywiście umorzenie postępowania, bo sprawcy katastrofy zginęli-na pewno zosta­nie poddana kontroli sądów.
W sprawie smoleńskiej katastrofy toczyły się także inne śledztwa. W sierpniu 2011 r. prokuratura wojskowa postawiła zarzuty niedopełnienia obowiązków służbowych (dotyczyły organizacji lotu oraz wyznaczenia załogi) dwóm oficerom, którzy w 2010 r. pełnili stanowiska dowódcze w 36 pułku, zaj­mującym się lotami vipów. Nie przyznali się do winy, ale spra­wa ciągle jest w toku. Ostatnia opinia biegłych o przyczynach
katastrofy ma wpływ także na zarzuty stawiane ówczesnemu dowódcy pułku i dowódcy eskadry. Już widać, że nie popra­wia ona ich sytuacji, jednak jaki kształt przybiorą ostatecznie zarzuty, będziemy wiedzieli po zakończeniu całego śledztwa. Pierwsze efekty, choć nie prokuratorsko-sądowe, są: 36 pułk został rozwiązany.
Umorzono natomiast sprawę lądowania w Smoleńsku Jaka-40, który wiózł dziennikarzy. Załoga jaka wylądowała, mimo że nie dostała zgody kontrolerów. Prokuratorzy uznali, że dowódca samolotu ocenił, że mniejszą maszyną wyląduje na długim pasie mimo niesprzyjających warunków. Wylądował i nie naraził nikogo na niebezpieczeństwo, choć złamał polece­nie kontrolerów. W przyszłej dyskusji na temat roli kontrolerów rosyjskich w katastrofie tupolewa ten wątek może się pojawić, tym bardziej że nie ma żadnego zapisu wskazującego na to, że tupolew dostał zgodę na lądowanie. Przeciwnie, informo­wano załogę, że nie ma warunków do lądowania.
Zarzut, że lotniska nie zamknięto, a samolotu nie skierowano na zapasowe, ma w dużej mierze znaczenie propagandowe. Od dawna wiemy, że żadnego lotniska zapasowego nie wy­znaczono, a status lotniska Siewiernyj jest niejasny i Rosjanie mogą tym manipulować. Ma to jednak znaczenie drugorzędne, bowiem pierwszorzędne miała decyzja załogi o lądowaniu.
Badanie przyczyn katastrofy to także badanie okoliczno­ści organizacji lotu, potocznie nazywane cywilnym wątkiem w sprawie. Budzi on wielkie emocje, bowiem wiąże się z pro­blem odpowiedzialności politycznej i urzędniczej za przygo­towanie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku. Wątek cywilny został wydzielony do odrębnego postępowa­nia, które prowadziła cywilna prokuratura Warszawa Praga. Badano przygotowanie dwóch wizyt w Smoleńsku - premiera Donalda Tuska 7 kwietnia oraz prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia. Prokuratorzy uznali, że choć były nieprawidłowo­ści przy organizacji lotów, nie wystarczają one do postawienia zarzutów (opozycja polowała głównie na ówczesnego szefa Kancelarii Premiera Tomasz Arabskiego). To śledztwo zostało prawomocnie umorzone w listopadzie 2014 r., choć sąd uchylał dwukrotnie wcześniejsze umorzenia.
Prawomocne umorzenie nie oznacza jednak ostatecznego zamknięcia sprawy. W grudniu 2014 r. do Sądu Rejonowego Warszawa Śródmieście wpłynął bowiem akt oskarżenia zwany subsydiarnym (prywatny, prawo dopuszcza taką możliwość), wniesiony w imieniu 11 członków rodzin ofiar, zarzucający niedopełnienie obowiązków pięciorgu funkcjonariuszom pu­blicznym, oczywiście z Tomaszem Arabskim na czele. Nie ma jeszcze terminu rozpoczęcia tego procesu.
Toczy się natomiast sprawa wiceszefa BOR Pawła Bielawnego, wobec którego prokuratura Warszawa Praga skierowała w czerwcu 2012 r. akt oskarżenia o niedopełnienie obowiązków służbowych (niezabezpieczenie przez BOR lotniska w Smo­leńsku). Bielawny nie przyznaje się do winy, BOR nie miało bowiem takiego obowiązku i tego nie robiło. Zabezpieczenie należało do strony rosyjskiej. Prokurator jest jednak uparty. Tak czy inaczej fakt, że wiceszef BOR, służby, która w katastrofie straciła kilku funkcjonariuszy, jest jedyną osobą, która obec­nie staje przed sądem w sprawie katastrofy smoleńskiej - jak na skalę zdarzenia - wydaje się ironią losu.

Tyle jeśli idzie o fakty, poza nimi rozpościera się wy­jątkowo bogata sfera hipotez. Rozrosła się ona nie tylko dlatego, że taka jest natura tej katastrofy, ale również z powodu fatalnej, zwłaszcza na początku, polityki informacyjnej zarówno komisji Millera, jak i prokuratury wojskowej. Jeśli po katastrofie samolotu Germanwings w Alpach francuski prokurator już po kil­kudziesięciu godzinach odpowiedział na najbardziej nurtujące pytanie: dlaczego ta katastrofa się zdarzyła, to polscy prokura­torzy i eksperci nawet po kilku czy kilkunastu miesiącach mieli kłopot z udzielaniem jednoznacznych odpowiedzi (dziś prawie 30 proc. społeczeństwa, jeśli nawet nie wierzy w zamach, to ma poważne wątpliwości co do natury tej katastrofy).
Zespół Macieja Laska zewidencjonował prawie setkę różnych hipotez mających wyjaśnić przyczynę katastrofy tupolewa, które pojawiły się blogosferze, w różnych publikacjach czy podczas obrad zespołu Antoniego Macierewicza. Wszystkie obracają się wokół zamachu, choć różnie wykonanego.
Przez pewien czas wzięciem cieszyła się hipoteza, że przy­czyną katastrofy było wypuszczenie przez Rosjan helu, który zmniejszył siłę nośną samolotu. Eksperci odpowiadają, że aby było to możliwe, należałoby uwolnić do atmosfery kilka milionów metrów sześciennych gazu, co spowodowałoby gwałtowne oziębienie powietrza i w Smoleńsku spadłby śnieg. Hel trzeba byłoby także dowieźć na miejsce wieloma cysternami.
Równie często powtarzano, że Rosjanie rozpylili sztuczną mgłę, aby spowodować wypadek. Eksperci wyjaśniają - wy­tworzenie sztucznej mgły na tym obszarze wymagałoby zbu­dowania instalacji o wielkości kilku fabryk, niczego takiego w Smoleńsku nie było. Była też teoria maskirowki, czyli podrzu­cenia szczątków samolotu na miejsce wypadku, choć już kilka minut po katastrofie na miejscu był obecny reporter Telewizji Polskiej, który to miejsce filmował, zaraz też dotarły tam osoby oczekujące na przylot tupolewa. Pojawiła się też hipoteza, że tu- polew został „obezwładniony” poprzez zakłócenia działania urządzeń nawigacyjnych. Tymczasem samolot był sprawny aż do uderzenia w brzozę i reagował poprawnie na działania załogi. Żadne z urządzeń nawigacyjnych nie zarejestrowało sy­gnałów niesprawności, a załoga nie rozmawiała o problemach z nawigacją. Tor lotu zapisany w rejestratorach pokrywał się ze śladami zniszczeń na drzewach przed i za brzozą.
Wyjątkowe miejsce w teoriach spiskowych zajmuje wybuch, który jakoby nastąpił nad ziemią, skutkiem czego samolot roz­padł się w powietrzu, nad brzozą. Według innej znanej teorii tej brzozy w dniu katastrofy w ogóle nie było lub była złamana wcześniej, czego dowodzić miały zdjęcia satelitarne dostępne w wyszukiwarkach Bing Maps i Google Maps. Ta akurat teza okazała się wynikiem błędnej interpretacji obiektu, czyli brzo­zy, przez prof. Chrisa Cieszewskiego, członka zespołu Maciere­wicza. Obiekt wskazywany przez Cieszewskiego jako złamana brzoza był w istocie stertą desek. To wszystko, a także wiele innych wątpliwości i hipotez wyjaśnia na swej stronie inter­netowej zespół Macieja Laska.

Wszystkie nasze smoleńskie sprawy nie sprowadzają się jednak do ustalenia przyczyn katastrofy. Można nawet uznać, że im więcej dowodów na katastrofę spowodo­waną przez załogę, tym większego znaczenia nabierać będą spory choćby o upamiętnienie ofiar, czyli o pomniki. Mają one zasięg lokalny i międzynarodowy. Spór międzynarodowy to­czy się wokół pomnika w Smoleńsku. Minister kultury Bogdan Zdrojewski chciał tam postawić ogromny stumetrowy mur, na co nie zgodzili się Rosjanie. Tym bardziej że stosunki między Polską a Rosją zdecydowanie się pogorszyły. Tuż przed okrągłą rocznicą katastrofy Rosjanie ten pomnik uczynili nawet kar­tą przetargową: będzie zgoda na pomnik w Smoleńsku, jeśli w Krakowie na cmentarzu Rakowickim, gdzie przeniesiono z centrum miasta prochy 1200 żołnierzy radzieckich, stanie po­mnik Armii Czerwonej. Mamy więc zarzewie nowego konfliktu.
Zresztą sami ze sobą też nie potrafimy się porozumieć. Po latach dyskusji, po spotkaniach u prezydenta Bronisława Komorowskiego, władze Warszawy oraz część rodzin ofiar opo­wiadają się za postawieniem pomnika przy placu Piłsudskie­go w okolicy ulicy Trębackiej. PiS wraz ze swoimi rodzinami twardo trwa przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie zawsze po­mnik smoleński będzie bardziej pomnikiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego niż wszystkich ofiar. Samo miejsce wyznacza taką interpretację.

Janina Paradowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz