Po
pięciu latach od katastrofy smoleńskiej nasz stan wiedzy o niej dzieli się na
fakty i mity.
W czwartą
rocznicę katastrofy zespół ekspertów kierowany przez Macieja Laska, byłego
wiceprzewodniczącego rządowej komisji badającej przyczyny wypadku, ogłosił
raport zatytułowany „Smoleńsk - jedna przyczyna, sto hipotez”. Przez ten rok
liczba hipotez zapewne wzrosła. Natomiast tę jedną przyczynę językiem fachowym
opisać można krótko: powodem katastrofy tupolewa było zejście poniżej
minimalnej wysokości zniżania, przy nad- miernej prędkości opadania, w
warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i
spóźnione “ rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do
zderzenia z przeszkodą terenową (słynna brzoza), oderwania fragmentu lewego
skrzydła z lotką, a w konsekwencji utraty sterowności samolotu i zderzenia z
ziemią.
W rok po tym podsumowaniu mamy
następny ważny dokument, czyli ocenę przyczyn katastrofy dokonaną przez
kolejny zespół biegłych na zlecenie prowadzącej główne śledztwo Naczelnej
Prokuratury Wojskowej. W sumie są już więc trzy kompleksowe dokumenty: raport
rosyjskiej komisji, zwany potocznie raportem Anodiny, przewodniczącej
Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (w takiej formule działa rosyjska komisja
badająca katastrofy lotnicze), raport rządowej komisji Jerzego Millera oraz
ekspertyzę biegłych wojskowej prokuratury (w sumie ponad 50 polskich ekspertów
różnych dziedzin badało przyczyny katastrofy).
Brakuje dokumentu kończącego
śledztwo rosyjskie, prowadzone przez tamtejszy Komitet Śledczy Federacji
Rosyjskiej, który jedynie informuje, jak wielką pracę wykonuje, przesłuchując
setki świadków, gromadząc liczącą tysiące stron
dokumentację, zabezpieczając setki przedmiotowi podkreślając, że wiele czynności
wykonano z udziałem Polaków. Nie znamy terminu jego zakończenia, choć znamy
główne konkluzje. Rosyjscy prokuratorzy dają do zrozumienia, że winę za
katastrofę ponosi polska załoga, a kontrolerzy w Smoleńsku działali prawidłowo
i zgodnie z instrukcjami.
Termin zamknięcia rosyjskiego
śledztwa jest ważny, gdyż, wedle zapewnień Rosjan, decyduje on o tym, kiedy
wrak tupolewa (a także rejestratory lotu) wrócą do Polski. Wprawdzie polscy
prokuratorzy mieli do wraku i rejestratorów dostęp nieograniczony i mogli
wykonać wszystkie niezbędne czynności, ale wrak ciągle leżący w Smoleńsku ma
wymiar symboliczny i jest argumentem w politycznych bitwach o katastrofę.
Dowodem, że Polski rząd niczego nie potrafi wyegzekwować od Rosjan.
W Rosji toczyły się także inne
postępowania związane z katastrofą, w sprawach pobocznych, ale budzących w
Polsce spore emocje. W listopadzie 2013 r. prawomocnym już wyrokiem moskiewski
sąd skazał czterech rosyjskich żołnierzy, mających chronić miejsce katastrofy,
a oskarżonych m.in. o kradzież pieniędzy z kart bankowych Andrzeja Przewoźnika.
Jeden ze sprawców skazany został na dwa lata kolonii karnej, pozostali dostali
wyroki w zawieszeniu.
Dotychczasowe raporty różnią
się drugorzędnymi szczegółami, ale są zgodne co do zasadniczej przyczyny: nie było warunków do lądowania we mgle, a załoga tupolewa
próbowała to zrobić. Eksperci wskazują na brak współpracy załogi,
nieprzestrzeganie procedur, brak uprawnień załogi do wykonania tego lotu, choć
komisja Millera jest dla załogi nieco łaskawsza niż eksperci pracujący dla
prokuratury. Raport komisji Millera stwierdzał na przykład, że załoga
próbowała odejść na drugi krąg, ale rozpoczęła wykonywanie manewru zbyt późno;
eksperci prokuratury nie stwierdzają, by taką próbę w ogóle podjęto.
Oba raporty wskazują na bałagan
wśród rosyjskich kontrolerów pracujących w Smoleńsku, prokuratura dwóm z nich
chce nawet postawić zarzuty spowodowania katastrofy, co jednak ma wymiar
bardziej symboliczny niż realny. Raport MAK oczywiście o żadnej winie
kontrolerów nie wspomina. Wszystkie raporty zdecydowanie wykluczają jakąkolwiek
próbę zamachu czy działanie innych sił. Obecności jakichkolwiek materiałów
wybuchowych nie stwierdzono.
Po pięciu latach śledztw
smoleńskich, a jest ich kilka, zarówno prowadzonych przez prokuraturę wojskową,
jak i prokuratury cywilne, mamy więc stan, który pozwala na dość dokładny
ogląd katastrofy. Główne śledztwo zostało wprawdzie znów przedłużone, na razie
do 10 października, ale prokuratura wojskowa zapowiada, że to termin
niewystarczający. „Hamulcem” są badania prowadzone przez Wrocławską Akademię
Medyczną dotyczące identyfikacji zwłok i ich szczątków. Dokumentacja medyczna
spływała z Rosji nieregularnie i powoli, a prokuratorzy wojskowi tłumaczą, że
chcą wszystkie szczegóły zapiąć na ostatni guzik. Ich decyzja - będzie to
oczywiście umorzenie postępowania, bo sprawcy katastrofy zginęli-na pewno zostanie
poddana kontroli sądów.
W sprawie smoleńskiej katastrofy
toczyły się także inne śledztwa. W sierpniu 2011 r. prokuratura wojskowa
postawiła zarzuty niedopełnienia obowiązków służbowych (dotyczyły organizacji
lotu oraz wyznaczenia załogi) dwóm oficerom, którzy w 2010 r. pełnili
stanowiska dowódcze w 36 pułku, zajmującym się lotami vipów. Nie przyznali się
do winy, ale sprawa ciągle jest w toku. Ostatnia opinia biegłych o przyczynach
katastrofy ma wpływ także na
zarzuty stawiane ówczesnemu dowódcy pułku i dowódcy eskadry. Już widać, że nie
poprawia ona ich sytuacji, jednak jaki kształt przybiorą ostatecznie zarzuty,
będziemy wiedzieli po zakończeniu całego śledztwa. Pierwsze efekty, choć nie
prokuratorsko-sądowe, są: 36 pułk został rozwiązany.
Umorzono natomiast sprawę
lądowania w Smoleńsku Jaka-40, który wiózł dziennikarzy. Załoga jaka
wylądowała, mimo że nie dostała zgody kontrolerów. Prokuratorzy uznali, że
dowódca samolotu ocenił, że mniejszą maszyną wyląduje na długim pasie mimo
niesprzyjających warunków. Wylądował i nie naraził nikogo na niebezpieczeństwo,
choć złamał polecenie kontrolerów. W przyszłej dyskusji na temat roli
kontrolerów rosyjskich w katastrofie tupolewa ten wątek może się pojawić, tym
bardziej że nie ma żadnego zapisu wskazującego na to, że tupolew dostał zgodę
na lądowanie. Przeciwnie, informowano załogę, że nie ma warunków do lądowania.
Zarzut, że lotniska nie zamknięto,
a samolotu nie skierowano na zapasowe, ma w dużej mierze znaczenie
propagandowe. Od dawna wiemy, że żadnego lotniska zapasowego nie wyznaczono, a
status lotniska Siewiernyj jest niejasny i Rosjanie mogą tym manipulować. Ma to
jednak znaczenie drugorzędne, bowiem pierwszorzędne miała decyzja załogi o
lądowaniu.
Badanie przyczyn katastrofy to
także badanie okoliczności organizacji lotu, potocznie nazywane cywilnym
wątkiem w sprawie. Budzi on wielkie emocje, bowiem wiąże się z problem
odpowiedzialności politycznej i urzędniczej za przygotowanie wizyty prezydenta
Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku. Wątek cywilny został wydzielony do odrębnego
postępowania, które prowadziła cywilna prokuratura Warszawa Praga. Badano
przygotowanie dwóch wizyt w Smoleńsku - premiera Donalda Tuska 7 kwietnia oraz
prezydenta Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia. Prokuratorzy uznali, że choć były
nieprawidłowości przy organizacji lotów, nie wystarczają one do postawienia
zarzutów (opozycja polowała głównie na ówczesnego szefa Kancelarii Premiera
Tomasz Arabskiego). To śledztwo zostało prawomocnie umorzone w listopadzie 2014
r., choć sąd uchylał dwukrotnie wcześniejsze umorzenia.
Prawomocne umorzenie nie oznacza
jednak ostatecznego zamknięcia sprawy. W grudniu 2014 r. do Sądu Rejonowego
Warszawa Śródmieście wpłynął bowiem akt oskarżenia zwany subsydiarnym
(prywatny, prawo dopuszcza taką możliwość), wniesiony w imieniu 11 członków
rodzin ofiar, zarzucający niedopełnienie obowiązków pięciorgu funkcjonariuszom
publicznym, oczywiście z Tomaszem Arabskim na czele. Nie ma jeszcze terminu
rozpoczęcia tego procesu.
Toczy się natomiast sprawa
wiceszefa BOR Pawła Bielawnego, wobec którego prokuratura Warszawa Praga
skierowała w czerwcu 2012 r. akt oskarżenia o niedopełnienie obowiązków
służbowych (niezabezpieczenie przez BOR lotniska w Smoleńsku). Bielawny nie
przyznaje się do winy, BOR nie miało bowiem takiego obowiązku i tego nie
robiło. Zabezpieczenie należało do strony rosyjskiej. Prokurator jest jednak uparty.
Tak czy inaczej fakt, że wiceszef BOR, służby, która w katastrofie straciła
kilku funkcjonariuszy, jest jedyną osobą, która obecnie staje przed sądem w
sprawie katastrofy smoleńskiej - jak na skalę zdarzenia - wydaje się ironią
losu.
Tyle jeśli idzie o fakty, poza
nimi rozpościera się wyjątkowo bogata sfera hipotez. Rozrosła się ona nie tylko dlatego, że taka jest natura tej
katastrofy, ale również z powodu fatalnej, zwłaszcza na początku, polityki
informacyjnej zarówno komisji Millera, jak i prokuratury wojskowej. Jeśli po
katastrofie samolotu Germanwings w Alpach francuski prokurator już po kilkudziesięciu
godzinach odpowiedział na najbardziej nurtujące pytanie: dlaczego ta katastrofa
się zdarzyła, to polscy prokuratorzy i eksperci nawet po kilku czy kilkunastu
miesiącach mieli kłopot z udzielaniem jednoznacznych odpowiedzi (dziś prawie 30
proc. społeczeństwa, jeśli nawet nie wierzy w zamach, to ma poważne wątpliwości
co do natury tej katastrofy).
Zespół Macieja Laska
zewidencjonował prawie setkę różnych hipotez mających wyjaśnić przyczynę
katastrofy tupolewa, które pojawiły się blogosferze, w różnych publikacjach czy
podczas obrad zespołu Antoniego Macierewicza. Wszystkie obracają się wokół
zamachu, choć różnie wykonanego.
Przez pewien czas wzięciem
cieszyła się hipoteza, że przyczyną katastrofy było wypuszczenie przez Rosjan
helu, który zmniejszył siłę nośną samolotu. Eksperci odpowiadają, że aby było
to możliwe, należałoby uwolnić do atmosfery kilka milionów metrów sześciennych
gazu, co spowodowałoby gwałtowne oziębienie powietrza i w Smoleńsku spadłby
śnieg. Hel trzeba byłoby także dowieźć na miejsce wieloma cysternami.
Równie często powtarzano, że
Rosjanie rozpylili sztuczną mgłę, aby spowodować wypadek. Eksperci wyjaśniają -
wytworzenie sztucznej mgły na tym obszarze wymagałoby zbudowania instalacji o
wielkości kilku fabryk, niczego takiego w Smoleńsku nie było. Była też teoria maskirowki,
czyli podrzucenia szczątków samolotu na miejsce wypadku, choć już kilka minut
po katastrofie na miejscu był obecny reporter Telewizji Polskiej, który to
miejsce filmował, zaraz też dotarły tam osoby oczekujące na przylot tupolewa.
Pojawiła się też hipoteza, że tu- polew został „obezwładniony” poprzez
zakłócenia działania urządzeń nawigacyjnych. Tymczasem samolot był sprawny aż
do uderzenia w brzozę i reagował poprawnie na działania załogi. Żadne z urządzeń
nawigacyjnych nie zarejestrowało sygnałów niesprawności, a załoga nie
rozmawiała o problemach z nawigacją. Tor lotu zapisany w rejestratorach
pokrywał się ze śladami zniszczeń na drzewach przed i za brzozą.
Wyjątkowe miejsce w teoriach
spiskowych zajmuje wybuch, który jakoby nastąpił nad ziemią, skutkiem czego
samolot rozpadł się w powietrzu, nad brzozą. Według innej znanej teorii tej
brzozy w dniu katastrofy w ogóle nie było lub była złamana wcześniej, czego
dowodzić miały zdjęcia satelitarne dostępne w wyszukiwarkach Bing Maps i Google Maps. Ta akurat teza okazała się
wynikiem błędnej interpretacji obiektu, czyli brzozy, przez prof. Chrisa Cieszewskiego, członka zespołu Macierewicza. Obiekt
wskazywany przez Cieszewskiego jako złamana brzoza był w istocie stertą desek.
To wszystko, a także wiele innych wątpliwości i hipotez wyjaśnia na swej
stronie internetowej zespół Macieja Laska.
Wszystkie nasze smoleńskie
sprawy nie sprowadzają się jednak do ustalenia przyczyn katastrofy. Można nawet uznać, że im więcej dowodów na katastrofę
spowodowaną przez załogę, tym większego znaczenia nabierać będą spory choćby o
upamiętnienie ofiar, czyli o pomniki. Mają one zasięg lokalny i międzynarodowy.
Spór międzynarodowy toczy się wokół pomnika w Smoleńsku. Minister kultury
Bogdan Zdrojewski chciał tam postawić ogromny stumetrowy mur, na co nie
zgodzili się Rosjanie. Tym bardziej że stosunki między Polską a Rosją
zdecydowanie się pogorszyły. Tuż przed okrągłą rocznicą katastrofy Rosjanie ten
pomnik uczynili nawet kartą przetargową: będzie zgoda na pomnik w Smoleńsku,
jeśli w Krakowie na cmentarzu Rakowickim, gdzie przeniesiono z centrum miasta
prochy 1200 żołnierzy radzieckich, stanie pomnik Armii Czerwonej. Mamy więc
zarzewie nowego konfliktu.
Zresztą sami ze sobą też nie
potrafimy się porozumieć. Po latach dyskusji, po spotkaniach u prezydenta
Bronisława Komorowskiego, władze Warszawy oraz część rodzin ofiar opowiadają
się za postawieniem pomnika przy placu Piłsudskiego w okolicy ulicy
Trębackiej. PiS wraz ze swoimi rodzinami twardo trwa przy Krakowskim
Przedmieściu, gdzie zawsze pomnik smoleński będzie bardziej pomnikiem
prezydenta Lecha Kaczyńskiego niż wszystkich ofiar. Samo miejsce wyznacza taką
interpretację.
Janina Paradowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz