wtorek, 14 kwietnia 2015

PILOT SIĘ ZAWIESIŁ


Harmider panujący w kokpicie Tu-154M potęgował stres kapitana samolotu, który w efekcie wpadł w tak zwany tunel poznawczy. Skupił się na tym, aby wylądować, a nie zauważył, że samolot zszedł za nisko - mówi mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik części rodzin ofiar smoleńskich.

NEWSWEEK: Zna pan sylwetki psycholo­giczne pilotów znajdujące się w materia­łach śledztwa? Z opinii biegłych wynika, że mjr Protasiuk w ostatniej fazie lotu skoncentrował się na jednej tylko czynności i nie docierało do niego to, co się dzieje dookoła. 
RAFAŁ ROGALSKI: W aktach rzeczywiście jest taka opinia, ale to materiał dowodowy objęty tajemnicą śledztwa. Mogę się wypo­wiadać jedynie na temat tego, co znajduje się w stenogramach opublikowanych przez prokuraturę. Dla mnie te odczyty są jedno­znaczne. Pilot w ostatniej fazie lotu zawie­sił się. Milczał, nie reagował na wielokrotne sygnały: „pull up" i „terrain ahead’; któ­re - jak wynika z eksperymentu zleconego przez prokuraturę - są bardzo głośne i nie
da się ich nie słyszeć. Był skoncentrowany na celu, który sobie obrał.
Według komisji Millera mjr Protasiuk nie chciał Lądować za wszelką cenę. Miał tylko zejść do wysokości 100 metrów i sprawdzić, czy widzi pas.
- Na podstawie najnowszego stenogramu mogę stwierdzić, że chciał lądować. Poja­wiają się wyraźne informacje o szybkim zniżaniu się samolotu. Zostało wysunię­te podwozie, pada stwierdzenie: „karta za­kończona’'. Komenda: „odchodzimy” pada z ust drugiego pilota. Mijają sekundy. Do­wódca się nie odzywa, zamierza lądować. W pewnym momencie oczywiście rezygnuje i chce odejść, ale jest już za późno. I to był błąd. Gdyby miał poprawny nawyk, to odszedłby na wysokości stu metrów.
Może to dobrze, że się wyłączył? Nie docie­rał do niego harmider panujący w kabinie.
- Wręcz przeciwnie. Brak sterylności kokpitu potęgował jego stres, pogłębiał kon­centrację na realizacji celu. Wpadł w tunel poznawczy. Nie zauważył, że samolot zszedł za nisko.
Według biegłych wpływ na przebieg katastrofy mógł mieć tak zwany incydent gruziński. Zgadza się pan z tym?
- Wydaje mi się to oczywiste. Kończę dok­torat na temat opinii biegłych psycholo­gów w postępowaniach karnych i jestem z tymi ekspertyzami na bieżąco. Piloci zo­stali po tym locie publicznie oskarżeni o tchórzostwo, coś takiego musiało zostać w ich podświadomości.

Jak to możliwe, że autorzy najnowszego stenogramu usłyszeli kilka nowych kwestii, ale nie wychwycili wielu rzeczy znajdujących się w poprzednim odczycie? Instytut Sehna, który podobno pracował na znacznie gorszym nagraniu, umieścił w swoim materiale słowa: „Tadek”, „generałowie", „jakie 300?”, których nie ma w nowym stenogramie.
- Też tego nie rozumiem.

Z najnowszego stenogramu wynika za to, że 25 minut przed katastrofą stewardesa proponowała komuś piwo. Obecność alkoholu na pokładzie mogła mieć wpływ na to,
co stało się później?
- Nie ma na to dowodu. Na pokładzie po prostu było wesoło i tyle. Na pewno nie było to piwo dla pilotów, bo w ich łowi nie stwierdzono obecności alkoholu.

Wiadomo, kto pił alkohol?
- Prezydent bezsprzecznie był trzeźwy Miał 0,0, co stwierdzili nawet Rosjanie. Rozbież­ności dotyczyły tylko gen. Błasika. W ra­porcie MAK napisano, że miał 0,6 promila. Tyle że krew do analizy pobrano z jego ciała dopiero jedenaście godzin po śmierci i mógł to być tak zwany alkohol endogenny, któ­ry wytwarza się w organizmie samoistnie w wyniku procesów biochemicznych.

Czyli w chwili katastrofy generał był trzeźwy?
- Nie da się tego rozstrzygnąć ze stupro­centową pewnością. Polska prokuratura stoi na stanowisku, że nie ma dowodów na obecność alkoholu w jego krwi.

Akta śledztwa smoleńskiego liczą ok. 500 tomów. Jest tam coś, co potwierdzałoby tezę o wybuchu?
- W pierwszych tomach są protokoły ze­znań kilku świadków, którzy twierdzą, że widzieli ogień czy słyszeli huki. Zakładam, Że mówią prawdę i opisują to, co zapamię­tali, ale czy to oznacza, że samolot wybuchł w powietrzu i był zamach? Absolutnie nie. Biegli tego nie potwierdzili w najmniej­szym stopniu.

Ci, którzy badali wrak i przedmioty pochodzące z wraku?
- Tak.

Żaden z ekspertów nie znalazł dowodów na wybuch?
- Z poważnych żaden. O możliwym wy­buchu opowiadali tylko eksperci z zespołu Antoniego Macierewicza, ale ich wzywa­no w charakterze świadków. Protokoły ich przesłuchań to czysta komedia. Czołowy specjalista posła Macierewicza, prof. Jan Obrębski, który do prokuratury przyszedł z reklamówką, zapytany przez śledczych o kompetencje, stwierdził na przykład, że od dzieciństwa interesował się lotnictwem i sklejał modele samolotów. Mówił, że w Białej Podlaskiej siedział kiedyś w kok- picie Su-22, a podczas podróży samolota­mi rejsowymi zawsze patrzy, jak pracują silniki i skrzydła. Zapytano go też o do­świadczenie z zakresu pirotechniki, na co odpowiedział, że po wojnie widział na wsi wybuchające stodoły. Mówiąc oględnie, ich zeznania nie będą miały żadnego wpły­wu na rozstrzygnięcia śledztwa.

Kiedy ostatni raz widział się pan z Antonim Macierewiczem?
- W grudniu 2012 roku, ale nie zamieni­liśmy słowa. Nie pamiętam nawet, czy podaliśmy sobie ręce. Nasza ostatnia roz­mowa odbyła się kilka. miesięcy wcześniej, bodajże w maju. Omawialiśmy kwestię stawiennictwa do prokuratury jego czoło­wego eksperta, prof. Wiesława Biniendy, który gościł w Polsce.

Jego przesłuchanie się w końcu odbyto?
- Tak, w asyście pełnomocnika z „Gazety Polskiej”, ale Binienda niczego nie wniósł. Nie udostępnił wyliczeń, tłumaczył, że pro­gram komputerowy, na którym pracował, jest rzekomo własnością jego uniwersyte­tu. %owe: „wiem, ale nie powiem”.

A jak pan ocenia Macierewicza z perspek­tywy czasu? Miał pan z nim wcześniej bez­pośredni kontakt przez kilkanaście miesięcy. Czy on wierzy we wszystkie teorie, które głosi?
Z całą pewnością jest to człowiek bardzo inteligentny. Wydaje się więc, że nie powinien wierzyć w te bzdury, ale z drugiej strony na podstawie osobistego doświad­czenia z nim stwierdzam, że to patolo­giczny kłamca o umyśle podatnym na teorie spiskowe. Klasyczny mitoman, któ­ry najpierw stawia sobie bardzo ostrą tezę, potem szuka argumentów na jej potwier­dzenie i wreszcie sam zaczyna w to święcie wierzyć. Dzięki temu może później prze­konująco przedstawiać swoje wizje. Macierewicz jest człowiekiem o osobowo­ści patologicznej. Nie mówię tego ot tak - to moja obserwacja "^wyniesiona z bez­pośrednich kontaktów z nim. Prokuratura powinna go wezwać i przesłuchać w obec­ności biegłego psychologa, art. 192 Ko­deksu postępowania karnego przewiduje taką możliwość. Wątpliwości dotyczące jego postrzegania rzeczywistości są w peł­ni uzasadnione, proszę prześledzić, ile ten człowiek składa zawiadomień o przestęp­stwach. To jedyny sposób, by ocenić jego wiarygodność. Ja sam kilka razy złapałem go na mitomanii.

Na przykład?
- W 2012 roku Macierewicz ściągnął do Polski amerykańskiego patologa, dr. Mi­chaela Badena. Kilka rodzin chciało, by został biegłym podczas sekcji zwłok ofiar, wnioskowałem o dopuszczenie go do czynności, ale prokuratura się nie zgo­dziła. Macierewicz liczył jeszcze, że uda się zorganizować prywatne sekcje zwłok, w których Baden mógłby wziąć udział, ale z oczywistych względów to też było nie­możliwie. Pamiętam, że podczas spotka­nia, które Macierewicz zresztą pokątnie nagrywał dyktafonem, omawialiśmy obra­żenia jednego z pasażerów. Jego korpus zachował się w całości, ale głowa była kompletnie roztrzaskana. Zostało z niej kilka kości i rozerwana, pusta skóra. Ba­den mówił, że obrażenia głowy mogły po­wstać w wyniku uderzenia w fotel, ale polscy biegli to wykluczali. Zacząłem re­lacjonować Macierewiczowi hipotezę, według której samolot zrobił beczkę i czło­wiek z dużą siłą nadział się głową na jakiś tępy, ostry przedmiot: kątownik, kawa­łek blachy, cokolwiek. Poseł wbił we mnie spojrzenie i spytał: „Beczkę? Jaką beczkę?’'. Był wzburzony, bo jego teoria nie przewi­dywała odwrócenia samolotu do góry pod­woziem i moje rozważania nie przypadły mu do gustu.

Miał inne wyjaśnienie?
- Spytałem go o to. Głowa jest roztrzaska­na w drobny mak - mówię - co innego mo­gło się stać? Poseł po raz drugi przeszył mnie wzrokiem i z naciskiem wypowie­dział jedno słowo: „Bom-ba!”. Panie po­śle - mówię mu - jeżeli bomba, to dlaczego roztrzaskała tylko głowę; reszta ciała była nienaruszona, nawet kończyny zachowa­ły się w całości? Na to Macierewicz oczy­wiście nie miał już odpowiedzi, zresztą w pewnym momencie chyba sam się zo­rientował, że to, co mówi, kompromitu­je go, i uciął rozmowę. Potem natrafiłem jeszcze na jego wywiad w Radiu Maryja, w którym dalej brnął w swoje teorie. Dla mnie był to moment, w którym doszedłem do wniosku, że nie chcę mieć z czło­wiekiem nic wspólnego.

Pan wcześniej też szarżował.
- W odróżnieniu od Antoniego Maciere­wicza nigdy nie mówiłem o bombie, wy­buchach punktowych, obezwładnieniu samolotu. Nie znajdzie pan mojej wypo­wiedzi na ten temat. Nigdy też kategorycz­nie nie twierdziłem, że doszło do zamachu. Oczywiście przez pewien czas, analogicznie jak prokuratorzy wojskowi, dopuszcza­łem wersję o udziale osób trzecich w tym wypadku, ale na myśli miałem przede wszystkim kontrolerów, którzy - jak sądzi­łem - mogli celowo błędnie naprowadzać samolot.

Macierewicz nazywał to naprowadzaniem na śmierć.
-0 To prawda. Tyle że w międzyczasie pro­kuratura rozprawiła się z tą hipotezą. Aparatura na smoleńskim lotnisku była fa­talna, kontrolerzy naprowadzali samoloty na czuja. Żeby ocenić ich położenie, liczy­li sekundy na stoperach. Zrozumienie tego zachowania zajęło jednak biegłym trochę czasu.

Czyli dziś wyklucza pan celowe błędy kontrolerów?
- Tak. Teoretycznie możliwe jest jeszcze jedno. To jednak Rosja, a katastrofa wyda­rzyła się po nocy z piątku na sobotę, można się tylko domyślać, co ci ludzie robili kil­ka godzin przed przyjściem do pracy. Th zdani jesteśmy jednak na spekulacje, bo kontrolerów nie przebadano na obecność alkoholu
.
Ja sobie przypominam inną z pańskich wypowiedzi. O tym, że Rosjanie mogli rozpylić hel i doprowadzić w ten sposób do katastrofy.
- Na którymś z posiedzeń zespołu smo­leńskiego podszedł do mnie Macierewicz i powiedział, że poseł Andrzej Ćwierz ma teorię, z którą powinienem się zapoznać. Ćwierz ma doktorat z fizyki, usiadł przede mną z kartką papieru i ołówkiem, zaczął mi przedstawiać jakieś obliczenia. Pro­szę pamiętać, że to był początkowy etap śledztwa i prokuratorzy sprawdzali naj­różniejsze teorie - radioaktyność terenu, sztuczną mgłę. Robili to z urzędu! Równie dobrze można było więc sprawdzić kon­cepcję helową. Dziś już wiem, że opowie­dzenie o tym publicznie, zresztą w pana artykule, było błędem. Ten nieszczęsny hel jeszcze długo będzie mi się odbijać czkawką. Tak jak do ks. prof. Franciszka Longchampsa de Beriera, człowieka ra­cjonalnego, przylgnęła bruzda po in vitro.

A jak do rewelacji zespołu smoleńskiego podchodził Jarosław Kaczyński? Wierzył w nie?
- To pytanie już zbyt ingeruje w zakres ob­jęty tajemnicą adwokacką. Mogę tylko po­wiedzieć, że prezes Kaczyński to bardzo bystry człowiek. Skory do uśmiechu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz