Harmider panujący w kokpicie
Tu-154M potęgował stres kapitana samolotu, który w efekcie wpadł w tak zwany
tunel poznawczy. Skupił się na tym, aby wylądować, a nie zauważył, że samolot
zszedł za nisko - mówi mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik części rodzin ofiar
smoleńskich.
NEWSWEEK: Zna pan sylwetki psychologiczne pilotów
znajdujące się w materiałach śledztwa? Z opinii biegłych wynika, że mjr
Protasiuk w ostatniej fazie lotu skoncentrował się na jednej tylko czynności i
nie docierało do niego to, co się dzieje dookoła.
RAFAŁ ROGALSKI: W aktach rzeczywiście jest taka opinia, ale to materiał dowodowy objęty tajemnicą śledztwa. Mogę się wypowiadać jedynie na temat tego, co znajduje się w stenogramach opublikowanych przez prokuraturę. Dla mnie te odczyty są jednoznaczne. Pilot w ostatniej fazie lotu zawiesił się. Milczał, nie reagował na wielokrotne sygnały: „pull up" i „terrain ahead’; które - jak wynika z eksperymentu zleconego przez prokuraturę - są bardzo głośne i nie
RAFAŁ ROGALSKI: W aktach rzeczywiście jest taka opinia, ale to materiał dowodowy objęty tajemnicą śledztwa. Mogę się wypowiadać jedynie na temat tego, co znajduje się w stenogramach opublikowanych przez prokuraturę. Dla mnie te odczyty są jednoznaczne. Pilot w ostatniej fazie lotu zawiesił się. Milczał, nie reagował na wielokrotne sygnały: „pull up" i „terrain ahead’; które - jak wynika z eksperymentu zleconego przez prokuraturę - są bardzo głośne i nie
da się ich nie słyszeć. Był
skoncentrowany na celu, który sobie obrał.
Według komisji Millera mjr
Protasiuk nie chciał Lądować za wszelką cenę. Miał tylko zejść do wysokości 100 metrów i sprawdzić,
czy widzi pas.
- Na podstawie najnowszego
stenogramu mogę stwierdzić, że chciał lądować. Pojawiają się wyraźne
informacje o szybkim zniżaniu się samolotu. Zostało wysunięte podwozie, pada
stwierdzenie: „karta zakończona’'. Komenda: „odchodzimy” pada z ust drugiego
pilota. Mijają sekundy. Dowódca się nie odzywa, zamierza lądować. W pewnym
momencie oczywiście rezygnuje i chce odejść, ale jest już za późno. I to był
błąd. Gdyby miał poprawny nawyk, to odszedłby na wysokości stu metrów.
Może to dobrze, że się wyłączył?
Nie docierał do niego harmider panujący w kabinie.
- Wręcz przeciwnie. Brak
sterylności kokpitu potęgował jego stres, pogłębiał koncentrację na realizacji
celu. Wpadł w tunel poznawczy. Nie zauważył, że samolot zszedł za nisko.
Według biegłych wpływ na
przebieg katastrofy mógł mieć tak zwany incydent gruziński. Zgadza się pan z
tym?
- Wydaje mi się to oczywiste.
Kończę doktorat na temat opinii biegłych psychologów w postępowaniach karnych
i jestem z tymi ekspertyzami na bieżąco. Piloci zostali po tym locie
publicznie oskarżeni o tchórzostwo, coś
takiego musiało zostać w ich podświadomości.
Jak to możliwe, że autorzy
najnowszego stenogramu usłyszeli kilka nowych kwestii, ale nie wychwycili wielu
rzeczy znajdujących się w poprzednim odczycie? Instytut Sehna, który podobno
pracował na znacznie gorszym nagraniu, umieścił w swoim materiale słowa:
„Tadek”, „generałowie", „jakie 300?”, których nie ma w nowym stenogramie.
- Też tego nie rozumiem.
Z najnowszego stenogramu
wynika za to, że 25 minut przed katastrofą
stewardesa proponowała komuś piwo. Obecność alkoholu na pokładzie mogła mieć wpływ na to,
co stało się później?
- Nie ma na to dowodu. Na
pokładzie po prostu było wesoło i tyle. Na pewno nie było to piwo dla pilotów,
bo w ich łowi nie stwierdzono obecności alkoholu.
Wiadomo, kto pił alkohol?
- Prezydent bezsprzecznie był trzeźwy
Miał 0,0, co stwierdzili nawet Rosjanie. Rozbieżności dotyczyły tylko gen.
Błasika. W raporcie MAK napisano, że miał 0,6 promila. Tyle że krew do analizy
pobrano z jego ciała dopiero jedenaście godzin po śmierci i mógł to być tak
zwany alkohol endogenny, który wytwarza się w organizmie samoistnie w wyniku
procesów biochemicznych.
Czyli w chwili katastrofy
generał był trzeźwy?
- Nie da się tego rozstrzygnąć
ze stuprocentową pewnością. Polska prokuratura stoi na stanowisku, że nie ma dowodów
na obecność alkoholu w jego krwi.
Akta śledztwa smoleńskiego
liczą ok. 500 tomów. Jest tam coś, co potwierdzałoby tezę o wybuchu?
- W pierwszych tomach są protokoły zeznań kilku świadków, którzy
twierdzą, że widzieli ogień czy słyszeli huki. Zakładam, Że mówią prawdę i
opisują to, co zapamiętali, ale czy to oznacza, że samolot wybuchł w powietrzu
i był zamach? Absolutnie nie. Biegli tego nie potwierdzili w najmniejszym
stopniu.
Ci, którzy badali wrak i
przedmioty pochodzące z wraku?
- Tak.
Żaden z ekspertów nie znalazł
dowodów na wybuch?
- Z poważnych żaden. O możliwym
wybuchu opowiadali tylko eksperci z zespołu Antoniego Macierewicza, ale ich
wzywano w charakterze świadków. Protokoły ich przesłuchań to czysta komedia.
Czołowy specjalista posła Macierewicza, prof. Jan
Obrębski, który do prokuratury przyszedł z reklamówką, zapytany przez śledczych
o kompetencje, stwierdził na przykład, że od dzieciństwa interesował się
lotnictwem i sklejał modele samolotów. Mówił, że w Białej Podlaskiej siedział
kiedyś w kok- picie Su-22, a
podczas podróży samolotami rejsowymi zawsze patrzy, jak pracują silniki i
skrzydła. Zapytano go też o doświadczenie z zakresu pirotechniki, na co
odpowiedział, że po wojnie widział na wsi wybuchające stodoły. Mówiąc oględnie,
ich zeznania nie będą miały żadnego wpływu na rozstrzygnięcia śledztwa.
Kiedy ostatni raz widział się
pan z Antonim Macierewiczem?
- W grudniu 2012 roku, ale nie
zamieniliśmy słowa. Nie pamiętam nawet, czy podaliśmy sobie ręce. Nasza
ostatnia rozmowa odbyła się kilka. miesięcy wcześniej, bodajże w maju.
Omawialiśmy kwestię stawiennictwa do prokuratury jego czołowego eksperta, prof. Wiesława Biniendy, który gościł w Polsce.
Jego przesłuchanie się w
końcu odbyto?
- Tak, w asyście pełnomocnika z
„Gazety Polskiej”, ale Binienda niczego nie wniósł. Nie udostępnił wyliczeń,
tłumaczył, że program komputerowy, na którym pracował, jest rzekomo własnością
jego uniwersytetu. %owe: „wiem, ale nie powiem”.
A jak pan ocenia Macierewicza
z perspektywy czasu? Miał pan z nim wcześniej bezpośredni kontakt przez
kilkanaście miesięcy. Czy on wierzy we wszystkie teorie, które głosi?
Z całą pewnością jest to
człowiek bardzo inteligentny. Wydaje się więc, że nie powinien wierzyć w te bzdury, ale z drugiej strony na
podstawie osobistego doświadczenia z nim stwierdzam, że to patologiczny
kłamca o umyśle podatnym na teorie spiskowe. Klasyczny mitoman, który najpierw
stawia sobie bardzo ostrą tezę, potem szuka argumentów na jej potwierdzenie i
wreszcie sam zaczyna w to święcie wierzyć. Dzięki temu może później przekonująco
przedstawiać swoje wizje. Macierewicz jest człowiekiem o osobowości
patologicznej. Nie mówię tego ot tak - to
moja obserwacja "^wyniesiona z bezpośrednich kontaktów z nim. Prokuratura
powinna go wezwać i przesłuchać w obecności biegłego psychologa, art. 192 Kodeksu postępowania karnego przewiduje taką
możliwość. Wątpliwości dotyczące jego postrzegania rzeczywistości są w pełni
uzasadnione, proszę prześledzić, ile ten człowiek składa zawiadomień o przestępstwach.
To jedyny sposób, by ocenić jego wiarygodność. Ja sam kilka razy złapałem go na
mitomanii.
Na przykład?
- W 2012 roku Macierewicz
ściągnął do Polski amerykańskiego patologa, dr. Michaela Badena. Kilka rodzin
chciało, by został biegłym podczas sekcji zwłok ofiar, wnioskowałem o
dopuszczenie go do czynności, ale prokuratura się nie zgodziła. Macierewicz
liczył jeszcze, że uda się zorganizować prywatne sekcje zwłok, w których Baden
mógłby wziąć udział, ale z oczywistych względów to też było niemożliwie.
Pamiętam, że podczas spotkania, które Macierewicz zresztą pokątnie nagrywał
dyktafonem, omawialiśmy obrażenia jednego z pasażerów. Jego korpus zachował
się w całości, ale głowa była kompletnie roztrzaskana. Zostało z niej kilka
kości i rozerwana, pusta skóra. Baden mówił, że obrażenia głowy mogły powstać
w wyniku uderzenia w fotel, ale polscy biegli to wykluczali. Zacząłem relacjonować
Macierewiczowi hipotezę, według której samolot zrobił beczkę i człowiek z dużą
siłą nadział się głową na jakiś tępy, ostry przedmiot: kątownik, kawałek
blachy, cokolwiek. Poseł wbił we mnie spojrzenie i spytał: „Beczkę? Jaką
beczkę?’'. Był wzburzony, bo jego teoria nie przewidywała odwrócenia samolotu
do góry podwoziem i moje rozważania nie przypadły mu do gustu.
Miał inne wyjaśnienie?
- Spytałem go o to. Głowa jest
roztrzaskana w drobny mak - mówię - co innego mogło się stać? Poseł po raz
drugi przeszył mnie wzrokiem i z naciskiem wypowiedział jedno słowo:
„Bom-ba!”. Panie pośle - mówię mu - jeżeli bomba, to dlaczego roztrzaskała
tylko głowę; reszta ciała była nienaruszona, nawet kończyny zachowały się w
całości? Na to Macierewicz oczywiście nie miał już odpowiedzi, zresztą w
pewnym momencie chyba sam się zorientował, że to, co mówi, kompromituje go, i
uciął rozmowę. Potem natrafiłem jeszcze na jego wywiad w Radiu Maryja, w którym
dalej brnął w swoje teorie. Dla mnie był to moment, w którym doszedłem do
wniosku, że nie chcę mieć z człowiekiem nic wspólnego.
Pan wcześniej też szarżował.
- W odróżnieniu od Antoniego
Macierewicza nigdy nie mówiłem o bombie, wybuchach punktowych, obezwładnieniu
samolotu. Nie znajdzie pan mojej wypowiedzi na ten temat. Nigdy też kategorycznie
nie twierdziłem, że doszło do zamachu. Oczywiście przez pewien czas, analogicznie
jak prokuratorzy wojskowi, dopuszczałem wersję o udziale osób trzecich w tym
wypadku, ale na myśli miałem przede wszystkim kontrolerów, którzy - jak sądziłem
- mogli celowo błędnie naprowadzać samolot.
Macierewicz nazywał to
naprowadzaniem na śmierć.
-0 To prawda. Tyle że w
międzyczasie prokuratura rozprawiła się z tą hipotezą. Aparatura na smoleńskim
lotnisku była fatalna, kontrolerzy naprowadzali samoloty na czuja. Żeby ocenić
ich położenie, liczyli sekundy na stoperach. Zrozumienie tego zachowania
zajęło jednak biegłym trochę czasu.
Czyli dziś wyklucza pan
celowe błędy kontrolerów?
- Tak. Teoretycznie możliwe jest
jeszcze jedno. To jednak Rosja, a katastrofa wydarzyła się po nocy z piątku na
sobotę, można się tylko domyślać, co ci ludzie robili kilka godzin przed
przyjściem do pracy. Th zdani jesteśmy jednak na spekulacje, bo kontrolerów nie
przebadano na obecność alkoholu
.
Ja sobie przypominam inną z
pańskich wypowiedzi. O tym, że Rosjanie mogli rozpylić hel i doprowadzić w ten
sposób do katastrofy.
- Na którymś z posiedzeń zespołu
smoleńskiego podszedł do mnie Macierewicz i powiedział, że poseł Andrzej
Ćwierz ma teorię, z którą powinienem się zapoznać. Ćwierz ma doktorat z fizyki,
usiadł przede mną z kartką papieru i ołówkiem, zaczął mi przedstawiać jakieś
obliczenia. Proszę pamiętać, że to był początkowy etap śledztwa i prokuratorzy
sprawdzali najróżniejsze teorie - radioaktyność terenu, sztuczną mgłę. Robili
to z urzędu! Równie dobrze można było więc sprawdzić koncepcję helową. Dziś
już wiem, że opowiedzenie o tym publicznie, zresztą w pana artykule, było
błędem. Ten nieszczęsny hel jeszcze długo będzie mi się odbijać czkawką. Tak
jak do ks. prof. Franciszka Longchampsa de
Beriera, człowieka racjonalnego, przylgnęła bruzda po in vitro.
A jak do rewelacji zespołu
smoleńskiego podchodził Jarosław Kaczyński?
Wierzył w nie?
- To pytanie już zbyt ingeruje w
zakres objęty tajemnicą adwokacką. Mogę tylko powiedzieć, że prezes Kaczyński
to bardzo bystry człowiek. Skory do uśmiechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz