środa, 29 kwietnia 2015

Zaangażowani



Prawicowy Ruch Kontroli Wyborów buduje na wybory prezydenckie własny system liczenia głosów i armię ludzi, która się tym zajmie. Będzie się działo.

Anna Dąbrowska

Wspólnym pomysłem prawi­cy - tej ulokowanej w PiS i jeszcze bardziej na pra­wo od niego - na odzyska­nie państwa dla Polaków jest opowieść o sfałszowanych wyborach. Nie tylko tych ostatnich samorządowych, ale wszystkich po 1989 r. Choć dziwić może, że za sfał­szowane uznają nawet i te w 2005 r., kiedy PiS zgarnął całą pulę. Aby położyć kres, postanowili zorganizować „armię ludzi, którzy staną naprzeciwko zorganizowa­nej grupy przestępczej fałszerzy wybo­rów” - tak mówiła w Częstochowie Ewa Stankiewicz na konferencji założycielskiej Ruchu Kontroli Wyborów (RKW).
Konkrety przedstawił Maciej Andrzejak ze Związku Patriotycznego Wierni Polsce:
-Zależy nam na delegalizacji PO, tej ban­dyckiej partii, posadzeniu tych wszystkich bandytów w więzieniach, rozwiązaniu TVN i Polsatu, posadzeniu Komorow­skiego. Udało się już tyle, że w Poznaniu nie było „Golgoty Pienie”, a trzeba jesz­cze więcej, „aby nie było pedalskiej tęczy na placu Zbawiciela, aby nie było Nergala i aby nie było tej dziczyzny”.
Podają, że swoje zaangażowanie w bu­dowanie RKW zadeklarowało przed ob­razem jasnogórskim prawie 80 organiza­cji, co Jacek i Michał Karnowscy uznali w swoim tygodniku „wSieci” za „najwięk­sze społeczne porozumienie od czasu Sierpnia ’80”. Kiedy jednak przyjrzymy się tej liście bliżej, widać, że każdy lokal­ny Klub Gazety Polskiej jest tu liczony oddzielnie, tak jak kilkanaście kół Radia Maryja i kilka oddziałów Stowarzyszenia im. Lecha Kaczyńskiego.

Inicjatorem całego przedsięwzięcia jest Krucjata Różańcowa i stowarzysze­nie Solidarni 2010, któremu przewodzi Ewa Stankiewicz, odbierane jako uliczne przedstawicielstwo PiS, organizatorzy miesięcznic smoleńskich, stałych imprez w kalendarzu prezesa Kaczyńskiego. Do­łączyli do nich m.in.: Łódzki Zespół Ar­tystyczny, którego największym przebo­jem - jak sami mówią - jest „Arrivederci Donald” (wiadomo który), kilku działaczy PiS (choć bez zgody prezesa), Stowarzy­szenie Pamięci o Smoleńsku, Wspólnota Intronizacyjna, która dąży do ogłoszenia Chrystusa Królem Polski, Związek Więźniów Politycznych, który apeluje, by nie przyjmować od prezydenta Komorow­skiego orderów, „bo to nie jest polski pre­zydent”, kilka osób z Ruchu Narodowego i Stowarzyszenie przeciwko Seksualizacji Dzieci.
Polityczną glebą, na której wyrósł RKW, były kolejne wybory wygrywane przez PO. Trzeba było jakoś wyjaśnić te niepowodzenia, wskazać winowaj­cę. Swoje do scenariusza o fałszowaniu wyborów dopisało też jesienią państwo, nieudolna PKW, która przez kilka dni nie umiała podać wyników samorządowych wyborów. Po tych wyborach złożono rekordową liczbę skarg - prawie 2 tys., ale aż 1,7 tys. z nich sądy uznały za cał­kowicie bezzasadne. Te na dziś uznane - ok. 50 - dotyczą przede wszystkim błę­dów ludzkich, źle wydanych czy wydru­kowanych kart do głosowania. Było też wielkie zamieszanie z książeczką, dzięki której PSL dostał pewnie jakąś premię, nie zadziałał system komputerowy. Ale zapla­nowanych fałszerstw ze świecą szukać.
Żadne oficjalne wyjaśnienia, wyroki są­dów czy spójne argumenty nie są w stanie uspokoić piewców mitu o fałszerstwach. Dlatego zgodnie uznali, że majowych wyborów i kolejnych muszą sami przy­pilnować. Tego będą uczyć na szko­leniach, takich jak to inauguracyjne w Niepokalanowie.

Na początku - mówiła Natalia Tarczyń­ska z Solidarnych 2010 - trzeba sobie uświadomić „niewidoczne działania 11 rodzajów tajnych służb”. Wyposaże­ni w tę wiedzę twórcy RKW chcą zebrać co najmniej 50 tys. wolontariuszy, któ­rzy zostaną rozlokowani w obwodowych komisjach wyborczych. Tych jest 25 tys., a Ruch chce mieć w każdej komisji człon­ka, najlepiej przewodniczącego oraz przy każdej męża zaufania.
Aby pracować w komisji, trzeba mieć rekomendację komitetu wyborczego, któ­remu udało się zarejestrować kandydata na prezydenta. Jeden komitet może zgło­sić jednego członka komisji. Jeśli chętnych na osiem krzeseł w komisji obwodowej będzie więcej, zdecyduje losowanie. I już tu - jak słyszymy na szkoleniu - zaczy­nają się fałszerstwa. „Gmina może kupić
koperty w różnych odcieniach i w ten spo­sób oznaczyć swoich ludzi, sitwę, samych swoich” - przekonywał Marcin Dybowski z Krucjaty Różańcowej. Ci, którzy dostaną się do komisji, przejdą państwowe szko­lenia organizowane przez PKW. „Ale tam nic o technikach fałszowania wyborów nie powiedzą, tylko nas uspokoją, uśpią, ale my mamy być tymi dzielnymi Polaka­mi” - tłumaczy Dybowski.
Trzeba nadmienić - pouczają zało­życiele RKW - że w niedzielę wyborczą do kościoła iść nie można, bo fałszerze tylko na to czekają. Swoje obowiązki chrześcijańskie najlepiej spełnić w sobo­tę wieczorem. A jak „poczujemy, że zbliża się ten przykry moment, że musimy wyjść do toalety, to należy poprosić rodzinę, aby przyszli na ten czas do lokalu i mieli na wszystko oko”. Dlaczego? Bo oni-wia­domo którzy - wykorzystają tę nieobec­ność, dosypią głosy i podpiszą się na liście przy nazwiskach tych, co zmarli, tych, co wiadomo, że nie przyjdą na wybory, albo tych, co wiadomo, że są za granicą.
Trzeba też koniecznie przed wybora­mi zlustrować komisarzy wyborczych. „To są sędziowie, kluczowe osoby w usta­laniu wyników w okręgach. Trzeba ich opisać w lokalnej prasie, każdego spraw­dzić w IPN, sprawdzić, jakie wyroki wy­dawał, co robił w PRL. Wygramy prawdą” - mówiła w Niepokalanowie Dorota Ka­nia, współautorka „Resortowych dzieci", która jak na razie przegrała kilka proce­sów o pomówienie z opisanymi w swojej książce dziennikarzami.
O wszystkich nieprawidłowościach na­leży informować: policję, okręgową komi­sję wyborczą i koordynatora RKW, który powiadomi niezależne media - wiadomo które. Ewa Stankiewicz zapowiada w wy­wiadzie dla braci Karnowskich: „Musimy przejąć protokoły ze wszystkich komisji wyborczych i sami je policzyć. Do tego konieczne są: własny wieczór wybor­czy (ma się odbyć w TV Republika, TV Trwam i w Radiu Maryja] i własne bada­nia exit pool”.
Przejąć protokół będzie mógł każdy członek komisji rekomendowany przez RKW. Będzie to polegało na zrobieniu i przesłaniu zdjęcia protokołów z wynika­mi wywieszanymi w wyborczą noc przed lokalem wyborczym. Trzeba też będzie ręcznie wpisać do specjalnego progra­mu wyniki i wysłać je do biura Ruchu, tam będą zliczane komputerowo i poda­ne szybciej niż przez PKW. „Każdy, nawet szczury, ABW, zomowcy, mogą przysłać te dane, bo będzie możliwość ich przesy­łania także bez logowania. Ale my to zwe­ryfikujemy, bo będziemy mieli swoich ludzi w komisjach" - mówił na szkoleniu w Niepokalanowie Piotr Wolter, budow­niczy systemu informatycznego Ruchu.

Jak już wspomnieliśmy, każdy komi­tet, który wystawia kandydata na pre­zydenta, może liczyć na jedno miejsce w komisji. Filozofia RKW jest taka, że im więcej prawicowych kandydatów na pre­zydentów, tym więcej RKW będzie miał swoich ludzi w komisjach wyborczych. Ruch formalnie nie popiera nikogo, ale przychylnym okiem patrzy oczywiście na Andrzeja Dudę. Jego ojciec, z ramie­nia stowarzyszenia Obywatelskiego Klu­bu Akademickiego, podpisał deklarację współpracy na zjeździe w Częstochowie.
Do Ruchu przystąpili ludzie kandydata Grzegorza Brauna, prawicowego publicy­sty, reżysera, który marzy, aby Polska znów stała się monarchią, i jest za przywróce­niem kary śmierci. W wyborach liczy na głosy narodowców i ludzi wierzących w to, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Uczciwości wyborów mają też przypil­nować młodzi antysystemowi patrioci, którzy stawi aj ą w wyborach na Mariana Kowalskiego. To ci związani z ONR i Mło­dzieżą Wszechpolską. Na szkoleniach Ruchu pojawia się też Adam Słomka, polityk, który uznaje dzisiejszą Polskę za nowe wcielenie PRL, ale nie udało mu się zebrać tylu podpisów, aby wystartować na prezydenta.
Powołanie Ruchu Kontroli Wyborów wprawiło w konsternację nawet niektó­rych prawicowych publicystów. Jakub Pilarek pisał w „Gazecie Polskiej Codzien­nie”, że to dobrze, że inicjatywa rozpoczę­ła się na Jasnej Górze. „By wynikało z niej cokolwiek dobrego, pomoc siły wyższej bez wątpienia będzie konieczna”. I dalej pisze, że „do gry wkroczyło nie wiadomo co, w praktyce zarządzane przez wszyst­kich i nikogo”. Prawicowy publicysta ża­łuje, że zamiast włączyć się w nadzór nad wyborami właśnie po stronie PiS, mar­nują energię na pompowanie wizerunku Brauna czy Kukiza.
Na łamach tej samej gazety polemikę podjęli z nim Jerzy Targalski, który uznał, że jeśli chodzi o kontrolę wyborów, to PiS już pokazał, co potrafi. Rzeczywiście, opi­nia publiczna do dziś nie poznała żadnych wyników prac przeszkolonych przez PiS 2,5 tys. mężów zaufania. System informa­tyczny, który miał je wszystkie policzyć, zbudowany przez kuzyna Jarosława Ka­czyńskiego za 100 tys. zł z partyjnej kasy, też żadnych dowodów na fałszerstwa nie dostarczył. Prezes PiS wyznał w wywia­dzie dla „Wprost”, że korpus ochrony wyborów „nie do końca się sprawdził”.

Tym razem partia Kaczyńskiego stwo­rzyła Biuro Ochrony Wyborów. Jak się układa współpraca z biurem firmowanym przez Ewę Stankiewicz, pytamy odpowie­dzialnego za szkolenia wyborcze posła PiS Grzegorza Schreibera: - My prowadzimy swoje szkolenia, oni swoje, wymienimy się zebranymi w komisjach wynikami wyborczymi. Józef Orzeł (szef Klubu Ro­nina) , współzałożyciel RKW, jest bardziej dosadny: - Chcą nas na mężów zaufania, a do komisji tylko tam, gdzie mają dziury. Dlatego mamy ustalenia z innymi komi­tetami, że nam oddadzą swoje miejsca w komisjach.
W Niepokalanowie można było usły­szeć, że mąż zaufania nie ma nawet die­ty, a członkom komisji przysługuje 200 zł i do pięciu dni wolnego od pracy. - Ja­rosław Kaczyński przysłał na spotkanie założycielskie tego Ruchu list, aby puścić do nich oko, ale generalnie nie chcemy, aby nas z nimi identyfikowano - mówi inny polityk PiS. Ludzie z grubą kartoteką kompromitowania prawicy, poszukujący żydowskich czy ruskich spisków, nie pa­sują do wypudrowanego kandydata Dudy. W PiS wiedzą, że to wszystko ośmiesza tezę o fałszowaniu wyborów i może stor­pedować proces kontroli liczenia głosów. Sam prezes wyznał w jednym z wywiadów prasowych, że Solidarni 2010 „reagują zbyt emocjonalnie".
-My szybciej podamy wyniki i dowiemy się, kto naprawdę wygrał - mówi Dybow­ski. Ewa Stankiewicz dodaje: „Jak będzie­my mieli ten prawdziwy wynik wyborów, to nie zejdziemy z placu boju”. Brzmi jak groźba, tym bardziej że cały system in­formatyczny-jakieś serwery, jakieś apli­kacje, które mają być dopiero tworzone przez RKW - a przede wszystkim dobór kadr, które miałyby patrzeć „fałszerzom" na ręce, wygląda dość amatorsko. Już dziś można przewidzieć, że będą to wyniki al­ternatywne do tych, które poda PKW.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz