Kaczyński mobilizuje
naród przeciw państwu polskiemu. A tego państwa broni jedynie trochę rozlazłe
społeczeństwo. Ale to dobrze, bo konfrontacja dwóch narodów groziłaby wojną
domową - mówi Waldemar Kuczyński.
Rozmawia RAFAŁ KALUKIN
NEWSWEEK: Jest pan realistą czy
radykałem?
WALDEMAR KUCZYŃSKI: Ja jestem i to, i owo. Uważam, że czasem potrzebne są
rozwiązania radykalne, a czasem - umiarkowane. W 1989 roku byłem radykalny, jeśli chodzi o reformy gospodarcze. Ale
w sprawie dekomunizacji - już nie.
A zatem w podziale
zaproponowanym przez prezydenta Komorowskiego trudno się będzie panu odnaleźć.
- Podział, który w 2005 roku
narzucali bracia Kaczyńscy - na Polskę liberalną i solidarną - był bardziej
klarowny. To, co proponuje dziś prezydent, jest zamglone. Moim zdaniem
prawdziwy podział przebiega pomiędzy tym, co nazywamy Polską PiS-owską a
Polską...
Mamy problem z definicją,
prawda?
- Bo ta reszta nie jest
jednorodna. Polska nie dzieli się na dwa obozy.
Nie?
- Prawda jest bardziej
skomplikowana. Jest jeden obóz. Zmobilizowany, o cechach sekty - choć
niezwykle szeroki. Ten obóz ma wyraźną wizję wroga. Druga część Polski jest
zróżnicowana. Choć najwięcej tu oczywiście wyborców PO. Ta część nie tworzy
obozu, jest raczej zbiorowiskiem.
Można powiedzieć, że po stronie
pisowskiej objawia się naród. Po drugiej zaś - społeczeństwo.
Naród jest zwierzęciem jednolitym, uszeregowanym, agresywnym i zmobilizowanym.
Społeczeństwo jest rozproszone.
A nawet rozlazłe, krzątające
się wokół własnych spraw. Bywa pospolitym ruszeniem, co jakiś czas zwoływanym
przeciw doborowym oddziałom narodu.
- Bo więź narodową pobudzać jest
łatwiej, ona jest z natury emocjonalna. Polak! Polska! Sztandar! Godło! To jednoczy.
Naród, albo jego część, mobilizuje się przeciwko wrogowi.
A społeczeństwo przeciw komu
się mobilizuje?
- Jako całość przeciw nikomu.
Gdyby tak było, mielibyśmy dwa narody w obrębie jednego - co z reguły prowadzi
do wojny domowej.
Wojna nam nie grozi. Ale czy to
normalne, że głównym spoiwem społeczeństwa jest Jarosław Kaczyński?
- Słabym, ale faktycznie jest. To
reakcja na to, co stało się wcześniej. Zaczęło się przecież od tego, że część
narodu skupiła się pod dowództwem Kaczyńskiego, przekształciła w drużynę
bojową i zaatakowała państwo. PiS nie jest normalną opozycją, która walczy o
władzę, aby zmienić politykę w poszanowaniu państwa i konstytucji. PiS
otwarcie mówi: chcemy zniszczyć III RP i zbudować nowe państwo.
Tak było w latach 2005-2007,
gdy PiS sprawowało władzę. Ale szyld IV RP pojawia się już tylko jako memento w
antypisowskiej publicystyce.
Kaczyński odstawił go do
lamusa.
- Koncepcja polityczna jest ta
sama. Tyle że - po skompromitowaniu w latach 2005-2007 - jest ukrywana. Jestem
pewien, że w dniu zdobycia przez Kaczyńskiego większości parlamentarnej
usłyszymy hasło budowy IV RP.
Czasy się zmieniły. Jak widzimy
na przykładzie Viktora Orbana, eksperymenty z
„nieliberalną demokracją” prowadzą wprost do rosyjskiej strefy wpływów.
Zerwanie Kaczyńskiego z Orbanem pokazuje, że PiS nie pójdzie tą drogą.
- Bardzo bym chciał, aby ta
refleksja była brana pod uwagę w PiS. Lecz wątpię w to. Likwidacja obecnego
państwa nadal jest głównym celem tej formacji. Schowanie sztandaru IV RP to
tylko wyborcza taktyka. Ludzie z tego obozu nadal śpiewają na swoich
spotkaniach „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”.
Bo taki mają rytuał.
- O nie! Taką mają emocję, i to
głęboką. Ze to nie jest nasza Polska. Bo to w ogóle nie jest Polska. Dopiero
my Polskę przywrócimy.
Nie tak dawno nad grobem Aleksandra
Szczygły odczytano list Jarosława Kaczyńskiego, gdzie było napisane, że być
może jeszcze nie zwyciężymy, być może do Polski nie wrócimy, ale trzeba dawać
świadectwo. Później Kaczyński mówił w Białymstoku, że w interesie PiS byłoby
nawet i to, aby wszystko w Polsce „zgniło do końca”. Tyle że jesteśmy
patriotami, więc tak nie możemy, itd., itp. A więc ma pan realny pogląd tego
człowieka na obecne państwo i parę słów osłony.
A może po prostu emocję
człowieka, który od ośmiu lat przegrywa? Pod wpływem frustracji ludzie plotą
różne głupstwa.
- Pewnie to nie jest bez wpływu.
Ale aby nie wyjść na absolutnego malkontenta, dodam, że w tym podziale PiS-PO
jest też cień szansy. To zarys systemu dwupartyjnego. Stabilnej sceny,
odpowiadającej realiom. Pewna część Polski jest konserwatywna, katolicka,
zaściankowa. Ona ma takie same prawa jak reszta...
Ale twierdzi, że podlega
liberalnej opresjo i pozbawia się jej tych praw.
- To nieprawda, choć zapewne
szczerze czują się wykluczeni. To wynika z różnic w stopniu tolerancji. Naród
nie lubi tolerancji, za to pluralistyczne społeczeństwo nie ma wyjścia; w nim
z natury jest miejsce dla wszystkich - i tych, którzy, tu upraszczam, mówią
„tak mi dopomóż Bóg”, i tych, którzy opuszczają tę formułę. Naród uważa, że
„tak mi dopomóż Bóg” ma być „państwowe”. Oni chcą Polski wyłącznie wedle swej
ikony. Nie dostają jej, więc czują, że nie mają w ogóle.
Po drugiej stronie też nie
brakuje takich, którzy w ogóle chcieliby zakazać „tak mi dopomóż Bóg".
- Ale to są nisze, bez szansy na
sukces. Nie mam na myśli nurtu laicyzacyjnego, tylko środowiska skrajnie
lewicowe, libertariańskie, antyklerykalne. Jednak w swojej masie ta Polska na
lewo od PiS jest bardziej tolerancyjna. Ona akceptuje, że każdy powinien mieć
własny kąt w kraju.
A potem trwoży się, że ci z
innego kąta zdobędą władzę. Od 25 lat ciągle wybieramy mniejsze zło. Może i nam
przydałby się twardszy korzeń?
- On ciągle jest, ale ujawnia się
w chwilach grozy lub chwały. Na co dzień gałęzie są ważniejsze od korzenia. Fakt
- tak zwanych „nas” od dawna mobilizuje lęk przed powtórką z lat 2005-2007.
Działa tu szczepionka. PiS przeraziło część Polaków, objawiło się jako
formacja dążąca do ograniczenia wolności.
Po tylu latach już strach się
ciągle bać.
- Póki będzie aktywna siła
napastnicza, nic się nie zmieni. Nie pojawi się też żaden nowy projekt
modernizacyjny. Kontynuacja „ciepłej wody w kranie” będzie optymalnym
rozwiązaniem. To zresztą niezła polityka.
Można przerwać tę spiralę?
- W artykule w „Gazecie Wyborczej”
proponowałem, jak z tego wyjść. Po pierwsze, należy uznać III RP za swoje
państwo. Wszystkie jego problemy są do dyskusji, łącznie ze zmianami w
ustroju. Ale w dialogu i sporze, a nie z hasłem likwidacji i w wojnie. Po
drugie, PiS odstępuje od zamiaru rozprawy z elitami III RP przy pomocy
państwa. O elicie decyduje wyborca i odbiorca, a nie władza. Po trzecie, PiS powściąga
smoleńskie szaleństwo. Kto chce widzieć zamach, niech widzi, ale nie wolno
oskarżać polskiego państwa o współudział.
Pan wierzy w realność tych
propozycji? To oferta kapitulacji.
- Nie muszą być deklaracje,
wystarczą czyny. Szczerze, nie na pokaz. Bez tego żadna poważna debata nie
powróci. Bo ona wymaga minimum wzajemnego zaufania w dobre intencje i szczerość
partnerów. Dzisiaj obowiązuje linia wojenna, a na wojnie się nie dyskutuje.
Platformie, jako hegemonowi
reszty Polski, nie należałoby postawić osobnych warunków? Dla zachowania
równowagi.
- Platforma nie jest hegemonem.
Ani wcześniej Tusk, ani teraz Kopacz nie sprawują wodzostwa, choćby zbliżonego
do wodzostwa Kaczyńskiego. Zresztą - cóż szkodziło tamtej stronie przedstawić
własne warunki? Byłem ciekaw, czy moja oferta doczeka się odpowiedzi.
Niestety...
W kampanii wyborczej chyba nie
czas na takie negocjacje. To zresztą dziwna kampania. Najbardziej jak dotąd
wyrachowana w marketingowym kreowaniu wizerunków i tematów. Jedynym
autentycznym kandydatem jest tu Bronisław Komorowski. A przez to - przewidywalnym i
nudnym.
- Tak, on jest najbardziej ludzki,
naturalny. Ale nie jest nudny. Jest treściwy i mówi szczerze. Byle słuchać.
Nie kłamie, co najwyżej nie powie wszystkiego - ale to akurat u polityka
normalne.
Przez kadencję nie sformułował
ani jednego inspirującego zdania, sama demokratyczna sztampa.
- Od tego są literaci. Po co
prezydent miałby to robić?
Aby zaspokoić potrzebę
przywództwa.
- W polskiej konstytucji prezydent
nie jest od przywództwa. Zresztą w pałacu prezydenckim toczy się bogate życie
intelektualne. Chyba najbogatsze, jeśli porównywać do poprzednich prezydentur.
Tyle że echa tych dyskusji nie wychodziły na zewnątrz. Oceniam tę prezydenturę
bardzo dobrze. Komorowski jest świetnie dopasowany do roli przewidzianej w
polskiej konstytucji. Wręcz idealny.
Pan mówi o wymiarze ustrojowym,
a ja - o potrzebie pozytywnej wizji dla tej części Polski, którą dziś integruje
wyłącznie zły Kaczyński.
- Nie wiem, czy tęsknię do Polski
podzielonej pomiędzy dwie wizje i dwóch wodzów. Nie tego oczekuję od
prezydenta. Wystarczy mi, że nie będzie szarpał krajem, za to pomoże w
sprawnym działaniu. Jeśli już ma kogokolwiek inspirować, niech to robi
dyskretnie. Mnie Komorowski, taki jaki jest, wystarcza. Zwłaszcza gdy po drugiej
stronie stoi Andrzej Duda. Absolutny plastik, nie wierzę w szczerość ani jednego
jego słowa. Widzę za to wiele nieprawdy - w sprawie euro, polskiej gospodarki,
rzekomej likwidacji przemysłu. On kłamie ludziom w oczy, aby ich złowić na
wędkę. Bez skrupułów. To źle o nim świadczy.
Mnie też ogarnia bezsilność na
tak ordynarne manipulowanie ludźmi. Tym bardziej brakuje mi
pozytywnej oferty z drugiej strony.
- Za to mnie bardziej brakuje
reakcji sztabu prezydenta. Sam prezydent oczywiście nie powinien objawiać się
jako fighter wyborczy, natomiast wokół niego powinna działać ekipa
wojenna. Bo to jest wojna wyborcza. Sztab zawodzi, nie kontrując tych bzdur o
związkach prezydenta i jego syna ze SKOK Wołomin albo idiotyzmów o krześle w
Japonii. To jest kampania, trzeba walczyć.
Brak politycznego
profesjonalizmu czy wypalenie?
- Wygląda to tak, jakby niektórym
nie chciało się chcieć. Wyczuwa się brak ducha walki. Choć nie przesadzałbym z
ostrością tej diagnozy.
Nie ma ducha walki, bo po
latach wojowania zrobiło się nudno. Tylko czekać, jak te dwie walczące Polski przykryje
Polska trzecia. Polska ziewających!
- Jest duża Polska obojętnych. I
nie jest to Polska wykluczonych, jak się często mówi - raczej tych, którym
życie publiczne po prostu wisi. Ale czy ziewających?
Przybywa wyborców, dla których
bojkot wyborów albo oddanie nieważnego głosu jest świadomym aktem obywatelskim.
- Tacy zawsze są, mają do tego
prawo. Ale uważam, że w Polsce nie dzieje się nic, co by wymuszało buntownicze
ruchy w społeczeństwie.
Bo nie docenia pan znaczenia
nudy. Jedna część Polski przeżyła swą
przygodę ustrojową w 1989 roku. Dla drugiej taką przygodą była IV RP. Tymczasem
dochodzi do głosu pokolenie, które też chciałoby przeżyć coś własnego.
- No to niech sobie wymyśli tę
przygodę, jeśli chce. Nikt go w tym nie wyręczy. A może jednak nie widzą
powodu do buntu? Sytuacja ekonomiczna zmierza ku lepszemu. Mnie wystarczy,
żeby obecny dwupodział polityczny stracił cechy wojownicze. Żeby naród zaczął
śpiewać „Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie”. Tę ojczyznę, która jest.
Mielibyśmy wtedy odwzorowanie w polskiej wersji amerykańskiego podziału na
demokratów i republikanów. Ale obawiam się, że - dopóki tam rządzi Kaczyński -
nie będzie to możliwe. Nawet Duda, którego szczerze nie lubię, w przypadku
objęcia po Kaczyńskim sukcesji dawałby jakąś
nadzieję na zakończenie wojny i zastąpienie jej normalnym sporem politycznym.
Wraz z odejściem Kaczyńskiego
odejdą wojenne emocje?
- Chciałbym tego, lecz obawiam
się, że to nie takie proste. Dlatego właśnie przyjąłem rolę gęgacza
ostrzegającego przed Kaczyńskim. Mnie nie przeszkadza partia PiS, choć na nią
nie zagłosuję. Mnie przeszkadza projekt polityczny Kaczyńskiego. I emocje, które on posiał w
narodzie. Zwłaszcza emocja smoleńska. Jestem przekonany, że jeśli Kaczyński
zdobędzie władzę, zacznie się polowanie na niewinnych pod hasłem rozliczania
Smoleńska. Dokładnie tak samo, jak w latach 2005-2007, kiedy polowano pod
hasłem walki z układem. Nawet gdyby chcieli, nie odpuszczą - bo skażona duchem
smoleńskim baza społeczna PiS będzie ich pchała do rozliczania niewinnych.
Zwłaszcza teraz, kiedy Mariusz
Kamiński został pasowany na więźnia politycznego III RP.
- Uważam, że ten wyrok Kamińskiemu
się należał.
Ale jeśli na serio pan myśli o
negocjowaniu warunków zawieszenia broni, to z satysfakcją lepiej się nie
obnosić.
- Oczywiście, ten wyrok nie osłabi
konfliktu. Ale Kamiński dopuścił się rzeczy niedopuszczalnych. Za jego czasów
CBA zasadzające się na niewinnych ludzi produkowało przestępców. Gdyby chodziło
o dobro państwa, byłbym skłonny zaakceptować metodę prowokacji prewencyjnie
stosowanej wobec urzędników. Chodziło jednak wyłącznie o interes polityczny
PiS, o „przestępców” z góry wyselekcjonowanych. Jarosław Kaczyński, jako
główny czynnik inspirujący działania CBA, też powinien za to zapłacić.
Odpowiedzialność polityczna by nie wystarczyła?
- To należy do sądu. Mój pogląd
jest taki: wiele spraw inaczej wygląda, gdy spojrzeć
na nie z perspektywy późniejszych
wydarzeń. Przed 1989 rokiem uważałem, że komunistów trzeba powsadzać i
wyrzucić z narodu. Ale gdy bez sprzeciwu oddali władzę, uznałem, że -
wyłączając winnych zbrodni - trzeba dać im spokój. Teraz sytuacja jest inna,
raczej zanosi się na jeszcze większe zderzenie. Chciałbym więc osądu IV RP. Ku
przestrodze.
W kategorii antykaczyzmu jest
pan jednak superradykałem!
- Jest taka opinia. Choć
wykonywałem pod adresem tamtej strony pojednawcze gesty, na które nie
doczekałem się odpowiedzi. Nie jestem też zapiekły. Gdyby była okazja napicia
się wódki z Kaczyńskim, z mojej strony nie byłoby problemu. Jestem radykalny
wyłącznie w ocenie jego projektu politycznego.
Waldemar Kuczyński jest ekonomistą,
publicystą, w PRL był działaczem opozycji demokratycznej.
W rządzie Tadeusza Mazowieckiego byt szefem
doradców premiera, a następnie ministrem przekształceń własnościowych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz