niedziela, 5 kwietnia 2015

KRAJOBRAZ PO SPRAWIE



Ci, których zadaniem jest patrzenie na ręce innym i pilnowanie ich uczciwości, sami muszą być bez skazy. Skaza na „Faktach” i na TVN pozostanie na długo.

WOJCIECH CIEŚLA RAFAŁ GĘBURA

Takiej historii w polskich me­diach nie było. Kamil Durczok, szef i twarz głównego progra­mu informacyjnego „Fakty TVN”, został oskarżony o molestowanie i mobbing. Kilka dni temu wewnętrzna komisja sta­cji potwierdziła, że trzy osoby z TVN zo­stały narażone na działania niepożądane. Nie wskazała Durczoka jako sprawcy, ale dziennikarz i tak odszedł z pracy.
Komunikat - suchy i oględny - miał za­mknąć sprawę. Wygląda na to, że dopie­ro ją zaczyna.

Problem pozostał
Załoga „Faktów” jest podzielona. Jedni po cichu świętują odejście Durczoka, inni przeciwnie. - Nie usłyszycie ode mnie, że był mobberem - mówi jeden z reporterów.
- Był świetny jako szef, był świetny w tym, co robił. Dla mnie to nie święto. Przed „Faktami” wielka niewiadoma.
W historii mobbingu i molestowania w TVN nie ma nazwisk. Nie pojawiają się w komunikacie komisji, która badała przypadki działań niepożądanych. Dane ofiar zgodnie z prawem muszą pozostać tajemnicą, a pracownicy TVN nie mogą wypowiadać się publicznie o firmie. Od publicznych wypowiedzi TVN ma rzecz­nika. Ten ogranicza się do oficjalnych komunikatów.
Były pracownik „Faktów” tłumaczy:
- Wszyscy, jak to w korporacji, podpi­sywaliśmy kwity. Nie można opowiadać o powstawaniu programu. Nie można na­pisać książki, udzielać wywiadów prasie. Za to grożą kary.
Piotr Mosak, psycholog społeczny biznesu: - Szef despota, cham, agresor, który nie liczy się ze słowami, obraża i na­rusza dobra osobiste, zwykle dzieli zespół. Część osób uważa, że jego zachowanie jest dopuszczalne, jawnie daje temu przyzwo­lenie. Mamy też grono dupolizów, którzy wolą ścierać kurz sprzed stóp szefa, by nie stać się jego ofiarami. W takim układzie, pomimo odejścia despoty problem pozostaje z zespołem.

Sita rażenia
Dla młodych dziennikarzy z telewizji „Fakty” to więcej niż jeden z programów, a jego szef jest kimś więcej niż zwykłym dziennikarzem. „Fakty” to szczyt marzeń, dziennikarski top, najlepszy program in­formacyjny w Polsce. O pracy w nim ma­rzą studenci dziennikarstwa. - Siła rażenia tego, co mówisz z ekranu, jest ogrom­na - tłumaczy nam jeden z reporterów.
- Robisz dobry materiał do „Faktów”, a po chwili młóci go TVN24, portal TVN24.pl, a za kilka godzin już cala Polska.
Trzy lata temu dziennikarz Tomasz Sekielski po odejściu z TVN pisze książ­kę „Sejf”, sensacyjną beletrystykę. W książkowej redakcji „Raportu dnia” wielu rozpoznało redakcję „Faktów”: „Średnia oglądalność - sześć milionów wi­dzów. W kraju wtórnych analfabetów nieczytających gazet „Raport dnia” to jedno z głównych źródeł informacji. Olbrzymia siła oddziaływania przekłada się na wpły­wy polityczne i biznesowe”.

Wybrańcy
Gabinet Durczoka mieści się na pierw­szym piętrze budynku TVN przy ul. Wiertniczej, na samym końcu korytarza, za głównymi newswroomami. Drzwi od trzech tygodni są zamknięte na głucho.
W „Faktach” Durczok wciąż jest głów­nym tematem rozmów. Jeden z młodych researcherów: 
- Z większością zespołu nie wchodził w bliższy kontakt. Jeśli skracał dystans, to gdy miał coś do całego zespo­łu. Raz zaczął się wydzierać, że rozwiązuje ekipę. Poszło o to, że „Wiadomości” zro­biły lepszy materiał na jakiś ważny temat. Siedzieliśmy wszyscy do późnego wieczo­ra, każdy z osobna dowiadywał się, czy pracuje dalej. Poleciały cztery osoby.
Z książki Tomasza Sekielskiego: „Więk­szość tych, którzy zasiadają przy redak­cyjnym stole »Raportu dnia«, uważa się za wybrańców, kreatorów rzeczywisto­ści i strażników demokracji. Politycy tyl­ko utwierdzają ich w tym przekonaniu. Gdy rzecznik rządu planuje wieczorne wystąpienie premiera, jego czas uzgad­nia z wydawcami »Raportu dnia« tak, by możliwie największe fragmenty ukazały się na antenie”.

Pytania o Szczyrk
Poniedziałek, 23 lutego. „Wprost” z twarzą Durczoka na okładce. Tytuły: „Mobbing”, „Zmowa milczenia”. W artykule była researcherka telewizyjna opowiada, jak Dur­czok składał jej niemoralne propozycje i jak ją traktował w pracy, gdy powiedzia­ła mu „nie”.
Mówi dziennikarz TVN: - Wszyscy od razu wiedzieliśmy, o kogo chodzi. Z funk­cji i z nazwiska. Ta dziewczyna już nie pra­cuje. Była jedną z przesłuchanych przez komisję.
W TVN powstała wewnętrzna komi­sja, która weryfikowała „rozpowszech­niane publiczne twierdzenia, że osoby zatrudnione w TVN mogły być przed­miotem mobbingu lub molestowania w miejscu pracy”. Komisję tworzyły trzy osoby: Agnieszka Trysła, dyrektor dzia­łu HR w TVN, szef prawników stacji Ma­rek Szydłowski oraz adwokat Bartłomiej Raczkowski, ekspert prawa pracy, szef ko­misji. To oni spotykali się z pracownika­mi TVN.
- Najczęściej na papierosku słyszało się o ludziach, którzy byli wzywani - mówi nam jeden z reporterów TVN24. - Wie­dzieliśmy też, kto sam się zgłosił. Z częś­cią ekipy „Faktów”, z tymi, którzy już nie pracują, komisja spotykała się w mie­ście. Mieli olbrzymią wiedzę. Znali bar­dzo dużo szczegółów. Wypytywali o treść SMS-ów. O daty, o wydarzenia. Pytali: kto dostawał SMS-y od Durczoka? Znaną prezenterkę maglowali półtorej godziny o wyjazdy integracyjne, zwłaszcza o nar­ciarskie wypady „Faktów” do Szczyrku. Tam miało dochodzić do prób molesto­wania. Z przesłuchań komisja robiła pro­tokoły. W sumie przesłuchali 36 osób. Im więcej ludzi wracało z rozmów, tym więk­sza była pewność, że to się dla niego źle skończy.

Obrona
Mówi pracownica działu prawnego TVN:
- Dla nas to też trauma. Wciąż słyszę py­tania: nie wiedzieliście? Nie, nie wie­dzieliśmy. Zresztą, co to jest mobbing? Ludzie nadużywają pojęcia, wydaje im się, że każda krytyka to forma przemocy. Mylą zwykły konflikt z uciążliwym nęka­niem. Wiem, że to zabrzmi strasznie, ale dla sądu, aby można było mówić o mob­bingu, nękanie i zastraszanie powinno trwać minimum pól roku.
Przesłuchiwani pracownicy stacji naj­częściej chwalą profesjonalizm mecena­sa Raczkowskiego. Ale nie wszyscy się z tą oceną zgadzają. Mówi jeden ze zna­jomych Durczoka z TVN: - Mecenas Raczkowski to najsłabszy punkt komi­sji. Do niedawna był reprezentantem du­żej firmy farmaceutycznej. A menedżerka tej firmy jest właścicielką mieszkania, w którym Durczok miał rzekomo zaży­wać narkotyki. Dla adwokatów Kami­la to potencjalnie łakomy kąsek: mogliby wykazać, że komisja była nieobiektywna. Ze ci, którzy chcieli go oczernić, wrobić w historię z mieszkaniem i narkotykami, mieli swojego człowieka w komisji. Na dodatek przewodniczącego. Ale - mimo że nie znam warunków, na jakich rozstał się z firmą - myślę, że prawnicy TVN za­dbali, by tego nie zrobił.

Bez sprawcy
9 marca Durczok zabiera swoje rzeczy z TVN. Zostawia wejściówkę, telefon, a na parkingu służbowe audi.
10 marca wewnętrzna komisja wyda­je oświadczenie. „Komisja (...) ziden­tyfikowała przypadki niepożądanych zachowań włącznie z mobbingiem i mo­lestowaniem seksualnym”. Ustala, że trzy osoby zostały narażone na „niepożą­dane zachowania”. Jako zadośćuczynie­nie TVN proponuje im sześciokrotność ich miesięcznych zarobków. Współpra­cę z Durczokiem kończy ze skutkiem natychmiastowym.
Komunikat jest zgrabny i krótki. Zamy­ka sprawę. Najważniejsze: nie wskazuje sprawcy. Na Facebooku przewodniczący komisji zbiera gratulacje od znajomych.
W imieniu Durczoka jego stanowisko rozsyła agencja PR: nie będzie komentarza, bo nie wiadomo, co ustaliła komisja i jakie oskarżenia wysunęli przesłuchiwa­ni. Dziennikarz TVN24: - W sumie histo­ria z happy endem. Kamil jest w świetnej formie. Nikt nie pyta, z iloma pensjami opuści! pokład. Co dalej ? Przez kilka lat będzie żył zabijaniem wrogów - dzien­nikarzy, którzy go źle opisali. Finansowo sobie poradzi. Do Radia Maryja raczej nie trafi. Jeden z reporterów TVN24: - Dur­czok odszedł w wyniku porozumienia. Co to znaczy dla stacji? Ze sprawa jest zamknięta? Że poszkodowani sami się mobbingowali i molestowali? Za coś ta­kiego jak mobbing można dostać dwa lata więzienia.
Reporterka TVN: - Dla mnie teraz waż­niejsza jest inna sprawa. Kto po nim? Pro­gram taki jak „Fakty” musi ciągnąć mocna osobowość. Trwa casting. Dwie panie, o których plotkuje się na mieście, że mają szanse, w istocie nie mają żadnych. Być może ma je Grzegorz Kajdanowicz, choć też nie sprawia wrażenia pomazańca.
Adam Pieczyński? Przecież pod jego bo­kiem działo się to, co się działo.
Piotr Mosak: - Ludzie w korporacjach często machają ręką: i tak nic się nie zmie­ni. Nieważne, że za pana X przyjdzie pan Y. Może będzie więcej słów na „ch”, a może na „k”.

Kto pilnuje strażników
Jeden z reporterów TVN24: - Czytam, że zachowanie TVN wyznacza dobre stan­dardy. Trudno zaprzeczyć, akcja z komisją na jakiś czas wyczyściła firmie przedpole. Pytanie, co o mobbingu w „Faktach” wie­dzieli przełożeni? W zespole pracuje żona Adama Pieczyńskiego, szefa informacji. Adam jest w „Faktach” codziennie na po­rannym planowaniu. Co wiedzieli o rela­cjach międzyludzkich w zespole?
Inny dziennikarz: - Komisja to świetny ruch. Wywołuje wrażenie, że szefostwo stacji dopiero z mediów dowiedziało się o sprawie. Wszyscy wychodzą z twarzą. A co, jeśli zachowali się przyzwoicie do­piero wtedy, kiedy już innego wyjścia nie było?
Dr Jacek Wasilewski, medioznawca: - Cała historia z „Faktami” przypo­mina znane od czasów Platona pytanie: kto upilnuje strażników? Ci, których za­daniem jest patrzenie na ręce innym - pilnowanie ich uczciwości, sami mu­szą być bez skazy. Tu skaza pozostanie. Z drugiej strony czasem odcięcie chorej ręki powoduje, że cały organizm może przeżyć.
11 marca, warszawska prokuratura wszczyna postępowanie w sprawie mobbingu w TVN.
Pod domem Kamila Durczoka na Ślą­sku czatują paparazzi. Dwa dni później Durczok przysyła pierwszy pozew do „Wprost”. Chce dwóch milionów zadość­uczynienia za teksty o sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz