poniedziałek, 30 lipca 2018

Bezwarunkowa kapitulacja


Gdy w Senacie rozstrzygały się losy referendum, Andrzej Duda uciekł do Juraty. Nie chciał być twarzą porażki. A do tego, żeby się postawić Kaczyńskiemu, nie jest zdolny

Renata Grochal

Piątek tydzień temu. Wice­marszałek Senatu Adam Bielan dzwoni do pre­zydenckiego ministra Krzysztofa Łapińskiego. Jest po rozmowie z prezesem PiS Jaro­sławem Kaczyńskim.
   - Właśnie wyszedłem od naczelnika. Jest decyzja, że Senat odrzuci wniosek o referendum - Bielan przekazuje wolę prezesa. To miał być sygnał dla Andrzeja Dudy, żeby już nie walczył, bo i tak prze­gra. A jeszcze kilka dni wcześniej Duda bronił swojego sztandarowego pomy­słu rozpisania referendum w sprawie zmian w konstytucji.
   Na otarcie łez prezydent dostał za­pewnienie - od Bielana, bo prezes nie zaszczycił go rozmową - że PiS nie bę­dzie go atakowało.

UCIECZKA
Prezydent dostosował się do oczekiwań Jarosława Kaczyń­skiego. Nie poszedł do Senatu, żeby przekonywać senatorów do swojej ini­cjatywy. Przeciwnie. Najbardziej go­rące dni, gdy Senat debatował nad wnioskiem o rozpisanie referendum, Duda - jak ustalił „Newsweek” - spędził nad morzem w prezydenckim ośrod­ku w Juracie. Wyjechał na kilkudniowy urlop.
   - Nie chciał być twarzą porażki. Dlate­go w Senacie reprezentował go wiceszef kancelarii Paweł Mucha, pełnomocnik ds. referendum - mówi jeden z moich rozmówców. W pałacu wyjazd prezyden­ta utrzymywano w ścisłej tajemnicy, żeby tabloidy nie sfotografowały głowy pań­stwa na skuterze wodnym w momencie, gdy rozstrzygają się losy referendum.
   Współpracownicy prezydenta prze­konują, że decyzję Kaczyńskiego Duda przyjął z ulgą, bo sam - podobnie jak prezes PiS - obawiał się klęski frekwencyjnej. Klapa referendalna utrudniłaby mu walkę o drugą kadencję, co jest dziś jego głównym celem.
   Batalia referendalna po raz kolej­ny pokazała słabość prezydenta i jego otoczenia. Duda ma pretensje do Pa­wła Muchy, że wprowadził go w błąd, zapewniając, że pomysł referendum cieszy się wielkim zainteresowaniem.
- Mucha roztaczał przed prezydentem wizje, że na dyskusjach na temat refe­rendum, organizowanych w różnych miastach, są pełne sale, a przychodziło 30-40 osób. Duda nie miał o tym pojęcia - opowiada jeden z moich rozmówców.
   Bliski współpracownik prezydenta - tłumaczy, że Duda poddał się w sprawie referendum, bo nie chce wojny z PiS.
   - Do Andrzeja coraz bardziej dociera, że za dwa lata są wybory prezydenckie, a on chce walczyć o reelekcję i ktoś musi go poprzeć.
   Wojna z PiS oznaczałaby, że nie do­stanie pieniędzy na kampanię ani ludzi do pomocy. A bez tego może nie wygrać - tłumaczy mój rozmówca.

ULEGŁOŚĆ
Jak Andrzej Duda zniesie to upoko­rzenie? - pytam prof. Jana Zimmer- manna, który zna prezydenta od 20 lat. Był promotorem jego magisterki, dok­toratu, a później jego szefem w katedrze prawa administracyjnego na Wydziale Prawa i Administracji UJ.
   - Nie będzie walczył. On jest za słaby, żeby walczyć - mówi mi Zimmermann. Jego zdaniem Duda jest niezdolny do tego, żeby się postawić Kaczyńskiemu, bo ma osobowość zależną. Dominującą cechą jest u niego uległość.
   Inny wieloletni znajomy prezydenta mówi, że nie potrafi się on zbuntować, bo bunt trzeba przetrenować w wieku nastoletnim. A Duda nie przeżył buntu młodzieńczego, bo od dzieciństwa był podporządkowany dominującemu ojcu.
   - Zawsze musiał mieć kogoś nad sobą i dalej ma. Jest sterowalny, nie ma swo­jego zdania - uważa prof. Zimmermann. Wspomina, że kiedy Duda był jego pod­władnym, było to nawet sympatyczne, bo robił wszystko, o co on go prosił. Był grzeczny, miły i pracowity. Ale gdy Zimmermann wystąpił w telewizji i powie­dział, że Duda złamał konstytucję, bo ułaskawił Mariusza Kamińskiego przed prawomocnym skazaniem i w nocy za­przysiągł trzech sędziów dublerów do Trybunału Konstytucyjnego, to prezy­dent śmiertelnie się obraził. To nocne zaprzysiężenie bardzo go boli, bo - jak uważa wielu - wtedy Kaczyński go zła­mał. Przez znajomych na uczelni prze­kazał profesorowi, że nie chce go znać, a ojciec Dudy przysłał mu obraźliwego maila.

FRUSTRACJA
Znajomi Dudy mówią, że zawsze miał syndrom prymusa. Chciał błysz­czeć, wyróżniać się wśród pracowników katedry. Dlatego zaprzyjaźnił się z Zimmermannem. Nawet żona profesora zwróciła kiedyś uwagę, że Duda mu się podlizuje, bo gdy chorował, to przywo­ził mu do domu sernik. - Żona profeso­ra zdziwiona pytała: jaki inny asystent przywozi ci ciasto? Ale jemu to wydawa­ło się miłe - opowiada mój rozmówca. Dodaje, że Duda chciał błyszczeć jako wykładowca i rzeczywiście jego zajęcia wyróżniały się na tle innych.
   Dlatego dziś tak bardzo frustruje go świadomość, że przejdzie do historii jako prezydent partyjny i niesamodzielny. Po trzech latach prezydentury nie ma żad­nego dużego projektu, którym mógłby się pochwalić. Problemu kredytów fran­kowych nie udało mu się załatwić, cho­ciaż obiecał to w kampanii. Nie ma też sukcesów w polityce zagranicznej, choć prezes PiS dał mu w tej kwestii sporą wolność. Kaczyński proponował mu na­wet, żeby jeździł na szczyty Rady Euro­pejskiej, z czego Duda nie skorzystał.
   Były prezydent Aleksander Kwaś­niewski zwraca uwagę, że polska po­lityka zagraniczna kieruje nas na margines, a jak ktoś jest na margine­sie, to nie może być poważnym partne­rem dla innych. - Cała koncepcja PiS polega na tym, żeby wzmocnić relacje z Ameryką, a osłabić z UE. Ale te niby stosunki z Ameryką, które chcieliśmy wzmacniać, osłabiliśmy słynną ustawą o IPN, do czego przyczyniła się pasyw­na rola prezydenta. Teraz musimy odra­biać straty, a nie budować coś, co byłoby nową jakością - podkreśla Kwaśniew­ski. Także w relacjach z UE prezydent jest właściwie nieobecny. Pusta okaza­ła się lansowana przez Dudę koncepcja Międzymorza. Także w sprawach sto­sunków polsko-ukraińskich prezydent przestał być patronem, jak niegdyś jego poprzednicy.
   Referendum konstytucyjne miało być próbą pokazania, że Duda ma po­lityczną inicjatywę i nie jest tylko no­tariuszem, który podpisuje ustawy podsuwane mu przez PiS. To była próba wyjścia z roli Adriana z „Ucha prezesa”, który siedzi na krześle przed gabine­tem Kaczyńskiego i czeka, aż zostanie wpuszczony do środka. Prezydent zgło­sił pomysł referendum w maju 2017 r., gdy podejmował nieśmiałe próby wy­bicia się na niepodległość. Zawetował ustawę o Regionalnych Izbach Obra­chunkowych, która miała umożliwić PiS przejęcie samorządów, a później dwie ustawy sądowe, co doprowadziło do wojny z Kaczyńskim.
   - Było parę takich nieporadnych zry­wów. Dwa weta sądowe, ale bez trze­ciego weta w sprawie ustawy o sądach powszechnych - to kompletnie nie mia­ło sensu, bo Duda pozwolił na czyst­kę kadrową w sądach. Było wzywanie do jedności i zgody narodowej, bardzo płomienne, jak to zwykle bywa u Dudy, ale potem nic za tym nie poszło. Co ja­kiś czas przychodzi mu refleksja, że może by coś jednak zrobić samemu. Ale po chwili dochodzi do wniosku, że jest
za słaby, nie daje rady - mówi znajomy Dudy z UJ. Dodaje, że gdy prezydent ogłosił pytania referendalne, ludzie na uczelni pukali się w głowę.
   - Dla prawnika, a on jest naprawdę dobrym prawnikiem, to był jakiś kosz­mar. Ja się za głowę łapałem, co to są za pytania! Kto mu to doradził! - irytuje się mój rozmówca.
   Na UJ zastanawiają się, co Andrzej Duda zrobi po prezydenturze. - Wróci tutaj na asystencki etat i będzie parzył kawę profesorom? A może będzie chciał zostać rektorem, co umożliwi mu nowa ustawa Gowina - spekuluje jeden z pro­fesorów.

OBLĘŻONA TWIERDZA
Krakowscy znajomi uważają, że Duda i jego żona źle się czują z tym, że elity ich kontestują, chociaż sami na­leżą do elit. Oboje pochodzą z profesor­skich rodzin. Jednak odkąd prezydent zaczął łamać konstytucję, krytykuje go większość prawniczych autorytetów.
   - Oni mają syndrom oblężonej twier­dzy. Uważają, że wszyscy ich atakują. Dlatego tak nerwowo zareagowali, kie­dy w KFC kobieta zapytała Dudę, dla­czego łamie konstytucję - opowiada jeden z moich rozmówców. Żona prezy­denta, Agata Kornhauser-Duda, agre­sywnie zaatakowała tę kobietę, żądając, żeby podała konkretne artykuły kon­stytucji, które łamie głowa państwa, a filmik z tego zajścia trafił do interne­tu. Duda nie boi się Trybunału Stanu. Wśród znajomych powtarza, że jeszcze żaden polityk po 1989 r. nie został ska­zany przez TS.
   Według części rozmówców prezyden­towa nie cierpi dziennikarzy jeszcze od czasów krakowskich, gdy nie spodo­bał jej się tekst jednej z gazet. Dlatego nie udziela wywiadów i nie umawia się z dziennikarzami. Gdy w Sejmie odwie­dziła protestujących niepełnospraw­nych i ich rodziców, miała pretensje, że jej wejście sfilmowały kamery.
   - Miało nie być kamer! - rzuciła do protestujących.
   Do tej pory prezydentowa miała opi­nię zdystansowanej wobec polityki, a niektórzy twierdzili, że jest krytyczna wobec PiS i tego, co robi Duda. Tabloidy pisały nawet, że jeśli Duda wygra dru­gą kadencję, to żona nie będzie z nim mieszkać w pałacu, tylko wróci do ro­dzinnego Krakowa. Jednak współpra­cownicy Dudy zapewniają, że to bzdura. Małżeństwo jest udane, a ataki na Dudę jeszcze bardziej parę prezydencką do siebie zbliżyły. Prezydent po kilka razy dziennie dzwoni do żony i tłumaczy się z najmniejszego spóźnienia. A pierwsza dama coraz lepiej czuje się w swojej roli. Chętnie jeździ z mężem w zagranicz­ne delegacje, a w kraju odwiedza domy dziecka i szkoły.
   Krytykowany w Warszawie Duda od­reagowuje na prowincji. Dlatego tak często jeździ do miast powiatowych. Od początku kadencji odwiedził ponad 60 powiatów. Tam go kochają, bo czę­sto jest pierwszym politykiem, który ich odwiedził od lat. Duda chętnie tam przemawia i to właśnie z tych wyjazdów pochodzą jego najbardziej agresywne wystąpienia. Jak twierdzą moi rozmów­cy, Duda, podnosząc głos, dodaje sobie odwagi i pokrywa swoją nieśmiałość, która idzie w parze z uległością. Jego koledzy z UJ dorzucają do tego jeszcze jedno.
   - Duda jest histerykiem. Podczas tych przemówień widać, jak sam się nakręca swoimi słowami. Gdy jeszcze pracował na UJ, wiele rozmów z Zimmermannem kończyło się krzykiem. Potrafił ude­rzyć pięścią w stół i trzasnąć drzwia­mi - opowiada krakowski naukowiec. Wspomina, jak kiedyś Zimmermann, przeciwnik PiS, skrytykował prezyden­ta Lecha Kaczyńskiego, u którego Duda był wówczas ministrem.
   - Andrzej krzyczał: „Ja sobie wypra­szam! Lech Kaczyński to jest wspaniały człowiek!” i wybiegł z gabinetu, trza­skając drzwiami. Ale po godzinie wró­cił i przeprosił, że się uniósł - opowiada mój rozmówca.

KAPITULACJA
Podobnie jest w polityce. Po krót­kiej kłótni w rodzinie Duda skapitu­lował. Chociaż początkowo postawił się Kaczyńskiemu w sprawie sądów, to ostatecznie dał się PiS ograć. Dziś to on staje się twarzą demolki Sądu Najwyż­szego, bo to jego rękami PiS odwołu­je pierwszą prezes. Duda wrócił też do podpisywania taśmowo PiS-owskich ustaw. Bez szemrania podpisał nowe­lizację ustawy o IPN, przeciwko której protestowały Izrael i Stany Zjednoczo­ne. Parafował też ustawę o obniżeniu wynagrodzeń parlamentarzystów, któ­rej PiS potrzebowało, żeby zażegnać kryzys wizerunkowy po aferze z nagro­dami, a także zaostrzenie kar dla po­słów, które uderzy w opozycję.
   Według moich rozmówców, w zamian prezydent uzyskał zapewnienie Ka­czyńskiego, że PiS poprze go na drugą kadencję. Prezes dał to zresztą do zro­zumienia w wywiadzie dla prawicowego tygodnika „Sieci”.
   - Gdyby mnie panowie zapytali, kto będzie naszym kandydatem na pre­zydenta w roku 2020 roku, tobym po­wiedział, że obecny prezydent. Ale ta decyzja będzie oczywiście oficjalnie podjęta przez radę polityczną lub kon­gres partii - powiedział braciom Kar­nowskim. Oczywiście, gdyby Duda się zbuntował, prezes w każdej chwili może zmienić decyzję. Ale bliski doradca Ka­czyńskiego mówi, że PiS nie ma innego kandydata na urząd prezydenta. Mate­usz Morawiecki chce być premierem, jeśli PiS wygra wybory w 2019 r. Z ko­lei Beata Szydło skompromitowała się nagrodami dla ministrów. Poza tym chce kandydować do europarlamentu. A Duda przez ostatnie trzy lata udowod­nił, że jest prezydentem idealnie skro­jonym dla Kaczyńskiego, który nie lubi dzielić się władzą. Moi rozmówcy do­dają, że Duda zdał sobie sprawę ze swo­jej słabości. Nie udało mu się zbudować w Kancelarii Prezydenta silnego za­plecza. Małgorzatę Sadurską, szefową kancelarii, która była wtyczką Nowo­grodzkiej, zastąpił Haliną Szymańską, byłą wiceszefową Agencji Restruktu­ryzacji i Modernizacji Rolnictwa, nie- związaną z centralą PiS. Ale Szymańska szybko zaprzyjaźniła się z prezes Try­bunału Konstytucyjnego Julią Przyłębską, szukając dojść do liderów PiS.
   - Czy Duda prowadzi jakąś politykę, grę o wpływy? Nie. Nie ma swoich lu­dzi w spółkach, służbach specjalnych, chociaż opiniuje ich szefów. W takiej sytuacji nikt nie będzie się na niego orientował - mówi jeden z jego współ­pracowników.
   Według Aleksandra Kwaśniewskie­go, żyjemy w chorym systemie, dlatego że ani prezydent, ani premier nie może wypełniać swojej roli konstytucyjnej, bo centrum władzy jest pozakonstytucyjne.
   - Ono jest partyjne. To przypomina wypisz wymaluj to, co mieliśmy w prze­szłości, czyli pierwszego sekretarza partii, który jest najważniejszym poli­tykiem w kraju, i wypełniających wolę partii przewodniczącego Rady Pań­stwa, premiera oraz ministrów. Wró­ciliśmy głęboko do przeszłości, moim zdaniem niedobrej - podsumowuje Kwaśniewski.
   Ale budowę normalnych relacji mię­dzy prezesem a prezydentem utrudnia nie tylko różnica wieku, doświadczeń czy hierarchii w obozie prawicy. Jarosław Kaczyński nie jest zainteresowany wiel­ką popularnością Andrzeja Dudy. Dla niego jedynym prezydentem, który po­winien cieszyć się uznaniem, jest Lech Kaczyński. I nikt nawet nie powinien my­śleć o tym, żeby z nim konkurować.
   Jest czwartek. Zaledwie dzień po od­rzuceniu przez Senat wniosku o refe­rendum Andrzej Duda podpisuje piątą nowelizację ustawy o Sądzie Najwyż­szym, która przyspieszy wymianę pierwszego prezesa SN. Podpisał, nie ruszając się z Juraty. Dzięki temu był daleko od protestujących przed pała­cem prezydenckim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz