środa, 18 lipca 2018

Prokurator do zadań



Przez dziewięć godzin przesłuchiwał Donalda Tuska i stawiał zarzuty szpiegostwa szefom polskiego kontrwywiadu wojskowego. Ppłk Jan Zarosa stał się symbolem prokuratury pod rządami PiS.

Jeden z oficerów pamięta, że le­żał od rana prawie do wieczora. Z hełmem na głowie, karabinem pod ręką i w kuloodpornej kami­zelce nałożonej na połowy mun­dur. Pod drzwiami jednego z kampów, w których mieszkali oficerowie polskie­go kontyngentu stacjonującego w afgańskiej Ghazni, leżał wojskowy prokurator Jan Zarosa.
   Kamp, przed którym leżał, zajmowali śledczy. A właściwie jeden, którego miej­sce Zarosa chciał zająć jeszcze przed przejęciem od niego prokuratorskich obowiązków. Tamten, niestety, wyrzu­ci młodszego kolegę na zewnątrz wraz z ekwipunkiem. Zarosa wybrał milczą­cy protest i położył się przed drzwiami.
- Wieść rozeszła się lotem błyskawicy. Żołnierze przychodzili go oglądać, przy­nosili wodę i kanapki, słowem, zrobił się cyrk - wspomina jeden z naszych roz­mówców. Choć minęło prawie sześć lat, sprawa do dziś budzi emocje wśród woj­skowych prokuratorów.
   Widowisko zakończył ówczesny szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak, który podjął decyzję o odwołaniu Zarosy do Polski (wrócił na początku listopada 2012 r.). Dziś nie­chętnie wraca do sprawy. - Mogę powie­dzieć tyle, że zdecydowałem o jego odwoła­niu w trybie pilnym, i powrocie pierwszym, samolotem do Polski. Poleciłem również wszcząć postępowanie dyscyplinarne - mówi POLITYCE płk Artymiak. Nie chce ujawnić, jak się skończyło - toczyło się w trybie niejawnym. Zarosa nie mógł jed­nak ponieść poważniejszych konsekwen­cji, bo gdyby tak się stało, prawdopodob­nie musiałby odejść z armii, a na pewno z lubelskiej prokuratury wojskowej. - Tak powinno się stać, bo naraził na szwank dobre imię urzędu, który reprezentował - mówi jeden z prokuratorów.  
   Tymczasem Zarosa wrócił - na dawne stanowisko w lubelskiej garnizonówce. Cztery lata później w ramach zaciągu „dobrej zmiany” trafił do Warszawy i sam - już jako podpułkownik - zaczął stawiać zarzuty najważniejszym oso­bom w państwie i wojsku.

Do Afganistanu 41-letni wówczas kapitan Jan Zarosa trafił pod koniec września 2012 r. Miał zastąpić proku­ratora w polskim kontyngencie wojsko­wym, który kończył swoją zmianę. - Za­iskrzyło między nimi już na początku, bo przyjechał wcześniej, niż było przyjęte. Przekazanie obowiązków miało odbyć się pod koniec października, a on w Afgani­stanie pojawił się we wrześniu - twierdzi nasz rozmówca, który zna kulisy spra­wy. Tajemnica kryć się może w tym, że za każdy dzień obecności w Afgani­stanie oficer na takim stanowisku do­stawał dodatek w wysokości 500-600 zł.
   Wojsko nie takie rzeczy widziało. Tyle że prokurator Zarosa jeszcze przed formalnym przejęciem obowiązków zakasał rękawy i zabrał się do pracy. A właściwie do tropienia żołnierzy, któ­rzy po służbie chcieli się zrelaksować przy szklaneczce czegoś mocniejszego.
- Zarosa nie pobłażał, i polecił żandar­mom wykonywać kontrole trzeźwości w mieszkaniach żołnierzy - opowiadają nasi rozmówcy. Skończyło się małym dyplomatyczny m skandalem, gdy w sieć Zarosy po „przedmuchaniu” wpadł woj­skowy attache Ambasady RP w Kabulu
jego kierowca. - Prokurator, którego Za­rosa miał zastąpić, zresztą, starszy stop­niem, wściekł się, że takie rzeczy dzieją się za jego plecami, i polecił, mu, by do czasu przekazania obowiązków powstrzymał, się od wszelkich tego typu działań bez uprzedzenia, go - mówi osoba znająca kulisy sprawy.
   Spokój trwał do początku paździer­nika, kiedy Zarosa znów zabrał się do roboty, to znaczy do służby jako war­townik na jednym z posterunków ota­czających bazę. Między oficerami znów zawrzało. - Wszyscy się zastanawiali, po co mu to było. Abstrahując od tego, że prokuratorowi pewnych rzeczy robić nie wypada, gdyby doszło do jakiegoś ataku, musiałby się wyłączyć ze śledztwa i trzeba byłoby ściągać kolejnego proku­ratora z Polski - mówi jeden z oficerów, który służył wówczas w Afganistanie. W sumie można jednak prokuratora zrozumieć - każda warta to 200-300 zł więcej na koncie.
   Jan Zarosa, rocznik 1971, pochodzi z Tarnogrodu, niewielkiego miasteczka na pograniczu polsko-ukraińskim. Żo­naty, dwóch synów, właściciel domu pod Lublinem. Przeszedł typową dla woj­skowych prokuratorów ścieżkę kariery. Studia prawnicze na UMCS (1990-95), trzy miesiące w Szkole Podchorążych Rezerwy (1996 r.), tyle samo w ramach praktyki w Żandarmerii Wojskowej, a potem - z dwoma wyjazdami do Afga­nistanu, w tym jednym zakończonym przedwcześnie - 20 lat pracy, aż do czasu „dobrej zmiany”, w Prokuraturze Garni­zonowej w Lublinie (1996-2016).
   Niczym szczególnym się nie wyróż­niał. Zajmował się raczej sprawami typu poniżanie żołnierzy z poboru przez przełożonego czy wykorzystywanie samochodów służbowych dowódców do celów prywatnych. Nigdy nie prowa­dził poważnych spraw, np. o szpiego­stwo, bo tymi zajmowała się Naczelna Prokuratura Wojskowa lub prokuratu­ra okręgowa.

Ci, którzy się zetknęli z nim w tam­tym okresie, pamiętają, że „był ra­czej nieufny i zamknięty", niechętnie mówił o sobie. Ta charakterologiczna cecha mogła wpływać na przebieg jego kariery, ale tylko do czasu „dobrej zmia­ny”. W kwietniu 2016 r. wiatr zmian wy­niósł go do Warszawy, o prokuratorski szczebel wyżej, czyli do okręgu. Awan­sował na podpułkownika - kierownika jednego z działów i czterocyfrowe wy­nagrodzenie zamienił na pięciocyfrowe. Różnica musiała być znacząca, bo jak wynika z oświadczeń majątkowych Za- rosy za lata 2015 i 2016, tylko wciągu roku jego oszczędności wzrosły o 25 tys. zł (z 40 tys. do 65 tys. zł), kupił też nowy motocykl - hondę (bez kredytu).
   Prokurator z Lublina przychodził w dość szczególnym, żeby nie powie­dzieć dramatycznym, momencie dla wielu jego kolegów z likwidowanej wła­śnie przez PiS odrębnej prokuratury wojskowej. Szczególnie dla tych, którzy byli twarzami śledztwa smoleńskie­go, takich jak jej szef płk Artymiak czy rzecznicy stołecznych prokuratur woj­skowych: płk Zbigniew Rzepa, ppłk Ja­nusz Wójcik i mjr Marcin Maksjan, oraz dwóch prokuratorów, którzy po 10 kwiet­nia 2010 r. byli w Moskwie w ramach śledztwa po katastrofie. Na wszystkich spadły szykany bez precedensu.
   W takiej atmosferze Jan Zarosa za­bierał się do pracy w strukturach mun­durowej prokuratury, kontrolowanej od wiosny 2016 r. przez ludzi Antoniego Macierewicza. Przyjeżdżając do War­szawy, w gmachu przy Nowowiejskiej zastał dawnego znajomego z Lubli­na, czyli ppłk. Grzegorza Borysa. Dziś to jego szef - kieruje wydziałem wojsko­wym stołecznej Prokuratury Okręgowej. Trudno stwierdzić, czy to on polecił Zarosę, czy zrobił to ktoś inny - najbliższa prawdy może być teza, że po tak głębo­kich czystkach, jakie dosięgły wojskową prokuraturę, do nowych struktur brano każdego, kto dawał gwarancję lojalno­ści. Faktem jest, że - jak mówi jeden z prokuratorów - „wielu odmówiło funk­cji, Borys nie” i swoje dostał.

Awansu do stolicy nie odmówił Za­rosa, zdobywając mocną pozycję. Jako jeden z nielicznych nominatów Macierewicza nie stracił stanowiska na fali czystek, która objęła jego ludzi po odwołaniu go z funkcji szefa MON na początku tego roku. Chociaż słowo „czystka” w przypadku niektórych nie jest odpowiednie. Poprzednik Bory­sa na stanowisku szefa wydziału woj­skowego płk Marcin Michaluk, który m.in. nadzorował śledztwo „szpiegow­skie” i przesłuchanie Tuska, awansował do departamentu spraw wojskowych Prokuratury Krajowej. Jeszcze pięć lat temu miał stopień porucznika i był trzy szczeble niżej w hierarchii.
   Ale dziś to Borys i Zarosa prowadzą najbardziej medialne śledztwa doty­czące styku wojskowych służb i polityki, a co ciekawe i przewrotne, w większości przypadków używając art. 231 kk, czyli przekroczenia uprawnień lub niedopełnienie obowiązków - choć sami dość specyficznie podchodzą do przestrze­gania tego przepisu.
   Borys jeszcze jako podwładny Michaluka podpisał się pod aktem oskarżenia przeciwko byłym szefom Służby Kontr­wywiadu Wojskowego - gen. Piotrowi Pytlowi i płk. Krzysztofowi Duszy. Cho­dziło o słynne wejście do Centrum Eks­perckiego Kontrwywiadu NATO w grud­niu 2015 r. i rzekome nieprawidłowości w przechowywaniu przez nich tajnych dokumentów (o ile w pomieszczeniach objętych ścisłą ochroną można niepra­widłowo przechowywać dokumenty). Nawet jeśli tak było, to prokurator Bo­rys powinien wiedzieć, że odpowie­dzialność mogą ponieść także ci, którzy weszli do CEK, bo prawdopodobnie nie zrobili tego zgodnie z przepisami (nie zawiadomili wcześniej prokuratury, do przeszukania pomieszczeń nie we­zwali ABW, nie zadbali również o obec­ność ich użytkowników). W tej kwestii jednak prokuratura szybko umorzyła śledztwo, choć nieskutecznie, bo sąd nakazał je kontynuować.
   Jednak ważniejsze postępowania - z punktu widzenia Macierewicza i PiS - trafiły na biurko Jana Zarosy. To „szpie­gowskie” sprawy byłych szefów SKW. Z nimi wiąże się słynne, niemal dziewięciogodzinne, przesłuchanie przez Zarosę byłego premiera Donalda Tuska w kwietniu 2017 r. Jak się dowiaduje­my, Zarosa był gotów postawić Tusko­wi zarzut niedopełnienia obowiązków z art. 231 kk, ale przesłuchanie nie prze­biegło po jego myśli. Były premier nie poprosił o opinię ministra obrony naro­dowej, wydając zgodę na zawarcie umo­wy o współpracy SKW z rosyjską FSB, m.in. w związku z rozpatrywaną moż­liwością przerzucenia polskich wojsk z Afganistanu przez terytorium byłych republik ZSRR, w tym Rosji. Tyle tylko, że opinia szefa MON nie była dla pre­miera wiążąca. Mógł więc decyzję pod­jąć sam. Tusk doskonale o tym wiedział.
   Głównym podejrzanym w sprawie „szpiegowskiej” jest gen. Janusz Nosek, szef SKW w latach 2008-13. To jemu Zarosa postawił właśnie zarzut szpie­gostwa - i to na rzecz Rosji. Miałoby ono polegać na tym, że Nosek ujawnił Rosjanom nazwisko polskiego oficera, który po katastrofie smoleńskiej poje­chał do Moskwy, by zabezpieczać polską delegację. Problem w tym, że nie było to żadne ujawnienie. Oficer wykonał polecenie nawiązania kontaktów z FSB, by notyfikować swoją obecność na tery­torium Rosji. Poza tym jego nazwisko nie podlegało ochronie w rozumieniu tajemnicy państwowej - nie wykony­wał zadań operacyjnych. Zarzuty w tej sprawie usłyszeli również gen. Pytel i płk Dusza.
   Najpierw jednak, w listopadzie 2016 r., prokurator Zarosa rzekome przestęp­stwo Noska, Pytla i Duszy nazwał „kontaktami” z obcym wywiadem, by w grudniu 2017 r. zmienić na „udzielanie informacji obcemu wywiadowi” i współ­pracę. Dowody? Mimo upływu pół roku nic na ten temat nie wiadomo.

Doświadczeni prokuratorzy pod­kreślają, że aby można było oskarżyć kogokolwiek o popełnienie prze­stępstwa z art. 231, trzeba wskazać konkretne szkody, które powstały z powodu niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień. Z kolei w sprawach o szpiegostwo prokura­torzy z automatu wnioskują o aresz­ty. Tymczasem żaden z oskarżanych o to oficerów nie jest nawet pod dozorem policji. - Nie słyszałem, w swojej karierze o podobnym przypadku. To dowodzi, że to śledztwo jest po prostu od czapy - komentuje doświadczony prokurator. Podobnie uważa gen. Janusz Nosek: - Je­stem jedynym w najnowszej historii Pol­ski podejrzanym, o udzielanie informacji obcemu wywiadowi, który nie dostał żad­nych środków zapobiegawczych.
   Nasz rozmówca zbliżony do proku­ratury zwraca uwagę na jeszcze jeden fakt - pierwsze zarzuty Zarosa postawił oficerom przed kluczowym przesłucha­niem Tuska. - To błąd. w sztuce. Powinien najpierw przesłuchać go i ustalić, czy wy­dał oficerom  SKW zgodę na te kontakty, a dopiero potem stawiać zarzuty. Pytanie, czy nie doszło do przekroczenia upraw­nień przez prokuratora, jest bardzo za­sadne - zaznacza nasz rozmówca.
   Tym bardziej że bez większego trudu można znaleźć w internetowym wyda­niu Dziennika Ustaw (nr 217 poz. 1384 z lutego 2008 r.) umowę między rząda­mi RP i Federacji Rosyjskiej o wzajem­nej ochronie informacji niejawnych, w której Donald Tusk zatwierdził zgodę na kontakty SKW z rosyjską FSB. Co cie­kawe, umowa była prawdopodobnie negocjowana jeszcze za rządów PiS, a ratyfikował ją prezydent Lech Ka­czyński. Jest też rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów (Dz.U. nr 257, poz. 1524 z 2011 r.), w którym jasno zapisano, że zgodę na takie kontakty może wyda­wać koordynator do spraw specsłużb, którym wówczas był Jacek Cichocki. To on bezpośrednio nadzorował i apro­bował działania SKW, także te wymaga­jące kontaktów z Rosjanami.
   Jest wreszcie - nieujawniona, bo opa­trzona klauzulą poufności - zgoda Tuska z grudnia 2011 r. na rozmowy z FSB do­tyczące wspomnianej współpracy przy zabezpieczeniu polskiego kontyngentu w Afganistanie. W tej sprawie zresztą już toczyło się postępowanie z zawiadomie­nia ówczesnego posła PiS Tomasza Kacz­marka, które prokuratura - wtedy jesz­cze niezależna - zakończyła w 2013 r., nie dopatrując się znamion przestęp­stwa. Obrońca gen. Pytla i płk. Duszy mec. Antoni Kania-Sieniawski stawia­ne byłym oficerom SKW zarzuty nazy­wa niedorzecznymi.
   Szukając dowodów na rzekomą winę Tuska, Noska, Pytla i Duszy, Zarosa sam popadł w tarapaty. Tuż po posta­wieniu zarzutów oficerom SKW „ktoś” sfotografował i udostępnił TVRepublice tajne postanowienia prokuratora. Do­szło do kolejnego paradoksu w sprawie - choć minęło pół roku od rozszerzenia zarzutów, o przesłaniu aktu oskarżenia do sądu nie ma mowy. Za to rozpoczę­ło się kolejne śledztwo - o ujawnienie dokumentów ze śledztwa, które pro­wadzi prokuratura w Ostrołęce. Jak się dowiadujemy, Jan Zarosa został już w tej sprawie przesłuchany. Jest jed­ną z niewielu osób, która miała dostęp do tych materiałów.
   - Nie wiem, czy on to robi z przekona­nia, czy kalkulacji, bo na przykład, liczy na awans. To śledztwo według mnie jest do umorzenia, bo prawdopodobnie brak tu znamion czynu zabronionego i brak szkody. Ale takie śledztwo, w którym, postawiono już zarzuty, bardzo trudno umorzyć bez konsekwencji dla proku­ratora. Bo jeśli już postawił, zarzuty, to albo przekroczył uprawnienia, albo nie dopełnił obowiązków - twierdzi prawnik z przeszłością w prokuratu­rze wojskowej.

To niejedyne kontrowersje, które wywołuje praca prokuratora Jana Zarosy. Ppłk prowadzi też śledztwo w sprawie mobbingu i molestowania seksualnego kapral Żandarmerii Woj­skowej. Prokuratura wszczęła je po za­wiadomieniu jednego z oficerów żan­darmerii. Sprawę, w której kobieta ma status pokrzywdzonej, szeroko opisywał Onet. Zarosa przesłuchiwał ją w listo­padzie ubiegłego roku. - Zadzwoniłam wcześniej, żeby się dowiedzieć, jak długo będzie trwało przesłuchanie. Uprzedzi­łam., że jestem, po operacji. Płk Zarosa za­pewnił mnie, że wszystko zajmie półtorej, dwie godziny - opowiada kobieta. Trwało 11 godzin.
- Nie wzięłam, leków, nic do je­dzenia ani picia. Gdy po kilku godzinach poprosiłam o zgodę na wyjście do toalety, usłyszałam „nie”. Prokurator zgodził, się dopiero po trzeciej, usilnej prośbie.
   Zdaniem dr Iwony Zielinko, adwo­kat byłej podoficer, która uczestniczyła w przesłuchaniu, w ogóle nie powinno do niego w takiej formie dojść. W spra­wach dotyczących molestowania zgod­nie z art. 185c Kodeksu po stępowania kar­nego prokurator powinien się ograniczyć jedynie do przyjęcia od pokrzywdzonego najważniejszych faktów i dowodów. Wła­ściwe przesłuchanie może przeprowadzić sąd. Mec. Zielinko złożyła zawiadomienie o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa przekroczenia uprawnień przez ppłk. Zarosę, gdyż jej zdaniem prokurator prowa­dził przesłuchanie „w sposób niehuma­nitarny, stronniczy, co przybrało formę dręczenia i stanowiło wtórną traumatyzację (...)”.
   Zawiadomienie trafiło do wydziału do spraw wojskowych Prokuratury Okrę­gowej w Poznaniu, która po trzech mie­siącach odmówiła wszczęcia śledztwa.
   Zdaniem Tomasza Siemoniaka, byłego ministra obrony, który był przesłuchi­wany przez Zarosę w sprawie „szpie­gowskiej”, z prowadzonych przez niego postępowań o podłożu politycznym nie uda się stworzyć niczego konkretnego procesowo, bo nie o to chodzi. Waż­niejszy jest efekt medialny. - Do pew­nych działań wybiera się ludzi, którzy mimo oczywistych faktów nie nabierają wątpliwości co do słuszności tezy zało­żonej przez szefów. Jeśli jeszcze dołoży się do tego awans służbowy i finansowy, to mocodawcy mają gwarancję wierności - zauważa Siemoniak.
Z ppłk. Janem Zarosą nie udało nam się skontaktować. Rzecznik prokuratury poinformował nas, że ppłk Zarosa jest na urlopie.
Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz