czwartek, 19 lipca 2018

Lewe prawo



Obywatelski nacisk zadziałał: Komisja Eu­ropejska podjęła procedurę zmierzającą do zaskarżenia ustawy o Sądzie Najwyż­szym do Trybunału Sprawiedliwości (choć nie wstrzyma to już „wycinki” sędziów SN). Sędziowie Sądu Najwyższego stawili opór bezprawnemu pozbawieniu urzędu Pierw­szej Prezes SN. O obronie Sądu Najwyższe­go doniosły media w całej Europie, a czwartego lipca „New York Times” zrobił z nich czołówkę ilustrowaną zdjęciem demon­stracji pod Sądem Najwyższym.
   Sędziowie poczuli swoją władzę i związaną z nią odpo­wiedzialność. Przemawiający na wiecu w obronie Sądu Najwyższego Bartłomiej Starosta, działacz Iustitii i sędzia sześcioosobowego Sądu Rejonowego w Sulęcinie, mówiąc o odpowiedzialności sędziów sądzących wrażliwe dla władzy sprawy i o groźbach postępowań dyscyplinarnych za wyroki, pytał: „Kogo mamy się bać? Strony postępowania?!”.
   Bo przed sądem władza - reprezentowana przez urzędników czy prokuratora - to strona postępowania. I tyle. Tak działa zasada równowagi władz.
   Sukcesem obywateli jest też skłonienie sędziów SN do oporu: ogłosili, że uznają prezes Małgorzatę Gersdorf za urzędujące­go nadal - do 2020 r. - Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego. 4 lipca przyszli uroczyście wprowadzić ją do sądu, w czym to­warzyszyło im kilka tysięcy obywateli. To była scena, jakiej nie znają - na szczęście dla siebie - zachodnie demokracje. I która z pewnością przejdzie do historii.
   Ten symboliczny opór symbolicznie wsparli dwa dni póź­niej przedstawiciele najważniejszych europejskich organizacji związanych z wymiarem sprawiedliwości. Prezes Gersdorf od­wiedzili sekretarz generalny Amnesty International Kumi Naidoo i dyrektorka AI na Europę Gauri van Gulik, a także prezydent Eu­ropejskiej Sieci Rad Sądownictwa Kees Sterk oraz Maarten Feteris, przedstawiciel Europejskiej Sieci Prezesów Sądów Europejskich. Ta demonstracja solidarności pokazuje, że protest przeciwko przerwaniu kadencji Pierwszej Prezes SN nie jest jakimś ekscesem zbuntowanych sędziów - jak przedstawia to PiS, grożąc (ustami wi­ceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka) odpowiedzialnością dyscyplinarną, ale aktem obrony demokratycznych standardów.

Ale te moralne, symboliczne, a także konkretne sukcesy społecznego oporu nie zmieniają dramatycznej prawdy: PiS stworzył w Polsce prawne bagno, w którym poruszanie się staje się coraz trudniejsze. Podobnie jak znalezienie bez­piecznych dróg wyjścia. Łamiąc konstytucję, PiS tak ukształ­tował prawo, że próby ratowania praworządności z zachowa­niem jej reguł narażają na kolejne łamanie prawa i wikłanie się w sprzeczności. Stworzył świat, w którym wymusza się wątpli­we kompromisy, by państwo w ogóle mogło działać.
   Laboratorium tej metody stanowił Trybunał Konstytucyjny, którego każde orzeczenie można dziś podważyć. Albo dlatego, że orzekał dubler sędziego, albo że orzekał któryś ze „starych” sędziów, których wybór (w 2010 r.) zakwestionował prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Albo - bo manipulowano składami. Albo - i to dotyczy wszystkich spraw od grudnia 2016 r. - ponieważ skład ustalała Julia Przyłębska, czyli osoba mianowana na prezesa TK z naruszeniem konstytucji i ustawy.
   Teraz to samo grozi nam w Sądzie Najwyższym i sądach po­wszechnych, gdzie nominacje sędziów będą się odbywać z udzia­łem nowej Krajowej Rady Sądownictwa, wybranej z naruszeniem ustawy i konstytucji. A w Sądzie Najwyższym rządzić będzie oso­ba, która bezprawnie zajmie miejsce urzędującej prezes Gersdorf.
   W państwie PiS przestała istnieć zagwarantowana konstytucją pewność prawa. A system wymiaru sprawiedliwości zorganizowa­no tak, by ułatwić polityczne sterowanie. To, czy takie sterowanie będzie skuteczne, zależy od sędziów. Od ich charakteru, sumie­nia i poczucia godności. Władza PiS zrobiła wiele, by postawić ich przed podobnym dylematem, przed jakim władze PRL po­stawiły sędziów w stanie wojennym: odejść z sądownictwa czy zostać i starać się omijać bezprawne prawo lub stosować je tak, by łagodzić jego skutki. Np. jak zaatakowany przez pro rządowe media sędzia Józef Iwulski, który sądząc działaczy KPN, głosował za uniewinnieniem.

PiS postawił sędziów przed dylematem: trwać w nowym, upartyjnionym Sądzie Najwyższym, próbując wpływać na jego orzecznictwo, czy odejść - a więc oddać go walko­werem (czterech sędziów już odeszło, korzystając z „korupcyj­nej propozycji” przejścia w stan spoczynku mimo nieukończenia 65 lat). Kolejny dylemat za chwilę przy naborze nowych sędziów do Sądu Najwyższego: zgłaszać się czy nie.
W minioną środę, wbrew oczekiwaniom, prezydent Andrzej Duda nie mianował na miejsce prezes Gersdorf swojego komisa­rza. Zgodził się, że jej obowiązki będzie na razie pełnił prezes Izby Pracy Józef Iwulski, wyznaczony przez prezes Gersdorf. Kancelaria Prezydenta „sprzedała” to opinii publicznej tak, by wyglądało, że to prezydent wyznaczył sędziego Iwulskiego jako najstarszego stażem. Oboje powołali się na ten sam przepis, choć na różne jego zdania. Pani prezes na fragment: „w czasie nieobecności Pierwszego Prezesa SN zastępuje go wyznaczony przez niego Prezes Sądu Najwyższego”. A prezydent na fragment: „w przy­padku niemożności wyznaczenia [Pierwszego Prezesa zastępu­je] Prezes Sądu Najwyższego najstarszy służbą na stanowisku sędziego”. Tak więc oboje, pan prezydent i pani prezes, wybrnęli z opresji kompromisowo.
   Prezydent, nie wyznaczając komisarza, de facto złamał własną ustawę. Powód może być prozaiczny: nie znalazł chętnego wśród sędziów SN.
   Prezes Gersdorf też ustąpiła. Mogła przecież dalej urzędować, wydając zarządzenia i podpisując decyzje. Przypieczętowałaby w ten sposób to, że nadal jest Pierwszą Prezes. A jednak wyznaczyła zastępcę i poszła na urlop. Potem nie wyklucza zwolnienia lekar­skiego. Zeszła z linii strzału i w pewnym sensie rozbroiła obywa­telskie protesty. Bo jak walczyć o panią prezes na urlopie? Ułatwiła też sytuację prezydentowi. I sędziom, i pracownikom SN, bo nie muszą się martwić, czy jej zarządzenia - także związane np. z fi­nansami SN - zostaną potraktowane jako prawnie skuteczne, czy będą kwestionowane. Nie ma zarządzeń - nie ma problemu.
   Kurz bitewny opadł. Jaka jest sytuacja w Sądzie Najwyższym? Zostało 58 sędziów z 73, którzy orzekali jeszcze tydzień temu. Na decyzję prezydenta czeka dziewięciu sędziów, którzy popro­sili go o zgodę na dalsze orzekanie. Do tego czasu nie orzekają.
Sędziowie, którzy ukończyli 65 lat i nie zwrócili się do pre­zydenta o tę zgodę, odeszli. Z wyjątkiem prezes Gersdorf, bo sześcioletnia kadencja Pierw­szego Prezesa SN zapisana jest w konstytucji. Wszyscy dostali „pisma” (jak je określił prezydenc­ki minister Andrzej Dera) stwierdza­jące, że przeszli w stan spoczynku. I z wyjątkiem prezes Gersdorf pod­porządkowali się im.
   Dlaczego podporządkowali się prawu, które - jak podkreśla wielu prawników, w tym Ko misja Wenecka - może naruszać zasadę nieusuwal­ności sędziów i prawo do rzetelnego sądu? Przepisy o stanie spoczynku zmieniono w trakcie ich sędziowa­nia. Wiek stanu spoczynku można zmieniać ustawą, ale konstytucyj­nie wątpliwe jest, czy taka zmiana może dotknąć już orzekających sędziów. Zaś uzależnienie dalsze­go orzekania od woli prezydenta wprost narusza zasadę podziału i równorzędności władz oraz zasadę sędziowskiej niezawisłości.
   Rzecznik SN sędzia Michał Las­kowski sugeruje, że sędziowie być może zechcą się odwołać do sądu administracyjnego. Mogą wykorzystać to, że „pismo” prezydenta stwierdzające ich przejście w stan spoczynku nie miało kontrasygnaty premiera, a powinny ją mieć wszelkie akty prezydenta, które nie wynikają wprost z jego konstytucyj­nych prerogatyw.
   Zobaczymy. Ale mogli „pismo” prezydenta skarżyć także, nie uznając, że wywołało skutki prawne. Nie udając się na emeryturę, tylko na urlop do czasu rozpatrzenia sprawy.
   W Sądzie Najwyższym pozostają też mimo ukończenia 65 lat sędziowie Józef Iwulski, Jerzy Kuźniar i Stanisław Zabłocki, którzy złożyli prezes Gersdorf pisma o gotowości dalszego orzekania, ale nie powołali się na przepis dotyczący zgody prezydenta na dal­sze orzekanie. Nie są wyznaczeni do sądzenia żadnych spraw, bo ich sytuacja prawna jest niejasna - tak działa prawne bagno stworzone przez PiS.
   KRS bada ich oświadczenia o gotowości do orzekania. Pytanie: na jakiej podstawie, skoro nie zwracali się z żadnym wnioskiem? I nie przysłali wymaganych ustawą dokumentów? I czy ci sędzio­wie w ogóle uznają legalność jakichkolwiek decyzji KRS? Nie wy­powiedzieli się w tej sprawie. Kolejny przykład prawnego bagna autorstwa PiS: lepiej niczego nie przesądzać, bo a nuż znajdzie się jakiś pseudoprawny kompromis, który wszystkim pozwoli wyjść z twarzą. Jeśli KRS zaopiniuje pozytywnie tych sędziów, a prezy­dent pozwoli im orzekać - chociaż o to nie prosili i nie uznają jego prawa - to zapewne zaczną orzekać, deklarując, że to wcale nie dlatego, że prezydent wyraził zgodę. Podejmą grę na zasadzie czynienia mniejszego zła prawu.

Wśród tych trzech sędziów jest prezes Izby Pracy Józef Iwul­ski. Nie może się powołać - jak prezes Gersdorf - na ochronę kon­stytucji, bo jego kadencja jako prezesa Izby Pracy nie jest w konstytucji zapisana. Prezydent ma szczególny interes w utrzymywaniu go w Sądzie Najwyższym, bo „zastępuje” on prezes Gersdorf, a pre­zydent, jak się wydaje, nie ma kandydata na komisarza. Dopóki go nie znajdzie, będzie utrzymywać sędziego Iwulskiego w SN, np. nie wydając decyzji w sprawie jego dalszego orzekania (o którą sędzia nie prosił). Przewodniczący KRS i przedstawiciel prezydenta w Ra­dzie Wiesław Johann zapowiedział w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, że „nie widzi problemu”, by pozytywnie sędziego zaopiniować, bo „ma spory doro­bek orzeczniczy”, a „Sąd Najwyższy musi normalnie funkcjonować”.
   Jeśli prezydent nie przeko­na żadnego z dziś orzekających w SN sędziów, by podjął się roli komisarza, poczeka, aż pojawią się nowi sędziowie w ramach naboru do Sądu Najwyższego ogłoszonego 29 czerwca. Kto wie, może będzie wśród nich Bogdan Święczkowski, obecny prokurator krajowy (zasłynął za pierwszych rządów PiS akcją kierowanej przez niego ABW w domu Barbary Bli­dy)? Bo prokuratorzy są mile wi­dziani jako kandydaci do nowego Sądu Najwyższego. Szczególnie do Izby Dyscyplinarnej. I wtedy sędziowie SN staną przed dylema­tem, czy uznać władzę komisarza, skoro uznali, że kadencja prezes Gersdorf nie wygasła? Jeśli nie uznają - mogą być eliminowani za pomocą postępowania dyscy­plinarnego. Jeśli uznają - będzie to kolejny triumf pisowskiego prawnego bagna.
   Gdy w Sądzie Najwyższym znajdzie się grupa minimum 10 sę­dziów, będą mogli przedstawić prezydentowi własnych kandyda­tów na prezesa. A przy ich wyborze sędziów z „dobrozmianowego ” zaciągu będzie już wtedy ponad połowa.
   W stu procentach PiS obsadzi Izbę Spraw Publicznych, która m.in. ma orzekać o ważności wyborów. Oraz Izbę Dyscyplinarną, która będzie mogła wydalać sędziów z zawodu m.in. za publiczne wypowiedzi i treść uzasadnień wyroków (Komisja Etyki w Krajo­wej Radzie Sądownictwa, w której jest m.in. posłanka PiS Krystyna Pawłowicz, już szykuje odpowiednie wytyczne).


Stowarzyszenie Sędziów lustitia wzywa sędziów do maso­wego zgłaszania kandydatur do SN. Chodzi o zablokowanie KRS i spowolnienie przejmowania Sądu Najwyższego przez PiS. Wezwanie jest o tyle kontrowersyjne, że do tej pory sędziowskie stowarzyszenia odmawiały uznawania legalności Rady. Profeso­rowie Adam Strzembosz i Andrzej Zoll w liście otwartym stwier­dzili, że „jej uchwały z samej swej natury są nieważne. Wobec tego wszystkie skutki tych uchwał w postaci powołania na stanowiska sędziowskie i awansowania do wyższych sądów w przyszłości będą musiały być co najmniej poddane weryfikacji co do mery­torycznej zasadności”. Zgłaszając Radzie kandydatury do Sądu Najwyższego, sędziowie jednak legitymizowaliby ją, przynajmniej symbolicznie. Tak jak legitymizowała nową KRS prezes Gersdorf, zwołując jej pierwsze posiedzenie. W tym wytworzonym przez PiS prawnym trzęsawisku zachowanie logiki i bezdyskusyjnej le­galności staje się po prostu niemożliwe.
   W sądach powszechnych pojawiały się również pomysły od­mowy orzekania z sędziami nominowanymi z udziałem KRS, jako nominowanymi wadliwie. Ale mogłoby to po jakimś czasie spara­liżować wymiar sprawiedliwości. To kolejny przykład prawnego bagna: uznać - źle, bo sankcjonuje się złamanie konstytucji. Nie uznać - też źle, bo szkodzi się funkcjonowaniu państwa.
Zmasowane zgłaszanie się sędziów z wnioskami do KRS ma spowolnić proces przejmowania Sądu Najwyższego przez PiS. Ale PiS to przewidział. Jeśli nie będzie sędziów nominowanych przez prezydenta i wskazanych przez KRS, Sąd Najwyższy obsa­dzi minister-prokurator Zbigniew Ziobro. Ustawa o SN (art. 114) przewiduje bowiem, że może on - na wniosek komisarza - de­legować do Sądu Najwyższego wybranych przez siebie sędziów sądów powszechnych z minimum dziesięcioletnim stażem. Taki sędzia swoją błyskawiczną karierę - np. awans z sądu rejonowego - będzie zawdzięczał wyłącznie komisarzowi i ministrowi. Trud­no uwierzyć, że nie będzie się czuł wobec nich zobowiązany. Ale wcześniej prezydent musi znaleźć posłusznego komisarza.
   Za zgłaszaniem kandydatur do Sądu Najwyższego przemawia to samo co za trwaniem w SN sędziów, którzy już tam orzekają: żeby nie oddawać sądu walkowerem. Tyle że nie ma szansy, by tra­fił tam ktokolwiek, do kogo PiS i prezydent nie mają zaufania. Bo co prawda negatywną opinię własnej kandydatury, wydaną przez KRS, sędzia może zaskarżyć do Naczelnego Sądu Admini­stracyjnego, ale nawet jeśli NSA (też podlega „wycince” sędziów, którzy ukończyli 65 lat) ją uchyli, i tak na końcu jest prezydent. Układ zamknięty.

Jednak sędziowie, których kandydatury odrzuci KRS, mogą zakwestionować przed NSA nie tylko odrzucenie ich kandydatury, ale też prawomocność samej KRS. I wnio­skować o zadanie pytania prawnego Trybunałowi Sprawiedliwości UE: czy sposób mianowania sędziów przez wybieraną wyłącznie politycznie KRS nie narusza gwarantowanego Traktatem o UE (art. 19) prawa do skutecznej ochrony sądowej? Takie pytanie prawne pozwalałoby na uderzenie w samo jądro pisowskiej re­formy: w KRS, za której pomocą PiS zamierza przeprowadzić wy­mianę sędziów w sądach wszystkich szczebli i rodzajów.
   Tylko że NSA musiałby mieć odwagę to pytanie prawne zadać. A do tej pory najczęściej uchylał się od rozpoznawania spraw, które pachniały polityką, stwierdzając, że nie należą do jego ko­gnicji. Tale było np. z niepowoływaniem przez prezydenta sędziów przedstawionych mu przez poprzednią, wybieraną jeszcze zgod­nie z konstytucją, KRS. Z niepublikowaniem przez premier Szydło wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Z wycinką Puszczy Biało­wieskiej, połączeniem Muzeów II Wojny Światowej i Westerplatte. Jak na razie NSA sukcesywnie rezygnuje z korzystania ze swojej władzy: kontroli nad władzą wykonawczą.
   Nadal jest możliwość - pisaliśmy o niej kilkakrotnie - zadania pytania prawnego Trybunałowi Sprawiedliwości przez samych sędziów Sądu Najwyższego, którzy w bliższej perspektywie wejdą w nowy wiek stanu spoczynku: czy mogą sądzić sprawy, skoro ich dalsza możliwość orzekania zależy od władzy politycznej, czyli prezydenta. I mogą zawiesić działanie tych przepisów do czasu rozstrzygnięcia sprawy przez Trybunał. To prawo wynika z orzecz­nictwa Trybunału, a owo orzecznictwo jest prawem Unii, które stosuje się bezpośrednio.
   Oczywiście: ryzykują postępowania dyscyplinarne i hejt propisowskich mediów. Ale na to ryzyko stać sędziów sądów po­wszechnych, orzekających np. na rzecz konstytucyjnych praw obywateli oskarżanych o nielegalne demonstracje. A dwoje usu­niętych przez ministra-prokuratora Ziobrę wiceprezesów Sądu Rejonowego w Kielcach, Alina Bojara i Mariusz Broda, miało od­wagę poskarżyć się do Trybunału w Strasburgu.
   Jak na razie to sędziowie „liniowi” są w awangardzie sprzeciwia­jących się upolitycznieniu wymiaru sprawiedliwości. Może pora, by sędziowie sądów najwyższych poszli w ich ślady?
   Dziś możliwości naprawy sytuacji są dwie. Albo kasacja trzech są­dowych ustaw metodą zastosowaną do ustawy o IPN - do czego może doprowadzić zmasowany nacisk polityczny i społeczny i opór sędziów - albo orzeczenia polskich i międzynarodowych sądów porządku­jące system prawny. Inaczej dalej będziemy pogrążać się w bagnie.
Ewa Siedlecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz