Obywatelski
nacisk zadziałał: Komisja Europejska podjęła procedurę zmierzającą do
zaskarżenia ustawy o Sądzie Najwyższym do Trybunału Sprawiedliwości (choć nie
wstrzyma to już „wycinki” sędziów SN). Sędziowie Sądu Najwyższego stawili opór bezprawnemu
pozbawieniu urzędu Pierwszej Prezes SN. O obronie Sądu Najwyższego doniosły
media w całej Europie, a czwartego lipca „New York Times” zrobił z nich
czołówkę ilustrowaną zdjęciem demonstracji pod Sądem Najwyższym.
Sędziowie poczuli swoją władzę i związaną z nią odpowiedzialność.
Przemawiający na wiecu w obronie Sądu Najwyższego Bartłomiej Starosta, działacz
Iustitii i sędzia sześcioosobowego Sądu Rejonowego w Sulęcinie, mówiąc o
odpowiedzialności sędziów sądzących wrażliwe dla
władzy sprawy i o groźbach postępowań dyscyplinarnych za wyroki, pytał: „Kogo
mamy się bać? Strony postępowania?!”.
Bo przed sądem władza - reprezentowana przez urzędników czy prokuratora
- to strona postępowania. I tyle. Tak działa zasada równowagi władz.
Sukcesem obywateli jest też skłonienie sędziów SN do oporu: ogłosili, że
uznają prezes Małgorzatę Gersdorf za urzędującego nadal - do 2020 r. -
Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego. 4 lipca
przyszli uroczyście wprowadzić ją do sądu, w czym towarzyszyło im kilka
tysięcy obywateli. To była scena, jakiej nie znają - na szczęście dla siebie -
zachodnie demokracje. I która z pewnością przejdzie do historii.
Ten symboliczny opór symbolicznie wsparli dwa dni później
przedstawiciele najważniejszych europejskich organizacji związanych z wymiarem
sprawiedliwości. Prezes Gersdorf odwiedzili sekretarz generalny Amnesty International Kumi Naidoo i dyrektorka AI na Europę Gauri van Gulik, a także prezydent Europejskiej Sieci Rad
Sądownictwa Kees Sterk oraz Maarten Feteris, przedstawiciel
Europejskiej Sieci Prezesów Sądów Europejskich. Ta demonstracja solidarności
pokazuje, że protest przeciwko przerwaniu kadencji Pierwszej Prezes SN nie jest
jakimś ekscesem zbuntowanych sędziów - jak przedstawia to PiS, grożąc (ustami
wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka) odpowiedzialnością
dyscyplinarną, ale aktem obrony demokratycznych standardów.
Ale te moralne, symboliczne, a
także konkretne sukcesy społecznego oporu nie zmieniają dramatycznej prawdy:
PiS stworzył w Polsce prawne bagno, w
którym poruszanie się staje się coraz trudniejsze. Podobnie jak znalezienie bezpiecznych
dróg wyjścia. Łamiąc konstytucję, PiS tak ukształtował prawo, że próby
ratowania praworządności z zachowaniem jej reguł narażają na kolejne łamanie prawa
i wikłanie się w sprzeczności. Stworzył świat, w którym wymusza się wątpliwe
kompromisy, by państwo w ogóle mogło działać.
Laboratorium tej metody stanowił Trybunał Konstytucyjny, którego każde
orzeczenie można dziś podważyć. Albo dlatego, że orzekał dubler sędziego, albo
że orzekał któryś ze „starych” sędziów,
których wybór (w 2010 r.) zakwestionował prokurator generalny Zbigniew Ziobro.
Albo - bo manipulowano składami. Albo - i to dotyczy wszystkich spraw od
grudnia 2016 r. - ponieważ skład ustalała Julia Przyłębska, czyli osoba
mianowana na prezesa TK z naruszeniem konstytucji i ustawy.
Teraz to samo grozi nam w Sądzie Najwyższym i sądach powszechnych,
gdzie nominacje sędziów będą się odbywać z udziałem nowej Krajowej Rady
Sądownictwa, wybranej z naruszeniem ustawy i konstytucji. A w Sądzie Najwyższym
rządzić będzie osoba, która bezprawnie zajmie miejsce urzędującej prezes
Gersdorf.
W państwie PiS przestała istnieć zagwarantowana konstytucją pewność
prawa. A system wymiaru sprawiedliwości zorganizowano tak, by ułatwić
polityczne sterowanie. To, czy takie sterowanie będzie skuteczne, zależy od
sędziów. Od ich charakteru, sumienia i poczucia godności. Władza PiS zrobiła
wiele, by postawić ich przed podobnym dylematem, przed jakim władze PRL postawiły
sędziów w stanie wojennym: odejść z sądownictwa czy zostać i starać się omijać
bezprawne prawo lub stosować je tak, by łagodzić jego skutki. Np. jak
zaatakowany przez pro rządowe media sędzia Józef Iwulski, który sądząc
działaczy KPN, głosował za uniewinnieniem.
PiS postawił sędziów przed
dylematem: trwać w nowym, upartyjnionym Sądzie Najwyższym, próbując wpływać na
jego orzecznictwo, czy odejść - a więc
oddać go walkowerem (czterech sędziów już odeszło, korzystając z „korupcyjnej
propozycji” przejścia w stan spoczynku mimo nieukończenia 65 lat). Kolejny
dylemat za chwilę przy naborze nowych sędziów do Sądu Najwyższego: zgłaszać się
czy nie.
W minioną środę, wbrew
oczekiwaniom, prezydent Andrzej Duda nie mianował na miejsce prezes Gersdorf swojego
komisarza. Zgodził się, że jej obowiązki będzie na razie pełnił prezes Izby
Pracy Józef Iwulski, wyznaczony przez prezes Gersdorf. Kancelaria Prezydenta
„sprzedała” to opinii publicznej tak, by wyglądało, że to prezydent wyznaczył
sędziego Iwulskiego jako najstarszego stażem. Oboje powołali się na ten sam
przepis, choć na różne jego zdania. Pani prezes na fragment: „w czasie
nieobecności Pierwszego Prezesa SN zastępuje go wyznaczony przez niego Prezes
Sądu Najwyższego”. A prezydent na fragment: „w przypadku niemożności
wyznaczenia [Pierwszego Prezesa zastępuje] Prezes Sądu Najwyższego najstarszy
służbą na stanowisku sędziego”. Tak więc oboje, pan prezydent i pani prezes,
wybrnęli z opresji kompromisowo.
Prezydent, nie wyznaczając komisarza, de facto złamał własną ustawę.
Powód może być prozaiczny: nie znalazł chętnego wśród sędziów SN.
Prezes Gersdorf też ustąpiła. Mogła przecież dalej urzędować, wydając
zarządzenia i podpisując decyzje. Przypieczętowałaby w ten sposób to, że nadal
jest Pierwszą Prezes. A jednak wyznaczyła zastępcę i poszła na urlop. Potem nie
wyklucza zwolnienia lekarskiego. Zeszła z linii strzału i w pewnym sensie
rozbroiła obywatelskie protesty. Bo jak walczyć o panią prezes na urlopie?
Ułatwiła też sytuację prezydentowi. I sędziom, i pracownikom SN, bo nie muszą
się martwić, czy jej zarządzenia - także związane np. z finansami SN - zostaną
potraktowane jako prawnie skuteczne, czy będą kwestionowane. Nie ma zarządzeń -
nie ma problemu.
Kurz bitewny opadł. Jaka jest sytuacja w Sądzie Najwyższym? Zostało 58
sędziów z 73, którzy orzekali jeszcze tydzień temu. Na decyzję prezydenta czeka
dziewięciu sędziów, którzy poprosili go o zgodę na dalsze orzekanie. Do tego
czasu nie orzekają.
Sędziowie, którzy ukończyli 65 lat
i nie zwrócili się do prezydenta o tę zgodę, odeszli. Z wyjątkiem prezes
Gersdorf, bo sześcioletnia kadencja Pierwszego Prezesa SN zapisana jest w
konstytucji. Wszyscy dostali „pisma” (jak je określił prezydencki minister
Andrzej Dera) stwierdzające, że przeszli w stan spoczynku. I z wyjątkiem prezes Gersdorf podporządkowali się im.
Dlaczego podporządkowali się prawu, które - jak podkreśla wielu
prawników, w tym Ko misja Wenecka - może
naruszać zasadę nieusuwalności sędziów i prawo do rzetelnego sądu? Przepisy o
stanie spoczynku zmieniono w trakcie ich sędziowania. Wiek stanu spoczynku
można zmieniać ustawą, ale konstytucyjnie wątpliwe jest, czy taka zmiana może
dotknąć już orzekających sędziów. Zaś uzależnienie dalszego orzekania od woli
prezydenta wprost narusza zasadę podziału i równorzędności władz oraz zasadę
sędziowskiej niezawisłości.
Rzecznik SN sędzia Michał Laskowski sugeruje, że sędziowie być może
zechcą się odwołać do sądu administracyjnego. Mogą wykorzystać to, że „pismo”
prezydenta stwierdzające ich przejście w stan spoczynku nie miało kontrasygnaty
premiera, a powinny ją mieć wszelkie akty prezydenta, które nie wynikają wprost
z jego konstytucyjnych prerogatyw.
Zobaczymy. Ale mogli „pismo” prezydenta skarżyć także, nie uznając, że wywołało
skutki prawne. Nie udając się na emeryturę, tylko na urlop do czasu
rozpatrzenia sprawy.
W Sądzie Najwyższym pozostają też mimo ukończenia 65 lat sędziowie Józef
Iwulski, Jerzy Kuźniar i Stanisław Zabłocki, którzy złożyli prezes Gersdorf
pisma o gotowości dalszego orzekania, ale nie powołali się na przepis dotyczący
zgody prezydenta na dalsze orzekanie. Nie są wyznaczeni do sądzenia żadnych
spraw, bo ich sytuacja prawna jest niejasna - tak działa prawne bagno stworzone
przez PiS.
KRS bada ich oświadczenia o gotowości do orzekania. Pytanie: na jakiej
podstawie, skoro nie zwracali się z żadnym wnioskiem? I nie przysłali
wymaganych ustawą dokumentów? I czy ci sędziowie w ogóle uznają legalność
jakichkolwiek decyzji KRS? Nie wypowiedzieli się w tej sprawie. Kolejny
przykład prawnego bagna autorstwa PiS: lepiej niczego nie przesądzać, bo a nuż
znajdzie się jakiś pseudoprawny kompromis, który wszystkim pozwoli wyjść z
twarzą. Jeśli KRS zaopiniuje pozytywnie tych sędziów, a prezydent pozwoli im
orzekać - chociaż o to nie prosili i nie uznają jego prawa - to zapewne zaczną
orzekać, deklarując, że to wcale nie dlatego, że prezydent wyraził zgodę.
Podejmą grę na zasadzie czynienia mniejszego zła prawu.
Wśród tych trzech sędziów jest
prezes Izby Pracy Józef Iwulski. Nie może się powołać -
jak prezes Gersdorf - na ochronę konstytucji, bo jego kadencja jako prezesa
Izby Pracy nie jest w konstytucji zapisana. Prezydent ma szczególny interes w
utrzymywaniu go w Sądzie Najwyższym, bo „zastępuje” on prezes Gersdorf, a prezydent,
jak się wydaje, nie ma kandydata na komisarza. Dopóki go nie znajdzie, będzie
utrzymywać sędziego Iwulskiego w SN, np. nie wydając decyzji w sprawie jego
dalszego orzekania (o którą sędzia nie prosił). Przewodniczący KRS i
przedstawiciel prezydenta w Radzie Wiesław Johann zapowiedział
w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”, że „nie widzi problemu”, by
pozytywnie sędziego zaopiniować, bo „ma spory
dorobek orzeczniczy”, a „Sąd Najwyższy musi normalnie funkcjonować”.
Jeśli
prezydent nie przekona żadnego z dziś orzekających w SN sędziów, by podjął się
roli komisarza, poczeka, aż pojawią się nowi sędziowie w ramach naboru do Sądu
Najwyższego ogłoszonego 29 czerwca. Kto wie, może będzie wśród nich Bogdan
Święczkowski, obecny prokurator krajowy (zasłynął za pierwszych rządów PiS
akcją kierowanej przez niego ABW w domu Barbary Blidy)? Bo prokuratorzy są
mile widziani jako kandydaci do nowego Sądu Najwyższego. Szczególnie do Izby
Dyscyplinarnej. I wtedy sędziowie SN staną przed dylematem, czy uznać władzę
komisarza, skoro uznali, że kadencja prezes Gersdorf nie wygasła? Jeśli nie
uznają - mogą być eliminowani za pomocą postępowania dyscyplinarnego. Jeśli
uznają - będzie to kolejny triumf pisowskiego prawnego bagna.
Gdy w Sądzie Najwyższym znajdzie się grupa minimum 10 sędziów, będą
mogli przedstawić prezydentowi własnych kandydatów na prezesa. A przy ich
wyborze sędziów z „dobrozmianowego ” zaciągu będzie już wtedy ponad połowa.
W stu procentach PiS obsadzi Izbę Spraw Publicznych, która m.in. ma
orzekać o ważności wyborów. Oraz Izbę Dyscyplinarną, która będzie mogła wydalać
sędziów z zawodu m.in. za publiczne wypowiedzi i treść uzasadnień wyroków
(Komisja Etyki w Krajowej Radzie Sądownictwa, w której jest m.in. posłanka PiS
Krystyna Pawłowicz, już szykuje odpowiednie wytyczne).
Stowarzyszenie Sędziów lustitia
wzywa sędziów do masowego zgłaszania kandydatur do SN. Chodzi o zablokowanie KRS i spowolnienie przejmowania Sądu
Najwyższego przez PiS. Wezwanie jest o tyle kontrowersyjne, że do tej pory
sędziowskie stowarzyszenia odmawiały uznawania legalności Rady. Profesorowie
Adam Strzembosz i Andrzej Zoll w liście otwartym stwierdzili, że „jej uchwały
z samej swej natury są nieważne. Wobec tego wszystkie skutki tych uchwał w
postaci powołania na stanowiska sędziowskie i awansowania do wyższych sądów w
przyszłości będą musiały być co najmniej poddane weryfikacji co do merytorycznej
zasadności”. Zgłaszając Radzie kandydatury do Sądu Najwyższego, sędziowie
jednak legitymizowaliby ją, przynajmniej symbolicznie. Tak jak legitymizowała
nową KRS prezes Gersdorf, zwołując jej pierwsze posiedzenie. W tym wytworzonym
przez PiS prawnym trzęsawisku zachowanie logiki i bezdyskusyjnej legalności
staje się po prostu niemożliwe.
W
sądach powszechnych pojawiały się również pomysły odmowy orzekania z sędziami
nominowanymi z udziałem KRS, jako nominowanymi wadliwie. Ale mogłoby to po
jakimś czasie sparaliżować wymiar sprawiedliwości. To kolejny przykład
prawnego bagna: uznać - źle, bo sankcjonuje się złamanie konstytucji. Nie uznać
- też źle, bo szkodzi się funkcjonowaniu państwa.
Zmasowane zgłaszanie się sędziów z
wnioskami do KRS ma spowolnić proces przejmowania Sądu Najwyższego przez PiS.
Ale PiS to przewidział. Jeśli nie będzie sędziów nominowanych przez prezydenta
i wskazanych przez KRS, Sąd Najwyższy obsadzi minister-prokurator Zbigniew
Ziobro. Ustawa o SN (art.
114) przewiduje
bowiem, że może on - na wniosek komisarza - delegować do Sądu Najwyższego
wybranych przez siebie sędziów sądów powszechnych z minimum dziesięcioletnim
stażem. Taki sędzia swoją błyskawiczną karierę - np. awans z sądu rejonowego
- będzie zawdzięczał wyłącznie komisarzowi i
ministrowi. Trudno uwierzyć, że nie będzie się czuł wobec nich zobowiązany.
Ale wcześniej prezydent musi znaleźć posłusznego komisarza.
Za zgłaszaniem kandydatur do Sądu Najwyższego przemawia to samo co za
trwaniem w SN sędziów, którzy już tam orzekają: żeby nie oddawać sądu
walkowerem. Tyle że nie ma szansy, by trafił tam ktokolwiek, do kogo PiS i
prezydent nie mają zaufania. Bo co prawda negatywną opinię własnej kandydatury,
wydaną przez KRS, sędzia może zaskarżyć do Naczelnego Sądu Administracyjnego,
ale nawet jeśli NSA (też podlega „wycince” sędziów, którzy ukończyli 65 lat) ją
uchyli, i tak na końcu jest prezydent. Układ zamknięty.
Jednak sędziowie, których
kandydatury odrzuci KRS, mogą zakwestionować przed NSA nie tylko odrzucenie ich
kandydatury, ale też prawomocność samej KRS. I wnioskować
o zadanie pytania prawnego Trybunałowi Sprawiedliwości UE: czy sposób
mianowania sędziów przez wybieraną wyłącznie politycznie KRS nie narusza
gwarantowanego Traktatem o UE (art. 19) prawa do skutecznej ochrony
sądowej? Takie pytanie prawne pozwalałoby na uderzenie w samo jądro pisowskiej
reformy: w KRS, za której pomocą PiS zamierza przeprowadzić wymianę
sędziów w sądach wszystkich szczebli i rodzajów.
Tylko że NSA musiałby mieć odwagę to pytanie prawne zadać. A do tej pory
najczęściej uchylał się od rozpoznawania spraw, które pachniały polityką,
stwierdzając, że nie należą do jego kognicji. Tale było np. z niepowoływaniem
przez prezydenta sędziów przedstawionych mu
przez poprzednią, wybieraną jeszcze zgodnie z konstytucją, KRS. Z
niepublikowaniem przez premier Szydło wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Z
wycinką Puszczy Białowieskiej, połączeniem Muzeów II Wojny Światowej i
Westerplatte. Jak na razie NSA sukcesywnie rezygnuje z korzystania ze swojej
władzy: kontroli nad władzą wykonawczą.
Nadal jest możliwość - pisaliśmy o niej kilkakrotnie - zadania pytania
prawnego Trybunałowi Sprawiedliwości przez samych sędziów Sądu Najwyższego,
którzy w bliższej perspektywie wejdą w nowy wiek stanu spoczynku: czy mogą
sądzić sprawy, skoro ich dalsza możliwość orzekania zależy od władzy politycznej,
czyli prezydenta. I mogą zawiesić działanie tych przepisów do czasu
rozstrzygnięcia sprawy przez Trybunał. To prawo wynika z orzecznictwa
Trybunału, a owo orzecznictwo jest prawem Unii, które stosuje się bezpośrednio.
Oczywiście: ryzykują postępowania dyscyplinarne i hejt propisowskich
mediów. Ale na to ryzyko stać sędziów sądów powszechnych, orzekających np. na
rzecz konstytucyjnych praw obywateli oskarżanych o nielegalne demonstracje. A
dwoje usuniętych przez ministra-prokuratora Ziobrę wiceprezesów Sądu
Rejonowego w Kielcach, Alina Bojara i Mariusz Broda, miało odwagę poskarżyć
się do Trybunału w Strasburgu.
Jak na razie to sędziowie „liniowi” są w awangardzie sprzeciwiających
się upolitycznieniu wymiaru sprawiedliwości. Może pora, by sędziowie sądów
najwyższych poszli w ich ślady?
Dziś możliwości naprawy sytuacji są dwie. Albo kasacja trzech sądowych
ustaw metodą zastosowaną do ustawy o IPN - do czego może doprowadzić zmasowany
nacisk polityczny i społeczny i opór sędziów - albo
orzeczenia polskich i międzynarodowych sądów porządkujące system prawny.
Inaczej dalej będziemy pogrążać się w bagnie.
Ewa Siedlecka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz