środa, 4 lipca 2018

Lewicowa wojna domowa



Jarosław Kaczyński może być ojcem chrzestnym porozumienia lewicy. Jego propozycja zmian w wyborach do Parlamentu Europejskiego stawia przed liderami partii lewicowych diabelski) alternatywę sojusz albo śmierć

Renata Grochal

W przestronnym gabi­necie przy ul. Złotej w samym centrum Warszawy panu­je styl biurowy. Na ścianie nad skórzaną kanapą wisi mapa Polski upstrzona czerwonymi kropka­mi. Jest ich 180. To miasta powiatowe, które w ostatnich miesiącach odwiedził szef SLD Włodzimierz Czarzasty. Z lu­bością wylicza: Krosno, Gliwice, Nowy Sącz, Wałbrzych, Częstochowa. Tam nie pałają miłością do wciąż popular­nej w metropoliach Platformy, a Sojusz ma struktury w każdym powiecie. Czarzastemu udało się zbudować stabil­ne poparcie w sondażach na poziomie 6-10 proc. i podnieść z gruzów partię rozbitą po porażce w wyborach w 2015 r. Do niedawna plan był prosty. Najpierw wybory samorządowe, w których SLD wystawi kandydatów we wszystkich po­wiatach oraz do sejmików województw. Później dobry wynik w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a w 2019 r. powrót do Sejmu i wypchnięcie ruchu Kukiz’15 z pozycji trzeciej siły w par­lamencie. Jednak ten koncept właś­nie się sypie. Bo PiS złożyło w Sejmie projekt zmian w kodeksie wyborczym dotyczący wyborów do Parlamentu Eu­ropejskiego. Jarosław Kaczyński chce tak zmienić zasady wyboru europosłów, żeby premiować duże partie, czyli PiS i PO. Mniejsze ugrupowania, w tym SLD, zostaną wycięte.
   - Jeśli PiS wprowadzi w eurowyborach okręgi liczące od trzech do sześciu mandatów, to nawet jak SLD weźmie 10 proc., i tak zostaniemy za bur­tą. Trzeba się będzie dogadać i wysta­wić wspólną listę do europarlamentu z innymi lewicowymi ugrupowaniami - mówi Czarzasty.
 
NOWACKA POKŁÓCONA Z BIEDRONIEM
Jednak dzisiaj lewicy daleko do po­rozumienia. Sytuacja bardziej przypo­mina rozdrobnienie, jakie panowało na prawicy w pierwszej połowie lat 90., zanim powstała AWS. Wszyscy są ze wszystkimi skłóceni.
   - Jest tragedia. Trudno nawet mó­wić, że jesteśmy partiami kanapowymi, bo na wspólnej kanapie byśmy się poza­bijali. Wszyscy siedzą na swoich krze­słach, a logika krzeseł jest taka, że każdy dba o to, żeby drugi za bardzo nie urósł - opisuje sytuację jeden z liderów nowej lewicy. Bo lewica jest dziś podzielona na starych, których uosobieniem jest SLD z Czarzastym. I młodych, czyli Partię Razem, Inicjatywę Polska Barbary No­wackiej oraz Roberta Biedronia, który nie może się zdecydować, czy wejść do wielkiej polityki.
   Starzy z młodymi nie byli w stanie się dogadać nawet w sprawie obchodów 100-lecia niepodległości Polski. Patro­nem honorowym uroczystości organi­zowanych przez środowiska lewicowe miał być, obok prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, prof. Karol Modzelewski, legenda opozycji demokratycz­nej. Ale Modzelewski postawił warunek: zgodzi się, jeśli w obchodach weźmie udział Partia Razem. Jednak lider tego ugrupowania Adrian Zandberg odmó­wił, twierdząc, że wspólnie z SLD nicze­go świętować nie będzie. Modzelewski nie wszedł więc do komitetu.
   Nie lepiej wyglądają relacje Barba­ry Nowackiej i Roberta Biedronia. Wielu w tej dwójce widzi nadzieję polskiej lewi­cy. Jeszcze kilka miesięcy temu mówiło się, że założą wspólnie partię na eurowybory. Jednak w marcu się pokłócili i od tego czasu ze sobą nie rozmawiają.
Nowacka odeszła z Instytutu Myśli Demokratycznej, think tanku, który za­kładała z Biedroniem. Ma on przygoto­wać program nowej partii.
   - Robertowi woda sodowa uderzyła do głowy. Jeździ po kraju i powtarza, że Polska potrzebuje zmiany i Biedronia, jakby był jakimś zbawcą. Współpracow­nicy go pompują, mówiąc, jaki to jest świetny i jak dobrze mu idzie w sonda­żach. Uznali, że Nowacka będzie im tyl­ko przeszkadzać, bo wszyscy mają grać na Biedronia. Baśka uniosła się więc honorem i stamtąd odeszła - mówi mój rozmówca z lewicy.

KTO BIERZE KANAPY
Relacje Nowackiej i Biedronia jeszcze bardziej się ochłodziły, gdy pojawiły się spekulacje, że Nowacka może chcieć tworzyć partię z Joanną Scheiiring-Wielgus i Ryszardem Petru, którzy odeszli z Nowoczesnej. Petru jeździ po kraju, próbuje zbierać ludzi. Ma już pełnomocników w 41 okręgach. Wynajął biuro tuż przy Sejmie. Zabrał ze starej siedziby Nowoczesnej dwie kanapy z Ikei, o które była awantura z Katarzyną Lubnauer, i codziennie od rana obdzwania potencjalnych człon­ków nowej partii. Ma już deklaracje czę­ści działaczy Nowoczesnej w terenie, że przejdą do niego po wyborach samorzą­dowych, bo nie chcą się dać wchłonąć Platformie. Petru zbiera też pieniądze, bo jego zdaniem one są w polityce nie­odzowne. Nieoficjalnie mówi się, że stworzenie i wypromowanie Nowoczes­nej kosztowało 15 milionów złotych.
   - Kluczowe w partii, oprócz ludzi i idei, są pieniądze i organizacja. Bez tego nie powstanie żadne nowe ugru­powanie. Mam nadzieję, że do projektu dołączą też inni, choćby Barbara Nowa­cka - snuje plany Petru.
Biedroń o współpracy z liberałem Pe­tru słyszeć nie chce. Nie odpowiada mu nawet na SMS-y. Kpiący stosunek mają do niego także w SLD.
   - Chętnie kupię panu Petru konia z furmanką, żeby razem z prof. Balce­rowiczem jeździł po Polsce, szczególnie na tereny dawnych PGR-ów, i tam szu­kał wyborców - śmieje się Czarzasty.
   Jeszcze dwa tygodnie temu, zanim PiS ogłosiło plany zmian w ordynacji, współ­pracownicy Biedronia byli przekonani, że będzie on tworzył nową partię. We­dług pierwszych przymiarek miało to być ugrupowanie liberalno-socjaldemokratyczne, między konserwatywno-liberalną PO a SLD odwołującym się do PRL. Ale - jak utrzymuje dobrze zorientowa­ny rozmówca - Biedroń się waha. Jeśli wystartuje w wyborach samorządowych w Słupsku, co już zapowiedział, to wybor­cy mogą źle odebrać to, że po kilku mie­siącach rezygnuje ze stanowiska, żeby organizować własną partię na eurowybory. Jego współpracownicy uważają, że jest wielkie zapotrzebowanie na coś nowe­go na polskiej scenie politycznej, co bę­dzie w poprzek podziału na PiS i PO. Ale zdaniem byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego wcale tak być nie musi.
   - Ci, którzy myślą o tworzeniu no­wych ugrupowań, oczekują, że wybory samorządowe przyniosą jakieś trzęsie­nie ziemi, że ich wynik wywoła wstrząs w PO, w SLD, w PSL. Ja uważam, że wy­bory samorządowe zakończą się remi­sem, a nie żadnym trzęsieniem ziemi. Każdy będzie je interpretował jako swój sukces, ale w sposób zasadniczy niczego nie zmienią - podkreśla Kwaś­niewski. Dodaje, że jedynym psycholo­gicznie ważnym pojedynkiem będzie bój o Warszawę. Bo jeżeli PiS niczego by nie wygrało, a wygrałoby Warszawę, to wszyscy będą mieli wrażenie, że to jest sukces. A jeśli PiS nie wygra w stolicy, trudno mu będzie ogłosić sukces.

POLIGON DOŚWIADCZALNY WARSZAWA
Nawet w Warszawie starym i mło­dym na lewicy nie udało się porozu­mieć. Czarzasty próbował się dogadać z Partią Razem w sprawie wspólnego kandydata na prezydenta, ale po raz ko­lejny usłyszał od Zandberga, że Partia Razem z Sojuszem współpracować nie zamierza. Nie pomógł argument, że SLD zawarł porozumienie na wybory samo­rządowe z ponad 20 organizacjami.
   Czarzasty podchodzi do dużej tabli­cy w rogu gabinetu. Czarnym pisakiem wypisano na niej nazwy 22 organizacji, które podpisały porozumienie z SLD. Na liście są min. Unia Pracy, SDPL Mar­ka Borowskiego, Stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska Ryszarda Kalisza i Ordynacka. Wspólnie z Sojuszem będą tworzyć listy do samorządów i wyborów do PE.
SLD wystawi w wyborach prezyden­ckich w stolicy własnego kandydata
- Andrzeja Celińskiego, legendę opozy­cji demokratycznej. Młodzi, czyli Partia Razem, Inicjatywa Polska i Zieloni mają swojego - Jana Śpiewaka, 31-letniego lidera ruchu miejskiego Wolne Miasto Warszawka. Ale pierwsze sondaże przed­wyborcze żadnemu z kandydatów lewi­cy nie dają nawet 10 procent.
   W Partii Razem mówią, że współpra­ca z SLD jest niemożliwa, bo to jest par­tia niewiarygodna.
   - Sojusz konsekwentnie zaprze­cza deklarowanym wartościom, daw­niej i dziś. Nie trzeba tu nawet sięgać do przeszłości i przywoływać wysła­nia wojsk do Iraku czy wyprowadzenia podatku liniowego, żeby to zauważyć - argumentuje Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z zarządu Partii Razem. Uważa, że widać to także na poziomie samorządowym. W Częstochowie SLD sprzeciwiał się podwyżkom dla pracowa­nie ośrodka pomocy społecznej. - Decy­zje koalicyjne SLD pokazują, że nie jest nam po drodze. We Wrocławiu poparli kandydata obozu liberalnego wysunię­tego przez obecnego prezydenta miasta Rafała Dutkiewicza - wylicza działacz­ka Partii Razem.
   Barbara Nowacka dorzuca do tego jeszcze stosunek do przeszłości.
   - Sojusz odwołuje się do sentymentu za PRL, a ja nie jestem w stanie bronić PRL, bo zwyczajnie jest on nie do obro­ny - mówi „Newsweekowi”. Dodaje, że nikt nie chce też znosić obraźliwego ję­zyka lidera Sojuszu, a Włodzimierzowi Czarzastemu zdarza się dawać reszcie do zrozumienia, że jeszcze przyjdą do niego na kolanach.

SCHETYNA OGRYWA SLD
Młodzi uważają, że Czarzasty pró­buje z nimi rozmawiać z pozycji siły, podobnie jak PO z SLD i innymi ugru­powaniami z opozycji.
   Sojusz był gotów poprzeć kandydatu­rę Rafała Trzaskowskiego na prezydenta Warszawy, ale postawił dwa warunki; Trzaskowski ma startować z własnego komitetu, a nie jako kandydat PO, i Seba­stian Wierzbicki z SLD ma zostać wice­prezydentem. Wtedy Sojuszowi łatwiej byłoby wytłumaczyć swoim wyborcom, dlaczego nie wystawia własnego kandydata. Jednak lider Platformy Grzegorz Schetyna nie zgodził się na to, uznając, że największa partia opozycyjna musi wystawić własnego kandydata w stolicy.
   Zdaniem polityków SLD Platforma tylko udaje, że chce budować szersze porozumienie opozycji. W rzeczywisto­ści prawie wchłonęła już Nowoczesną, a teraz chętnie połknęłaby SLD i PSL. To samo zdaniem polityków młodej le­wicy chce zrobić z nimi Czarzasty

CHŁOP SPOD PRZASNYSZA
Ale i starzy, i młodzi przyznają, że jeśli PiS zmieni ordynację do Parlamen­tu Europejskiego, to - mimo wszystkich animozji - zmusi lewicę do współpra­cy, bo to będzie walka o życie. Andrzej Szejna, wiceszef Sojuszu, obawia się, że milczenie Platformy w sprawie planowanych zmian w kodeksie wyborczym może oznaczać, że po cichu poprze zmiany w ordynacji, bo budowanie systemu dwupartyjnego, do czego w istocie zmie­rza PiS, jest w jej interesie. Szejna jest przekonany, że PiS testuje scenariusz na wybory parlamentarne. Gdyby się oka­zało, że w wyborach do europarlamentu PiS weźmie z Platformą 80-90 proc. mandatów, to kolejnym krokiem będzie zmiana ordynacji w wyborach do Sejmu, przy milczącej zgodzie PO. A to na trwałe wyeliminuje lewicę i inne mniejsze par­tie z polskiej polityki.
   - W tej sytuacji wojna w rodzinie by­łaby samobójstwem - ocenia wiceszef SLD. Mówi, że dwa tygodnie temu wi­dział się z Biedroniem i on także de­klarował, że jest za jak najszerszym porozumieniem lewicy oraz tworze­niem wspólnych list.
   Czarzasty uważa, że na eurowybory trzeba budować koalicję opozycji socjalnej, do której weszliby zarówno Biedroń, SLD , jak i Partia Razem. Jego zdaniem wybory samorządowe poka­żą, jaka jest siła poszczególnych ugru­powań na lewicy, a wtedy łatwiej będzie usiąść do rozmów o współpracy w eurowyborach.
   - Ja jestem synem chłopa ze wsi pod Przasnyszem. Jestem do bólu prag­matyczny, niektórzy nazywają to cy­nizmem, ale różnica jest zasadnicza - przekonuje lider Sojuszu.
Trudno się z nim nie zgodzić, że dziś to SLD jest najsilniejszą partią na le­wicy. To Sojusz - jak przypomina Cza­rzasty - ma 23 tys. członków w całym kraju, którzy regularnie płacą skład­ki, struktury w każdym powiecie i 4 mln złotych subwencji budżetowej rocznie. Pozostałym partiom nie uda­je się przeskoczyć w sondażach progu wyborczego. Partia Razem nie zbudo­wała przez trzy lata silnych struktur, podobnie jak Barbara Nowacka. Lider­ka Inicjatywy Polska nie chciała nawet kandydować w wyborach na prezyden­ta Warszawy, żeby nie narazić się na ko­lejną porażkę.
   - Ja mam taki sam problem z Nowa­cką, jak ona ze sobą. Sama musi zdecy­dować, dokąd chce pójść, bo na razie nie wie - mówi mi Czarzasty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz