Jarosław Kaczyński
może być ojcem chrzestnym porozumienia lewicy. Jego propozycja zmian w wyborach
do Parlamentu Europejskiego stawia przed liderami partii lewicowych diabelski)
alternatywę sojusz albo śmierć
Renata Grochal
W przestronnym
gabinecie przy ul. Złotej w samym centrum Warszawy panuje styl biurowy. Na
ścianie nad skórzaną kanapą wisi mapa Polski upstrzona czerwonymi kropkami.
Jest ich 180. To miasta powiatowe, które w ostatnich miesiącach odwiedził szef
SLD Włodzimierz Czarzasty. Z lubością wylicza: Krosno, Gliwice, Nowy Sącz,
Wałbrzych, Częstochowa. Tam nie pałają miłością do wciąż popularnej w
metropoliach Platformy, a Sojusz ma struktury w każdym powiecie. Czarzastemu
udało się zbudować stabilne poparcie w sondażach na poziomie 6-10 proc. i
podnieść z gruzów partię rozbitą po porażce w wyborach w 2015 r. Do niedawna
plan był prosty. Najpierw wybory samorządowe, w których SLD wystawi kandydatów
we wszystkich powiatach oraz do sejmików województw. Później dobry wynik w
wyborach do Parlamentu Europejskiego, a w 2019 r. powrót do Sejmu i wypchnięcie
ruchu Kukiz’15 z pozycji trzeciej siły w parlamencie. Jednak ten koncept właśnie
się sypie. Bo PiS złożyło w Sejmie projekt zmian w kodeksie wyborczym dotyczący
wyborów do Parlamentu Europejskiego. Jarosław Kaczyński chce tak zmienić
zasady wyboru europosłów, żeby premiować duże partie, czyli PiS i PO. Mniejsze
ugrupowania, w tym SLD, zostaną wycięte.
- Jeśli PiS wprowadzi w eurowyborach okręgi liczące od trzech do sześciu
mandatów, to nawet jak SLD weźmie 10 proc., i tak zostaniemy za burtą. Trzeba
się będzie dogadać i wystawić wspólną listę do europarlamentu z innymi
lewicowymi ugrupowaniami - mówi Czarzasty.
NOWACKA POKŁÓCONA Z BIEDRONIEM
Jednak dzisiaj lewicy daleko do porozumienia. Sytuacja bardziej przypomina
rozdrobnienie, jakie panowało na prawicy w pierwszej połowie lat 90., zanim
powstała AWS. Wszyscy są ze wszystkimi skłóceni.
- Jest tragedia. Trudno nawet mówić, że jesteśmy partiami kanapowymi,
bo na wspólnej kanapie byśmy się pozabijali. Wszyscy siedzą na swoich krzesłach,
a logika krzeseł jest taka, że każdy dba o to, żeby drugi za bardzo nie urósł -
opisuje sytuację jeden z liderów nowej lewicy. Bo lewica jest dziś podzielona
na starych, których uosobieniem jest SLD z Czarzastym. I młodych, czyli Partię
Razem, Inicjatywę Polska Barbary Nowackiej oraz Roberta Biedronia, który nie
może się zdecydować, czy wejść do wielkiej polityki.
Starzy z młodymi nie byli w stanie się dogadać nawet w sprawie obchodów
100-lecia niepodległości Polski. Patronem honorowym uroczystości organizowanych
przez środowiska lewicowe miał być, obok prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, prof. Karol Modzelewski, legenda opozycji demokratycznej. Ale
Modzelewski postawił warunek: zgodzi się, jeśli w obchodach weźmie udział
Partia Razem. Jednak lider tego ugrupowania Adrian Zandberg odmówił,
twierdząc, że wspólnie z SLD niczego świętować nie będzie. Modzelewski nie
wszedł więc do komitetu.
Nie lepiej wyglądają relacje Barbary Nowackiej i Roberta Biedronia.
Wielu w tej dwójce widzi nadzieję polskiej lewicy. Jeszcze kilka miesięcy temu
mówiło się, że założą wspólnie partię na
eurowybory. Jednak w marcu się pokłócili i od tego czasu ze sobą nie
rozmawiają.
Nowacka odeszła z Instytutu Myśli
Demokratycznej, think
tanku, który zakładała z Biedroniem. Ma on
przygotować program nowej partii.
- Robertowi woda sodowa uderzyła do głowy. Jeździ po kraju i powtarza,
że Polska potrzebuje zmiany i Biedronia, jakby był jakimś zbawcą. Współpracownicy
go pompują, mówiąc, jaki to jest świetny i jak dobrze mu idzie w sondażach.
Uznali, że Nowacka będzie im tylko przeszkadzać, bo wszyscy mają grać na
Biedronia. Baśka uniosła się więc honorem i stamtąd odeszła - mówi mój rozmówca
z lewicy.
KTO BIERZE KANAPY
Relacje Nowackiej i Biedronia jeszcze bardziej się ochłodziły, gdy pojawiły się
spekulacje, że Nowacka może chcieć tworzyć partię z Joanną Scheiiring-Wielgus i
Ryszardem Petru, którzy odeszli z Nowoczesnej. Petru jeździ po kraju, próbuje
zbierać ludzi. Ma już pełnomocników w 41 okręgach. Wynajął biuro tuż przy
Sejmie. Zabrał ze starej siedziby Nowoczesnej dwie kanapy z Ikei, o które była awantura
z Katarzyną Lubnauer, i codziennie od rana obdzwania potencjalnych członków
nowej partii. Ma już deklaracje części działaczy Nowoczesnej w terenie, że
przejdą do niego po wyborach samorządowych, bo nie chcą się dać wchłonąć
Platformie. Petru zbiera też pieniądze, bo jego zdaniem one są w polityce nieodzowne.
Nieoficjalnie mówi się, że stworzenie i wypromowanie Nowoczesnej kosztowało 15
milionów złotych.
- Kluczowe w partii, oprócz ludzi i idei, są pieniądze i organizacja.
Bez tego nie powstanie żadne nowe ugrupowanie. Mam nadzieję, że do projektu
dołączą też inni, choćby Barbara Nowacka - snuje plany Petru.
Biedroń o współpracy z liberałem
Petru słyszeć nie chce. Nie odpowiada mu nawet na SMS-y. Kpiący stosunek mają
do niego także w SLD.
- Chętnie kupię panu Petru konia z furmanką, żeby razem z prof. Balcerowiczem jeździł po Polsce, szczególnie na tereny
dawnych PGR-ów, i tam szukał wyborców - śmieje się Czarzasty.
Jeszcze dwa tygodnie temu, zanim PiS ogłosiło plany zmian w ordynacji,
współpracownicy Biedronia byli przekonani, że będzie on tworzył nową partię.
Według pierwszych przymiarek miało to być ugrupowanie liberalno-socjaldemokratyczne,
między konserwatywno-liberalną PO a SLD odwołującym się do PRL. Ale - jak
utrzymuje dobrze zorientowany rozmówca - Biedroń się waha. Jeśli wystartuje w
wyborach samorządowych w Słupsku, co już zapowiedział, to wyborcy mogą źle
odebrać to, że po kilku miesiącach rezygnuje ze stanowiska, żeby organizować
własną partię na eurowybory. Jego współpracownicy uważają, że jest wielkie
zapotrzebowanie na coś nowego na polskiej scenie politycznej, co będzie w
poprzek podziału na PiS i PO. Ale zdaniem byłego prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego wcale tak być nie musi.
- Ci, którzy myślą o tworzeniu nowych ugrupowań, oczekują, że wybory
samorządowe przyniosą jakieś trzęsienie ziemi, że ich wynik wywoła wstrząs w
PO, w SLD, w
PSL. Ja uważam, że wybory samorządowe zakończą się remisem, a nie żadnym
trzęsieniem ziemi. Każdy będzie je interpretował jako swój sukces, ale w sposób
zasadniczy niczego nie zmienią - podkreśla Kwaśniewski. Dodaje, że jedynym
psychologicznie ważnym pojedynkiem będzie bój o Warszawę. Bo jeżeli PiS
niczego by nie wygrało, a wygrałoby Warszawę, to wszyscy będą mieli wrażenie,
że to jest sukces. A jeśli PiS nie wygra w stolicy, trudno mu będzie ogłosić
sukces.
POLIGON DOŚWIADCZALNY WARSZAWA
Nawet w Warszawie starym i młodym na lewicy nie udało się porozumieć. Czarzasty próbował się
dogadać z Partią Razem w sprawie wspólnego kandydata na prezydenta, ale po raz
kolejny usłyszał od Zandberga, że Partia Razem z Sojuszem
współpracować nie zamierza. Nie pomógł argument, że SLD zawarł porozumienie na
wybory samorządowe z ponad 20 organizacjami.
Czarzasty podchodzi do dużej tablicy w rogu gabinetu. Czarnym pisakiem
wypisano na niej nazwy 22 organizacji, które podpisały porozumienie z SLD. Na
liście są min. Unia Pracy, SDPL Marka Borowskiego, Stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska Ryszarda Kalisza i Ordynacka. Wspólnie z Sojuszem będą tworzyć listy do
samorządów i wyborów do PE.
SLD wystawi w wyborach prezydenckich
w stolicy własnego kandydata
- Andrzeja Celińskiego, legendę
opozycji demokratycznej. Młodzi, czyli Partia Razem, Inicjatywa Polska i
Zieloni mają swojego - Jana Śpiewaka, 31-letniego lidera ruchu miejskiego Wolne
Miasto Warszawka. Ale pierwsze sondaże przedwyborcze żadnemu z kandydatów lewicy
nie dają nawet 10 procent.
W Partii Razem mówią, że współpraca z SLD jest niemożliwa, bo to jest
partia niewiarygodna.
- Sojusz konsekwentnie zaprzecza deklarowanym wartościom, dawniej i
dziś. Nie trzeba tu nawet sięgać do przeszłości i przywoływać wysłania wojsk
do Iraku czy wyprowadzenia podatku liniowego, żeby to zauważyć - argumentuje
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z zarządu Partii Razem. Uważa, że widać to także na
poziomie samorządowym. W Częstochowie SLD sprzeciwiał się podwyżkom dla pracowanie
ośrodka pomocy społecznej. - Decyzje koalicyjne SLD pokazują, że nie jest nam
po drodze. We Wrocławiu poparli kandydata obozu liberalnego wysuniętego przez
obecnego prezydenta miasta Rafała Dutkiewicza - wylicza działaczka Partii
Razem.
Barbara Nowacka dorzuca do tego jeszcze stosunek do przeszłości.
- Sojusz odwołuje się do sentymentu za PRL, a ja nie jestem w stanie
bronić PRL, bo zwyczajnie jest on nie do obrony - mówi „Newsweekowi”. Dodaje,
że nikt nie chce też znosić obraźliwego języka lidera Sojuszu, a
Włodzimierzowi Czarzastemu zdarza się dawać reszcie do zrozumienia, że jeszcze
przyjdą do niego na kolanach.
SCHETYNA OGRYWA SLD
Młodzi uważają, że Czarzasty próbuje z nimi rozmawiać z pozycji siły, podobnie jak PO z
SLD i innymi ugrupowaniami z opozycji.
Sojusz był gotów poprzeć kandydaturę Rafała Trzaskowskiego na
prezydenta Warszawy, ale postawił dwa warunki; Trzaskowski ma startować z
własnego komitetu, a nie jako kandydat PO, i Sebastian Wierzbicki z SLD ma
zostać wiceprezydentem. Wtedy Sojuszowi łatwiej byłoby wytłumaczyć swoim
wyborcom, dlaczego nie wystawia własnego kandydata. Jednak lider Platformy
Grzegorz Schetyna nie zgodził się na to, uznając, że największa partia
opozycyjna musi wystawić własnego kandydata w stolicy.
Zdaniem polityków SLD Platforma tylko udaje, że chce budować szersze
porozumienie opozycji. W rzeczywistości prawie wchłonęła już Nowoczesną, a
teraz chętnie połknęłaby SLD i PSL. To samo zdaniem polityków młodej lewicy
chce zrobić z nimi Czarzasty
CHŁOP SPOD PRZASNYSZA
Ale i starzy, i młodzi przyznają, że jeśli PiS zmieni ordynację do Parlamentu Europejskiego,
to - mimo wszystkich animozji - zmusi lewicę do współpracy, bo to będzie walka
o życie. Andrzej Szejna, wiceszef Sojuszu, obawia się, że milczenie Platformy w sprawie planowanych zmian w kodeksie
wyborczym może oznaczać, że po cichu poprze zmiany w ordynacji, bo budowanie
systemu dwupartyjnego, do czego w istocie zmierza
PiS, jest w jej interesie. Szejna jest przekonany, że PiS testuje scenariusz na
wybory parlamentarne. Gdyby się okazało, że w wyborach do europarlamentu PiS
weźmie z Platformą 80-90 proc. mandatów, to kolejnym krokiem będzie zmiana
ordynacji w wyborach do Sejmu, przy milczącej zgodzie PO. A to na trwałe
wyeliminuje lewicę i inne mniejsze partie z polskiej polityki.
- W tej sytuacji wojna w rodzinie byłaby samobójstwem - ocenia wiceszef
SLD. Mówi, że dwa tygodnie temu widział się z Biedroniem i on także deklarował,
że jest za jak najszerszym porozumieniem lewicy oraz tworzeniem wspólnych
list.
Czarzasty uważa, że na eurowybory trzeba budować koalicję opozycji
socjalnej, do której weszliby zarówno Biedroń, SLD , jak i Partia Razem. Jego
zdaniem wybory samorządowe pokażą, jaka jest siła poszczególnych ugrupowań na
lewicy, a wtedy łatwiej będzie usiąść do rozmów o współpracy w eurowyborach.
- Ja jestem synem chłopa ze wsi pod Przasnyszem. Jestem do bólu pragmatyczny,
niektórzy nazywają to cynizmem, ale różnica jest zasadnicza - przekonuje lider
Sojuszu.
Trudno się z nim nie zgodzić, że
dziś to SLD jest najsilniejszą partią na lewicy. To Sojusz - jak przypomina
Czarzasty - ma 23 tys. członków w całym kraju, którzy regularnie płacą składki,
struktury w każdym powiecie i 4 mln złotych
subwencji budżetowej rocznie. Pozostałym partiom nie udaje się przeskoczyć w
sondażach progu wyborczego. Partia Razem nie zbudowała przez trzy lata silnych
struktur, podobnie jak Barbara Nowacka. Liderka Inicjatywy Polska nie chciała
nawet kandydować w wyborach na prezydenta Warszawy, żeby nie narazić się na kolejną
porażkę.
- Ja mam taki sam problem z Nowacką, jak ona ze sobą. Sama musi zdecydować,
dokąd chce pójść, bo na razie nie wie - mówi mi Czarzasty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz