czwartek, 5 lipca 2018

Gorące przystawki



O partyjnych satelitach PiS - Porozumieniu i Solidarnej Polsce - zrobiło się głośniej. W pierwszym wypadku za sprawą kontrowersyjnej reformy szkolnictwa wyższego forsowanej przez Jarosława Gowina, w drugim za sprawą jeszcze bardziej kontrowersyjnej ustawy o IPN, której projekt wyszedł z resortu Zbigniewa Ziobry. Jednak działacze obu partyjek nie lubią kontrowersji. Wolą spokojnie zarabiać.

Sprawozdania finansowe partii Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina za poprzedni rok są ważną informacją o tym, o co chodzi prezesom Solidar­nej Polski oraz Porozumienia. Ziobryści zebra­li na koncie 243 tys. zł, a gowinowcy o 6 tys. zł mniej. Ale nie wysokość kwot, tak zbliżona, ma tu znaczenie, a sposób gromadzenia tych pieniędzy.
Porozumienie Gowina ciuła co miesiąc składki (po 10 zł) od swoich członków, a ma ich dziś około 4 tys. Partyj­na kasa Zbigniewa Ziobry była zasilana jedynie przez 20 osób, za to bardzo pokaźnymi - od tysiąca do nawet 30 tys. zł - jedno­razowymi wpłatami. Ilu członków ma SP? Nie wiemy, bo nie od­powiedziano na nasze pytania. Działacze, z którymi rozmawiali­śmy, nie mają pojęcia, ale mówią, że ich zasoby to ludzie kiedyś związani z PiS. (Wiadomo za to, że PiS ma około 35 tys. członków).
   Ziobro przez wiele miesięcy liczył na to, że Jarosław Kaczyń­ski przyjmie go znów do PiS, i to do władz partii, ale prezesowi wcale się do tego nie spieszy. Wielu wciąż uważa go za zdrajcę, bo w 2011 r. od szedł i pociągnął za sobą wtedy kilkunastu po­słów. Dlatego pomysł przyjęcia Ziobry jak syna marnotraw­nego, który wraca do domu ojca, a ten jeszcze dzieli się z nim swoim majątkiem, oburza partyjne doły. Poza tym to kołata­nie Ziobry do drzwi jest dla prezesa swego rodzaju polityczną przyjemnością. Dlatego też Zbigniew Ziobro zajmuje się przede wszystkim upartyjnianiem sądów - wie, że przysłuży się tym Kaczyńskiemu, i ignoruje budowanie struktur - wie, że gdyby je wzmacniał, toby go rozdrażnił. Ziobro nawet siedzibę partii przeniósł z Warszawy do Kielc, skąd jest posłem.

Z pieniędzmi u koalicjantów jest krucho, bo decydując się na przytulenie do Kaczyńskiego pod parasolem Zjedno­czonej Prawicy, zrzekli się subwencji. 18 mln zł z budżetu popłynęło w zeszłym roku tylko do PiS. Jeden ze współpracow­ników Gowina opowiadał, że próbowali negocjować z preze­sem Kaczyńskim, by podzielił się subwencją, proporcjonalnie do liczby posłów. Nic nie załatwili. - Nam zależy, aby musieli trwać przy nas - mówi ważna osoba w PiS. Ale dodaje, że dzięki funkcjonowaniu w rządowej koalicji tak Ziobro, jak i Gowin mają możliwości zadbania o swoje ekipy, z czego rzeczywiście obaj chętnie korzystają.
   Minister sprawiedliwości ulokował więc swoich ludzi w spół­kach Skarbu Państwa, a ci co miesiąc łożą do partyjnej kasy, tyle by wystarczyło partii do pierwszego, czy np. na zwiezienie ludzi na jakieś zjednoczeniowe imprezy.
   Kilka tygodni temu Józef Rojek, polityk SP, w związku z no­wym podziałem wpływów w spółkach Skarbu Państwa, musiał oddać fotel wiceprezesa człowiekowi kojarzonemu z Joachimem Brudzińskim. Na tej kadrowej zmianie straci finansowo także i jego partia. Rojek za swoją pracę w Azotach w 2017 r. zarobił 922 tys. zł brutto i solidarnie dzielił się nią z SP. W zeszłym roku przelał na jej konto 55 tys. zł. Na liście darczyńców znajdujemy też Łukasza Kroplewskiego. Związany z SP, były asystent Beaty Kempy, awansował na wiceprezesa PGNiG, przelał na konto Solidarnej w zeszłym roku 30 tys. zł. Tyle samo do kasy partii wpłaciła Ewa Kroplewska. Najprawdopodobniej zbieżność na­zwisk nie jest tu przypadkowa, choć nie udało nam się ustalić stopnia pokrewieństwa.
   Wśród darczyńców partii Zbigniewa Ziobry jest też Paweł Śliwa, adwokat, który w 2011 r. budował SP w Gorlicach, został też wybrany na sędziego Trybunału Stanu. Pytany na początku 2017 r. o przynależność partyjną zapewniał, że jest bezpartyjny.
Miesiąc później został powołany w skład zarządu PGE, gdzie jest wiceprezesem ds. innowacji. W tym samym roku przeka­zał na rzecz Solidarnej Polski 18 tys. zł darowizny. Hojny był też Tomasz Zbróg, radny sejmiku świętokrzyskiego z ramienia ziobrystów, od 2016 r. dyrektor oddziału Totalizatora Sporto­wego w Kielcach, który na konto SP przelał w 2017 r. 20 tys. zł.

W Porozumieniu Jarosława Gowina także znalazła się grupa darczyńców, którzy po nadejściu „dobrej zmiany" zasilają partyjny portfel. Grzegorz Kądzielawski, od roku wi­ceprezes Zarządu Grupy Azoty, wpłacił partii 2,5 tys. zł. Piotr Dytko, szef dolnośląskich struktur ugrupowania, najpierw był prezesem głównego ośrodka badawczego grupy KGHM, a odkąd Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przejęło nadzór nad EIT Plus (kampus supernowoczesnych laborato­riów), to został jego prezesem. Wspiera Porozumienie co mie­siąc wpłatami sięgającymi 6 tys. zł. To prawda, że jak zapewnia nas Marcel Klinowski, zastępca sekretarza generalnego Poro­zumienia, największym zasobem finansowym partii są składki członkowskie. - Prawda jest też taka, że Jarosław Gowin jako minister nauki ma wiele narzędzi w ministerstwie, aby zadbać finansowo o ludzi, którzy są z nim związani, za co oni się odpła­cają - słyszymy od człowieka z PiS. I co więcej, mają na to zie­lone światło z Nowogrodzkiej.
   Jak opisał niedawno tygodnik „Wprost”, grant 247 tys.zł z resortu Gowina otrzymała Fundacja Inn Warmia. Nie dość, że po­wstała tydzień przed ogłoszeniem konkursu, to szefem komisji oceniającej projekt był Michał Wypij (z gabinetu politycznego Gowina, kandydat Zjednoczonej Prawicy na prezydenta Olsz­tyna), a prywatnie dobry znajomy szefa fundacji Inn Warmia. To nie pierwszy taki przypadek w otoczeniu wicepremiera. Sto­warzyszenie Ekonomia Nauka Społeczeństwo SENS otrzymało z ministerstwa Gowina 236 tys. zł. Prezes Stowarzyszenia jest asystentem posła Porozumienia Michała Cieślaka, szefa powia­towych struktur partii w Dąbrowie Tarnowskiej.
   Po ujawnieniu tych powiązań i złożeniu przez posłów PO wnio­sku do NIK o kontrolę fundacja zwróciła dotację. To nie wszystko. „Gazeta Wyborcza” ujawniła niedawno, że z autorskiego projektu wicepremiera Gowina „Dialog”, który rozdaje granty na „pro­mocję innowacyjnych badań humanistycznych”, aż 355 tys. zł dostało Stowarzyszenie Projekt Tarnów. Jego prezesem jest Dawid Solak, szef Porozumienia w Tarnowie.
   Kiedy Kaczyński wymieniał Beatę Szydło na Mateusza Morawieckiego, Ziobro obawiał się odcięcia od wpływów w państwo­wych spółkach. Ziobro w sojuszu z byłą premier rywalizował z Morawieckim: o spółki oraz ambicjonalnie o pozycję w oczach prezesa i postrzeganie na prawicy. Tuż przed nominacją na pre­miera Morawiecki spotkał się z Ziobrą. Podali sobie ręce, choć nie można tu mówić nawet o szorstkiej przyjaźni. Nowy premier zapewnił ministra, że jego ludzie w państwowych spółkach jesz­cze popracują. W zamian Ziobro zapewnił premiera, że nie będzie go atakował, korzystając z szerokich wpływów w mediach, które mu sprzyjają, jak „Sieci” czy wPolityce.pl.
   Gowin w rządzie od zawsze trzymał z Morawieckim i Gliń­skim. Za czasów Szydło mówiło się, że tworzą klub premierów. Przy czym prezes Porozumienia zawsze dbał o to, aby podkre­ślać przywództwo Kaczyńskiego, że to z nim ustalił to czy tamto. Obaj - i Gowin, i Ziobro - zdają sobie sprawę, jak ważny stał się dla Kaczyńskiego Morawiecki (według prezesa pisowiec przy­szłości, świetnie wykształcony patriota, konserwatysta i anty­komunista, człowiek sukcesu władający językami) i że nowy premier na wiele może sobie pozwolić. Dlatego, przy zimo­wej wymianie szefa rządu, obaj koalicjanci poprosili prezesa PiS o potwierdzenie, że pod rządami nowego premiera oni w swoich ministerstwach zostają.

Obaj prezesi „przystawek" nie budzą większego entuzja­zmu w szeregach PiS. Ziobro, wiadomo, bo zdrajca, a Gowin - mówią w partii - to typowy krakus, chodzi z podniesioną głową i uważa się za wyższego, nie tylko wzrostem. - Nawet tę swoją nieszczęsną ustawę nazwał Konstytucją dla Nauki, wielkimi lite­rami oczywiście - mówi poseł PiS. A dlaczego nieszczęsna - do­pytujemy. - Bo mamy przez nią kłopoty w okręgach. Rektorzy mniejszych uczelni, które dla naszych regionów są ważne, boją się, że nie spełniając kryteriów Gowina, stracą możliwość nadawania tytułów i pieniądze - odpowiada poseł. Pod naciskiem posłów prezes zgodził się na ponad 200 poprawek do ustawy Gowina, ale i tak prezes Porozumienia, aby bronić przed posłami PiS swojej Konstytucji, musiał odwołać się do poparcia prezesa.
   Czasami Ziobro i Gowin ze sobą rywalizują, ale raczej grają razem przeciwko największemu. Dlatego też prezes SP poparł re­formę szkolnictwa, odwdzięczając się za wsparcie dla jego ustaw sądowych. Ten sojusz zawiązał się, jeszcze zanim Zjednoczona Prawica wygrała wybory. W 2014 r. z SP za namową Kaczyńskiego odeszło kilku posłów i ziobryści stracili klub parlamentarny. Koło ratunkowe rzucił Gowin. Połączyli siły i stworzyli klub Sprawie­dliwa Polska.
   Trzymając się razem, mają nadzieję więcej ugrać. Próbowali tego choćby, dzieląc pulę kandydatów na prezydentów miast. So­lidarna Polska dostała Patryka Jakiego w Warszawie, choć jak można usłyszeć w PiS, bardziej zależało na tym samemu kandy­datowi niż Ziobrze. - Patryk Jaki chce się wybić na niepodległość, a Zbyszkowi nie podoba się to, że próbuje mu odebrać gwiazdę szeryfa. Prawda jest taka, że Jaki to twarz komisji reprywatyzacyj­nej i bardziej niż Ziobro kojarzy się z obrońcą uciśnionych. Co wię­cej, ludzie bardziej kojarzą Jakiego z PiS niż z SP, a jemu to nie przeszkadza - mówi polityk partii Kaczyńskiego. Gowinowcy nie dostali kandydatów w prestiżowych miastach, ale za to mają większą pulę niż ziobryści.
   O sejmiki, o które toczy się główny polityczny bój, Zjednoczo­na Prawica wszędzie powalczy ze wspólnej listy. - Z 555 radnych w poprzednim rozdaniu wzięliśmy ponad 170 mandatów i to jest absolutne minimum na najbliższe wybory. Nasi mniejsi koalicjan­ci chcieli dla siebie po kilkadziesiąt miejsc biorących na listach do sejmików, ale dostaną po kilkanaście - słyszymy od polityka PiS, znającego kulisy negocjacji. Aneks do porozumienia prawicy w tej sprawie będzie podpisany w ciągu kilku tygodni. Z niektórymi kandydatami związanymi z SP i Porozumieniem byli po słowie w PiS, zanim jeszcze dostali rekomendację od swoich partii. Wy­chodzi na to, że Gowin i Ziobro myślą, że to ludzie z ich puli, a oni już zadeklarowali lojalność wobec PiS. Co innego listy na niższe szczeble. - PiS wystawia swoje wprawie każdym powiecie, najczę­ściej z SP, a Jarosław Gowin w niektórych powiatach dodatkowo swoje listy, szczególnie tam, gdzie na poziomie lokalnym trudno naszym działaczom o porozumienie. To nam nie przeszkadza, bo poszerza elektorat Zjednoczonej Prawicy - mówi Krzysztof So­bolewski, przewodniczący Komitetu Wykonawczego PiS.

W prawicowej rodzi nie, zwłaszcza na poziomie lokalnym, tli się wiele konfliktów. Szczególnie działacze PiS są poirytowani, że na listach szuka się miejsc dla ludzi Gowina, którzy jeszcze nie tak dawno byli w Platformie, a którzy - jak mówi jeden z samorzą­dowców - wyrzucali ludzi Kaczyńskiego z roboty. Aby uspokoić nastroje, na początku roku partia przyjęła specjalną uchwałę - na listach PiS nie ma miejsca dla osób, które w ciągu ostatnich trzech lat odeszły od Kaczyńskiego albo zostały usunięte.
   Nie najlepiej układa się na przykład współpraca prawicy w Ka­liszu. Prezydent miasta Grzegorz Sapiński, związany z Gowinem, wiosną odwołał wiceprezydenta z PiS. Za karę prezydent nie dostał poparcia od Kaczyńskiego. O reelekcję pod sztandarem Porozu­mienia będzie walczył z posłem PiS Piotrem Kaletą. Wióry lecą też na linii SP i PiS. Jesienią 2017 r. ze stanowiska kierownika ARiMR w Biłgoraju, będąc w przedemerytalnym okresie ochronnym, zo­stała odwołana Maria Grabacz, działaczka Solidarnej Polski. Jest przekonana, że to robota wpływowego w regionie posła Sławomira Zawiślaka. Grabacz walczy o swoje dobre imię i odszkodowanie w sądzie. Jednak Ziobro, nie chcąc drażnić prezesa, nie wstawia się za swoimi ludźmi na mało strategicznych odcinkach.
   Niedawno Gowina porzucił Marek Zagórski. Przed rekonstrukcją Gowin miał w puli swoje ministerstwo i resort cyfryzacji z Anną Streżyńską na czele i Zagórskim jako wiceministrem. Po przyjściu Morawieckiego sytuacja zmieniła się tak, że Gowin swoje minister­stwo zachował, a do rządu na ministra przedsiębiorczości i tech­nologii weszła wiceszefowa Porozumienia Jadwiga Emilewicz. Dla Zagórskiego nie starczyło miejsca. Tak właśnie w wyniku koalicyj­nej arytmetyki i urażonych ambicji Zagórski przepisał się do PiS i w kwietniu wziął tekę szefa resortu cyfryzacji.
   W PiS można usłyszeć, że przeciągnięcie Zagórskiego, który był odpowiedzialny za struktury partii, nieco wyhamuje marzenia Gowina o partyjnej potędze. W listopadzie 2017 r. - przekształ­cił Polskę Razem w Porozumienie Jarosława Gowina. 22 czerw­ca partia została ostatecznie zarejestrowana. Dołączyły do niej środowiska Chrześcijańskiego Ruchu Samorządowego, republi­kanie i część ludzi z partii Wolność Janusza Korwin-Mikkego. - W Zjednoczonej Prawicy potrzeba partii takiej jak nasza, która jest wolnościowa pod względem, rynkowym, nastawiona na obni­żanie podatków i wspieranie przedsiębiorców. Dla dobra prawi­cy z powodzeniem wzmacniamy nasze struktury - mówi Marcel Klinowski z Porozumienia. Ale widać wyraźnie, że i tak realizuje przede wszystkim program PiS, a gospodarczą twarzą koalicji jest nie Porozumienie, a sam premier z partii rządzącej. Klinowski pytany, o ile procent poszerzają elektorat prawicy, odpowiada, że to trudno policzyć.

Gowin z jednej strony musi być lojalny wobec Kaczyńskie­go, ale z drugiej musi zaznaczać swoją odrębność, aby nie roztopić się w PiS. Solidarna nie ma nic przeciwko temu rozto­pieniu. Janusz Długołęcki z Pomorza, członek Rady Głównej SP, mówi wprost, że nic ich od partii Kaczyńskiego nie różni. Może tylko tyle, że kiedyś się poróżnili, ale tylko z powodu przywódczych ambicji Ziobry. - My nie rozbudowujemy struktur, u nas prawie wszyscy byli kiedyś w PiS. W jakimś sensie poszerzamy elektorat prawicy, bo dzięki Ziobrze trwają przy niej ludzie, którzy nie darzą sympatią Kaczyńskiego i odwrotnie - mówi Długołęcki.
   SP ma dziś przy Wiejskiej 8 posłów i 2 senatorów, których pre­zes PiS jest pewien tak, jak swojego wojska. Prawdziwym kapita­łem Porozumienia jest 11 mandatów poselskich i 5 senatorskich, w tym dość wpływowego Adama Bielana, wicemarszałka Senatu. Bez ludzi Gowina prawica nie miałaby samodzielnej większości w Sejmie. Gawinowi bardzo pasuje rola języczka u wagi. Większość PiS (235 głosów) jest na tyle krucha, że nawet postępowanie dyscy­plinarne posła Pięty, który wdał się w tak głośny ostatnio romans, będzie przedłużane w nieskończoność, by jak najdłużej nie stracić jego głosu. Prawdopodobnie nie będzie wyrzucony z partii.
   Gowin i Ziobro potrzebni są też Kaczyńskiemu z powodów wizerunkowych, bo zjednoczona prawica brzmi dobrze i zbiera premie za jedność. Jednak trudno będzie ją utrzymać, jeśli prezes uzna, że najlepszym jego następcą będzie w przyszłości, choć­by dalekiej, Mateusz Morawiecki. Wątpliwe, by Gowin i Ziobro to zaakceptowali.
Anna Dąbrowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz