Zbigniew Ziobro miał
przy pomocy wiernych prokuratorów i posłusznych sędziów zniszczyć opozycję, ale
zadania nie wykonał Kaczyński, Brudziński i Morawiecki zastanawiają się teraz,
jak go usunąć
Cezary Michalski
Piątek
20 lipca 2018 r. był dniem pyrrusowego zwycięstwa Zbigniewa Ziobry. Wraz z
tym, jak Sejm przyjął kolejne nowelizacje ustaw o Sądzie Najwyższym, Krajowej
Radzie Sądownictwa i prokuraturze, kończył się proces niszczenia w Polsce niezawisłych
sądów, któremu patronował. Jednak tego samego dnia sekretarz generalny PO
Stanisław Gawłowski, zamiast siedzieć w „areszcie wydobywczym” - co minister
sprawiedliwości Kaczyńskiemu obiecał - pojawił się na sejmowej mównicy. -
Byłem w miejscu, do którego wielu z was niedługo trafi. Czekają tam na was. Nie
będzie wam łatwo - zwrócił się do posłów partii rządzącej.
ZNISZCZYĆ PLATFORMĘ!
W czasie wystąpienia Gawłowskiego Ziobro siedział w
ostatniej z rządowych ław, ukryty za plecami Beaty Szydło. Miał taką minę,
jakby miał zaraz zemdleć ze strachu.
Ziobro faktycznie ma powody, aby się bać, a
funkcjonariusze PiS mają powody do rozczarowania „szeryfem prawicy”. Uczyniono
go prokuratorem generalnym, dostarczono ustaw łamiących konstytucję i
niszczących niezawisłe sądy. PiS zapłaciło za to masowymi protestami,
sondażowymi nurkowaniami, wreszcie totalną marginalizacją w Europie. A Ziobro,
za pomocą dostarczonych mu narzędzi, miał zniszczyć opozycję parlamentarną.
Dla Kaczyńskiego jest to kwestia kluczowa.
Jego kolejne nowelizacje prawa wyborczego budują układ premiujący najsilniejsze
partie. Ma on gwarantować jedność obozu prawicy po jego odejściu, zarazem
jednak grozi utworzeniem dwubiegunowego systemu politycznego, w którym wokół
PO powstanie koalicja zdolna do odsunięcia od władzy PiS. Dlatego kluczowe - z
punktu widzenia prezesa - jest zniszczenie Platformy. To pozwoli zbudować
system polityczny znany z Putinowskiej Rosji, gdzie opozycja została
zniszczona przez podporządkowane władzy służby, prokuraturę i sądy.
CENTRALNY REJESTR
HAKÓW
Za realizację tego właśnie scenariusza odpowiadał
Zbigniew Ziobro. Problem w tym, że zadania nie wykonał. Jak powtarzają
sobie na sejmowych korytarzach posłowie i posłanki PiS: „CBA zatrzymuje, ale
Ziobro jakoś nie skazuje”. Jeszcze bardziej złowieszczo brzmią słowa rzucone
do znajomego z opozycji przez jednego z posłów PiS: „Daliśmy regularnemu
psychopacie dostęp do wszystkich materiałów ze śledztw, które można wykorzystać
przeciwko naszym działaczom i radnym”. Chodzi tu o słynny „centralny rejestr”,
dzięki któremu Ministerstwo Sprawiedliwości uzyskało dostęp do materiałów z
prowadzonych postępowań sądowych. Dziś „centralnym rejestrem haków” nazywają
go już nie tylko krytyczni wobec Ziobry sędziowie, ale także działacze PiS.
Ziobro nie zdołał swoich ogromnych uprawnień
wykorzystać do zniszczenia opozycji. Wykorzystał je za to do zgromadzenia
informacji pozwalających szantażować PiS. Wyszło to na jaw przy okazji starcia z Mateuszem Morawieckim, który próbował
się Ziobry pozbyć podczas rekonstrukcji rządu. Okazało się jednak, że ten
dysponuje materiałami z „rozwojowego śledztwa” w sprawie udzielania kredytów
walutowych przez bank BZ WBK w czasach, gdy Morawiecki był jego prezesem.
Minister sprawiedliwości ma zastępy wiernych
prokuratorów, których awansował i wyposażył w przywileje oraz pensje równe
wielokrotności pensji posłów i ministrów. Ma też mianowanych przez siebie
prezesów, wiceprezesów i naczelników wydziałów ponad jednej trzeciej sądów,
członków Krajowej Rady Sądownictwa, a wkrótce także dublerów sędziów Sądu
Najwyższego. No i legiony ludzi w spółkach skarbu państwa.
W ten sposób człowiek, którego prośby o
powtórne przyjęcie do PiS są przez Kaczyńskiego i Brudzińskiego konsekwentnie
odrzucane i który ma zaledwie ośmiu posłów i dwóch senatorów, stał się
niebezpiecznym graczem. Jego polityczna likwidacja może się okazać nieporównanie
bardziej ryzykowna niż usunięcie z MON Antoniego Macierewicza.
RUSZYŁY CZYSTKI
W sprawie posła Gawłowskiego tylko pierwsza decyzja
szczecińskiego sądu była po myśli Ziobry. I tylko dlatego, że udało mu się
wyznaczyć do tej sprawy sędzinę, którą wcześniej sam awansował. Dalej jednak
wszystko się posypało. Począwszy od ekipy prokuratorskiej, której członkowie
rezygnowali, nie chcąc być w przyszłości rozliczani za uporczywe
przetrzymywanie w areszcie człowieka, przeciwko któremu brak dowodów. Później
były trzy kolejne decyzje różnych sędziów, które doprowadziły do uwolnienia
Gawłowskiego – decyzja o nieprzedłużeniu aresztu
śledczego, decyzja o odrzuceniu wniosku prokuratury, chcącej opóźnić wyjście
polityka PO z aresztu i wreszcie decyzja sądu kolejnej instancji, ostatecznie
potwierdzająca, że Gawłowski pozostanie na wolności do czasu procesu.
Przebieg tej sprawy ma wpływ także na
sytuację innych polityków opozycji, wobec których Ziobro przygotowuje postępowania, do propagandowego
użycia w czasie kampanii wyborczych. W przypadku przewodniczącego klubu parlamentarnego
PO Sławomira Neumanna prokuratura nie zdecydowała się nawet zgłosić wniosku o
areszt. Dlaczego? Jak tłumaczy Roman Giertych, który broni Gawłowskiego, ale
też śledzi inne podobne sprawy: „Opór środowiska sędziowskiego jest dziś tak
wielki, że szansa na areszt śledczy dla ludzi, których wskaże prokuratura,
jest mniejsza, niż była w 2016 roku”.
I właśnie ta sytuacja stała się detonatorem
podjętej już w PiS decyzji o politycznej likwidacji Ziobry. Za przyzwoleniem
Kaczyńskiego ruszyły czystki jego ludzi w spółkach skarbu państwa. Jednym z
ostatnich przykładów jest usunięcie zaufanego człowieka Ziobry, Józefa Rojka,
ze stanowiska wiceprezesa Grupy Azoty - zastąpił go tam Mariusz Grab, zaufany
człowiek Joachima Brudzińskiego. Także wymyślona przez Kaczyńskiego zasada
oddzielenia mandatu radnego od stanowiska w spółkach skarbu państwa będzie
stosowana przede wszystkim jako narzędzie czystki kandydatów Solidarnej Polski
Ziobry.
SĄDOWY PARALIŻ
Zniszczenie niezawisłych sądów zostało wyborcom PiS
przedstawione jako „wielka reforma”,
wymyślona po to, aby „Polakom żyło się łatwiej”,
która przyspieszy postępowania sądowe i obniży ich koszty. Jak jednak
przypomina Borys Budka, minister sprawiedliwości w rządzie Ewy Kopacz: „Po
trzech latach wojny Ziobry z polskimi sędziami mamy ponad tysiąc nieobsadzonych
etatów sędziowskich, co przełożyło się na blisko dwa miliony niezałatwionych
spraw. Blisko dwukrotnie wydłużył się zarówno okres postępowań w prokuraturze,
gdzie Ziobro niepodzielnie panuje od dawna, jak też w sądach, gdzie postępowanie
wydłużyło się już średnio o miesiąc, a opóźnienia wciąż rosną”. Resort sprawiedliwości
jest sparaliżowany w tych wszystkich obszarach, gdzie obiecywano zagwarantować
Polakom efektywne „prawo do sądu”.
Właśnie w tym kontekście pojawiła się
interpelacja poselska uderzająca bezpośrednio w Ziobrę. Czytamy w niej, że
„przewlekłe postępowanie stanowi naruszenie prawa do rzetelnego procesu (...)
nie można zaakceptować, aby czas oczekiwania na wyznaczenie rozprawy wynosił
ponad dwa lata”.
Te słowa nie wyszły z biura któregoś z
posłów opozycji. Jest to interpelacja Barbary Bartuś z PiS, przyjaciółki Krystyny
Pawłowicz, wyjątkowo lojalnej w realizowaniu linii rządzącej partii. Posłanka
nie otrzymała żadnej odpowiedzi od resortu sprawiedliwości, co w PiS zostało
uznane za kolejny objaw bezczelności Ziobry.
Kaczyński, Brudziński i Morawiecki
zastanawiają się dzisiaj już nie nad tym czy, ale kiedy i jak Zbigniewa Ziobrę
usunąć. Mówi się o zaproponowaniu mu zaraz po wyborach samorządowych
kandydowania do Parlamentu Europejskiego. Z podobnej propozycji musiała
skorzystać Beata Szydło, ale Ziobro ambicje ma większe, więc wcale nie
wiadomo, czy zgodzi się na luksusową odstawkę.
W każdym razie Jarosław Kaczyński, broniąc w
telewizyjnym wywiadzie niszczenia sądownictwa i obiecując ponowne wsadzenie
Stanisława Gawłowskiego za kratki, w ogóle nie wspomniał w tym kontekście o
Ziobrze. Dla działaczy PiS oznacza to jedno - sezon polowań na „szeryfa
prawicy” właśnie się rozpoczął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz