niedziela, 8 lipca 2018

Marszałek Sejmu niemego



Sejm dołącza do zestawu ustrojowych atrap w systemie państwa, jaki zaprowadza PiS.
W prawdziwym Sejmie zapewne marszałek Marek Kuchciński by się nie utrzymał, ale na dzisiejszy polski Sejm wydaje się w sam raz.

Nie ma sejmowej procedury, której by nie podeptał. Ani sposobu dręczenia i ka­rania, którego by nie użył wobec opo­zycji. Więc dlaczego sam marszałek Marek Kuchciński sprawia wrażenie tak udręczonego?
   Na oko - normalny facet. Tyle że straszny nu­dziarz, nie daj Boże usiąść obok takiego na ro­dzinnej imprezie. Niemniej bywa w twarzy Kuchcińskiego coś sympatycznego. Powiedział kiedyś:
„W młodości najlepiej umiałem się uśmiechać”. I to mu zostało, na większości zdjęć błąka mu się po twarzy nieśmiały uśmiech.
   Chyba że zasiądzie w marszałkowskim fotelu. Wtedy kończą się żarty. Oblicze Kuchcińskiego staje się marsowe, ton oschły. Strach się bać, choć tak naprawdę nikt się przecież nie boi. Raczej dzi­wi, że ktoś taki został drugą osobą w państwie. Tak przynajmniej wynikałoby z konstytucyjnej hierar­chii, która - jak powszechnie wiadomo - od daw­na jest w Polsce fikcją. Marek Kuchciński jest więc żywym dowodem na ową fikcyjność ustrojowych reguł, nieistotność naszego parlamentaryzmu, pozorność trójpodziału władz.

1 Marszałek właśnie wyśrubował nowy rekord. W ostatni czwartek Sejm uporał się z noweli­zacją ustawy o IPN w nieco ponad dwie go­dziny. Tyle czasu zajęło wprowadzenie projektu do porządku obrad, trzy czytania, przeprowadze­nie debaty, upominanie niby to kontestującego zmiany posła Roberta Winnickie go (tak się złożyło, że prawdziwa opozycja nie mogła już zadać wła­snych pytań), wreszcie głosowanie.
   A potem równie ekspresowa refleksja w izbie wyższej, na koniec dnia podpis prezydenta i tak oto PiS jednym haustem wychyliło piwo, które kilka miesięcy wcześniej samo sobie uwarzyło. Przy okazji jak zwykle złamano wszystkie możliwe procedury.
   Czemu się nikt nawet specjalnie nie dziwił. Opinii publicznej już od dawna nie ekscytuje sam fakt deptania proce­dur, lecz towarzyszący tej czynności po­ziom brutalności (czytaj: tzw. sprawności) władzy. Obrona procedur jest w oczach zwolenników PiS objawem mazgajstwa. A druga strona stopniowo do tego przywyka. Dawno minęły czasy, gdy prze­strzeganie reguł uznawano za funda­ment parlamentaryzmu.
   A to właśnie procedurom poświęcił przed laty kluczowe akapity swego in­auguracyjnego wystąpienia marszałek pierwszego demokratycznie wybranego Sejmu III RP Wiesław Chrzanowski: „Ich główną zaletą jest tworzenie bariery mię­dzy silnymi i słabymi, między rządzącymi i rządzonymi. Konstytucjonalizm to wła­śnie system form, które określają sposób działania, wzajemne stosunki pomiędzy władzami i stosunek władzy do obywateli. Za swą główną powinność na tym stanowi­sku uważam dbałość o to, by te procedury były przestrzegane (...)”.
   Marszałek Chrzanowski wypełnił zobo­wiązanie. Do tego stopnia, że na koniec tamtej kadencji (1991-93) udali się do nie­go z podziękowaniami liderzy izolowanego wtedy SLD. Za to, że on - lider formacji narodowo-katolickiej, niegdyś ofiara okrut­nego stalinowskiego śledztwa - potrafił zachować absolutną bezstronność. Nie mógł wtedy przypuszczać, że w przyszło­ści któryś z jego następców wejdzie w rolę sejmowego ekonoma, prowadzącego usta­wiczną wojnę z opozycją, kneblującego ją na każdym kroku, łamiącego wszelkie możliwe reguły.
2 Oczywiście Kuchciński nie jest pierw­szym destruktorem parlamentarnych standardów. One korodowały przez lata, wraz z zaostrzaniem się konfliktu politycznego. Choć jeszcze bezpośredni następcy Chrzanowskiego - Józef Oleksy, Józef Zych, Maciej Płażyński, Marek Bo­rowski - przeważnie potrafili stawać ponad podziałami i zajmowali pozycję bezstron­nych arbitrów. Nawet jeśli nie ułatwiała im zadania konstytucja z 1997 r., w której autonomia władzy ustawodawczej wzglę­dem wykonawczej została zarysowana zbyt pobieżnie (skupiano się wtedy na relacjach poszczególnych ośrodków władzy wyko­nawczej). Pokusa zwasalizowania parla­mentu przez rządzącą większość była więc zapisana w naszym ustrojowym genotypie.
   Po raz pierwszy uległo jej obejmujące władzę w 2005 r. PiS. Marszałkujący z ra­mienia tej partii Marek Jurek bez żena­dy manipulował terminami uchwalenia budżetu, aby umożliwić prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu rozwiązanie par­lamentu (ostatecznie tego scenariusza nie zrealizowano). Był pierwszym marszał­kiem, który tak otwarcie porzucił pozo­ry neutralności.
   Za czasów PO unikano podobnej osten­tacji, choć Bronisław Komorowski i Rado­sław Sikorski - zwłaszcza poza salą sejmo­wą - byli już zaangażowanymi stronnikami konfliktu politycznego. Z platformerskich marszałków najbliższy starym wzorcom był Grzegorz Schetyna. Tyle że w tej epoce zdyscyplinowane reprezentacje parlamen­tarne stawały już na rozkaz swych liderów, debata zamierała, Sejm stopniowo tracił swój konsensualny charakter. Stając się bezdusznym narzędziem legalizowania woli większości. Niemniej ówczesnej pisowskiej mniejszości nie odmawiano pra­wa do debaty i krytyki.
   Aż nadeszła „dobra zmiana”, która swoim zwyczajem dokonała w tej kwestii zmiany tak dużej, że aż jakościowej. Proces marginalizacji parlamentu doprowadziła do logicznego końca i ostatecznie obróciła władzę uchwałodawczą w fikcję. Skład Sej­mu teoretycznie odzwierciedla preferencje wyborców (tym na razie różni się od skraj­nej peerelowskiej fasady), praktycznie nie wypełnia już swojej kluczowej funkcji, czyli nie gwarantuje ochrony różnorodności .
   Współczesne demokracje parlamen­tarne oczywiście nie są jednorodne. Jed­ne opierają się na kooperacji rządzących z opozycją. Mniejszość zostaje wtedy do­puszczona do procesu legislacyjnego, jej propozycje są brane pod uwagę przez rzą­dzących i stają się przedmiotem poważnej debaty. Zwłaszcza w komisjach sejmowych, które są naturalnym miejscem ucierania poglądów. Podziały polityczne tracą jednak na wyrazistości, co może osłabiać więź wy­borców - zwłaszcza tych o sprecyzowanym światopoglądzie - z ich przedstawicielami.
   Alternatywą jest więc model antagonistyczny, służący podkreśleniu natury po­działu. Większość twardo forsuje wtedy swoją wolę, pozostawiając wszakże mniej­szości jak najszersze pole do wygadania się i zamanifestowania swojego sprzeciwu. Niezbędna jest więc instytucjonalizacja konfliktu, gwarantująca opozycji możli­wość kontestowania. Temu właśnie miał służyć forsowany przez PiS w poprzedniej kadencji „pakiet demokratyczny”. Nieste­ty zarzucony po zdobyciu władzy przez tę partię.
   PiS nie przyznaje bowiem obecnej opozycji żadnych praw. Czuwającego nad pacyfikacją mniejszości marszałka Kuchcińskiego stawia to w roli żandarma. Co rusz nagina więc procedury legislacyj­ne, m.in. forsując obłędne tempo przyj­mowania kluczowych ustaw, stosując regulaminowe sztuczki uniemożliwiające głosowanie zgłaszanych przez opozycję poprawek oraz ograniczając rolę komisji (ostatnio marszałek w ogóle zakazał ko­misjom zwoływania posiedzeń bez jego zgody). Chodzi o to, aby odciąć mniejszość od jakiegokolwiek, choćby tylko formalne­go, wpływu na legislację.
   Z nie mniejszą konsekwencją Kuchciń­ski zwalcza prawo opozycji do krytyki. Na­gminnie ogranicza klubom czas wystąpień podczas debat na sali plenarnej, bezpar­donowo wyłącza mikrofon natychmiast po wyczerpaniu limitu czasowego, wlepia posłom kary finansowe, reglamentuje wy­jazdy zagraniczne, teraz chciałby nawet kontrolować ich zachowania poza tere­nem Sejmu.
   Taki Sejm nie ma nic wspólnego z de­mokracją, nie pełni żadnych ustrojowych funkcji. W gmachu przy ul. Wiejskiej zain­stalowała się groteskowa dyktaturka. Tylko dyktator parlamentarny mimo wszystko nietypowy. Bo marszałek niezmiennie sprawia wrażenie, jakby się bał własnego cienia. Inaczej niż inni pisowscy dygnita­rze, ani trochę nie upaja się splendorem władzy. Ów szczególny przypadek sporo jednak mówi o naturze rządzącego obozu.

3 Biografia Kuchcińskiego (rocznik ’55) dzieli się na dwie części. Za młodu wiódł barwne życie hipisa, oddające­go się w rodzinnym Przemyślu rozlicznym uciechom. Po 1980 r. organizował na Pod­karpaciu struktury rolniczej Solidarności, w stanie wojennym konspirował, później wydawał drugoobiegowe pismo literac­kie. Z tego okresu, jak później opowiadał, pozostał mu 10-tysięczny księgozbiór, zawierający m.in. wszystkie roczniki pa­ryskiej „Kultury”. Cezurą był 1990 r., kiedy w Przemyślu pojawił się Jarosław Kaczyń­ski, szukający wtedy ludzi do Porozumie­nia Centrum. „Łatwo się z Kuchcińskim zakolegowaliśmy” - wspominał po latach prezes. „Wtedy padły słowa, które później stały się słynne. Zapytałem: »Kto jest u cie­bie najsilniejszy?«. Odpowiedział: »Najsil­niejszy jest TKM« (Teraz K... My)”.
   Spopularyzowany później przez prezesa zwrot trwale zadomowił się w polszczyźnie. Lecz przeważnie to Kaczyński inspirował Kuchcińskiego. Słowa o zakolegowaniu się to eufemizm, ich relacja do dziś opiera się na posłuszeństwie. Kuchciński znany jest w PiS z tego, że odbierając telefon od szefa, mimowolnie wstaje. Gdy pod koniec lat 90. PC znalazło się na marginesie, a Kaczyński był politycznym singlem, zaproponowano Kuchcińskiemu posadę wicewojewody podkarpackiego z ramienia AWS. Zanim ją przyjął, poszedł do dawnego pryncypała poprosić o zgodę.
   A po kilku latach znów znalazł się w kon­flikcie lojalności, bo tym razem to AWS szła na dno, podczas gdy zrewitalizowany Ka­czyński zakładał PiS i odwiedzał dawnych druhów. Kuchciński nie mógł prezesowi odmówić, lecz i nie umiał wypowiedzieć dotychczasowej lojalności. Zamiast więc porzucić konkurencyjną AWS i odejść ze stanowiska, długo kluczył i lawirował. Wydawałoby się, że dla takich ludzi w po­ważnej polityce nie ma miejsca. Ale właśnie wewnętrznie rozchwiany Kuchciński, nie­zdolny do określenia własnego stanowiska, bezwolnie ulegający autorytetom, jak mało kto nadawał się do umieszczenia w hierar­chicznej strukturze.
   Czasem jeszcze słychać zdziwienie, jak to się stało, że dawny uczestnik wol­nościowego ruchu stał się - to słowa Jadwigi Staniszkis - „pionkiem infantyl­nej dyktatury”.

4 „Tyranie są podtrzymywane przez niewierzących we własne siły lu­dzi, którzy nie mają odwagi działać zgodnie ze swoimi przekonaniami” - pisał Stanley Milgram, autor słynnego ekspery­mentu z Yale (zwykli Amerykanie z klasy średniej, ulegając autorytetowi badacza, zgadzali się aplikować elektrowstrząsy in­nym ludziom). Według amerykańskiego psychologa jednostka jest skazana na kon­flikt między własną moralnością a posłu­szeństwem wobec hierarchii. I przeważnie, niestety, ulega roszczeniom władzy, co Mil­gram nazywał przejściem w stan nieautonomiczny. Człowiek przestaje wtedy reali­zować własne cele i staje się pośrednikiem w spełnianiu żądań innych, bezwolnym ogniwem łańcucha decyzyjnego.
   Sprzeniewierzenie się własnym war­tościom bywa jednak bolesne. Wywołuje wewnętrzne napięcie, często cierpienie. Bywa też, że człowiek relatywizuje własne postępki. Ucieka od oceny ich moralnego wymiaru, skupia się na aspektach tech­nicznych, przyjmuje pozę drobnego urzęd­nika, popada w biurokratyczny żargon.

5 Kimże jest zatem marszałek Kuch­ciński, jeśli nie cierpiącą jednostką, która chciałaby wydostać się ze stanu podległości, lecz brakuje jej siły? Realizu­je przecież typowe strategie ucieczkowe. Ukrywa swoje „ja” za językiem politycz­nego biurokraty, od którego normalnym ludziom więdną uszy. Jeśli w ogóle przemówi, gdyż - o ile to możliwe - unika kontaktów z mediami i poza salą sejmową ograni­cza swe publiczne występy do minimum.
I wcale nie jest to bizantyjska wyniosłość dygnitarza. Kuchciński po prostu unika spojrzenia w oczy opinii publicznej, naj­wyraźniej obawiając się takiej konfrontacji.
   Pisowska hierarchia, w której szponach marszałek się znajduje, legitymizowa­na jest wewnętrzną ideologią. Głosi ona, że opozycja jest siłą antypolską i zdra­dziecką. Wedle tej logiki należy ją zatem wykluczać, dręczyć i poniżać. Opozycjo­niści oczywiście się bronią. A ponieważ w przestrzeni parlamentarnej niewiele już mogą, pozostaje im chwytać się procedur i czynić je narzędziem kontestacji systemu. Stąd często obstrukcyjny charakter zgła­szanych przez opozycyjne kluby wniosków formalnych oraz poprawek do rządowych ustaw, służących w głównej mierze sypaniu piachu w tryby. Tym samym w oczach rzą­dzących opozycja potwierdza swój status szkodnika, którego należy wytępić. A przy okazji narasta pogarda dla procedur.
   Problem w tym, że ideologia pisowska radykalnie rozchodzi się z państwową.
Pierwsza rości sobie prawo do monopolu. Druga zorientowana jest na to, aby mono­polom zapobiegać. Nawet najwierniejszy stronnik Kaczyńskiego, o ile zdążył w po­przednim „stanie autonomicznym” wyro­bić sobie elementarny zmysł obywatelski, musi dostrzegać tę sprzeczność. Wątpli­wości są jednak nieustannie zagłuszane propagandowymi komunikatami.
    „Pan marszałek Kuchciński pracuje na takiej niwie, którą można najkrócej określić: likwidacja w Polsce tego zespołu patologii społecznych, które się nazywa­ją postkomunizmem, i doskonale pracu­je. I dlatego będzie miał piękne miejsce w polskiej historii, i dlatego pozostanie dalej marszałkiem Sejmu” - mówił rok temu Kaczyński podczas debaty nad wnio­skiem opozycji o odwołanie marszałka. Było to tuż po sławetnym „puczu”, czyli największym jak dotąd kryzysie polskiego parlamentaryzmu, wywołanym wprowa­dzonymi przez Kuchcińskiego restrykcjami wobec mediów, a następnie wykluczeniem z obrad posła Szczerby.
   Dlaczego Kaczyński sięgnął po patos tak dalece nieadekwatny, wręcz ośmieszają­cy rzekomo wychwalanego marszałka? Najprawdopodobniej nie adresował tych słów do opinii publicznej, lecz właśnie do samego Kuchcińskiego, który - wedle zakulisowych doniesień - był tak wyczer­pany emocjonalnie, że błagał o dymisję. Jednak relacja oparta na posłuszeństwie kazała mu trwać na posterunku. A Ka­czyński najwyraźniej starał się uśmierzyć marszałkowskie boleści.

6 Ale oto, jak słychać, gehenna marszał­ka ma się wkrótce zakończyć. Media doniosły, że po wyborach samorzą­dowych zastąpi go Małgorzata Wasser­mann. A wtedy spokojnie sobie odejdzie do Parlamentu Europejskiego, gdzie wresz­cie zejdzie z publicznego widoku, zatopi się w nieistotnych sprawach, no i odłoży co nieco na emeryturę.
   Niektórzy wręcz twierdzą, że w ogóle kończą się już czasy takich jak on. Owych osławionych „zakonników PC”, zawsze gotowych na skinięcie prezesowskiego palca, bezgranicznie posłusznych. Partia się ponoć modernizuje i teraz premiowa­ni są młodzi konserwatywni technokraci w typie premiera Morawieckiego. Nikt jed­nak do końca nie wie, czy to aby nie czcza gadanina, mająca uzasadnić rytualne w okresach przedwyborczych schodzenie PiS ku centrum. Tymczasem opozycja zno­wu wysmażyła kolejny, czwarty już wnio­sek o odwołanie marszałka Kuchcińskiego. Czysta złośliwość, bo znów trzeba będzie nieszczęśnika bronić, a to z kolei utrudni upragnioną zapewne dymisję.

Maciej Zembaty, Jacek Kleyff

„Sejm kalek"

(fragmenty, 1976 r.)

Za górami, za lasami
Był raz sobie kraik mały
Od lat wielu doświadczany
Najcięższymi nieszczęściami
Kraj ten wielkie miał ambicje
Licznych też obywateli
Ale wszyscy mniej lub więcej
Byli w nim upośledzeni
Najróżniejsze typy kalectw
Były reprezentowane
Więc nikt rządzić prężnie krajem
Nie mógł, no bo nie był w stanie
Niemniej jednak powołano
Tam ustawodawcze ciało
Ciało to funkcjonowało
Poświęcało się obradom
Ława niemych, ława głuchych
Było w sejmie ław niemało
A Marszałkiem został ślepy
Z marszałkowską białą lagą
Stuk, puk laską w podłogę sejm, sejm wyraża zgodę
Stuk, puk laską o blat sejm mówi: „Tak!"
Już marszałek sejmu kalek uroczyście wszedł na salę
Strasznie brzęczą mu medale lecz się nie przejmuje wcale
Maca laską krok po kroku
Osiem dioptrii w każdym oku
Okulary ma schowane bo dziś będzie głosowane (...)
Patrzą ślepi zadziwieni
Zaraz będą mówić niemi
W ławach wrzawa wnet wybucha
Głusi nadstawiają ucha
Na mównicę wszedł niemowa z wnioskiem o wolności słowa
Dyskusja się zawiązała kiedy zabrał głos jąkała
Stuk, puk laską w podłogę sejm, sejm wyraża zgodę
Stuk, puk laską o blat sejm mówi: „Tak!"
(...)
Rafał Kalukin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz