Jeśli liberałowie nie
potrafią podjąć odważnych politycznych decyzji - zrobią to za nich ich
wrogowie. Jeśli skapitulują przed prawicą i przed lewicowym populizmem, to
walkowerem polityczną
scenę
Przez pól wieku liberalizm wydawał się przyszłością
świata. Dziś jest wygodnym „chłopcem do bicia” (by odwołać się do użytecznej
figury z powieści Marka Twaina) - zarówno dla światowych tyranów, takich jak Putin czy przywódcy Chin, jak i dla
wrogów wewnętrznych, prawicowych i lewicowych populistów.
W ostatnich latach istnienia ZSRR i PRL nawet kierownictwa rządzących
partii komunistycznych wstydziły się, że nie potrafią swym poddanym zapewnić
liberalnych wolności i wolnorynkowego dobrobytu. Stąd późniejszy autentyczny
akces Aleksandra Kwaśniewskiego czy Leszka Millera do zachodnich instytucji i
norm. A dziś nawet liberalni politycy i publicyści wstydzą się bronić liberalizmu
przed narastającą falą populistycznych roszczeń. W Europie Wschodniej
prześcigają się wręcz w przepraszaniu za wolnorynkową transformację ustrojową,
która po 1989 r. odbudowała nasz region ze społecznych i gospodarczych ruin,
jakie pozostawił po sobie realny socjalizm.
A zarazem ani populistyczna lewica, ani populistyczna prawica nie
przedstawiły żadnej sensownej alternatywy. Ani dla gwarantującej wolność
jednostki liberalnej demokracji, ani dla gwarantującego dobrobyt wolnego
rynku i własności prywatnej. Po lewej stronie - od Podemos, Die Linke, Syrizy, po naszą Pracowniczą Demokrację czy Partię
Razem - mamy powracającą nostalgię za społeczeństwem
bez różnic, bez konkurencji, bez inicjatywy, bez własności prywatnej. W rzeczywistości
- nostalgię za starym komunizmem, przebraną w nowe, bardziej kolorowe stroje i
maski.
Populistyczna prawica karmi nas innymi nostalgiami - tęsknotą za rasową
i religijną czystością zamkniętych narodowych państw, która zapewniała ponoć
zagubionym jednostkom poczucie sensu i pozytywne wspólnotowe emocje. Jednak
ten obraz przeszłości jest całkowicie zmyślony. Religijne i narodowe zamordyzmy
ubiegłych wieków były pełnym przemocy piekłem kobiet i mężczyzn, pragnących
indywidualnej wolności, materialnego dobrobytu i emancypacji.
Liberalizm nie ma czego się wstydzić. Zabić go może tylko jego własna
słabość. Brak silnego politycznego przywództwa i poddanie się językowemu,
ideologicznemu, emocjonalnemu szantażowi z obu stron - antyliberalnej lewicy i
antyliberalnej prawicy.
USPOKOIĆ SPOŁECZNE
LĘKI
Było to jakieś trzy lata temu. Kryzys imigracyjny dopiero się rozkręcał, a w Polsce Jarosław
Kaczyński dopiero zaczynał testować pomysł, aby za pomocą lęku przed
uchodźcami zniszczyć wizerunek Unii Europejskiej, a poprzez przedstawianie
politycznych elit III RP jako zdrajców narodu, religii i rasy zdobyć w Polsce
pełnię władzy. Byłem przed Pałacem Staszica w Warszawie, na kontrmanifestacji
przeciwko antyimigracyjnemu marszowi narodowców, który ruszał właśnie z placu
Zamkowego. Skandowaliśmy hasła przeciwko rasizmowi, przeciw stosowaniu wobec muzułmanów odpowiedzialności zbiorowej, za Europą.
Eurodeputowani z PO, SLD i PSL mówili o tym, że Unia spóźniła się ze
zdiagnozowaniem kryzysu imigracyjnego, ale próbuje zapobiec jego narastaniu.
Przeznacza teraz miliardy euro na społeczną integrację tych, którzy już do
Europy przybyli. Uszczelnia granice zewnętrzne UE - także za pomocą kłopotliwego
porozumienia z Turcją. Chodzi jednak o to, aby miliony przybyszy nie doprowadziły
do zniszczenia Unii. „Musimy uspokoić społeczne lęki i zintegrować tych,
którzy już do Europy przybyli, zanim wpuścimy nowych” - mówił jeden z europosłów.
„Jeśli nasz kontynent wpadnie w ręce faszystów, nie uratujemy nikogo”.
A potem na mównicę wyszli przedstawiciele Partii Razem i którejś z
miniaturowych organizacji radykalnej lewicy. Przemawiali żarliwie przeciwko...
Unii Europejskiej. Każda decyzja o regulacji fali imigrantów była przez nich
piętnowana jako „zbrodnicza”. O Unii Europejskiej i Fronteksie (agencja
zajmująca się kontrolą zewnętrznych granic UE) mówili jako o „faszystowskich
organizacjach, które zajmują się topieniem imigrantów w morzu”. Sporo łatwych
facebookowych emocji, a do tego solidna dawka zwyczajnej politycznej głupoty.
Półtora roku później. W Polsce rządzi już PiS, a Kaczyński buduje potęgę
swojej formacji na haśle „zero imigrantów”, zgadzając się płacić za to cenę
izolacji naszego kraju w UE. Podczas unijnego szczytu Grzegorz Schetyna i
Janusz Lewandowski organizują w Brukseli konferencję. Mają konkretną
propozycję - kilka największych polskich
miast, w których władają samorządowcy z PO, przyjmie osiemdziesiąt rodzin
imigrantów. Wyłącznie matki z małymi dziećmi, które już są w obozach dla
uchodźców we Włoszech i przeszły procedurę weryfikacji przez unijne służby.
Chodzi o to, aby budziło to jak najmniejsze
lęki Polaków, poddawanych antyuchodźczej propagandzie rządzącej partii. Janusz
Lewandowski otwarcie przyznaje, że chodzi nie tylko o humanitaryzm, ale też o
polityczny pragmatyzm. Ten mały wyłom w pisowskiej strategii „zero imigrantów”
ma pozwolić Polsce wrócić do unijnego stołu rokowań. Bo przecież nawet takie
gesty mają swą wagę, gdy już niedługo zaczną się rozmowy na temat kształtu
przyszłego unijnego budżetu.
W Polsce Partia Razem i wspierający ją publicyści nazywają to
„kapitulacją Platformy wobec PiS”. Zarzucają Schetynie cynizm i
niezdecydowanie.
Z drugiej strony politycy PiS i prawicowe
media oskarżają Platformę Obywatelską o islamizację Polski. Propagandyści
Rafał Ziemkiewicz i Wojciech Cejrowski
prześcigają się w opowieściach o tym, że oto Platforma Obywatelska zaprasza do
Polski terrorystów w turbanach.
Jak widać, gdy radykalna lewica mówi „kochamy uchodźców”, a prawica powtarza
z dumą „nienawidzimy obcych”, zbrodnią staje się sama próba radzenia sobie z
realnym kryzysem.
Wreszcie kolejny przykład - tym razem z Austrii. Nowy rząd konserwatystów
i skrajnej prawicy wyrzuca z kraju siedmiu fundamentalistycznych imamów,
którzy w swoich meczetach naprawdę nauczali nienawiści wobec liberalnego
Zachodu.
W Austrii jest ponad dwieście meczetów, ogromna większość austriackich
muzułmanów opowiada się za asymilacją albo przynajmniej za lojalnym współistnieniem
z instytucjami świeckiego państwa. Wyrzucenie fundamentalistów jest konieczne,
aby asymilacja islamu w Austrii mogła się powieść. Problem w tym, że dopiero
rząd prawicowych populistów robi to, co dużo wcześniej powinna była zrobić
koalicja konserwatystów i socjaldemokratów. Nie zrobiła tego, bo socjaliści
bali się politycznej poprawności skrajnej lewicy, która nazywała „faszyzmem”
każdą próbę pozbycia się z Austrii fundamentalistów.
A teraz austriacka skrajna prawica faktycznie przedstawia wyrzucenie
garstki fundamentalistów jako początek „ostatecznego rozwiązania kwestii
islamskiej” - usunięcia z kraju wszystkich muzułmanów. Mówi o zamknięciu
austriackich granic także przed Polakami czy Ukraińcami.
Liberałowie mogli wyrzucić islamskich fundamentalistów po to, aby uratować
w Austrii liberalizm. Nie wyrzucili ich, więc teraz skrajna prawica robi to po
to, aby liberalizm w Austrii zniszczyć.
JAK ZABLOKOWAĆ AWANS
SPOŁECZNY
Ale silny liberalizm to nie tylko gotowość karania wrogów zachodnich wartości i nagrodzenia tych, którzy chcą się
asymilować. To także zapewnienie warunków awansu społecznego, przesądzającego
o żywotności albo dekadencji liberalnych społeczeństw. Chodzi nie o „równość żołądków”, ale o równość szans, gwarantowaną przez
jak najszerszy dostęp do dobrej edukacji. W Wielkiej Brytanii liberalna
konserwatystka premier Theresa May ogłosiła właśnie program
powrotu do grammar
schools - państwowych bezpłatnych gimnazjów
dla najlepiej uczących się dzieci. Chodzi o to, aby jedyną przepustką na studia
w Oksfordzie i Cambrige
- poprzez które wiedzie droga awansu do społecznych
elit Zjednoczonego Królestwa - nie były Eton i inne drogie prywatne szkoły średnie.
Z grammar
schools wywodziło się całe pokolenie liderów
Partii Pracy. Raczej reformistów, tych od „trzeciej drogi” między kapitalizmem
a komunizmem, których dziś wyrzuca z przejętej przez siebie partii populista Jeremy Corbyn. Grammar school ukończył też wybitny
brytyjski pisarz Anthony
Burgess, autor „Mechanicznej pomarańczy”,
który najbardziej w świecie nienawidził równościowego populizmu.
Grammar
schools - ta ostatnia furtka społecznego
awansu - zostały pod koniec lat 60. zniszczone przez skrajną lewicę, pod hasłem
„walki z wykształceniem dzielącym społecznie”. Tymczasem państwowe szkoły
powszechne stały się symbolem edukacyjnej klęski. Chroniły co prawda dzieci
przed „traumą” nadmiernej dyscypliny i niedobrych ocen, ale za to zamknęły
brytyjskie klasy niższe w edukacyjnym i społecznym getcie.
I tak oto populistyczna lewica stała się faktycznym sojusznikiem prawicowej
oligarchii. Nienawidzi samej zasady społecznego awansu, który wzmacnia
kapitalizm i odświeża liberalne elity. A lewicowi populiści chcą liberalną demokrację
i kapitalizm zniszczyć.
NIE PODDAĆ SIĘ SZANTAŻYSTOM
Te przykłady pokazują, co
się dzieje, gdy liberałowie dają się lewicowym i prawicowym populistom zaszantażować. Jeśli nie potrafią
podjąć odważnych politycznych decyzji - zrobią to za nich ich wrogowie. Jeśli
skapitulują nie tylko przed prawicą, ale także przed lewicowym populizmem,
podporządkują się nowej politycznej poprawności, to walkowerem oddadzą
polityczną scenę. Tylko najszersze liberalne centrum - sięgające od Michała
Kazimierza Ujazdowskiego na konserwatywnym skrzydle, aż po Danutę Hubner,
Dariusza Rosatiego czy Bartosza Arłukowicza na skrzydle socjalliberalnym - ma
szansę uratować demokrację w Polsce. Polskie mieszczaństwa, polska klasa
średnia, czekają na wyrazisty język swoich reprezentantów i na ich odważne
decyzje. Na program, który zaproponuje sposoby poszerzenia ścieżek społecznego
awansu, premiowania pracy i wykształcenia, ochrony własności prywatnej, a
uniknie licytacji na zasiłki i rozdawnictwo. Który pokaże, że liberalni
politycy nie dają się zastraszyć i zatupać wrogom wolności, że potrafią
narzucić swoje wartości i własną opowieść o
Polsce i świecie.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz