Po tym, jak
doprowadził do zdelegalizowania jednorękich bandytów, mafia hazardowa planowała
na niego zamach. Teraz prokuratura zarzuca mu, że pomógł zarobić mafiosom 21
mld zł. Oto historia byłego pierwszego celnika RP
Po latach śledztwa prokuratorzy z Białegostoku
dopięli swego: do sądu w Warszawie trafił właśnie akt oskarżenia przeciw ośmiorgu
urzędnikom Ministerstwa Finansów. Śledczy zarzucają im, że przymykali oko na
przekręty mafii hazardowej, która oszukała fiskus na 21 mld zł. Głównym
oskarżonym jest Jacek Kapica, były wiceminister finansów i szef Służby Celnej w
rządzie Donalda Tuska.
Żaden polski
urzędnik nie został nigdy oskarżony o przyłożenie ręki do sprzeniewierzenia
takiej sumy. Czy jednak śledczym uda się z tej sprawy wycisnąć coś więcej niż
szum medialny ?
Trwające latami
śledztwo w sprawie Kapicy zostało przeniesione do Poznania i tam wiosną
ubiegłego roku, czyli już za czasów ministra Ziobry, umorzone. Od tamtej pory
nie pojawiły się żadne nowe dowody. - Ale jest inna wizja, inne oczekiwania
szefa, czyli prokuratora generalnego - tłumaczył niedawno wiceminister
sprawiedliwości Patryk Jaki.
Bogdan Święczkowski
- dobry znajomy Ziobry i jeden z jego zastępców w Prokuraturze Generalnej -
zdecydował więc w grudniu o wznowieniu śledztwa.
ZAGRYWKA
Koniec marca. Sceną polityczną wstrząsa sprawa nagród dla członków
rządu, na ulicach trwają protesty przeciwko zakazowi aborcji, a rząd uwikłał
się w konflikt z USA i Izraelem o ustawę o IPN.
Wielkanoc zapowiada się dla PiS nieciekawie.
Tuż przed świętami Jacek Kapica - dziś menedżer w amerykańskiej
firmie doradczej Sandler
& Travis - bawi na
konferencji w Brukseli. Do Warszawy wraca w Wielki Czwartek w nocy.
O siódmej rano w Wielki Piątek
budzą go agenci CBA. Powierzchownie przeszukują mieszkanie na warszawskiej
Pradze: zabierają służbową komórkę i laptop Kapicy oraz przetrzepują
segregator z przepisami kulinarnymi, ale nie zaglądają do garderoby. W spokoju
zostawiają też rodzinne prywatne komputery. Zapraszają byłego wiceministra na
przejażdżkę - najpierw do prokuratury w Warszawie, potem do Białegostoku.
Kapica jeszcze nie rozsiadł się w samochodzie CBA, a o jego zatrzymaniu zaczyna
trąbić TVP.
O dziwo, w Białymstoku prokurator nie zamierza
przesłuchiwać zatrzymanego, nie zażądał też aresztu. Ba, nie zabrał mu nawet
paszportu! Zajął jedynie hipoteki dwóch nieruchomości na poczet przyszłej kary
i pół miliona złotych kaucji.
Sąd zresztą zaraz odrzuca wnioski prokuratora. Zwalnia
hipoteki, sumę zabezpieczenia zmniejsza do uzbieranych przez Kapicę 100 tys.
zł, a na koniec orzeka, że biorąc pod uwagę zebrane dowody i stadium śledztwa,
widowiskowe zatrzymanie Kapicy nie miało żadnego sensu.
Tyle że to już bez znaczenia. W święta w eter poszedł
przekaz: prominentnemu członkowi rządu Tuska grozi do 10 lat więzienia. W najlepszym
razie czeka go długi i głośny proces.
A przecież Kapica będzie
prawdopodobnie bohaterem jeszcze jednego przedstawienia. W Sejmie szykuje się
komisja śledcza do spraw VAT, a ściągalność tego podatku też
leżała w gestii byłego wiceministra.
MISTRZ DRUGIEGO PLANU
Celnikiem został
przez przypadek. Na początku lat 90. pracował jako reporter katolickiego
radia AS w Szczecinie, potem też „Dziennika Szczecińskiego”. Przed wyborami w
1993 r. został dokooptowany do sztabu Leszka Chwata, kandydata na posła z ramienia
Unii Demokratycznej.
Kapica miał wtedy długie włosy, marynarkę zakładał od
wielkiego dzwonu, ale sprawdził się w trybikach lokalnej walki wyborczej.
Wysyłał Chwata na ulice, by rozdawał ulotki, i na spontaniczne spotkania z
lokalnym elektoratem - a to do parku, a to na giełdę samochodową.
Chwat, mimo niskiego miejsca na liście, przebił się do
Sejmu i zrobił z Kapicy szefa swojego biura
poselskiego. Po połączeniu UD z KLD Leszek Balcerowicz, szef nowej Unii
Wolności, ściągnął sprawnego organizatora do Warszawy na szefa partyjnej centrali.
- Kapica nie ma papierów na politycznego frontmana. Ale był poukładany
organizacyjnie i skuteczny - wspomina były polityk UW.
Pod koniec lat 90. polityk Unii Zbigniew Bujak został
szefem Głównego Urzędu Ceł. Pociągnął Kapicę za sobą, dając mu stanowisko
szefa gabinetu. Po przejęciu władzy przez SLD Bujak stracił fotel, a Kapica
wrócił do Szczecina. Próbował sił w biznesie, ale już w 2004 r. wrócił do
munduru celnika - został wiceszefem, a potem dyrektorem Izby Celnej w
Szczecinie. I tu jego kariera nabrała rozpędu.
W 2008 r. granice paraliżowały strajki celników, którym
po wejściu Polski do Unii Europejskiej spadły dochody. Kapica głosił
zdecydowane tezy o egzekwowaniu za wszelką cenę od celników obowiązków
służbowych. Po jednej z narad z szefostwem Ministerstwa Finansów został szefem
całej Służby Celnej i wiceministrem finansów. - Jako szef Izby Celnej w
Szczecinie w trudnym momencie wykazał zdolności przywódcze. Zarządzał na tyle
skutecznie, że ludzie mimo strajku przychodzili do pracy - tłumaczy Jacek
Rostowski, ówczesny minister finansów.
Jeden z byłych współpracowników Kapicy dorzuca, że szedł
do resortu z misją przewietrzenia pionu celnego, miał nawet listę osób, z
którymi trzeba się będzie pożegnać. Ale rewolucyjny zapał szybko ostygł. - Zwolnień
nie było. W zamian Jacek poszedł na prywatną wojnę z mafią hazardową - dodaje
nasz rozmówca.
ZARZEWIE
Korzenie hazardowych
przekrętów i dzisiejszych kłopotów Kapicy
sięgają początków poprzedniej dekady. W 2003 r., jeszcze za rządów SLD, resort
finansów wydał rozporządzenie ustalające reguły organizowania gier i zakładów wzajemnych - w tym na tzw. jednorękich
bandytach.
Maszyny do gier trzeba było certyfikować w instytucjach
badawczych i jeszcze uzyskać od MF poświadczenie zgodności sprzętu z
przepisami. Przy okazji pojawiło się rozróżnienie na zwykłe automaty, od
których trzeba było płacić potężny podatek (prawie połowę przychodów), oraz
automaty o niskich wygranych (AoNW), dające wygrać za jednym razem góra
kilkadziesiąt złotych i obłożone niewielkim zryczałtowanym podatkiem.
To, kiedy instytucja certyfikująca może odrzucić wniosek
o zakwalifikowanie maszyny jako AoNW, miał sprecyzować załącznik do
rozporządzenia. Tyle że urzędnicy MF „zapomnieli” go przygotować. Minął rok,
drugi, władzę przejęło PiS, a załącznika nie było. W tym czasie
kraj zalały dziesiątki tysięcy automatów o niskich wygranych, przez które
przepływał nawet miliard złotych miesięcznie. Przedsiębiorcy z branży hazardowej
ustawiali je nawet w sklepach z wędlinami, barach czy zakładach fryzjerskich.
W listopadzie 2005 r., za pierwszego rządu PiS, szef Izby
Celnej w Krakowie alarmował Ministerstwo Finansów, że z braku przejrzystych
zasad certyfikowania w salonach gier zaroiło się od sprzętu, który udaje
automaty o niskich wygranych, a w rzeczywistości pozwala grać o większe
pieniądze. Budżet traci na tym grube miliony. Na reakcję ministerstwa czekał...
14 miesięcy. Otrzymał pokrętną odpowiedź.
Pół roku później szef IC ze Szczecina Jacek Kapica prosił
ministerstwo o pilną kontrolę w firmach z branży hazardowej. I tym razem
resort uznał, że podejrzenia o nielegalny proceder są przesadzone, a poza tym
weryfikacja 30 tys. automatów (tyle było ich wtedy w Polsce) przekracza
możliwości służb.
HAZARDOWA INKWIZYCJA
Kapica przyszedł do
resortu na początku 2008 r. Rok później
- po sześciu latach od wydania rozporządzenia w
sprawie organizacji gier i zakładów - wszedł wreszcie w życie załącznik, utrudniający
rejestrowanie maszyn udających AoNW. Jednocześnie Kapica rozpoczął prace nad
nową ustawą o grach i zakładach wzajemnych,
która miała ukrócić harce oszustów. Zaś Totalizator Sportowy zapowiedział
wprowadzenie wideoloterii, czyli gry podobnej do jednorękich bandytów, tyle że
zgodnej z przepisami. Nad branżą hazardową zaczęły się zbierać chmury.
W październiku 2009 r. wyszły na jaw kompromitujące
nagrania rozmów, jakie szef klubu PO Zbigniew Chlebowski prowadził z hazardowym
baronem Ryszardem Sobiesiakiem i lobbystą Janem Koskiem. Z podsłuchów
wynikało, że branża hazardowa próbuje storpedować plany Kapicy i wprowadzić do
zarządu TS swoich ludzi.
Po ujawnieniu afery Sejm w kilkadziesiąt godzin uchwalił
ustawę Kapicy. Nowe przepisy zabraniały wydawania pozwoleń na automaty do
gier (z wyjątkiem licencjonowanych kasyn). Wydane wcześniej pozwolenia zachowywały
ważność tylko do czasu ich wygaśnięcia. Ostatnie automaty o niskich wygranych
miały zniknąć w połowie 2015 roku. Los branży został przypieczętowany.
Jednak tym samym w ciągu kilkunastu miesięcy Jacek Kapica
z mało znanego urzędnika celnego ze Szczecina stał się wrogiem numer 1 branży
hazardowej. Otrzymywał pogróżki, a Centralne Biuro Śledcze ustaliło, że grozi
mu zamach. Dlatego poruszał się po mieście opancerzoną limuzyną, a jego rodzinę
chroniło BOR.
Dziś można się spierać, czy Kapica w antyhazardowym
zapale nie poszedł za daleko. Raz, że na likwidacji automatów ucierpieli
także uczciwi przedsiębiorcy. Dwa, że przy okazji
ustawa hazardowa zredukowała do minimum pole manewru legalnych firm bukmacherskich. Trzy, że zdelegalizowała nawet
rekreacyjną grę w karty na drobne stawki poza obrębem kasyn. Kapica wprowadził
w Polsce hazardowy szariat.
Zamknięcie legalnych jednorękich bandytów w nielicznych
kasynach zredukowało wpływy z podatku od automatów prawie do zera. Tymczasem
mafia hazardowa nadal ma się świetnie. Wciąż roi się od nielegalnych saloników
gier. Kary za prowadzenie takiego interesu są bowiem umiarkowane - do 12 tys.
zł grzywny za automat i do trzech lat więzienia dla jego właściciela. Ale tylko
wtedy, gdy uda się go namierzyć. A z tym służby mają problem. Sporo nowo
otwieranych lokali z automatami to przybytki samoobsługowe i dotarcie do
właścicieli zajmuje mnóstwo czasu. A jeśli już w takim salonie pracuje
obsługa, to na widok kontrolerów odłącza maszyny od prądu.
- Co z tego, że rekwirujemy i
niszczymy kilkadziesiąt automatów tygodniowo, jeśli w tym samym czasie gdzie
indziej stają nowe - rozkłada ręce agent Krajowej Administracji Skarbowej z
Podlasia.
SZUKANIE WINNYCH
Na zdrowy rozum
prokuratura w pierwszej kolejności powinna
podejrzewać o niedopełnienie obowiązków służbowych tych, którzy nadzorowali
branżę hazardową między 2003
a 2009 rokiem. To wtedy rozkwitła mafia hazardowa.
- Polityczna odpowiedzialność
spada przede wszystkim na ekipę pierwszego rządu PiS - uważa Mateusz Szczurek,
były minister finansów.
Tyle że - jak zwraca uwagę Jacek Rostowski - zarzut niedopełnienia obowiązków służbowych przedawnia
się po pięciu latach. To głównie dlatego w przypadku Jacka Kapicy liczący
blisko 700 stron akt oskarżenia rozciągnięto na działanie w celu osiągnięcia
korzyści majątkowych - bo tu okres przedawnienia jest dłuższy. Według
prokuratury Kapica nie działał jednak z myślą o własnych korzyściach, tylko
interesach hazardowych baronów. Tych samych, którzy chcieli go wyeliminować.
Gdzie tu logika?
Według białostockich prokuratorów Kapica, już jako
wiceminister od ceł, przynajmniej dwa razy otrzymał sygnały o nieprawidłowościach
w branży jednorękich bandytów. Mimo szczegółowych informacji o lewych
badaniach technicznych nie zlecił ich weryfikacji. - W innym wypadku najpierw
zlecił kontrolę półtorej setki podejrzanych automatów do gier, a potem ją
wstrzymał - mówi Łukasz Janyst, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.
- Były wiceminister i siedmiu
innych urzędników MF wiedzieli o patologiach i nie zareagowali na nie w
odpowiedni sposób.
A skąd kolosalna suma 21 mld zł? Z porównania wpływów z
podatku od automatów w latach 2009-2015 z kwotą, jaką zarobiłby fiskus, gdyby
maszyny były prawidłowo certyfikowane i obłożone podatkiem.
Co na to Jacek Kapica? Były wiceminister finansów nie
chciał rozmawiać na ten temat z „Newsweekiem”: - Przepraszam, jestem na
urlopie. Nie chcę sobie teraz zawracać głowy tą sprawą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz