wtorek, 24 lipca 2018

Dorwać Kapicę



Po tym, jak doprowadził do zdelegalizowania jednorękich bandytów, mafia hazardowa planowała na niego zamach. Teraz prokuratura zarzuca mu, że pomógł zarobić mafiosom 21 mld zł. Oto historia byłego pierwszego celnika RP


Po latach śledztwa prokuratorzy z Białego­stoku dopięli swego: do sądu w Warszawie trafił właśnie akt oskarżenia przeciw oś­miorgu urzędnikom Ministerstwa Finan­sów. Śledczy zarzucają im, że przymykali oko na przekręty mafii hazardowej, któ­ra oszukała fiskus na 21 mld zł. Głównym oskarżonym jest Jacek Kapica, były wiceminister finansów i szef Służby Celnej w rządzie Donalda Tuska.
   Żaden polski urzędnik nie został nigdy oskarżony o przy­łożenie ręki do sprzeniewierzenia takiej sumy. Czy jednak śledczym uda się z tej sprawy wycisnąć coś więcej niż szum medialny ?
   Trwające latami śledztwo w sprawie Kapicy zostało prze­niesione do Poznania i tam wiosną ubiegłego roku, czyli już za czasów ministra Ziobry, umorzone. Od tamtej pory nie poja­wiły się żadne nowe dowody. - Ale jest inna wizja, inne ocze­kiwania szefa, czyli prokuratora generalnego - tłumaczył niedawno wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki.
   Bogdan Święczkowski - dobry znajomy Ziobry i jeden z jego zastępców w Prokuraturze Generalnej - zdecydował więc w grudniu o wznowieniu śledztwa.

ZAGRYWKA
Koniec marca. Sceną polityczną wstrząsa sprawa nagród dla członków rządu, na ulicach trwają protesty przeciwko zakazowi aborcji, a rząd uwikłał się w konflikt z USA i Izraelem o ustawę o IPN. Wielkanoc zapowiada się dla PiS nieciekawie.
   Tuż przed świętami Jacek Kapica - dziś menedżer w amery­kańskiej firmie doradczej Sandler & Travis - bawi na konferen­cji w Brukseli. Do Warszawy wraca w Wielki Czwartek w nocy.
O siódmej rano w Wielki Piątek budzą go agenci CBA. Powierz­chownie przeszukują mieszkanie na warszawskiej Pradze: za­bierają służbową komórkę i laptop Kapicy oraz przetrzepują segregator z przepisami kulinarnymi, ale nie zaglądają do gar­deroby. W spokoju zostawiają też rodzinne prywatne kompute­ry. Zapraszają byłego wiceministra na przejażdżkę - najpierw do prokuratury w Warszawie, potem do Białegostoku. Kapica jeszcze nie rozsiadł się w samochodzie CBA, a o jego zatrzymaniu zaczy­na trąbić TVP.
   O dziwo, w Białymstoku prokurator nie za­mierza przesłuchiwać zatrzymanego, nie za­żądał też aresztu. Ba, nie zabrał mu nawet paszportu! Zajął jedynie hipoteki dwóch nie­ruchomości na poczet przyszłej kary i pół mi­liona złotych kaucji.
   Sąd zresztą zaraz odrzuca wnioski prokura­tora. Zwalnia hipoteki, sumę zabezpieczenia zmniejsza do uzbieranych przez Kapicę 100 tys. zł, a na koniec orzeka, że biorąc pod uwagę zebrane dowody i stadium śledztwa, widowi­skowe zatrzymanie Kapicy nie miało żadne­go sensu.
   Tyle że to już bez znaczenia. W święta w eter poszedł przekaz: prominentnemu członkowi rządu Tuska grozi do 10 lat więzienia. W naj­lepszym razie czeka go długi i głośny proces.
A przecież Kapica będzie prawdopodob­nie bohaterem jeszcze jednego przedstawie­nia. W Sejmie szykuje się komisja śledcza do spraw VAT, a ściągalność tego podatku też le­żała w gestii byłego wiceministra.

MISTRZ DRUGIEGO PLANU
Celnikiem został przez przypadek. Na początku lat 90. praco­wał jako reporter katolickiego radia AS w Szczecinie, potem też „Dziennika Szczecińskiego”. Przed wyborami w 1993 r. został do­kooptowany do sztabu Leszka Chwata, kandydata na posła z ra­mienia Unii Demokratycznej.
   Kapica miał wtedy długie włosy, marynarkę zakładał od wiel­kiego dzwonu, ale sprawdził się w trybikach lokalnej walki wyborczej. Wysyłał Chwata na ulice, by rozdawał ulotki, i na spon­taniczne spotkania z lokalnym elektoratem - a to do parku, a to na giełdę samochodową.
   Chwat, mimo niskiego miejsca na liście, przebił się do Sejmu i zrobił z Kapicy szefa swojego biura poselskiego. Po połączeniu UD z KLD Leszek Balcerowicz, szef nowej Unii Wolności, ściąg­nął sprawnego organizatora do Warszawy na szefa partyjnej cen­trali. - Kapica nie ma papierów na politycznego frontmana. Ale był poukładany organizacyjnie i skuteczny - wspomina były polityk UW.
   Pod koniec lat 90. polityk Unii Zbigniew Bujak został szefem Głównego Urzędu Ceł. Pociągnął Kapicę za sobą, dając mu stano­wisko szefa gabinetu. Po przejęciu władzy przez SLD Bujak stracił fotel, a Kapica wrócił do Szczecina. Próbował sił w biznesie, ale już w 2004 r. wrócił do munduru celnika - został wiceszefem, a po­tem dyrektorem Izby Celnej w Szczecinie. I tu jego kariera nabra­ła rozpędu.
   W 2008 r. granice paraliżowały strajki celników, którym po wejściu Polski do Unii Europejskiej spadły dochody. Kapica głosił zdecydowane tezy o egzekwowaniu za wszelką cenę od celników obowiązków służbowych. Po jednej z narad z szefostwem Mini­sterstwa Finansów został szefem całej Służby Celnej i wicemini­strem finansów. - Jako szef Izby Celnej w Szczecinie w trudnym momencie wykazał zdolności przywódcze. Zarządzał na tyle skutecznie, że ludzie mimo strajku przychodzili do pracy - tłumaczy Ja­cek Rostowski, ówczesny minister finansów.
   Jeden z byłych współpracowników Kapi­cy dorzuca, że szedł do resortu z misją prze­wietrzenia pionu celnego, miał nawet listę osób, z którymi trzeba się będzie pożegnać. Ale rewolucyjny zapał szybko ostygł. - Zwol­nień nie było. W zamian Jacek poszedł na pry­watną wojnę z mafią hazardową - dodaje nasz rozmówca.

ZARZEWIE
Korzenie hazardowych przekrętów i dzi­siejszych kłopotów Kapicy sięgają począt­ków poprzedniej dekady. W 2003 r., jeszcze za rządów SLD, resort finansów wydał rozporzą­dzenie ustalające reguły organizowania gier i zakładów wzajemnych - w tym na tzw. jed­norękich bandytach.
   Maszyny do gier trzeba było certyfikować w instytucjach badawczych i jeszcze uzy­skać od MF poświadczenie zgodności sprzę­tu z przepisami. Przy okazji pojawiło się rozróżnienie na zwykłe automaty, od których trzeba było płacić potężny podatek (pra­wie połowę przychodów), oraz automaty o niskich wygranych (AoNW), dające wygrać za jednym razem góra kilkadziesiąt zło­tych i obłożone niewielkim zryczałtowanym podatkiem.
   To, kiedy instytucja certyfikująca może odrzucić wniosek o za­kwalifikowanie maszyny jako AoNW, miał sprecyzować załącznik do rozporządzenia. Tyle że urzędnicy MF „zapomnieli” go przy­gotować. Minął rok, drugi, władzę przejęło PiS, a załącznika nie było.   W tym czasie kraj zalały dziesiątki tysięcy automatów o ni­skich wygranych, przez które przepływał nawet miliard złotych miesięcznie. Przedsiębiorcy z branży hazardowej ustawiali je na­wet w sklepach z wędlinami, barach czy zakładach fryzjerskich.
   W listopadzie 2005 r., za pierwszego rządu PiS, szef Izby Cel­nej w Krakowie alarmował Ministerstwo Finansów, że z braku przejrzystych zasad certyfikowania w salonach gier zaroiło się od sprzętu, który udaje automaty o niskich wygranych, a w rze­czywistości pozwala grać o większe pieniądze. Budżet traci na tym grube miliony. Na reakcję ministerstwa czekał... 14 miesięcy. Otrzymał pokrętną odpowiedź.
   Pół roku później szef IC ze Szczecina Jacek Kapica prosił mini­sterstwo o pilną kontrolę w firmach z branży hazardowej. I tym razem resort uznał, że podejrzenia o nielegalny proceder są prze­sadzone, a poza tym weryfikacja 30 tys. automatów (tyle było ich wtedy w Polsce) przekracza możliwości służb.

HAZARDOWA INKWIZYCJA
Kapica przyszedł do resortu na początku 2008 r. Rok później - po sześciu latach od wydania rozporządzenia w sprawie organi­zacji gier i zakładów - wszedł wreszcie w życie załącznik, utrud­niający rejestrowanie maszyn udających AoNW. Jednocześnie Kapica rozpoczął prace nad nową ustawą o grach i zakładach wzajemnych, która mia­ła ukrócić harce oszustów. Zaś Totalizator Sportowy zapowiedział wprowadzenie wideoloterii, czyli gry podobnej do jednorękich bandytów, tyle że zgodnej z przepisami. Nad branżą hazardową zaczęły się zbierać chmury.
   W październiku 2009 r. wyszły na jaw kom­promitujące nagrania rozmów, jakie szef klubu PO Zbigniew Chlebowski prowadził z hazardowym baronem Ryszardem Sobiesiakiem i lobbystą Janem Koskiem. Z podsłu­chów wynikało, że branża hazardowa próbuje storpedować plany Kapicy i wprowadzić do zarządu TS swoich ludzi.
   Po ujawnieniu afery Sejm w kilkadziesiąt godzin uchwalił ustawę Kapicy. Nowe przepi­sy zabraniały wydawania pozwoleń na auto­maty do gier (z wyjątkiem licencjonowanych kasyn). Wydane wcześniej pozwolenia zacho­wywały ważność tylko do czasu ich wygaśnię­cia. Ostatnie automaty o niskich wygranych miały zniknąć w połowie 2015 roku. Los bran­ży został przypieczętowany.
   Jednak tym samym w ciągu kilkunastu miesięcy Jacek Kapica z mało znanego urzędnika celnego ze Szczecina stał się wrogiem numer 1 branży hazardowej. Otrzymywał pogróżki, a Centralne Biuro Śledcze ustaliło, że grozi mu zamach. Dlatego poruszał się po mieście opancerzoną limuzyną, a jego rodzinę chroniło BOR.
   Dziś można się spierać, czy Kapica w antyhazardowym zapale nie poszedł za daleko. Raz, że na likwidacji automatów ucierpie­li także uczciwi przedsiębiorcy. Dwa, że przy okazji ustawa hazar­dowa zredukowała do minimum pole manewru legalnych firm bukmacherskich. Trzy, że zdelegalizowała nawet rekreacyjną grę w karty na drobne stawki poza obrębem kasyn. Kapica wprowa­dził w Polsce hazardowy szariat.
   Zamknięcie legalnych jednorękich bandytów w nielicznych kasy­nach zredukowało wpływy z podatku od automatów prawie do zera. Tymczasem mafia hazardowa nadal ma się świetnie. Wciąż roi się od nielegalnych saloników gier. Kary za prowadzenie takiego inte­resu są bowiem umiarkowane - do 12 tys. zł grzywny za automat i do trzech lat więzienia dla jego właściciela. Ale tylko wtedy, gdy uda się go namierzyć. A z tym służby mają problem. Sporo nowo otwiera­nych lokali z automatami to przybytki samoobsługowe i dotarcie do właścicieli zajmuje mnóstwo czasu. A jeśli już w takim salonie pra­cuje obsługa, to na widok kontrolerów odłącza maszyny od prądu.
- Co z tego, że rekwirujemy i niszczymy kilkadziesiąt automatów ty­godniowo, jeśli w tym samym czasie gdzie indziej stają nowe - roz­kłada ręce agent Krajowej Administracji Skarbowej z Podlasia.

SZUKANIE WINNYCH
Na zdrowy rozum prokuratura w pierwszej kolejności po­winna podejrzewać o niedopełnienie obowiązków służbowych tych, którzy nadzorowali branżę hazardową między 2003 a 2009 rokiem. To wtedy rozkwitła mafia hazardowa.
- Polityczna odpowiedzialność spada prze­de wszystkim na ekipę pierwszego rządu PiS - uważa Mateusz Szczurek, były minister finansów.
   Tyle że - jak zwraca uwagę Jacek Rostowski - zarzut niedopełnienia obowiązków służbo­wych przedawnia się po pięciu latach. To głów­nie dlatego w przypadku Jacka Kapicy liczący blisko 700 stron akt oskarżenia rozciągnięto na działanie w celu osiągnięcia korzyści majątko­wych - bo tu okres przedawnienia jest dłuższy. Według prokuratury Kapica nie działał jednak z myślą o własnych korzyściach, tylko intere­sach hazardowych baronów. Tych samych, któ­rzy chcieli go wyeliminować. Gdzie tu logika?
   Według białostockich prokuratorów Kapica, już jako wiceminister od ceł, przynajmniej dwa razy otrzymał sygnały o nieprawidłowościach w branży jednorękich bandytów. Mimo szcze­gółowych informacji o lewych badaniach tech­nicznych nie zlecił ich weryfikacji. - W innym wypadku najpierw zlecił kontrolę półtorej set­ki podejrzanych automatów do gier, a potem ją wstrzymał - mówi Łukasz Janyst, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.
- Były wiceminister i siedmiu innych urzędników MF wiedzieli o patologiach i nie zareagowali na nie w odpowiedni sposób.
   A skąd kolosalna suma 21 mld zł? Z porównania wpływów z po­datku od automatów w latach 2009-2015 z kwotą, jaką zarobiłby fi­skus, gdyby maszyny były prawidłowo certyfikowane i obłożone podatkiem.
   Co na to Jacek Kapica? Były wiceminister finansów nie chciał rozmawiać na ten temat z „Newsweekiem”: - Przepraszam, je­stem na urlopie. Nie chcę sobie teraz zawracać głowy tą sprawą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz