Mick
Jagger nie zatrzyma Kaczyńskiego, mogą to zrobić tylko sami Polacy
Od
kiedy Wałęsa poprosił lidera Stonesów, aby ten wystąpił w obronie niszczonych
przez Kaczyńskiego, Dudę i PiS polskich sądów, a ten powiedział w czasie
koncertu w Warszawie: „Jestem za stary, by być sędzią, ale jestem dość młody,
by śpiewać”, w polskim internecie rozgorzała wojna.
Z jednej strony na Lecha Wałęsę i Micka Jaggera wylała się fala
najgorszego prawicowego hejtu. Jagger oberwał jako narkoman, satanista, czołowy
reprezentant „dekadencji i zepsucia liberalnego Zachodu”. Wałęsa – tradycyjnie
- jako „zdrajca narodowej i katolickiej Polski, który
szuka pomocy u obcych”. Dziennikarz TVP INFO Krzysztof Świątek - choć
zdecydowanie mniej inteligentny od Jerzego Urbana - próbował jednak ścigać się
z dawnym rzecznikiem stanu wojennego w sztuce dezinformacji, stwierdzając po
prostu, że „Mick Jagger poparł przenoszenie sędziów Sądu Najwyższego w stan
spoczynku i zachęcił profesor Gersdorf do śpiewania na emeryturze”. Równie jak
Świątek dowcipny szef MSWiA Joachim Brudziński wybrał sobie bardziej wyrównanego
przeciwnika, pisząc na Twitterze: „Nawet Justin Bieber
może nas krytykować, a my będziemy robić swoje”.
Z drugiej strony, wielu bojowników liberalnej Polski potraktowało
Jaggera niemal jako ostatnią deskę ratunku przed PiS. Ich zdaniem największa
żyjąca gwiazda rocka potrafi powstrzymać Kaczyńskiego, obronić polskie sądy i
polską demokrację, zwrócić na nas uwagę całego Zachodu i sprowadzić odsiecz.
Otóż nie potrafi, bo nie od tego jest. Mick Jagger specjalizuje się
przede wszystkim w rock’n’rollu.
Mówił o tym nawet w Hawanie Fidela Castro,
powtórzył to w Warszawie Kaczyńskiego.
ROCKOWA HISTORIA POLSKI
Oczywiście każdy koncert Stonesów w Polsce był inny -
począwszy od pierwszego ich występu w warszawskiej Sali Kongresowej w 1967
roku.
Ten pierwszy koncert, choć nie padło wówczas ani jedno słowo
politycznej aluzji (jeśli nie liczyć „I can’t get no satisfaction, no, no, no...”), stał się oddechem świeżego powietrza w zatęchłej
PRL-owskiej chałupie, którą Gomułka i Moczar
zarządzali z taką samą subtelnością, z jaką dzisiaj zarządzają Polską Kaczyński
i Rydzyk. Występ The Rolling Stones w Sali Kongresowej odpalił między Odrą a
Bugiem hipisowską kontestację - główną dla młodych Polaków i Polek drogę ucieczki przed przaśnością narodowego komunizmu.
W tłumie młodych ludzi przed Salą Kongresową było pewnie wielu studentów i
licealistów, którzy parę miesięcy później, w Marcu 1968 r., palili „Trybunę
Ludu” i uciekali przed pałkami „golędzinowców”
na Krakowskim Przedmieściu. Esbecy i milicjanci bronili moralnego zdrowia
polskiej młodzieży przed „zepsuciem liberalnego Zachodu” z równym zapałem, z
jakim dziś czynią to publicyści prawicy.
Później The Rolling Stones jeszcze dwa razy przyjechali do Polski. Oba
te razy były już po zmianie ustroju - w 1998 roku byli w Chorzowie, a w 2007
roku znowu w Warszawie. Ponieważ tamte koncerty odbywały się w spokojnych i normalnych
czasach, nikt nie zaciągał Jaggera do polityki - ani do polskiej, ani żadnej
innej.
To, że dzisiaj jesteśmy znów bliżej roku 1967 i koncert The Rolling
Stones ponownie stał się tematem politycznym, mówi wiele o powrocie do
przeszłości, jaki zafundowało nam PiS.
ZA SŁABI NA JAGGERA
Trudno się dziwić, że Rolling Stonesi w Polsce Kaczyńskiego
znów zaczynają odgrywać rolę taką, jaką odegrali
w Polsce Gomułki. Są otwartym oknem, oddechem, siłą (choć raczej z gatunku soft power) przychodzącą z zewnątrz, niezależną od polskiej prawicy i
polskiego Kościoła. Odkąd PiS przejęło władzę w Polsce, kolejne festiwale rockowe
i koncerty polskich zespołów rockowych są odwoływane, jeśli tylko lokalni
politycy PiS i proboszczowie nauczający w duchu Tadeusza Rydzyka uznają, że to
demoralizuje młodzież albo jest promocją satanizmu. Podobnie jest zresztą w
polskich teatrach i polskich galeriach. Nergal czy Klata - to nie stanowi dla
PiS-owskich polityków i publicystów większej różnicy. Oni nie zajmują się w
rzeczywistości kulturą - interesuje ich tylko
wojna kulturowa.
W ten sposób został właśnie odwołany Metal Doctrine Festival w Piekarach Śląskich, gdzie 11 proboszczów podpisało list
przeciwko tej „promocji satanizmu” i „obcej Polakom estetyce”. Wsparł ich
śląski poseł PiS Jerzy Polaczek i nie było o
czym gadać.
Roman Kostrzewski z grupy Kat (ten
jeden z najważniejszych zespołów polskiego heavy metalu też
miał wystąpić na Metal Doctrine Festival) tak to skomentował:
„Urodziłem się w Piekarach Śląskich. W nędznych barakach przy ul. Londnera,
gdzie mieszkała moja matka, nigdy nie widziałem żadnego księdza wspierającego
tamtejszą biedotę”.
W tym samym czasie PiS uniemożliwiło koncert kilku zespołów rockowych w
Rzeszowie. Najpierw „promocję satanizmu” zaatakowali radni tej partii, a kiedy
organizatorzy się nie ugięli, „nieznani sprawcy” przecięli rury zapewniające
dopływ wody do klubu, w którym miał się odbyć koncert. Zaraz po tym na miejscu
pojawił się sanepid, który zamknął klub jako niespełniający
norm sanitarnych. Ten sojusz „nieznanych sprawców” z pisowskim państwem
bezprawia jako żywo przypomina czasy PRL.
Jednak na Stonesów - a zwłaszcza na ich fanów - politycy PiS i
proboszczowie Rydzyka ciągle są za słabi. Stąd ten internetowy hejt prawicy i
stąd nadzieje liberalnej Polski na odsiecz Micka Jaggera.
POLSKA DLA POLAKÓW
Sławomir Mrożek napisał kiedyś wyjątkowo złośliwe (nawet
jak na niego!) opowiadanie „Ostatni husarz”. Jego bohater Lucuś jest klasycznym
oportunistą. Trzęsącym się przed komunistyczną władzą, wiecznie niedojrzałym,
„zaopiekowanym” przez matkę i żonę. Gdy nasz „ostatni husarz Lucuś” zdecydował
się w końcu na bezpieczny bunt, „wszedł w sam środek krzaków i napisał patykiem
na śniegu »generał Franco wam pokaże«. Wrócił do domu. Tego wieczoru długo stał
przed lustrem, sprawdzając, czy do jego ramion nadawałyby się orle skrzydła”.
Lucuś jest duchowym tatą dziesiątków współczesnych prawicowych polityków
i publicystów. Tchórzy udających brutali, gdy jest to bezpieczne - od Rafała
Ziemkiewicza po Zbigniewa Ziobrę. Tyle że teraz Jarosław Kaczyński dał Lucusiom
władzę, więc swoje odwieczne: „generał Franco wam pokaże” mogą wykrzykiwać
przez wielką tubę państwowych mediów.
Nie chciałbym, aby liberalna Polska została doprowadzona - albo sama
się doprowadziła - do takiego stanu, w którym ostatnią formą oporu przeciwko
władzy Kaczyńskiego będą wpisy na Faceebooku czy Twitterze: „Mick Jagger wam
pokaże”, a nawet: „Unia Europejska wam pokaże”.
Dwa aluzyjne zdania o polskich sądach wypowiedziane przez Jaggera ze sceny
w Warszawie, o wiele bardziej jednoznaczne antypisowskie deklaracje Bono z U2
czy zespołu Pearl Jam, który na koncercie w czeskiej Pradze solidaryzował się
z Polkami protestującymi przeciwko zaostrzeniu antyaborcyjnego prawa, a
wreszcie słowa otuchy Davida Byrne’a na Open’erze i Massive Attack, które w tym samym
miejscu wyświetlało w czasie swego koncertu „antypaństwowe” napisy „Wolne
sądy” i „Kaczyński abdykuje za rok” - to wszystko jest miłe, ale ma ograniczony
wpływ na polską rzeczywistość. Zaś Kaczyński, PiS, prawica kulturowa - wszyscy
oni nauczyli się takie gesty wykorzystywać do mobilizowania własnych ludzi,
napędzanych antycelebryckim i antyzachodnim resentymentem, zawiścią, strachem.
Stonesi nie obalą PiS. Tak samo jak nie obali go Bruksela. Każdy
protest, każde słowo otuchy zza nowej żelaznej kurtyny są ważne, podnoszą na
duchu. Ale PiS odsuną od władzy tylko sami Polacy, w kraju, mobilizując się
politycznie, protestując na ulicach, głosując na partie demokratycznej
opozycji w nadchodzących wyborach. Korzystając ze wszystkich narzędzi polskiej
demokracji - dopóki jeszcze je mamy.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz