Tylko sojusz
inteligencji i klasy średniej będzie w stanie przeciwstawić się fali
antyliberalnego populizmu - mówi Agata Bielik-Robson, filozofka i publicystka
Aleksandra Pawlicka
NEWSWEEK: Czy bycie inteligentem stało się obciachem?
AGATA BIELIK-ROBSON: Pytasz w związku z wiadrami hejtu wylanymi w ostatnich
dniach na Rafała Trzaskowskiego?
Jego internetowy wpis
podkreślający dobre wykształcenie wywołał falę krytyki ze strony młodego
pokolenia, wcale nie prawicowego.
- Inteligenckość potwornie dziś
drażni. Kojarzy się z poczuciem wyższości, czyli przynależności do elit, a to
a priori wymaga potępienia. Ci, którzy wieszają psy na Trzaskowskim, mówią:
elitaryzm z zasady jest zły. Na tym polega dzisiejsza zmiana pokoleniowa. Dla
mnie jest elitaryzm zły i jest dobry. Zły to wywyższanie się z powodu
pochodzenia, wykluczanie. Dobry to szansa na rozwój dla wybitnych,
mądrzejszych, bardziej pracowitych. Nie dajmy się zwariować, nie jesteśmy
bezwzględnie równi. Miłosz w wierszu „O nierówności ludzi” pisał: „Na
szczęście nie wiemy, kim jest ten człowiek obok. Może być bohaterem świętym
albo geniuszem”. Zasada urawniłowki jest szkodliwym dogmatem, który razem z
negowaniem inteligenckości stał się znakiem rozpoznawczym młodego pokolenia.
Dlaczego?
- Młodzi ludzie - i właściwie
nie ma znaczenia, czy są z prawa, czy z lewa - określają się w kontrze do
inteligenckiego pokolenia ojców założycieli III RP. To jest jak wojna
generacyjna w dysfunkcyjnej rodzinie przeniesiona na poziom całego społeczeństwa.
Mówiąc po freudowsku, chodzi o edypalne mordowanie ojców, żeby zająć ich
miejsce. Zdetronizować twórców. W takiej sytuacji nie ma miejsca na negocjacje
międzypokoleniowe. Jest agresja i brutalność, która przekłada się na język
młodej generacji, przekonanej, że wszystkie miejsca zostały zajęte, więc
trzeba je dla siebie wywalczyć.
Negując inteligenckość?
- Orężem jest antyliberalizm. To
wspólny mianownik młodego pokolenia. W prawicowym wydaniu objawia się skłonnościami
do tradycjonalizmu. W lewicowym - oskarżaniem inteligencji budującej III RP o
bezkrytyczne zachłyśnięcie się kapitalizmem. Sama byłam nieraz pod obstrzałem
młodych ludzi zarzucających mi wiarę w liberalizm. W moim pokoleniu ta wiara
brała się z doświadczenia PRL, władzy niedemokratycznej i autorytarnej oraz
przekonania, że liberalna demokracja - choć niepozbawiona wad - jest na pewno ustrojem lepszym i skuteczniejszym. Młode pokolenie
mówi tymczasem: inteligenci budujący podstawy III RP nie rozumieli ekonomii, bo
bujali w humanistycznych obłokach; reformy Balcerowicza były modelowo okrutne,
nawet Jeffrey Sachs wycofał się ze swoich teorii, na których oparto
polską transformację, a wy nadal tkwicie w okopach świętego Hayeka. Zarzuca
się inteligentom, że stworzyli lukrowaną nadbudowę dla brutalności
neoliberalizmu.
Trudno wyrokować po latach,
czy można było transformację przeprowadzić z mniejszymi stratami społecznymi.
- Na to pytanie nie poznamy
nigdy odpowiedzi, ale młode pokolenie jest przekonane, że liberalizm się skompromitował
i odpowiada za to inteligencja. Budując nowy ustrój, skupiła się na
nadbudowie, a zapomniała o bazie, która przecież jest najważniejsza. W
globalnym sensie rzeczywiście jest najważniejsza, bo ubożenie klasy
średniej, jej prekaryzacja jest przyczyną erozji demokracji, co może doprowadzić
do całkowitego unicestwienia tego ustroju. Naturalnym nośnikiem wartości
liberalnych jest klasa średnia - gdy ona ma się dobrze, dobrze ma się i demokracja.
Gdy klasa średnia traci podstawowe przywileje: poczucie bezpieczeństwa i
solidność własnej pozycji, to wiara w wartości liberalne - wolność, skuteczność
trójpodziału władzy, indywidualizm mentalny i ekonomiczny - zostaje poważnie
zachwiana.
Czy te wartości nie są ważne
dla młodego pokolenia, wykształconego, znającego języki obce lepiej niż
rodzice, podróżującego po świecie?
- Pokolenie ojców wywodzące się
zza żelaznej kurtyny, głodne Zachodu, przeniosło swoje ambicje na młode pokolenie,
które gdy wyjechało na Zachód, stwierdziło, że wartości liberalne to naiwna
mrzonka. Taka to ironia...
Co młodzi proponują w zamian?
- Na razie skupiają się na
dezawuowaniu osiągnięć rodziców. Mówią, że te inteligenckie nadzieje na nowy
lepszy ustrój to iluzja, bo skończyły się niesprawiedliwością rynkową, dziką
reprywatyzacją i wyrzucaniem ludzi na bruk z upadających zakładów. Krytyka
osiągnięć III RP ma pozwolić młodym wkroczyć w historię z poczuciem czystej
karty. To psychologia pokoleniowa, ale wydaje mi zdecydowanie ważniejsza niż
poglądy polityczne. To polska specyfika?
- Nie. Do podobnych wniosków dochodzę,
obserwując młodzież w Anglii, gdzie mieszkam i pracuję przez pół każdego roku.
Młodzi Anglicy dorastają w przekonaniu, że nie będą mieli już tak dobrze jak
pokolenie rodziców. I zaczynają mieć pretensje do politycznego establishmentu.
Bunt młodzieży wobec kapitalizmu widać też w USA, gdzie dał o sobie znać
protestami na Wall Street. Młodzież kontestuje globalny kapitalizm, bo nie
widzi w nim szansy na powtórzenie sukcesu rodziców.
Walka z elitami zwykle kończy
się jednak wymianą jednych na drugich. I to według zasady: gorszy pieniądz
wypiera lepszy.
- PiS-owska Polska jest
doskonałym potwierdzeniem tej zasady. Gorsza elita wypiera lepszą, bez dwóch
zdań, choć nie zgadzam się z upraszczającą diagnozą, że PiS to rewolucja
chamów. Do kohorty PiS-owskiej dołączyli inteligenci dużego formatu, jak prof. filozofii Ryszard Legutko czy jeden z najlepszych
tłumaczy Samuela Becketta - Antoni Libera. To nie Edek, nie prosty cham jest
twarzą rewolucji PiS-owskiej, on tylko puka od spodu i jeszcze przyjdzie czas,
gdy da o sobie znać. Twarzą są Jarosław Kaczyński, prof. Piotr Gliński czy Antoni Macierewicz - polska inteligencja
lokalna, niemogąca się pogodzić z pewną nieuchronnością, o której mówiono już
w latach 90.
Czyli?
- Ze schyłkiem formacji
inteligenckiej. Wielu humanistów, m.in. Jerzy Jedlicki czy Maria Janion,
pisało, że skoro inteligencja kwitnie w czasach walki o niepodległość czy
zmagania się z zapóźnieniami kulturowymi, to w sytuacji, gdy sprawy się normalizują,
gdy Polska staje się częścią wielkiej rodziny demokratycznej, znaczenie
inteligencji maleje. PiS to nic innego jak ostatnia czkawka formacji, która
nie chce uznać się za umarłą klasę, nie chce przejść do lamusa. Nie chce
przyjąć do wiadomości, że w warunkach normalnego rozwoju inteligencję wypiera
klasa średnia, którą w ich wyobrażeniu uosabia PO, ci „straszni mieszczanie”.
Tyle że PiS-owska elita
dokonała podstępnego zabiegu - zdołała przekonać swoich wyborców, że jest
uosobieniem woli suwerena.
- To zabieg tak stary, jak stara
w sensie klasowym jest polska inteligencja. Czyli wracamy do XIX wieku. Przecież to właśnie wtedy lokalna inteligencja
ustawiała się w kontrze do tej wykształconej w Petersburgu, Wiedniu czy
Berlinie. Mianowała się prawdziwą, polską, nieskalaną interesem zaborcy
emanacją uciśnionego ludu. Stary spór romantyzmu z oświeceniem,
mickiewiczowskiej dzieweczki ze szkiełkiem i okiem, znów odżył i całkiem nieźle
się panoszy. PiS jest oczywiście po stronie dzieweczki, a mędrzec ze
szkiełkiem to Geremek i kosmopolici narzucający Polsce brukselski wzór.
Utknęliśmy w zmurszałym układzie zbanalizowanego inteligenckiego sporu,
któremu młodzi ludzie mówią: „Nie. Mamy tego dość”. I tu się im trochę nie
dziwię, bo to faktycznie żałosny anachronizm.
Tyle że to woda na młyn
symetrystów, którzy na okrągło powtarzają: „PiS, owszem, psuje, ale psuli też i poprzednicy”.
- Nie znoszę tej symetrystycznej
gadaniny, bo liberalna inteligencja, którą głównie krytykuje młoda lewica,
sprawdziła się u władzy nieporównanie lepiej niż PiS-owska elita, w której
ujawniają się wszystkie patologie polskiej inteligencji. O żadnym symetryzmie
nie może być mowy. Rozumiem niechęć młodych ludzi do klaustrofobicznego,
ultrapolskiego dyskursu inteligenckiego, ale powinni zrozumieć, że został on
nam wszystkim narzucony przez inteligentów z PiS, dla których spór narodowego
romantyzmu z kosmopolitycznym oświeceniem to jedyny układ domyślny. Gdyby to
ode mnie, liberalnej inteligentko-mieszczanki, zależało, nigdy byśmy do tego
nie wracali. Bo są nowe, ważniejsze historyczne wyzwania.
W jaki sposób przekonać
młodych?
- Żyjemy w rzeczywistości, w
której transformacyjna wiara w normalizację Polski ma coraz mniejsze
znaczenie. Ludowa PiS-owska inteligencja zagroziła dobrobytowi kraju do tego
stopnia, że znów pojawia się potrzeba inteligencji, która jako formacja
charakteryzuje się podwyższoną świadomością obywatelską: ma lepsze wyczucie
zagrożenia i wykazuje gotowość do poświęcenia własnych interesów na rzecz dobra
wspólnego. Jak choćby odłożenie na chwilę kariery i wyjście na ulicę, aby
protestować przeciwko zamachowi na niezawisłe sądy.
Młodzież tego nie rozumie?
- Nie rozumie wciąż tego, że w
Polsce nie tylko toczy się anachroniczne spory, ale że te spory mogą naprawdę
wywołać efekt cofki dziejowej: że Polska może za chwilę wypaść z nurtu ewolucji
krajów zachodnich i zapaść się na jakiejś beznadziejnej bocznicy. Możemy
przestać być członkami Zachodu, a wtedy walka z jego bolączkami nie będzie już
priorytetem. Dlatego dziś głównym wyzwaniem jest walka o naszą zagrożoną
obecność w świecie demokracji. Kiedy ten warunek znów zostanie spełniony,
wtedy dopiero będziemy mogli się pochylać nad problemami globalnego
kapitalizmu, sprawiedliwości społecznej, nierówności itp. Bez ramy
demokratycznej wszystkie te dyskusje staną się doskonale jałowe - jak na
Białorusi.
To wyzwanie dla inteligencji?
- Tylko ona, nowa klasa
inteligencka, jest
w stanie przeciwstawić się znarowionej
PiS-owskiej elicie. W tej roli klasa średnia nie sprawdza się aż tak dobrze.
Bo próbuje ułożyć się z
władzą?
- Bardzo cenię klasę średnią, bo
jest fundamentem rozwoju demokracji, kiedy ta ma się dobrze, ale w czasach, gdy
demokracja jest zagrożona, potrzeba kogoś, kto rozumie wysokość stawki. Klasa
średnia, określająca się przez swój status finansowy, łatwiej hołduje zasadzie,
że żyć, robić karierę i pieniądze można pod każdą władzą - posiadanie fortuny
daje jej złudne poczucie nietykalności. Tymczasem inteligencja rozumie, że cywilizacja,
jakiej tu dorobiliśmy się po przemianie, jest bardzo krucha i że możemy mieć
powtórkę z roku 1989: raz jeszcze będziemy musieli potwierdzić naszą akcesję
do Zachodu albo podryfujemy w stronę okołoputinowskiej, azjatyckiej satrapii.
Tylko formacja inteligencka ma świadomość powagi sytuacji i realnego stanu zagrożenia.
Odradza się naturalnie, kiedy widmo normalizacji kraju ponownie się oddala.
Czy to znaczy, że tylko
inteligencja jako klasa potrafi wyczuć niebezpieczny moment, po przegapieniu
którego jest już za późno?
- Jest dzwonkiem alarmowym.
Młodzi wyśmiewają inteligencję, że jest kasandryczna, ciągle lamentuje, straszy
totalitaryzmem, faszyzmem, a przecież życie toczy się wokół normalnie: sklepy
są, internet jest, więc o co chodzi? Uważam, że moment na kasandryczny lament
właśnie nastał. Granica między demokracją liberalną a demokraturą została
przekroczona. Zamach na niezawisłe sądownictwo to przejście przez
antydemokratyczny rubikon.
Uważasz, że powszechne
zobojętnienie jest przyzwoleniem na działania władzy?
- Komunę obalało kilka procent
obywateli, reszta czekała na to, co się wydarzy. Dziś jest podobnie, wielu nie
podoba się to, co robi PiS, ale mówią: niech walczą inni. Świadomość
obywatelską zawsze wykazuje ułamek społeczeństwa zwany inteligencką elitą -
nie finansową, nie elitą realnej władzy - ale elitą ludzi, którzy poczuli się
odpowiedzialni za coś więcej niż tylko własne przetrwanie, czyli za dobro
wspólne. Inteligencja znów więc ma do odegrania rolę dziejowej awangardy, ale
jednocześnie powinna traktować ten przymus ostrożnie.
Dlaczego ostrożnie?
- Bo dziś jest podobnie jak w
latach 80., ale jednak nie tak samo - i zawsze trzeba o tym pamiętać. W
ferworze poczucia,
że znów jest potrzebna, inteligencja
opozycyjna zapomina, że wciąż jeszcze mamy w Polsce demokrację (choć mocno
nadwerężoną) i opozycję polityczną, która działa pod coraz większym ostrzałem.
Najgorsze, co mogłoby się wydarzyć - a to już niestety się dzieje - to zerwanie
współpracy między opozycją inteligencką a opozycją sejmową. Pomysł, że PO z
Nowoczesną do niczego się nie nadają i że wywalczymy Polskę z rąk PiS samodzielnie,
tak jak zrobiliśmy to z komuną (co swoją drogą jest nieprawdą), jest zgubny.
To może się powieść tylko jako sojusz inteligencji i klasy średniej, tylko on
będzie w stanie przeciwstawić się fali antyliberalnego populizmu, tego z prawa,
ale i tego z lewa.
Agata Bielik-Robson jest filozofką i publicystką,
wykłada na Wydziale Teologii Uniwersytetu Nottingham i w Instytucie Filozofii i
Socjologii PAN. Specjalizuje się w badaniu wpływu religii na filozofię, kulturę
i społeczeństwo. Jest autorką m.in. książek: „Na drugim brzegu nihilizmu:
filozofia współczesna w poszukiwaniu podmiotu”, „Inna nowoczesność. Pytania o
współczesną formułę duchowości”, „Żyj i pozwól żyć”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz