niedziela, 29 lipca 2018

Mordowanie ojców



Tylko sojusz inteligencji i klasy średniej będzie w stanie przeciwstawić się fali antyliberalnego populizmu - mówi Agata Bielik-Robson, filozofka i publicystka

Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK: Czy bycie inteligentem stało się obciachem?
AGATA BIELIK-ROBSON: Pytasz w związ­ku z wiadrami hejtu wylanymi w ostat­nich dniach na Rafała Trzaskowskiego?
Jego internetowy wpis podkreślający dobre wykształcenie wywołał falę krytyki ze strony młodego pokolenia, wcale nie prawicowego.
- Inteligenckość potwornie dziś draż­ni. Kojarzy się z poczuciem wyższości, czyli przynależności do elit, a to a priori wymaga potępienia. Ci, którzy wieszają psy na Trzaskowskim, mówią: elitaryzm z zasady jest zły. Na tym polega dzisiej­sza zmiana pokoleniowa. Dla mnie jest elitaryzm zły i jest dobry. Zły to wywyż­szanie się z powodu pochodzenia, wy­kluczanie. Dobry to szansa na rozwój dla wybitnych, mądrzejszych, bardziej pracowitych. Nie dajmy się zwariować, nie jesteśmy bezwzględnie równi. Mi­łosz w wierszu „O nierówności ludzi” pisał: „Na szczęście nie wiemy, kim jest ten człowiek obok. Może być bohaterem świętym albo geniuszem”. Zasada urawniłowki jest szkodliwym dogmatem, któ­ry razem z negowaniem inteligenckości stał się znakiem rozpoznawczym młode­go pokolenia.
Dlaczego?
- Młodzi ludzie - i właściwie nie ma zna­czenia, czy są z prawa, czy z lewa - okre­ślają się w kontrze do inteligenckiego pokolenia ojców założycieli III RP. To jest jak wojna generacyjna w dysfunk­cyjnej rodzinie przeniesiona na poziom całego społeczeństwa. Mówiąc po freudowsku, chodzi o edypalne mordowanie ojców, żeby zająć ich miejsce. Zdetroni­zować twórców. W takiej sytuacji nie ma miejsca na negocjacje międzypoko­leniowe. Jest agresja i brutalność, która przekłada się na język młodej genera­cji, przekonanej, że wszystkie miejsca zostały zajęte, więc trzeba je dla siebie wywalczyć.
Negując inteligenckość?
- Orężem jest antyliberalizm. To wspólny mianownik młodego pokolenia. W pra­wicowym wydaniu objawia się skłonnoś­ciami do tradycjonalizmu. W lewicowym - oskarżaniem inteligencji budującej III RP o bezkrytyczne zachłyśnięcie się kapitalizmem. Sama byłam nieraz pod obstrzałem młodych ludzi zarzucają­cych mi wiarę w liberalizm. W moim pokoleniu ta wiara brała się z doświad­czenia PRL, władzy niedemokratycz­nej i autorytarnej oraz przekonania, że liberalna demokracja - choć niepozbawiona wad - jest na pewno ustrojem lepszym i skuteczniejszym. Młode po­kolenie mówi tymczasem: inteligenci budujący podstawy III RP nie rozumieli ekonomii, bo bujali w humanistycznych obłokach; reformy Balcerowicza były modelowo okrutne, nawet Jeffrey Sachs wycofał się ze swoich teorii, na których oparto polską transformację, a wy nadal tkwicie w okopach świętego Hayeka. Za­rzuca się inteligentom, że stworzyli lu­krowaną nadbudowę dla brutalności neoliberalizmu.

Trudno wyrokować po latach, czy można było transformację przeprowadzić z mniejszymi stratami społecznymi.
- Na to pytanie nie poznamy nigdy od­powiedzi, ale młode pokolenie jest przekonane, że liberalizm się skom­promitował i odpowiada za to inteli­gencja. Budując nowy ustrój, skupiła się na nadbudowie, a zapomniała o ba­zie, która przecież jest najważniejsza. W globalnym sensie rzeczywiście jest najważniejsza, bo ubożenie klasy śred­niej, jej prekaryzacja jest przyczyną erozji demokracji, co może doprowa­dzić do całkowitego unicestwienia tego ustroju. Naturalnym nośnikiem war­tości liberalnych jest klasa średnia - gdy ona ma się dobrze, dobrze ma się i demokracja. Gdy klasa średnia traci podstawowe przywileje: poczucie bez­pieczeństwa i solidność własnej pozycji, to wiara w wartości liberalne - wolność, skuteczność trójpodziału władzy, in­dywidualizm mentalny i ekonomiczny - zostaje poważnie zachwiana.
Czy te wartości nie są ważne dla młodego pokolenia, wykształconego, znającego języki obce lepiej niż rodzice, podróżującego po świecie?
- Pokolenie ojców wywodzące się zza żelaznej kurtyny, głodne Zachodu, przeniosło swoje ambicje na młode po­kolenie, które gdy wyjechało na Zachód, stwierdziło, że wartości liberalne to na­iwna mrzonka. Taka to ironia...
Co młodzi proponują w zamian?
- Na razie skupiają się na dezawuowaniu osiągnięć rodziców. Mówią, że te inteli­genckie nadzieje na nowy lepszy ustrój to iluzja, bo skończyły się niesprawiedliwoś­cią rynkową, dziką reprywatyzacją i wy­rzucaniem ludzi na bruk z upadających zakładów. Krytyka osiągnięć III RP ma pozwolić młodym wkroczyć w historię z poczuciem czystej karty. To psycholo­gia pokoleniowa, ale wydaje mi zdecydo­wanie ważniejsza niż poglądy polityczne. To polska specyfika?
- Nie. Do podobnych wniosków do­chodzę, obserwując młodzież w An­glii, gdzie mieszkam i pracuję przez pół każdego roku. Młodzi Anglicy dorasta­ją w przekonaniu, że nie będą mieli już tak dobrze jak pokolenie rodziców. I za­czynają mieć pretensje do politycznego establishmentu. Bunt młodzieży wobec kapitalizmu widać też w USA, gdzie dał o sobie znać protestami na Wall Street. Młodzież kontestuje globalny kapita­lizm, bo nie widzi w nim szansy na po­wtórzenie sukcesu rodziców.
Walka z elitami zwykle kończy się jednak wymianą jednych na drugich. I to według zasady: gorszy pieniądz wypiera lepszy.
- PiS-owska Polska jest doskonałym potwierdzeniem tej zasady. Gorsza eli­ta wypiera lepszą, bez dwóch zdań, choć nie zgadzam się z upraszczającą diagno­zą, że PiS to rewolucja chamów. Do ko­horty PiS-owskiej dołączyli inteligenci dużego formatu, jak prof. filozofii Ry­szard Legutko czy jeden z najlepszych tłumaczy Samuela Becketta - Antoni Libera. To nie Edek, nie prosty cham jest twarzą rewolucji PiS-owskiej, on tylko puka od spodu i jeszcze przyjdzie czas, gdy da o sobie znać. Twarzą są Ja­rosław Kaczyński, prof. Piotr Gliński czy Antoni Macierewicz - polska inteli­gencja lokalna, niemogąca się pogodzić z pewną nieuchronnością, o której mó­wiono już w latach 90.
Czyli?
- Ze schyłkiem formacji inteligenckiej. Wielu humanistów, m.in. Jerzy Jed­licki czy Maria Janion, pisało, że sko­ro inteligencja kwitnie w czasach walki o niepodległość czy zmagania się z zapóźnieniami kulturowymi, to w sytu­acji, gdy sprawy się normalizują, gdy Polska staje się częścią wielkiej rodziny demokratycznej, znaczenie inteligen­cji maleje. PiS to nic innego jak ostatnia czkawka formacji, która nie chce uznać się za umarłą klasę, nie chce przejść do lamusa. Nie chce przyjąć do wiadomo­ści, że w warunkach normalnego rozwo­ju inteligencję wypiera klasa średnia, którą w ich wyobrażeniu uosabia PO, ci „straszni mieszczanie”.
Tyle że PiS-owska elita dokonała podstępnego zabiegu - zdołała przekonać swoich wyborców, że jest uosobieniem woli suwerena.
- To zabieg tak stary, jak stara w sensie klasowym jest polska inteligencja. Czy­li wracamy do XIX wieku. Przecież to właśnie wtedy lokalna inteligencja usta­wiała się w kontrze do tej wykształco­nej w Petersburgu, Wiedniu czy Berlinie. Mianowała się prawdziwą, polską, nie­skalaną interesem zaborcy emanacją uciśnionego ludu. Stary spór romanty­zmu z oświeceniem, mickiewiczowskiej dzieweczki ze szkiełkiem i okiem, znów odżył i całkiem nieźle się panoszy. PiS jest oczywiście po stronie dzieweczki, a mę­drzec ze szkiełkiem to Geremek i kos­mopolici narzucający Polsce brukselski wzór. Utknęliśmy w zmurszałym ukła­dzie zbanalizowanego inteligenckie­go sporu, któremu młodzi ludzie mówią: „Nie. Mamy tego dość”. I tu się im tro­chę nie dziwię, bo to faktycznie żałosny anachronizm.
Tyle że to woda na młyn symetrystów, którzy na okrągło powtarzają: „PiS, owszem, psuje, ale psuli też i poprzednicy”.
- Nie znoszę tej symetrystycznej ga­daniny, bo liberalna inteligencja, któ­rą głównie krytykuje młoda lewica, sprawdziła się u władzy nieporówna­nie lepiej niż PiS-owska elita, w której ujawniają się wszystkie patologie pol­skiej inteligencji. O żadnym symetryzmie nie może być mowy. Rozumiem niechęć młodych ludzi do klaustrofobicznego, ultrapolskiego dyskursu in­teligenckiego, ale powinni zrozumieć, że został on nam wszystkim narzuco­ny przez inteligentów z PiS, dla których spór narodowego romantyzmu z kos­mopolitycznym oświeceniem to jedy­ny układ domyślny. Gdyby to ode mnie, liberalnej inteligentko-mieszczanki, zależało, nigdy byśmy do tego nie wra­cali. Bo są nowe, ważniejsze historycz­ne wyzwania.
W jaki sposób przekonać młodych?
- Żyjemy w rzeczywistości, w której transformacyjna wiara w normaliza­cję Polski ma coraz mniejsze znaczenie. Ludowa PiS-owska inteligencja zagro­ziła dobrobytowi kraju do tego stopnia, że znów pojawia się potrzeba inteligen­cji, która jako formacja charakteryzuje się podwyższoną świadomością obywa­telską: ma lepsze wyczucie zagrożenia i wykazuje gotowość do poświęcenia własnych interesów na rzecz dobra wspólnego. Jak choćby odłożenie na chwilę kariery i wyjście na ulicę, aby protestować przeciwko zamachowi na niezawisłe sądy.
Młodzież tego nie rozumie?
- Nie rozumie wciąż tego, że w Polsce nie tylko toczy się anachroniczne spo­ry, ale że te spory mogą naprawdę wy­wołać efekt cofki dziejowej: że Polska może za chwilę wypaść z nurtu ewolu­cji krajów zachodnich i zapaść się na jakiejś beznadziejnej bocznicy. Może­my przestać być członkami Zachodu, a wtedy walka z jego bolączkami nie będzie już priorytetem. Dlatego dziś głównym wyzwaniem jest walka o naszą zagrożoną obecność w świecie demo­kracji. Kiedy ten warunek znów zostanie spełniony, wtedy dopiero będziemy mogli się pochylać nad problemami glo­balnego kapitalizmu, sprawiedliwości społecznej, nierówności itp. Bez ramy demokratycznej wszystkie te dysku­sje staną się doskonale jałowe - jak na Białorusi.
To wyzwanie dla inteligencji?
- Tylko ona, nowa klasa inteligencka, jest w stanie przeciwstawić się znarowionej PiS-owskiej elicie. W tej roli klasa średnia nie sprawdza się aż tak dobrze.
Bo próbuje ułożyć się z władzą?
- Bardzo cenię klasę średnią, bo jest fundamentem rozwoju demokracji, kiedy ta ma się dobrze, ale w czasach, gdy demokracja jest zagrożona, po­trzeba kogoś, kto rozumie wysokość stawki. Klasa średnia, określająca się przez swój status finansowy, łatwiej hołduje zasadzie, że żyć, robić karie­rę i pieniądze można pod każdą wła­dzą - posiadanie fortuny daje jej złudne poczucie nietykalności. Tym­czasem inteligencja rozumie, że cy­wilizacja, jakiej tu dorobiliśmy się po przemianie, jest bardzo krucha i że możemy mieć powtórkę z roku 1989: raz jeszcze będziemy musieli potwier­dzić naszą akcesję do Zachodu albo podryfujemy w stronę okołoputinowskiej, azjatyckiej satrapii. Tylko for­macja inteligencka ma świadomość powagi sytuacji i realnego stanu za­grożenia. Odradza się naturalnie, kie­dy widmo normalizacji kraju ponownie się oddala.
Czy to znaczy, że tylko inteligencja jako klasa potrafi wyczuć niebezpiecz­ny moment, po przegapieniu którego jest już za późno?
- Jest dzwonkiem alarmowym. Młodzi wyśmiewają inteligencję, że jest kasandryczna, ciągle lamentuje, straszy to­talitaryzmem, faszyzmem, a przecież życie toczy się wokół normalnie: skle­py są, internet jest, więc o co chodzi? Uważam, że moment na kasandryczny lament właśnie nastał. Granica między demokracją liberalną a demokraturą została przekroczona. Zamach na nie­zawisłe sądownictwo to przejście przez antydemokratyczny rubikon.
Uważasz, że powszechne zobojętnienie jest przyzwoleniem na działania władzy?
- Komunę obalało kilka procent obywa­teli, reszta czekała na to, co się wydarzy. Dziś jest podobnie, wielu nie podoba się to, co robi PiS, ale mówią: niech walczą inni. Świadomość obywatelską zawsze wykazuje ułamek społeczeństwa zwa­ny inteligencką elitą - nie finansową, nie elitą realnej władzy - ale elitą lu­dzi, którzy poczuli się odpowiedzialni za coś więcej niż tylko własne przetrwa­nie, czyli za dobro wspólne. Inteligencja znów więc ma do odegrania rolę dziejo­wej awangardy, ale jednocześnie powin­na traktować ten przymus ostrożnie.
Dlaczego ostrożnie?
- Bo dziś jest podobnie jak w latach 80., ale jednak nie tak samo - i zawsze trze­ba o tym pamiętać. W ferworze poczu­cia, że znów jest potrzebna, inteligencja opozycyjna zapomina, że wciąż jeszcze mamy w Polsce demokrację (choć moc­no nadwerężoną) i opozycję polityczną, która działa pod coraz większym ostrza­łem. Najgorsze, co mogłoby się wydarzyć - a to już niestety się dzieje - to zerwanie współpracy między opozycją inteligen­cką a opozycją sejmową. Pomysł, że PO z Nowoczesną do niczego się nie nadają i że wywalczymy Polskę z rąk PiS samo­dzielnie, tak jak zrobiliśmy to z komu­ną (co swoją drogą jest nieprawdą), jest zgubny. To może się powieść tylko jako sojusz inteligencji i klasy średniej, tylko on będzie w stanie przeciwstawić się fali antyliberalnego populizmu, tego z prawa, ale i tego z lewa.

Agata Bielik-Robson jest filozofką i publicystką, wykłada na Wydziale Teologii Uniwersytetu Nottingham i w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Specjalizuje się w badaniu wpływu religii na filozofię, kulturę i społeczeństwo. Jest autorką m.in. książek: „Na drugim brzegu nihilizmu: filozofia współczesna w poszukiwaniu podmiotu”, „Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości”, „Żyj i pozwól żyć”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz