piątek, 27 lipca 2018

Kiełbasa przedwyborcza



W pełnym słońcu toczy się pełną parą nielegalna kampania wyborcza. Ale uwaga: można się poparzyć.

Podczas majówki na plaży nad Wisłą Patryk Jaki ubrany w kucharską czapkę serwował warszawia­kom kiełbasę z grilla. Jeszcze tego samego dnia POLITYKA zapytała biuro prasowe Ministerstwa Sprawiedliwości, kto finansował to kulinarno-polityczne wydarzenie i ile to wszystko kosztowało? Pytaliśmy też o to, czy wiceminister Jaki wziął na to grillowanie urlop. Biuro prasowe nie odpo­wiedziało, tylko odesłało nas do trzech „najbliższych współpra­cowników ministra, którzy zajmują się komisją weryfikacyjną i sprawami pana Jakiego”. Panowie wciąż przekładali termin udzielenia odpowiedzi, w końcu odezwał się do nas sam wice­minister. Po pierwsze, nie brał urlopu, bo codziennie pracuje do późna, więc w wyrwaniu się na kilka godzin na spotkanie z warszawiakami nie widzi problemu. Tysiąc złotych na kiełba­ski wyłożył z własnej kieszeni, co może udowodnić.
   A co z resztą? Wszystko przecież kosztuje - wynajęcie sali w urzędzie dzielnicy czy w bibliotece miejskiej na spotkania z mieszkańcami, kosztują nawet materiały na plansze, na któ­rych prezentuje swój program wyborczy. Kto za to płaci? Produk­cję spotu wyborczego może da się opędzić partyjną młodzieżą w zamian za obietnicę politycznych apanaży (choć zwykle zle­ca się to jednak firmom), ale zdjęcia do spotu już kupić trzeba. Co wychwycili internauci, zwracając uwagę, że w reklamówce Patryka Jakiego zamiast warszawskiej Pragi jest ujęcie z Pragi czeskiej, i wskazując portal, na którym można kupić to zdjęcie.
   Po kolejnej wpadce na profilu Patryka Jakiego - wrzuceniu zdjęć płaczących Schetyny i Tuska, żeby zilustrować wpis: „Nasi przegrali z Meksykiem”, a które okazały się zdjęciami z pogrzebu Dawida Karpiniuka, posła Platformy, ofiary katastrofy smoleń­skiej - wiceminister powiedział, że „nie autoryzował umiesz­czenia wpisu z memem na swoim profilu”. Wpis zrobili - użył takiego określenia - „moi ludzie”. Nie mówi, kim są „jego ludzie”. Tak jak nie mówi o sztabie, tylko o „planowanym” sztabie. Bo wie, że to, co robi, jest nielegalne.
   Działacze PiS z kolei zarzucaj ą Rafałowi Trzaskowskiemu prowa­dzenie kampanii poprzez liczne spotkania z mieszkańcami. Tylko od stycznia do marca naliczyli ich 76. Wytykają jego własne słowa wypowiedziane w TVN24, że rozpoczął kampanię. Grzegorz Schetyna odpowiada na to, że to „towarzysko-przyjacielskie spotkania z wyborcami”, a nie kampania. A sam Trzaskowski, że „jeśli PiS ze­chce mu zakazać kontaktów z mieszkańcami, to się ośmieszy”. Inni kandydaci w boju o Warszawę też nie mogą usiedzieć spokojnie. Jacek Wojciechowicz, były wiceprezydent Warszawy, zorganizował śniadanie prasowe dla dziennikarzy, na którym przedstawiał swoje propozycje rozwoju Warszawy. A kandydat PSL Jakub Stefaniak zbiera skargi i zażalenia na założonej przez siebie stronie Jaka-warszawa. Kilka dni temu zbierał wraz z grupką ludzi podpisy po d projektem „emerytury bez podatku”. To „jego ludzie”?

Politycy nie widzą problemu
Oficjalnie nie można teraz prowadzić kampanii wyborczej, agitacji, rozdawać ulotek. Cała legalna machina kampanijna ze spotami, kiełbaskami i wywiadami w telewizji itp. może ruszyć w momencie, gdy prezes Rady Ministrów ogłosi termin wybo­rów samorządowych, co ma zrobić po 10 sierpnia (a wyznaczy je na 21 października). Dopiero to daje prawo do powoływania komitetu wyborczego, sztabu i - co najważniejsze - kontroli wydat­ków. Niezbędne jest też założenie konta „wyborczego” w banku, na które (i tylko na nie) można wpłacać pieniądze na kampanię wyborczą. I to w ściśle określonych przez Kodeks wyborczy ramach i limitach.
   Dlatego już jesienią ubiegłego roku rzecznik praw obywatel­skich Adam Bodnar apelował do polityków o wprowadzenie zmian w prawie wyborczym dotyczących „prekampanii”. Tłumaczył, że ma to olbrzymie znaczenie dla zapewnienia przestrzegania zasady równości szans kandydatów i komitetów wyborczych. „Działania mające znamiona agitacji, a prowadzone jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej, wynikają m.in. z za­miaru ominięcia limitów wydatków i procedur zapewniających jawność finansowania kampanii wyborczych, a przez to osiągnię­cia przewagi nad innymi kandydatami oraz ugrupowaniami”.
   Bez reakcji. A może nawet dlatego „prekampanie” przyspie­szają, bo potem ze wszystkiego trzeba się będzie jawnie rozli­czać. I za wszystko zapłacić. Komitetom wyborczym nie wolno przyjmować korzyści majątkowych o charakterze niepienięż­nym, z czterema wyjątkami, w których komitet wyborczy może nie płacić za pracę na rzecz jego kandydata: za rozwieszanie plakatów i ulotek przez osoby fizyczne (do tego są wykorzysty­wane najczęściej partyjne młodzieżówki), za pomoc w pracach biurowych, za nieodpłatne wykorzystywanie przedmiotów, urządzeń, w tym aut osób fizycznych, oraz za udostępnianie miejsca do ekspozycji materiałów wyborczych przez osoby prowadzące działalność gospodarczą. Za wszystko inne trzeba płacić, i to z użyciem faktur. Całość nakładów musi się znaleźć w sprawozdaniu finansowym, którego prawdziwość i rzetelność będzie oceniała Państwowa Komisja Wyborcza.
   Komitety wyborcze, ale także stowarzyszenia, fundacje, mogą zgłaszać PKW umotywowane pisemne zastrzeżenia do sprawoz­dań finansowych komitetów. Komitetów jeszcze nie ma, a zastrze­żenia do finansowania kampanii kandydatów już są słane do PKW.
Jak informuje POLITYKĘ Krzysztof Lorentz, dyrektor Zespołu Kontroli Finansowania Partii Politycznych i Kampanii Wybor­czych Krajowego Biura Wyborczego, do Państwowej Komisji Wyborczej wpłynęło do dziś kilkadziesiąt informacji i pytań związanych z prowadzeniem agitacji wyborczej przed rozpoczę­ciem kampanii wyborczej (pierwsze z nich już jesienią 2017 r.). Informacje płyną z wielu stron Polski, bo wzmożenie przedwy­borcze ogarnęło już praktycznie cały kraj. W warszawskich skle­pach przy kasach można już zobaczyć pliki ulotek ze zdjęciem warszawskiego wiceburmistrza Ochoty Krzysztofa Kruka pod nazwą „Sprawozdanie z działalności”. Lubelska Fundacja Wol­ność zawiadomiła PKW o agitacji wyborczej Sylwestra Tułajewa, kandydata PiS na prezydenta Lublina, na konferencji prasowej z udziałem wiceministra MSWiA z PiS, który ogłosił: „Kandyda­tem na prezydenta Prawa i Sprawiedliwości w Lublinie będzie młody poseł, człowiek dynamiczny”; A sam kandydat mówił, co powinno zostać poprawione w mieście i na co będzie zwra­cał uwagę podczas kampanii wyborczej. Ale też zawiadomili o działaniach radnego z Platformy, który z kolei wywiesił przy drodze wielki baner: „Dr Leszek Daniewski; Radny Miasta Lu­blin; Człowiek Lublina” z dopiskiem „Popieram Krzysztof Żuk” oraz zdjęciem radnego z poprzedniej kampanii wyborczej.

Tajemnicze pismo, fałszywe reklamy
Warszawskie stowarzyszenie Miasto Jest Nasze wystąpiło ostat­nio do PKW o zbadanie sprawy gazety, której egzemplarze zasy­pały Warszawę na początku lipca. Na okładce ze zdjęciem Patryka Jakiego znalazło się logo PKP Intercity i Poczty Polskiej, w środku m.in. reklamy Alior Banku, Orlenu. Rozdawaną bezpłatnie gazetę „Warszawski Wieczór” (format tygodnika, w stopce podano nakład 150 tys. egzemplarzy) wydano na grubym kredowym papierze.
Gazetę kolportowano m.in. na popularnej Patelni przy stacji metro Centrum, leżała na przystankach, stacjach, ławkach.
   - Naszym zdaniem PKW powinno zbadać tę sprawę, ponieważ zachodzi podejrzenie, że jest to nielegalne finansowanie kampanii wyborczej. Zwróciliśmy uwagę, że Warszawa została zasypana jakąś gazetą, która wcześniej była dla nas nieznana, której na­zwisko redaktora naczelnego nic nam nie mówi i że ewidentnie służy wypromowaniu konkretnego kandydata. To już jest poważ­na sprawa, a także zaangażowane poważne pieniądze - mówi Jan Popławski z Miasto Jest Nasze. Tłumaczy, że gdy zobaczyli te reklamy, to uznali, że spółki państwowe zaangażowały się w kampanię wspierającą Patryka Jakiego, i podnieśli alarm. Ale spółki, jedna za drugą, zaczęły słać dementi. Twierdzić, że wykorzystano znaki firmowe bez ich wiedzy i zgody. Padły zapowiedzi spraw sądowych. Zresztą okazało się też, że od roku toczy się w prokuraturze mokotowskiej z zawiadomienia Poczty Polskiej śledztwo w sprawie bezprawnego użycia logo w „Wie­czorze”, który był rozdawany latem 2017 r. w czasie wizyty prezydenta Trumpa w Warszawie. Na okładce wytłuszczenia: „Warszawskie autobusy zasilane rosyjskim gazem”, „Żydów­ka - córka prezydenta”, a także Mateusz Morawiecki, który „złamał opór urzędników”. A w środku reklamy PKP, PZU, PP, PWPW i Patryka Jakiego. Z tym wydaniem Poczta Polska poszła do prokuratury.
   Teraz ludzie z Alior Banku przeprowadzili własne śledztwo w sprawie ich reklamy, która znalazła się w ostatnim „Warszaw­skim Wieczorze ”, i wyszło im, że już nie jest zamieszczana i że najprawdopodobniej została ściągnięta z internetu. Podejrzewają, że wszystkie reklamy dużych firm miały służyć uwiarygodnieniu pisma. - Po wycofaniu się tych spółek zrobiła się z tego tym bardziej tajemnicza historia, bo nie wiadomo, kto to finansuje, no i jaka realna siła polityczna za tym stoi - mówi Popławski .

Nieformalna organizacja przedsiębiorców
Jak oszacował przedsiębiorca (tylko tyle o sobie powiedział) Mateusz Branicki, który powiedział w rozmowie z POLITYKĄ, że odpowiada za finanse związane z „Warszawskim Wieczorem”, koszt wydania jednego egzemplarza wynosi 1 zł. Daje to w sumie kwotę 150 tys. zł. Tylko za jeden numer z Patrykiem Jakim. Mówi, że wydają podobne gazety w 12 miastach, średnio po parędzie­siąt tysięcy nakładu, wymienia poza Warszawą także Lublin, Toruń, Trójmiasto, Białystok, Sokółkę. Każdy wygląda podobnie, każdy ma w nazwie miasto i słowo „wieczór” - w sumie to jest 1,2 mln egzemplarzy - podaje.
   Wydawnictwo jest zarejestrowane w Malborku, w Krajowym Rejestrze Sądowym ma krótką historię - tylko dwa wpisy: jeden z marca 2016 r. o zarejestrowaniu spółki z kapitałem 5 tys. zł o na­zwie „Twój Warszawski Wieczór sp. z o. o.” I drugi, z grudnia 2017 r. o wykreśleniu z adresu spółki nazwy ulicy z numerem, pod którym się mieści. Został zatem sam Malbork jako siedziba spółki. Preze­sem jest 64-latek bez żadnej historii biznesowej. Mateusz Branicki na pytanie, czyje pieniądze stoją za wydawnictwem, mówi enig­matycznie, że „ktoś jest właścicielem podmiotu, ktoś ma określo­ne pieniądze”, także „mamy inne branże, inne działalności, inne dochody”. W mailu odpisał: „Kwestie właścicielsko-finansowe objęte są tajemnicą przedsiębiorstwa, więc nie mam uprawnień, by udzielać informacji w tych sprawach. Jedyne, co mogę powie­dzieć, to że gazeta finansowana jest ze środków prywatnych, a nie pochodzących z budżetu jednostek administracji rządowej czy samorządowej”. Dalej odpisał, że Grupa Fort Morgeś - widniejąca w stopce redakcyjnej jako Grupa, w której skład wchodzi wydawca - jest „nieformalną organizacją przedsiębiorców, której jednym z członków jest wydawca gazety”. A „Informacji dot. Poczty Pol­skiej i PKP Intercity nie traktujemy jako reklamy, to z naszej strony przejaw patriotyzmu gospodarczego”.
   Co do samego wywiadu z Patrykiem Jakim, jako z kandydatem na prezydenta Warszawy, sprawa też nie jest jasna. Sam Jaki, za­czepiany w sprawie „Warszawskiego Wieczoru” na Twitterze, dłu­go milczał, a wreszcie spytany przed kilkoma dniami wprost, rzecz zbagatelizował. Powiedział, że ktoś podszedł do niego podczas spotkania z mieszkańcami, powiedział, że jest z gazety lokalnej, chwilę porozmawiali. Natomiast według redakcji pytania wysłano mailem i tą samą drogą przyszły odpowiedzi. Pytania są miłe: czy będzie wspierał rozwój wszystkich warszawskich klubów sporto­wych albo czy może wymienić największy urzędniczy grzech Han­ny Gronkiewicz-Waltz? I na koniec prośba o „podliczenie efektów rozprawienia się państwa polskiego z warszawską reprywatyzacją”.
   Pod wywiadem podpisany jest redaktor naczelny Robert Wy­rostkiewicz, znany z kierowania portalem Archeolog oraz w krę­gach eksploratorów. W 2016 r. został zatrudniony na stanowisku kierownika w świeżo utworzonym przez PiS Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 r. Zwolniono go jednak po interwencji wiceministra kultury Jarosława Sellina, gdy „Dziennik Bałtycki” ujawnił, że jest prawomocnie skazany za przywłaszczenie dokumentów z czytel­ni IPN. Chodziło o usunięcie z akt przechowywanych w zasobie archiwalnym IPN dziewięciu fotografii oraz oryginału zobowiąza­nia do współpracy Andrzeja K. Po czym część materiałów zgubił. Czyn ten został zakwalifikowany jako szczególny - prokuratura IPN uznała, że nie była to „zwykła” kradzież, lecz przestępstwo z ustawy o IPN o zniszczeniu „dokumentów pamięci narodowej”.
   Patryk Jaki na potrzeby publikacji w „Warszawskim Wieczo­rze” przekazał też różne swoje zdjęcia. Jak powiedział w rozmo­wie z POLITYKĄ Mateusz Branicki, politycy wcale nie są tacy skorzy do rozmawiania, a jak jeszcze nie wiedzą kto, co, gdzie, jak i czy w ogóle, to „się czają”, Tak długie milczenie ze strony Jakiego po burzy, jaka wybuchła w internecie w związku z jego portretem na okładce, Mateusz Branicki tłumaczy prosto: jeśli 150 tys. lu­dzi przeczyta z nim wywiad, a normalnie by go nie przeczytało, to nie sądzę, żeby mu to robiło krzywdę. Chciałbym, żeby mi ktoś tak zaszkodził - śmieje się. A jeśli PKW uzna to za element kampanii wyborczej? To trzeba udowodnić - odpowiada.

Bezradna PKW
PKW rozkłada ręce na wszystko, co się dzieje. Działając tylko w trybie Kodeksu wyborczego, nie ma uprawnień do podejmo­wania kroków w sprawach związanych z prowadzeniem „prekampanii wyborczej”, która w kodeksie przecież nie występuje. „Komisja może jedynie apelować do uczestników życia publiczne­go o niepodejmowanie takich działań” - napisano w specjalnym oświadczeniu PKW. Teraz. Bo - jak zwraca uwagę dyrektor Krzysz­tof Lorentz - PKW w swoim oświadczeniu zaznaczyła, że „korzy­stanie przez komitety wyborcze i kandydatów uczestniczących w przyszłych wyborach z efektów podejmowanych przed zarzą­dzeniem tych wyborów działań o charakterze agitacji wyborczej może zostać uznane za naruszenie zasad finansowania kampanii wyborczej ”. A to może skutkować odrzuceniem sprawozdania fi­nansowego komitetu wyborczego oraz ewentualną odpowiedzial­nością karną (skargę na decyzję PKW rozpatruje Sąd Najwyższy).
   Zapytaliśmy Rafała Trzaskowskiego, kandydata PO w Warsza­wie, o jego koszty „prekampanijne”. Odpowiedział, że spotów nie robi, jest czynnym politykiem, działaczem, na spotkania z miesz­kańcami jest zwykle zapraszany, więc za wynajem sali nie płaci, a słynną przenośną Ławkę Rafała do rozmów z warszawiakami kupił za swoje, ale - jak zaznacza - kosztowała „ze dwie stówy”. Ministra Jakiego pytaliśmy również: „Jako polityk wie Pan, że pro­wadzenie obecnie kampanii wyborczej jest nielegalne, niezgodne z prawem. PKW apelowała o jej zaprzestanie, Pan, wydaje się, to lekceważy, w każdym razie prowadzi ją Pan dalej. Dlaczego?”. Nie odpowiedział.
Violetta Krasnowska

1 komentarz:

  1. Sebastian Karpiniuk, swietny poseł i czlowiek...

    OdpowiedzUsuń