Politycy ustawiają
się do decydującej rozgrywki. Opozycja ma nadzieję na wyborczy hat trick:
obronę samorządów, a dalej sukces w eurowyborach, który poniesie do zwycięstwa
w boju o parlament. Ale władza ma pomysł na kontratak.
Teoretycznie
PiS mógłby taką zagrywką pomóc Platformie: manewr ze zmianą ordynacji wyborczej
do europarlamentu, którą partia rządząca zapowiada, powinien wepchnąć lewicowe
byty w Koalicję Obywatelską, ułatwić polityczne targi, ziścić plan Schetyny o
starciu dwóch bloków. Ale w polityce rzadko kiedy jest tak, jak to wygląda na
pierwszy rzut oka. Wzmocnienie systemu de facto dwu partyjnego może być efektem
ubocznym - korzystnym dla Platformy - ale przecież stratedzy z Nowogrodzkiej
nie grają na umocnienie rywala. Wiedzą, że
największa partia opozycyjna, nawet w porozumieniu z Nowoczesną, jest za
słaba, aby przegonić PiS, a porozumienie z lewicą staje się coraz trudniejsze.
Bo z jednej strony jest dość bezideowe SLD - budowane
w sondażach, z przewodniczącym, który skupia się głównie na atakowaniu szefa
PO, z drugiej zaś - niezborne środowiska skupione wokół Barbary Nowackiej i
Roberta Biedronia. Lewica nawet sama ze sobą nie potrafi się dogadać, a co
dopiero porozumieć z przedstawicielami politycznego centrum. I na to właśnie
nieogarnięcie opozycji liczy PiS.
Ale przeformatowanie zasad wyborów do PE tak, aby wykluczyć z podziału mandatów” mniejszych graczy,
porządkuje też sytuację po prawej stronie: demontuje ruch Kukiza, temperuje
ambicje Ziobry i Gowina, a przede wszystkim sprawia, że oderwanie się od
obrzeży obozu rządzącego narodowo-katolickiej partii pod wodzą Antoniego Macierewicza
staje się nieopłacalne. O wyłonieniu się przed eurowyborami nowego
politycznego bytu pobłogosławionego przez ojca Rydzyka plotkuje się w sejmowych
kuluarach już od kilku tygodni. Nie bez przyczyny. - Biorąc pod uwagę to,
jak traktują Antoniego, zupełnie bym się nie zdziwił, gdyby wyszedł. Wycinają
jego ludzi, to są czystki - twierdzi jeden z posłów PiS.
Wymownym przykładem jest też audyt działalności MON za czasów urzędowania
Macierewicza, w który zaangażowano CBA - co niedawno ujawnili posłowie PO. To
kolejne upokorzenie i uderzenie w byłego szefa resortu obrony. Może on jednak
liczyć na wsparcie z Torunia. Tadeusz Rydzyk nie jest zadowolony z polityki
PiS - nie tak dawno w rozmowie z Macierewiczem na antenie Radia Maryja
krytykował zarówno partię rządzącą, jak i prezydenta Dudę. Groził też, że PiS
może stracić jego głos. Dlatego wyłamanie się radio- maryjnej grupy polityków
do ubiegłego tygodnia, kiedy PiS zaczął straszyć zmianą ordynacji, wydawało
się całkiem prawdopodobne.
W przypadku Macierewicza takie rozłamy to zresztą nic nadzwyczajnego, w
swojej biografii ma ich już kilka. A budując się na radykalnym prawicowym
skrzydle i odrywając kilka procent poparcia PiS, zyskałby karty, którymi mógłby
negocjować swój powrót do władzy. Nie musiałby się nawet szczególnie trudzić i
rejestrować nowego ugrupowania - w wykazie zamieszczonym na stronie PKW wciąż
figuruje jego poprzednia partia: Ruch Katolicko-Narodowy (Macierewicz do PiS
przystąpił w 2012 r.). To typowa partia śpioch, która nie ma struktur ani
pieniędzy, ale co roku składa sprawozdania po to, aby komisja jej nie
wyrejestrowała i w razie potrzeby można ją było szybko reaktywować.
Drybling
Z pozoru taki rozłam nie byłby dla
PiS groźny: strata raptem paru parlamentarzystów wiernych ojcu Rydzykowi,
którą można wyrównać kukizowcarni, i kilku procent poparcia żelaznego
elektoratu. Ale Kaczyńskiemu trudniej byłoby balansować na dwóch krawędziach:
bić się z PO o centrum, a jednocześnie
zagospodarowywać radykalną prawą flankę. A w przypadku takich
kontrowersyjnych dla prawicy ruchów jak np. ostatnie wycofywanie się obozu
rządzącego z ustawy o IPN, miałby kto przejąć głosy rozczarowanych „filosemicką
polityką PiS” (to najdelikatniejszy zarzut tej strony). Do tego pojawienie
się partii narodowo-katolickiej, podnoszącej antyunijne hasła, zmusiłoby PiS do
gry na eurosceptycznych nutach.
I na to właśnie liczyła Platforma.
Tyle że prezes PiS postanowił zmienić ordynację, co zapewne pozwoli
uniknąć rozłamu. - Kaczyński betonuje partię dla Brudzińskiego z
Błaszczakiem i Morawieckim u boku. Tu nie tyle chodzi o to, aby PiS wygrał, ale
by przetrwał przez kolejne lata - uważa Sławomir Neumann, szef klubu PO.
Zmiana ordynacji może też mieć dla Kaczyńskiego jeszcze jedno znaczenie.
Po wyjściu Brytyjczyków z UE frakcja Europejskich Konserwatystów i Reformatorów,
do której należy PiS, wyląduje na marginesie Parlamentu Europejskiego. Dlatego
politycy obozu rządzącego zabiegają o akces do Europejskiej Partii Ludowej
(EPP), największej grupy w europarlamencie, w której są PO i PSL. Ale na to
nie ma zgody: po pierwsze, dlatego że -jak argumentuje przewodniczący Joseph
Daul - PiS nie szanuje praworządności, po drugie, Platforma postawiłaby weto.
Tyle że po kolejnych eurowyborach konfiguracja w PE się zmieni, a wprowadzenie
większej liczby europosłów daje niewątpliwy atut w negocjacjach. W razie czego
pozwoli też odnaleźć się w formacji eurosceptyków, jeśli tych po przyszłorocznym
rozdaniu przybędzie w PE.
Z perspektywy Platformy zmiana ordynacji mogłaby ułatwić negocjacje z
podmiotami, które samodzielnie nie miałyby szans: mogłyby tylko podbierać
głosy, ale nie uzbierałyby ich tyle, aby przełożyło się to na mandaty (czyli
umyślnie lub nie wspierałyby PiS). Utrwaliłaby także koalicję z Nowoczesną,
która na razie obowiązuje na wybory samorządowe i parlamentarne. Do eurowyborów
N zamierzała startować samodzielnie - bo łatwiej ułożyć listę, podciągnąć
wynik znanymi nazwiskami, a poza tym, choć Nowoczesna nie ma reprezentanta w
PE (powstała rok po poprzednich eurowyborach), to jednak od 2016 r. należy do europejskich liberałów z ALDE. Jak jednak
udało nam się dowiedzieć, Katarzyna Lubnauer dostała w ubiegłym tygodniu
zielone światło z ALDE i jeśli okoliczności
będą tego wymagały, może budować wspólną listę wyborczą z członkami innych
frakcji.
Asysta
Również PSL, który o samorządy będzie
walczył samodzielnie, zdaje sobie sprawę, że zmiana ordynacji wymusza
dołączenie do Koalicji Obywatelskiej.
- Nie będziemy mieli innego
wyjścia. Dlatego dla nas kluczowe są wybory samorządowe, bo ustalą naszą
pozycję negocjacyjną - przyznaje jeden z
istotnych polityków tej partii i przekonuje, że obecne sondaże nie doszacowują
ludowców, pompują za to SLD. Ale weryfikacja przyjdzie jesienią. - Wybory
samorządowe będą swego rodzaju poligonem, który pokaże, jak naprawdę radzą
sobie wszystkie partie - mówi Katarzyna Lubnauer. - Staramy się nie
konfliktować z innymi opozycyjnymi środowiskami, mimo prowokacji z ich strony -
dodaje. Bo przecież zaraz po batalii o samorządy trzeba będzie myśleć o
wiosennych eurowyborach. A te chyba nigdy wcześniej nie miały tak dużego
znaczenia jak teraz.
- Eurowybory są kluczowe, bo ich wynik będzie falą: poniesie
zwycięzcę do wyborów parlamentarnych, ponieważ między jednymi a drugimi
wyborami jest niewiele czasu, raptem kilka miesięcy - tłumaczy Grzegorz
Napieralski. Chodzi o tę psychologiczną przewagę, która wynika nawet z
niewielkiego zwycięstwa nad przeciwnikiem . Przegrana zaś wywołuje odśrodkowe
ruchy: nerwowe oczekiwania zmiany przywódcy, strategii, sojuszników. Wszystko
zaczyna się sypać, a tu kolejna wyborcza batalia za pasem - najważniejsza.
Dlatego w tym starciu o europarlament,
w opinii senatora, trzeba wystawić drużynę „gwiazd”: postawić na popularne
nazwiska od prawa do lewa, zostawiając w tyle partyjne zależności. - W tych
wyborach trzeba będzie oddać bardzo dużo, aby dostać jeszcze więcej -
podkreśla.
To oczywiście ładnie brzmi, ale w zderzeniu z rzeczywistością może
okazać się political
fiction, bo wyraźnie widać, że część tzw.
antyPiSu wciąż nie pojmuje powagi sytuacji i tego, co w istocie jest stawką
wyborczych zmagań.
Spalony
Włodek ma jedno marzenie:
wprowadzić SLD do Sejmu, nawet tylko z 5-proc. poparciem. Nie przejmuje się
tym, czy PiS wygra czy nie. Jemu chodzi tylko o to, aby wpisano do Wikipedii,
że to on ponownie wprowadził Sojusz do parlamentu, i zapomniano aferę Rywina - twierdzi członek władz SLD. - Przez sondaże urosły mu
muskuły, ale jeśli w wyborach samorządowych będziemy mieli tylko 5-6 proc., to
będzie się musiał tłumaczyć członkom partii, dlaczego tylko tyle, skoro opowiadał,
że będzie dwa razy więcej. Dodaje, że jeśli Czarzasty nie dogada się ze
Schetyną, może skończyć się tym, że lider PO zacznie wyciągać z Sojuszu i jego
okolic znanych polityków, którzy dociążą z lewej strony Koalicję.
Jednak same twarze kojarzone z
SLD to za mało. Grzegorz Schetyna rozmawia więc m.in. z Barbarą Nowacką,
liderką Inicjatywy PL. Jego ludzie próbowali też dogadać się z Robertem
Biedroniem, ale kiedy już im się wydawało, że wszystko jest na dobrej drodze, prezydent
Słupska nagle zapadł się pod ziemię. Jak opowiada jeden z polityków
negocjujących porozumienie: - Dostał konkretną propozycję: my go popieramy
na prezydenta miasta, on nas - w radzie miasta. Zgodził się, ale zapytaliśmy,
czy da nam to na piśmie? Chcieliśmy to ogłosić 23 czerwca podczas konwencji
regionalnej w Gdańsku. Ale Robert nagle przestał odbierać telefony.
To trochę jak z oposem, który kiedy nie wie, co zrobić, udaje martwego.
Tylko w polityce taka labilność nie przynosi profitów. W Platformie - jak
zapewnia szef klubu - wciąż jednak liczą na porozumienie z popularnym prezydentem
Słupska.
Dośrodkowanie
Integrowanie różnych środowisk i
docelowo poszerzanie Koalicji Obywatelskiej ułatwić ma nowa strategia PO:
silne zorientowanie na Europę. Pokazanie, jakie przełożenie na życie Polaków
ma nasza pozycja w Unii, ile pieniędzy tracimy przez antydemokratyczną politykę
PiS, jak obecna władza naraża na szwank nie tylko wizerunek Polski, ale i
zagraża bezpieczeństwu państwa. Proeuropejskość ma być też elementem
tożsamościowym. Na tym polu łatwiej o porozumienie
w ramach tzw. szerokiego centrum. To przeniesienie punktu ciężkości na wyższy
pułap, ponad mniej lub bardziej wyraźne różnice programowe. Postawienie na to,
co łączy. Bo Polacy są przecież euroentuzjastami.
- Europa będzie tematem przewodnim trzech kampanii: nie tylko tej
przed eurowyborami, ale i samorządowej, ze względu na ograniczany budżet
europejski dla Polski, oraz parlamentarnej we wszystkich wymiarach - mówi
Grzegorz Schetyna.
Platforma chce pokazać, że w odróżnieniu od PiS jest skuteczna w
pozyskiwaniu unijnych pieniędzy, przypomnieć o wynegocjowanych
przed pięcioma laty 106 mld euro dla Polski i pokazywać, co Polacy stracą,
jeśli PiS będzie dalej rządził. I nawet jeśli
uznać za niefortunną niedawną wypowiedź Rafała Trzaskowskiego o „odmrożeniu”
pieniędzy na inwestycje w Warszawie, kiedy Platforma wygra kolejne wybory, to
nawet Adam Hofman zauważył, że prawica nieumiejętnie to wykorzystała i w
rezultacie przysłużyła się kampanii kandydata PO „powtarzając (atakując) tezę,
że jak wygra, to będą pieniądze z UE”.
Rzut karny
Jeśli do tego Komisja Europejska
odgwiżdże spalony - w sprawie Sądu Najwyższego pozwie Polskę do Trybunału
Sprawiedliwości UE, a przy tym będzie kontynuowała procedurę wynikającą z art. 7 traktatu - partii rządzącej coraz trudniej będzie
kuglować. Tak jak choćby ostatnio, kiedy próbowano przekierować uwagę na
rzekomy „gigantyczny sukces” premiera w sprawie relokacji uchodźców czy
możliwość zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Radykalna prawica już atakuje, że
wycofanie się z ustawy o IPN oraz przyzwalanie na to, aby „Europa wtrącała się
w wewnętrzne sprawy Polski”, nijak się ma do „wstawania z kolan”, o którym
tyle mówiła obecna władza. I niezależnie od ruchów - lub bezruchów - Macierewicza może to zmusić PiS do
cofnięcia się na eurosceptyczne pozycje i utwardzania skrajnego elektoratu.
Zresztą, jakoś partii Kaczyńskiego ten marsz po polityczne centrum,
którego zapowiedzią miała być zmiana premiera, niespecjalnie wychodzi.
Morawiecki pod względem retorycznym niewiele różni się od Szydło. A spotkania
polityków PiS w terenie, które też miały przybliżać partię rządzącą do
politycznego środka, szybko przerodziły się w wiece poparcia otwarte jedynie
dla zdeklarowanych wyborców.
Jest więc okazja, aby opozycja „przejęła narrację”. Według Cezarego Grabarczyka
decydujące znaczenie będzie miała wieś - zmagająca się ze skutkami
afrykańskiego pomoru świń oraz suszą. Z tą opinią zgadza się też szef PO: - Jeżeli
dopłaty zostaną poważnie zmniejszone, to będzie potężne uderzenie w PiS - podkreśla.
Rzut wolny
Prezentowanie inwestycji zrealizowanych
dzięki funduszom UE, mówienie o budżecie czy korzyściach z wejścia do strefy
euro mogą jednak okazać się niewystarczające, jeśli kampanii nie wypełni się
emocjami - choćby na kształt tych, które towarzyszyły referendum akcesyjnemu 15
lat temu. Bo, jak zauważa senator Jan Filip Libicki, strategia
ukierunkowana na Europę niesie ze
sobą pewne ryzyko: - Głosować pójdą też młodzi ludzie, którzy nie pamiętają
Polski sprzed Unii, a w związku z tym nie doceniają postępu, który się
dokonał.
Młodych o ważkości wyborów ma przekonać m.in. zainicjowana przez PO pod
patronatem Lecha Wałęsy Akcja WWW - czyli Wolontariusze Wolnych Wyborów. Ma ona
zachęcać do obywatelskiej kontroli przebiegu głosowania i pracy w komisjach. -
Potrzebujemy 100 tys. wolontariuszy. Chcemy skanalizować tę energię, która
się ujawniła np. w ubiegłym roku podczas obrony sądów. Zależy nam, aby
zaangażować w proces wyborczy ludzi, którzy niekoniecznie chcą się zapisywać
do jakiejś partii czy organizacji, ale chcieliby pomóc - tłumaczy Michał
Stasiński, jeden z 16 koordynatorów, który będzie jeździł w te wakacje po swoim
województwie i promował wyborczy wolontariat.
Obywatelskie akcje są potrzebne, ale wsparcie nawet 100 tys.
wolontariuszy na niewiele się zda, jeśli po stronie opozycji więcej będzie
gwiazdorzenia niż gry zespołowej. I skończy się podobnie jak przygoda naszej
reprezentacji z mundialem. Już za cztery lata...
Malwina Dziedzic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz