niedziela, 1 lipca 2018

Wiejskie żale



Odwołanie Krzysztofa Jurgiela z funkcji ministra rolnictwa ma przekonać wieś, że wszystko, co złe, to on. Może się nie udać, ponieważ najważniejszym źródłem wściekłości rolników jest polityka partii rządzącej, czego bardziej energiczny Jan Krzysztof Ardanowski i tak nie zmieni.

Tymczasem opozycja punktu­je, liczy popełnione przez PiS grzechy, które zeźliły wieś najbardziej. Ponad 4 tys. rol­ników już w minionym roku miało dostać rolnicze emerytury, a te­raz - po zmianach w ustawie emerytal­nej - muszą na nie czekać pięć lat dłużej. Do ich kieszeni trafiłoby ze świadczeń 500 min zł, które KRUS oddała do bud­żetu. W tym roku podobne rozczarowa­nie spotka kolejnych kilka tysięcy osób. I w następnych latach. I to jest pierwszy z grzechów, o które rolnicy - w większości politycznie popierający PiS - oskar­żają dziś partię rządzącą.

Za Grzech pierwszy (wyższy wiek eme­rytalny) byłego ministra winić jednak nie sposób. Nie można też wydłużenia wie­ku emerytalnego dla rolników uznać za przeoczenie, wypadek przy pracy. PiS wiedział, co robi. Głośno o tym mówił w Sejmie Władysław Kosiniak-Kamysz, który - w ramach licytacji PSL z PiS - zło­żył nawet stosowną poprawkę do ustawy przywracającą wcześniejszy wiek eme­rytalny. Została głosami posłów partii
rządzącej odrzucona. W rezultacie Po­lakom pracującym poza rolnictwem skróciła staż pracy wymagany do osią­gnięcia emerytury, ale rolnikom, cie­szącym się przywilejem wieku 55 lat dla kobiet i 60 dla mężczyzn, ten przywilej odebrała. Uderzając po kieszeni ponad milion osób ubezpieczonych w KRUS, które na świadczenie muszą teraz czekać pięć lat dłużej. Takiego grzechu chłopi nie odpuszczą PiS, zwłaszcza że moty­wy (budżet?) nie zostały ani ujawnione, ani wyjaśnione.

Grzech drugi to nieszczęsna ustawa o ziemi. Na początku chłopi byli „za”. Także Wiktor Szmulewicz, członek PSL oraz szef izb rolniczych, który i dziś upiera się, że była potrzebna. Miała bo­wiem uniemożliwić wykup polskiej zie­mi przez obcych. Rolnicy, którzy liczyli, że teraz kupią ziemię łatwiej i powiększą swoje gospodarstwa, mocno się jednak przeliczyli. Szczególnie ci, którym ma­rzyło się kupno gruntów popegeerowskich, do tej pory uprawianych przez dużych dzierżawców. PiS dzierżawcom ziemię wprawdzie odbiera, ale chłopom jej nie sprzedaje. Ziemia pozostaje pań­stwowa. Karłowate gospodarstwa nie rosną. Obrót gruntami rolnymi prak­tycznie został zamrożony.
   Tyle że nie do końca, co zauważa Ma­rek Sawicki, minister rolnictwa w rządzie PO-PSL. - Z danych MSWiA wynika, że w ostatnich dwóch latach cudzoziemcom sprzedano o wiele więcej polskiej ziemi niż wcześniej - zapewnia. Do danych MSWiA zajrzeli też posłowie PO. I potwierdzają: „w 2017 r. cudzoziemcy nabyli o 86 proc. więcej gruntów rolnych i lasów niż rok wcześniej”. Wychodzi na to, że polskiej ziemi tylko polski rolnik dokupić nie może. Sporo w tym demagogii, bo ziemi w obcych rękach nadal tyle co nic, ale „nie tak miało być”.
Grzech trzeci: pazerność. Kiedy pisowskie miotły wymiatały z agencji rolnych ludowców, wieś zacierała ręce. Następców miało być mniej, a ich apanaże skromniej­sze. W tym celu, jak zapewniał PiS, agen­cje rolne trzeba było zlikwidować, a na ich miejsce powołać nowe. Ze skromności jednak nic nie zostało. Platforma doliczy­ła się, że w agencjach rolnych oraz insty­tucjach i przedsiębiorstwach podległych ministrowi rolnictwa liczba stanowisk uległa cudownemu rozmnożeniu już do 28 tys. Zarobki ich szefów i zastępców są zaś przynajmniej o 20 proc. wyższe niż poprzedników. No i te nagrody. W 2017 r. ludzie Jurgiela otrzymali aż 170 mln zł. Wyborcy takich rzeczy nie lubią.

Grzech czwarty: pustosłowie. Te­raz, kiedy susza zniszczyła plony wielu wyborcom Prawa i Sprawiedliwości, pazerność rządzących na państwową kasę kłuje w oczy jeszcze bardziej. Su­sza, obejmująca większą część kraju, mocno przyczyniła się do spadku po­pularności PiS na wsi. Jurgiela, który z powodu długiego partyjnego stażu, jeszcze w PC, wydawał się nie do rusze­nia, trzeba było więc rzucić na pożarcie. Popłoch w PiS wzbudził sondaż IBRiS dla „ Super Expressu”. Na pytanie, która par­tia najlepiej reprezentuje interesy rolni­ków, na PiS wskazało zaledwie 27,6 proc. mieszkańców wsi. Aż 36,7 proc. uznało, że jednak znów PSL. Po sondażu wyrok na Jurgielu, w zawiasach od kilku mie­sięcy, szybko został wykonany.
   Jeśli jednak premier Morawiecki my­ślał, że uratuje wizerunek rządu za­pewnieniem, że nie będzie namawiał rolników do ubezpieczania zbiorów, to osiągnął tylko skutek połowiczny. Rzeczywiście, rolnicy nie ubezpieczają się od klęsk takich jak susza czy hura­gany. Na 1,3 mln pobierających dopłaty bezpośrednie, polisy wykupiło zaled­wie 163 tys. gospodarstw. Reszta liczy, że rząd, jak zawsze, pomoże, i zamierza obietnice wyegzekwować. Szacowaniem strat, za którym nie pójdą państwowe odszkodowania, już się nie zadowolą. Zwłaszcza przed nadchodzącymi wy­borami samorządowymi.
   Po ubiegłorocznych huraganach i gra­dobiciach rolnicy się jednak przeliczyli.
- Według szacunków wojewodów poszko­dowanych było aż 60 tys. gospodarstw - mówi Dorota Niedziela, posłanka PO. Straty, na powierzchni 700 ha, oszaco­wali na 3 mld zł. Rząd dużo mówił o po­mocy, ale okazała się znikoma. Teraz su­sza, też według wojewodów, zniszczyła plony na 4 min ha, więc producenci boją się, że pomoc państwa może okazać się podobna jak po huraganach. - PiS zapo­wiadał, że utworzy fundusz klęskowy, no i gdzie on jest? - pyta Dariusz Suszyński, właściciel 12-hektarowego gospodar­stwa we wsi Chodywańce w lubelskim. Jurgiel był taki nieudolny, że nie zała­twił, czy Morawiecki taki skąpy, że nie dał pieniędzy?
   Z tym funduszem, gdyby nawet zna­lazły się pieniądze, też byłby kłopot. Bo komu miałby wypłacić odszkodo­wania za suszę? Marek Sawicki szacuje, że co najmniej 60 proc. rolników pobie­rających dopłaty bezpośrednie własnej ziemi nie uprawia. Biorą tylko dopłaty, a ziemię dzierżawią sąsiedzi. Najczę­ściej nieformalnie. Kto więc miałby do­stać odszkodowanie za suszę? Właściciel gruntu, którego klęska nie dotknęła, czy faktyczny dzierżawca niemający do zie­mi żadnego tytułu? Grzechów pusto­słowia rząd PiS popełnił zresztą więcej, choćby łudzenie chłopów przed wybo­rami, że załatwi, iż dopłaty unijne będą o wiele wyższe, a zanosi Się na niższe.

Grzech piąty: nieróbstwo. Zanosi się, że na inwestycje na wsi możemy dostać z UE aż o 26 proc. środków mniej. Czyli 5 mld euro w plecy. Przy lepszej dyplo­macji tak się stać nie musiało. Ale Jurgiel interes wsi zawalił, tak jak w poprzednim rządzie PiS nie zadbał o interesy pol­skich cukrowni.
   Teraz poseł Jan Krzysztof Ardanowski, następca Jurgiela, próbuje sprawę do­płat bagatelizować. Wycofuje się rakiem z pisowskich obietnic, mówiąc, że rolni­cy powinni uzyskiwać dochody z rynku, z tego, co sprzedadzą, a nie z transferów socjalnych, jakimi są dopłaty. Na wsi takie stwierdzenia poklasku nie znajdą. Z rynku żyje bowiem zaledwie 200-300 tys. gospo­darstw, reszta, czyli ponad milion, z trans­ferów. Program 500 plus, przyjęty na wsi z wielkim entuzjazmem, tylko tę sytuację utrwalił. Więc deklaracji Ardanowskiego raczej nie można traktować serio, lide­rzy partii szybko przywołają go do po­rządku. Na polskiej wsi z rolnictwa żyje tylko 10 proc. rolników, czyli posiadaczy co najmniej jednego hektara ziemi. Żeby wygrać kolejne wybory, trzeba myśleć raczej o pozostałych 90 proc. Te 90 proc., choć z 500 plus ucieszyło się bardzo, już się nimi nie zadowala, wyciąga ręce po więcej.

Grzech szósty: pogarda dla rynku. PiS, który deklaruje taką troskę o rozwój na­rodowego rolnictwa, w rzeczywistości prowadzi politykę, która uniemożliwia jego rozwój. Wsi socjalnej nie podobają się bogaci właściciele nowoczesnych go­spodarstw towarowych, więc onina po­moc rządu liczyć nie mogą. Tym bardziej że wielu z nich to ludowcy. Brakiem poparcia wśród dużych gospodarstw, od których zależy rynek żywnościowy w kraju, PiS do tej pory się nie przejmo­wał. Przejął się dopiero, gdy wkurzać zaczęli się mniejsi. Choćby plantatorzy malin czy porzeczek.
   Owoce gniją na krzakach, bo nie ma ich kto zbierać. Wdrożone przez rząd bariery biurokratyczne utrudniają ofi­cjalne zatrudnianie Ukraińców, którzy w poprzednich latach ratowali sytuację, czy sprowadzanych ostatnio Azjatów (patrz s. 33). W dodatku plantatorzy dostają w skupie grosze, podczas gdy w sklepie cena bywa dziesięciokrotnie wyższa. To kolejny powód złości rolni­ków. Kto winien? Zagraniczne sieci han­dlowe i duzi przetwórcy, którzy na pew­no popełniają grzech zmowy cenowej - podpowiadają liderzy PiS. Sugerując, że gdyby przemysł przetwórczy był pań­stwowy, to problem zostałby rozwiązany.
   Komisja Europejska, która problem dostrzega, zaleca, by rozwiązywać go w sposób rynkowy: za pomocą umów kontraktacyjnych. Żeby nie zdarzały się sytuacje, że plantator oddaje mali­ny do skupu, bo z każdą godziną tracą na wartości, a dopiero po kilku godzi­nach dowiaduje się, że mu za nie zapła­cą tragicznie mało. Plantatorzy złoszczą się, że rząd PiS sprawę kontraktacji za­niedbał. Skazując ich na ceny, które nie gwarantują choćby minimalnego za­robku. Łudzą się i są łudzeni, że gdyby przemysł był państwowy, kłopotu by nie było, Ale problem jest głębszy.
   Rozdrobnieni plantatorzy dla sieci handlowych ani przemysłu nie są part­nerem, z którym musieliby się liczyć. To dlatego od lat płyną z Brukseli ogrom­ne pieniądze, żeby rolnicy skrzykiwali się w grupy producenckie. Dzięki tym pieniądzom powstały w Polsce wielkie przechowalnie jabłek, a także chłod­nie dla owoców miękkich. - Plantato­rzy z grupy nie są skazani na niskie ceny w skupie, owoce, Nawet maliny, mogą czekać w chłodni na lepsze ceny - twierdzi Mirosław Maliszewski, szef Związku Sa­downików Rzeczpospolitej Polskiej, ale także poseł PSL. Jest producentem jabłek i jagód, ale własnymi owocami mógłby zaopatrzyć co najwyżej pięć Biedronek. W grupie razem są mocniejsi - odbiorcy muszą się z nimi liczyć.
   PiS po dojściu do władzy postanowił się jednak tym grupom dokładnie przyjrzeć. Chęć przyjrzenia się (w rzeczywi­stości sabotowanie) wynika z przeko­nania, że twórcy grup są powiązani z PSL. Najwyraźniej w oczach liderów PiS ludowcy są większym wrogiem niż zagraniczne sieci handlowe.
   Rolnicy, którzy plantatorami nie są albo do „kołchozu” nie przystąpili, zacierają ręce. Sporo wiejskich wybor­ców PiS uznaje, że grupy zarabiają dużo, a drobni rolnicy mało, i to jest niespra­wiedliwe. Zamiast więc wspierać gru­py, trzeba pieniądze unijne podzielić dla wszystkich. Sławomir Izdebski, szef OPZZ Rolników i Organizacji Rolni­czych, jest nawet przekonany, że grupy robiły przekręty. Brały z Unii na przykład 10 min, a naprawdę inwestowały tylko 5. Rozpędzenie grup, z których tak dumny był minister Sawicki, zdaje się kwestią czasu, chociaż do sądu żadna sprawa nie dotarła. Drobnym plantatorom zostanie już tylko wiara, że ich problemy rozwiąże budowa państwowego przetwórstwa.

Grzech siódmy, najcięższy: poraż­ka z pomorem. W walce z afrykańskim pomorem świń (ASP) Jurgiel wykazał się kompletnym niedołęstwem. Jedy­ne, co zdołał wymyślić po ponad dwóch latach ministrowania, to budowa pło­tu na wschodniej granicy, gdy zarażo­ne dziki od dawna roznoszą chorobę po kraju. Pomysł został zablokowany, Ardanowski płotu budował nie będzie.
   W sprawie kompletnej nieskuteczno­ści Jurgiela w walce z ASF identyczne
zdanie mają zarówno wielcy producenci trzody chlewnej, jak i właściciele kilku świń. Różnią się tym, że każda ze stron co innego byłemu ministrowi ma za złe. Wielcy hodowcy od początku mówili, że aby zwalczyć pomór, minister musi się narazić drobnym hodowcom. Takim, co nie są w stanie w małych chlewikach zapewnić właściwych warunków bio- asekuracjii Czyli odciąć dostęp do świń innym domowym zwierzętom, rozło­żyć przed chlewikiem maty nasączone środkiem dezynfekcyjnym i przestrze­gać wielu innych procedur, które chłopi lekceważyli. Weterynarze postulowali, by ukrócić pokątny handel prosiakami, a najlepiej wprowadzić obowiązkowe znakowanie zwierząt.
   Minister narażać się elektoratowi nie zamierzał, a w dodatku skłócił się z my­śliwymi, bo komuchy. Zarażone dziki przenoszą więc chorobę na zachód. Zbli­ża się dzień, w którym Niemcy, w obawie przed przywleczeniem pomoru do wła­snych ferm, otoczą Polskę kordonem sanitarnym i odbiorcy unijni zamkną rynek przed naszą wieprzowiną. Tak jak zrobiła to Rosja i odbiorcy azjatyccy. Wielcy producenci trzody w kraju splajtują, sami nie zjemy wszystkiego. Ale ci wielcy producenci o wyniku przyszłych
wyborów nie zdecydują. To, czy PiS od­zyska samorządy, zależy od małych, któ­rym Jurgiel konsekwentnie próbował się nie narażać.
   A jednak się naraził. Nowe ogniska ASF najczęściej wybuchają w małych gospodarstwach. Minister przymykał wprawdzie oko na nieprzestrzeganie przez nie procedur sanitarnych, ale nie był władny sprawić, by - mimo tego nieprzestrzegania - dostały od­szkodowanie za świnie, które trzeba było zlikwidować. Więc teraz opozycja punktuje: „80 proc, rolników spośród 12 tys. gospodarstw, którym wybito świnie z powodu ASF, nie otrzymało odszkodowań”. Jeśli PiS w trosce o wy­nik zbliżających się wyborów zmieni przepisy i zacznie wypłacać odszko­dowania także tym rolnikom, którzy procedur chroniących przed pomorem nie przestrzegali, wkrótce po pieniądze wyciągną ręce wszyscy.
   Krzysztof Jurgiel solidnie zasłużył na swoją dymisję. Jego następca polityki PiS wobec wsi także nie zmieni. Ale bę­dzie przekonywał, że grzechy Jurgiela nie były grzechami Prawa i Sprawiedli­wości i partia ich już nie powtórzy. Byle do wyborów.
Joanna Solska
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz