Z nerwów nie śpią po
nocach. Mają dość nazywania ich zbrodniarzami i nadzwyczajną kastą. A PiS kusi:
co miesiąc kilkanaście tysięcy złotych, byle tylko odeszli z Sądu Najwyższego
Renata Grochal
Sędzia Michał
Laskowski zaczyna dzień od spaceru w ogrodzie. Ale to nie jest zwyczajny
ogród. Mieści się na dachu budynku Sądu Najwyższego przy placu Krasińskich w
Warszawie. Żeby się tu dostać, trzeba wjechać windą na czwarte piętro albo
wejść schodami (to wariant dla wysportowanych). Laskowski nie musi wchodzić
ani wjeżdżać, bo w tygodniu mieszka w hotelu dla sędziów, który mieści się na
czwartym piętrze budynku SN. W weekendy wraca do rodzinnego Poznania do żony,
trójki dorosłych dzieci i żółwia.
Sędziowski hotel przypomina akademik. W niewielkim pomieszczeniu dwa
łóżka (sędzia poprosił o dwuosobowy pokój, by żona mogła czasem zanocować),
biurko i półka z książkami. Na niej m.in. „Pogrzebany olbrzym” noblisty Kazuo
Ishiguro, kryminał Marka Krajewskiego o Eberhardzie
Mocku oraz poradnik „Jak zacząć biegać” Sary Kirkham.
Sądowy ogród też jest skromny. Trawnik, kilka alejek z widokiem na plac
Krasińskich. W dalszej perspektywie biurowce w centrum Warszawy. Gdyby nie
biało-czerwone flagi, powiewające przy tarasowych barierkach, można by zapomnieć,
że jesteśmy na dachu najważniejszego sądu w Polsce, który rządząca partia chce
sobie podporządkować.
W środowy poranek widać z tarasu, jak na placu przed sądem zbiera się
tłum. Ludzie przyszli powitać prezes Małgorzatę Gersdorf, która za chwilę
przyjedzie do pracy wbrew PiS-owskiej ustawie, przenoszącej ją w stan spoczynku,
co miało przerwać jej sześcioletnią kadencję zapisaną w konstytucji.
Jeszcze w środę sędziowie brali pod uwagę, że policja nie wpuści pani
prezes do budynku. I co wtedy? Przykuwanie się łańcuchami nie wchodziło w grę,
bo - jak mówi jeden z sędziów - godność urzędu mogłaby ucierpieć.
O co chodzi?
- To nie jest żadna reforma sądu Najwyższego, tylko
czystka kadrowa. Porusza mnie to, że system, w który wierzę, jest niszczony.
Nie wiem, o co tu chodzi. O zmianę ustroju? Może o wyprowadzenie Polski z
Unii, a może o coś jeszcze innego. Na pewno chodzi o stworzenie innego systemu
niż ten dotychczasowy, z kontrolowaniem się władz. Ma być jednolite
kierownictwo państwa - irytuje się Laskowski.
On sam, podobnie jak Małgorzata Gersdorf, nominację na sędziego Sądu
Najwyższego dostał z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ale jego droga do tego
gmachu była inna. Gersdorf zgłosiła się do konkursu jako profesor prawa. On
przez całe swoje życie zawodowe był sędzią. Dostał nominację sędziowską w 1990
r., już w wolnej Polsce. Zaczynał od sądów rejonowych w Chodzieży, Pile,
Lesznie. Był prezesem Sądu Okręgowego w Poznaniu, później pracował w tamtejszym
sądzie apelacyjnym. Gdy osiem lat temu zwolniło się stanowisko w Sądzie
Najwyższym, kolega zadzwonił, żeby się zgłosił. I tak już został. To
ukoronowanie jego prawniczej kariery.
Gdy dodatkowo został rzecznikiem prasowym SN, dostał od żony esej „O
wciskaniu kitu” (oryginalny tytuł „On Bullshit”) Harry’ego Gordona Frankfurta, amerykańskiego filozofa moralności. Choć traktat
został wydany w 1986 r., ponownie zaczęto go przywoływać w Ameryce wraz z
wygraniem wyborów przez Donalda Trumpa. Może się przydać także polskiemu
czytelnikowi - żeby nie kupował fake newsów, np. kłamliwej kampanii
PiS, w której przedstawiono sędziów juko bandę złodziei.
Laskowski mówi, że spodziewał się hej tu, ale nie aż takiego.
„Laskowski, ty piździelcu, zobaczysz, co z tobą zrobimy!”. Albo: „Za moją
sprawę cię wyrzucimy!”. To tylko nagłówki e-maili. Dalej nie czytał, bo nie
chciał się zatruwać.
Gdy sędziowie Sądu Najwyższego pojechali
przedstawić swoje wątpliwości w Komisji Europejskiej, do sądu zaczęły
przychodzić listy, że są zdrajcami.
- W Internecie były nawet głosy,
że Straż Graniczna nie powinna nas wpuścić z powrotem - opowiada sędzia
Dariusz Zawistowski, prezes Izby Cywilnej. Siedzimy w jego gabinecie wśród
stosów czasopism i książek prawniczych. Na ścianach wiszą obrazy, które
przywiózł z domu, by ocieplić biurową atmosferę. Sędzia zwraca uwagę, że
podważanie zaufania do sądów przez PiS przekłada się na coraz większą
zaskarżalność orzeczeń. Bo skoro nie ma zaufania do sędziów, to tym samym
więcej jest spraw kierowanych do Sądu Najwyższego w ramach kasacji. A teraz
będzie jeszcze skarga nadzwyczajna, która może spowodować, że zaskarżone
zostaną miliony starych orzeczeń.
Cena Świętego Spokoju
Gdy PiS przegłosowało pierwszą ustawę, która
miała wysłać w stan spoczynku wszystkich sędziów Sądu Najwyższego, Laskowski
poszedł do prezydenta wraz z prezes Gersdorf, Zawistowskim oraz prezesem Izby
Karnej Stanisławem Zabłockim, przekonywać go, żeby zmian nie podpisywał. Ale
Andrzej Duda zgłosił swoje dwa weta do ustaw sądowych na godzinę przed
spotkaniem.
- Rozemocjonowany powiedziałem mu wtedy: „Wyrazy szacunku, panie
prezydencie!”. Ale dzisiaj widzę, że chyba byłem naiwny. Chodziło po prostu o rozładowanie
emocji społecznych, bo na ulicach były tysiące ludzi - ocenia Laskowski.
Kiedy spaceruję po Sądzie Najwyższym, ochroniarze pytają mnie, czy policja
wyprowadzi z budynku Małgorzatę Gersdorf. Z
kolei sędziowie, z którymi rozmawiam, zastanawiają się: zostać czy odejść.
Część uważa, że - mimo oporu Gersdorf - PiS i tak przejmie Sąd Najwyższy, podobnie
jak przejęło Trybunał Konstytucyjny. Po prostu wybierze nowego prezesa.
Wcześniej Krajowa Rada Sądownictwa będzie musiała uzupełnić skład sądu z
dzisiejszych 59 sędziów do 110, bo tylu potrzeba do wyboru nowego prezesa.
Nabór na nowych sędziów już został ogłoszony. Pełna obsada to 120 sędziów.
Prawdę cały obecny skład Sądu Najwyższego poparł uchwałę o tym, że Małgorzata
Gersdorf pozostaje pierwszą prezes do 2020 roku, a więc w starym składzie PiS
i prezydent raczej nie znajdą sojuszników.
Nowa ustawa obniża wiek emerytalny sędziów. Kobiety w wieku 60 lat i
mężczyźni w wieku 65 lat przechodzą w stan spoczynku. Chyba że wystąpili z
wnioskiem o przedłużenie orzekania, a prezydent się na to zgodzi. Ale PiS dało
możliwość przejścia w stan spoczynku także młodszym sędziom, którzy nie
osiągnęli jeszcze wieku emerytalnego. Niejeden zastanawia się, czy z tego skorzystać.
Ten, kto się zdecyduje, do końca życia będzie dostawał około 15 tys. złotych
brutto miesięcznie.
- To trudny dylemat. Bo z jednej strony zwracają się do nas różne
organizacje, obywatele, żebyśmy zostali i bronili wartości. Ktoś nawet napisał
ze Stanów Zjednoczonych, że musimy bronić instytucji, wytrwać, aż PiS
przeminie. Ale z drugiej strony widać, co się stało w Trybunale Konstytucyjnym.
Sędziowie, którzy tam zostali, nie mają nawet szansy wyrażać swoich przekonań.
Nie uczestniczą w ważnych sprawach, czasem w ogóle nie orzekają, bo nie
są wyznaczani do składów. Jeśli tak miałoby być tutaj, to jaki jest sens
pozostawania? - zastanawia się sędzia Laskowski.
On ma dopiero 57 lat, więc mówi, że na razie chce zostać i zobaczyć, jak
się rozwinie sytuacja. Chociaż z drugiej strony, gdyby odszedł, mógłby zająć
się rodziną. Bo od ośmiu lat żyje na dwa domy. A poza tym uwielbia grać w
tenisa. Puchary z zawodów tenisowych zajmują całą półkę w jego gabinecie.
Nie Jesteśmy
Wojownikami
Pytanie, które zadają sobie tu wszyscy, brzmi: jak
długo profesor Gersdorf wytrzyma? W
ostatnich miesiącach miotała się od ściany do ściany. Zamykała się w
gabinecie, mówiąc, że nie ma jej dla nikogo, by po chwili - gdy zobaczyła w
telewizji obrażającego sędziów posła PiS - wybiec z krzykiem, żeby wołać
dziennikarzy i robić konferencję. Nie wiadomo, czy w ogóle wróci z urlopu na
swoje stanowisko.
Michał Laskowski tłumaczy, że przecież sędziowie to nie wojownicy: -
Jeśli ktoś ma bojowy charakter, zostaje adwokatem albo prokuratorem, tam jest
walka. My mamy być bezstronni, ważyć argumenty, a nie angażować się po którejś
ze stron. A ja tak do pani psioczę na te zmiany, że gdy w sądzie stanie przede
mną zwolennik PiS, to może powiedzieć: ale przecież Laskowski nie jest
bezstronny!
- To czemu pan psioczy? - pytam.
- Bo wierzę w demokrację, trójpodział władzy. Chcę, żeby Polska była w
UE. Znaleźliśmy się w zupełnie nowej dla nas sytuacji. Nawet w PRL tak nie
było. Atakuje się podstawy systemu. I uznaliśmy, że skoro jest takie
zagrożenie dla praworządności, to musimy mówić. Milczenie byłoby nieetyczne.
Nie może też milczeć sędzia Zawistowski, choć pewnie możliwość
przejścia w stan spoczynku go kusi. - To byłoby wygodniejsze. Mam małą winnicę,
gdzie próbuję produkować wino, i to mi daje relaks. Interesuję się historią,
zbieram starocie - wylicza. Dodaje, że żona nie byłaby zmartwiona, gdyby w wieku
59 lat przeszedł w stan spoczynku. Wróciłby do niej, do rodzinnej Legnicy. -
Ale przychodziłem tu z założeniem, że będę pracował do siedemdziesiątki -
dodaje.
Bezsenność i rezygnacja
Sędzia Wojciech Katner z Izby Cywilnej narzeka, że w takich warunkach nie da się
pracować. Kieruje Katedrą Prawa Gospodarczego i Handlowego na Uniwersytecie
Łódzkim. Był wiceministrem gospodarki u Buzka i wiceszefem NIK u Lecha
Kaczyńskiego. Ale nigdy nie usłyszał tyle obelg co w ostatnich trzech latach od
polityków PiS. - Jesteśmy nieustannie obrażani. Strasznie to przeżywam. Nie
mogę spać po nocach. Morawiecki mówił o zbrodniarzach w Sądzie Najwyższym, o
tym, że my tu kryjemy jakichś dawnych sędziów, którzy skazywali w okresie
stalinowskim. A przecież myśmy się dopiero wtedy urodzili, co my mamy z tym
wspólnego? - pyta.
- Lech Kaczyński sam mnie
namawiał, żebym szedł do SN. Uważał, że reformy powinny być prowadzone w sposób
wolny, ewolucyjny. Wielu z nas zostało przez niego powołanych. To co? On tu
powoływał zbrodniarzy, kanalie, kastę? Co to są w ogóle za określenia? Chyba
jakaś nienawiść, kompleksy kierują tymi ludźmi!
Dwa lata temu napisał list do Jarosława Kaczyńskiego. Prosił, żeby nie
atakować sędziów, bo to podważa zaufanie do państwa. Ale odpowiedzi nie
dostał. Niedawno był na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie rozmawiał z
profesorami. - Oni się wstydzą swojego absolwenta Andrzeja Dudy, bo przynosi
wstyd najstarszej uczelni uniwersyteckiej w Polsce. Nie mogę sobie wyobrazić,
że on jako doktor prawa nie zna elementarnych przepisów konstytucji - irytuje
się profesor.
Katner nie zamierza się poddać i odejść
z Sądu Najwyższego. Chociaż ma 68 lat i w myśl nowej ustawy osiągnął już wiek
emerytalny, to jako jedyny z sześciu profesorów w Izbie Cywilnej złożył na
ręce prezes Gersdorf wniosek o zgodę na dalsze orzekanie, bo nie chce poddawać
instytucji. Ale z nowymi sędziami, których powoła Krajowa Rada Sądownictwa,
sądzić nie zamierza. - Przecież skoro któryś z nas będzie orzekać z sędzią,
który jest wskazany przez nielegalny organ, jakim jest KRS, to ten wyrok
będzie nieważny. Niech ich się wyznacza oddzielnie. My o tym codziennie rozmawiamy.
Demoluje się jeden z podstawowych organów w państwie. Ja się z tym czuję
fatalnie, a u innych kolegów jest to samo. Nie sypiają, budzą się w nocy. Podsądni
też zaczynają patrzeć na to podejrzliwie, skoro się chce wymienić kadry
- argumentuje profesor. Jego zdaniem PiS chce przejąć
Sąd Najwyższy, bo ten zatwierdza ważność wyborów.
Sędzia Katner krytykuje także pomysł wprowadzenia do Sądu Najwyższego
ławników. - My tutaj rozpatrujemy skomplikowane
zagadnienia prawne. Oni nic z tego nie będą rozumieć - załamuje ręce.
Czy przyjdzie druga Przyłębska?
Sędziowie zastanawiają się, czy po przejęciu Sądu
Najwyższego przez partię rządzącą da się w ogóle normalnie orzekać.
Czy nie będzie dyscyplinarek, skoro już teraz posłowie PiS straszyli nimi tych sędziów, którzy poparli uchwałę w sprawie prezes
Gersdorf? Może stać się i tak, że tych, którzy zostaną, zaraz wyrzuci powołana
przez PiS specjalna Izba Dyscyplinarna. No, a co z naciskami na sędziów?
Laskowski był w składzie, który orzekał w sprawie ekstradycji do
Ameryki oskarżonego tam o gwałt reżysera Romana Polańskiego. Sąd Najwyższy -
wbrew wnioskowi prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry - odmówił wydania Polańskiego.
Ziobrze to się nie podobało. Laskowski: - Dla mnie najważniejsze jest, żebym
mógł zachować swoje poglądy. Jestem skłonny nawet pogodzić się z tym, że
zostanę wyrzucony, jakoś przeżyję. Ale nie byłbym w stanie patrzeć w lustro,
gdybym miał orzekać wbrew sobie. Lepiej być stróżem albo pracować gdziekolwiek
i móc sobie patrzeć w twarz.
Wśród sędziów krąży pomysł na sparaliżowanie wyboru nowych sędziów, co
mogłoby uratować Sąd Najwyższy. Otóż zgodnie z przepisami Krajowa Rada Sądownictwa
ma obowiązek powołać kandydata najlepszego merytorycznie i podać, dlaczego wybrała akurat jego. Więc jak się zgłosi
sędzia rejonowy delegowany do ministerstwa i będzie konkurował z sędzią z
sądu apelacyjnego, to rada będzie musiała uzasadnić w uchwale, dlaczego
wybiera akurat tego z sądu rejonowego. Od tej decyzji przysługuje odwołanie do
Naczelnego Sądu Administracyjnego. Zanim ten sprawę rozpatrzy, może minąć
nawet rok. W tym czasie Trybunał Sprawiedliwości UE może orzec, że zmiany w SN
były niezgodne z prawem.
Ale jest i czarny scenariusz, którego obawia się wielu sędziów. Nowym
prezesem zostaje druga pani Przyłębska, czyli osoba o wątpliwych
kompetencjach, za to oddana PiS. - To ja zrezygnuję, bo muszę mieć szacunek do
przełożonego. A powołanie pani Przyłębskiej i nie tylko jej, bo także pana
Muszyńskiego w Trybunale Konstytucyjnym, to jest naigrawanie się z państwa.
Coś takiego ciągle nie mieści mi się w głowie i ja w czymś takim nie zamierzam
uczestniczyć - mówi mi prof. Katner. I nie jest w tym
odosobniony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz