Przyznam, że po odrzuceniu wniosku o referendum zaproponowanego przez prezydenta Dudę wcale nie chciało mi się śmiać. Choć sytuacja, w której PiS nie chce głosować za referendum własnego prezydenta, była kuriozalna. Nawet w momencie, gdy posiadający nieodpartą vis comica marszałek Stanisław Karczewski obwieszczał, że odrzucono wniosek o referendum za sprawą Platformy Obywatelskiej, która nie chciała się wyrzec nienawiści. Wedle Karczewskiego PO odniosła największe w dziejach parlamentarne zwycięstwo, bo mając jedynie 30 senatorów, pokonała 63 senatorów PiS.

Jesteśmy bowiem świadkami tego, jak Prawo i Sprawiedliwość i prezes Kaczyński od lat poniewierają Andrzejem Dudą, który najwidoczniej do roli prezydenta nie dorósł i na takie poniewieranie pozwala.
Wsławiony nocnym łamaniem konstytucji, ułaskawianiem funkcjonariuszy partyjnych przed zapadnięciem prawomocnego wyroku prezydent Duda rozpoczął „debatę konstytucyjną”, twierdząc, że nowa ustawa zasadnicza „należy się Polakom”, bo poprzednia była „postkomunistyczna i przejściowa”. Nie zważa, że po raz kolejny łamie konstytucję, bo próbuje obchodzić zapisane w niej mechanizmy zmiany. Argumentowanie przez ministra Muchę, że głosowanie w takim referendum byłoby „aktem patriotyzmu” w 100-lecie niepodległości Polski, zakrawało na szczyt kabotynizmu.

Prezydent Duda będzie miał jednak szansę wypowiedzenia się w żywotnych sprawach Polaków. Czy dopuści do tego, by w przyjętej przez Sejm i Senat nowelizacji ustawy o sądach Polacy zostali pozbawieni prawa do kompetentnego i niezależnego procesu? Domagają się tego nie tylko ci, którzy ze świeczkami otaczają Sąd Najwyższy – ostatnią redutę polskiej praworządności.
Będzie miał szansę wypowiedzenia się także w sprawie ordynacji do Parlamentu Europejskiego, która pozbawia Polaków jeszcze jednego prawa – wyboru swoich reprezentantów w Europie. Ustala bowiem faktyczny, absurdalny próg wyborczy w większości okręgów na 20,8 proc. W zmianie chodziło o to, aby wiosną 2019 r. prezes Jarosław Kaczyński mógł wysłać do Brukseli więcej skompromitowanych w kraju polityków PiS. Tak aby ludziom nie wchodzili w oko.
Czy prezydent Andrzej Duda zawetuje te dwie szkodliwe ustawy? Wypowie się w interesie Polaków i państwa? Wykaże się odwagą wobec prezesa Kaczyńskiego i ministra Zbigniewa Ziobry? Zrobi to, do czego wzywał senatorów własnej partii?

Wątpię. On już zyskał to, co chciał – obietnicę Jarosława Kaczyńskiego, że w 2020 r. będzie najprawdopodobniej kandydatem PiS na następną kadencję. Tak jak senatorowie dbają o to, by prezes ponownie ich w wyborach wystawił.

Mam wrażenia, że my – 38-mln naród z tysiącletnią tradycją – jesteśmy przymusowymi widzami bardzo kiepskiego przedstawienia, w którym prezydent udaje prezydenta, marszałek Senatu udaje komika, a parlamentarzyści PiS udają reprezentantów narodu.
Paweł Wroński