poniedziałek, 23 lipca 2018

Chłopska zmiana



Partia Kaczyńskiego zaczęła trwonić wielkie poparcie, jakie ma na wsi. Teraz - na rozkaz samego premiera - trwa pośpieszna akcja ratunkowa. Uda się?

Paweł Reszka

Wieś Dawidy, powiat Parczew. We wtorkowy poranek sytuacja robi się dynamiczna. Inspekcja sanitar­na - trzy osoby w srebrnej śkodzie - przybyła wybijać świnie. Zdrowe, ale zagrożone ASF, czyli afrykań­skim pomorem świń.
   Kilkudziesięciu mieszkańców zagrodziło drogę. Niektórzy z widłami: - Żadnego wybijania nie będzie!
   Mimo przyjazdu policji („Ludzie dajcie spokój, nie dokładaj­cie sobie kłopotów, a przynajmniej drogę odblokujcie”), zbunto­wane Dawidy wzięły inspektorów w jasyr.
   Skoda została otoczona i zablokowana. Do czasu, aż przyjedzie jakaś poważna władza, żeby zacząć negocjacje.
   Inspektorzy weterynarze załamali ręce: - My tu mamy egze­kwować prawo! Walczyć z zarazą! I co?
   Niewiele uzyskali. Siedzą w aucie strze­żeni przez policję. Nawet na siku chodzą w asyście. Jednym słowem pat.

ŚWIŃSKA HISTORIA
Rozmawiam z panią Edytą o wybijaniu.
Podobna ekipa była u niej już kilka dni wcześniej.
   - Ile pani wybili?
   - 120 świń. Wszystko, co mieliśmy.
   Szczupła blondynka po trzydziestce.
Zafrasowana. Mówi cicho, stara się, żeby się nie popłakać.
   - Żeby pan wiedział, jak szybko to poszło!
   - Jak szybko?
   - Sobota. Jedna maciora jakaś słaba w no­gach. Ale bez gorączki. Potem jakieś wybro­czyny za uszami. U innych też wybroczyny na brzuchu. Niektóre zwierzęta zaczynają kaszleć. Zadzwoniliśmy szybko do wetery­narii. Nie chcieliśmy ukrywać choroby.
   - Co dalej?
   - Weterynarz mówi: „ASF. Nie ma co czekać”. W poniedziałek komisja. Szacowanie stada. Ocena, czy spełniamy warunki bioasekuracji. Nie spełniasz, nie dostajesz odszkodowania. A we wtorek wybijanie.
   - Jak to się odbywa?
   - Dzieci wywieźliśmy do dziadków. Zjechała ekipa tych, co zabijają. Na początek warchlaki. Pierwszy zastrzyk na ogłu­pienie, drugi na śmierć. Potem tuczniki i maciory. Najpierw uderzenie prądem. Później strzał z bolca w głowę. Kwik, krew. Potem chodzą, patrzą, czy świnia dobrze zabita. Bo jak nie to dobijają. O 11 już byli dobrze pijani.
   - Jak to?
   - Pociągali z butelki po cisowiance. Ale to taka praca, że ja się nie dziwię. Potem wrzucili świńskie truchła do kontenera na cię­żarówkę, na koniec odkazili wszystko taką chemią, że aż tynk od­padał. I sobie poszli.
   - A wy?
   - U nas zrobiła się wielka cisza. Nie ma świń. Zboża z pola zwozić do stodoły nie mogę. Zakazali, bo gospodarstwo jakby zakażone.

PIENIĄDZE
Pani Edycie odszkodowanie za wybite stado wyliczono na 60 tysięcy. Niby doskonały układ - świń, czyli też roboty przy nich, nie ma, a pieniądze są. Ale to tylko pozory.
   Po pierwsze rolnicy mówią, że odszkodowania są zbyt niskie. Wiadomo, że zawsze będą tak mówili, ale tym razem mają po­ważne argumenty. W skrócie - państwo płaci od kilograma ubi­tej świni. A przecież taki warchlak czy tucznik z każdym dniem robi się cięższy i droższy. A urok maciory nie tkwi w tym, ile waży, ale ile razy może się oprosić.
   Dariusz, hodowca świń: - Dają nam pieniądze, a przecież my musimy odtwo­rzyć całe stado, zacząć od podstaw cykl produkcyjny.
   Poza tym „dają pieniądze” to stwierdze­nie niemające pokrycia w faktach. Bo do Dawidów odszkodowania jeszcze nie do­tarły. I to irytuje chłopów. Zresztą mówie­nie o nich, że to „chłopi” trochę fałszuje rzeczywistość. Trafniej mówić „przedsię­biorcy”. Mają ogromne chlewnie, sady i za­ciągnięte kredyty.
   Stoimy tak w kółku i narzekamy. Obok mnie gospodarz, któremu wybito 1200 świń, naprzeciwko inny, którego sta­do miało 1000 sztuk. Z lewej właściciel 12 hektarów czarnej porzeczki.
   - 5 hektarów zebrane. 7 zostanie na krzakach, bo nie ma gdzie tego sprzedawać - mówi.
   Owoce są kolejnym palącym problemem na wsi. Ceny skupu malin, wiśni, porze­czek są tak niskie, że nie opłaca się zbierać.
   Jan: - Pan się przejdzie po wsi, zobaczy. Tam sad wiśniowy gnie się pod ciężarem owoców. Nie opłaci się zbierać. Tam puste chlewnie. Tu porzeczki. No, dramat jakiś!

POLITYKA
Politycznie sytuacja zrobiła się ciekawa. Partię władzy uśpiły wysokie notowania na wsi.
   Poparcie dla PiS potwierdzały zwykłe badania opinii publicz­ne, ale także wielki raport „Polska wieś 2018” Fundacji na rzecz Rozwoju Polskiego Rolnictwa.
   Przyjrzyjmy się przez chwilę temu raportowi.
   Potwierdza on skok cywilizacyjny, jaki dokonał się na wsi. Sta­je się ona coraz bardziej atrakcyjnym miejscem do życia. Liczba ludności wiejskiej wzrasta, tak samo jak jej poziom życia. Na wsi jest coraz lepszy dostęp do edukacji i do internetu (75 procent mieszkańców ma go w domu).
   Wieś od dawna jest bastionem zwolenni­ków PiS. Jednak ostatnie lata przynoszą partii kompletną już dominację. Dlaczego? Socjolo­gowie, autorzy raportu, zwracają uwagę, że do mieszkańców wsi przemawia: „polityka god­nościowa i historyczna PiS, odwoływanie się do tradycyjnych wartości, poprawa warun­ków socjalnych rodzin (program 500+), ob­niżenie wieku emerytalnego, a także znaczna poprawa na rynku pracy”.
   Przełożyło się to na konkretne liczby.
   W lutym tego roku aż 44 procent rolników deklarowało się jako sympatycy obozu rzą­dzącego, tylko 9 procent jako przeciwnicy.
   Albo inny wskaźnik. Na pytanie „czy po­lityka rządu stwarza szansę na poprawę sy­tuacji gospodarczej”, w lutym 2018 r. „tak” odpowiada 71 procent rolników. Jeszcze w grudniu 2015 r. taką opinię wyrażało ledwie 27 procent.
   Tak dobre notowania stępiły czujność PiS.
   Polityk PiS: - Oczywiście zaspaliśmy. Do­piero sondaż robiony na potrzeby partii wiosną 2018 roku pokazał, że coś jest nie tak. Notowania się zachwiały, ludzie mówili, że nie są zadowoleni z działań rządu. A wybory samorządowe za pasem.
   Rząd zaczął ponosić spektakularne po­rażki. Premier w expose zapowiadał między innymi walkę o większy budżet w UE, by rol­nicy mieli większe dopłaty do swojej produk­cji. Jednak budżet będzie raczej przycięty niż zwiększony.
Podobnie było z zarazą ASF. „Będziemy wzmacniać, wdrażać takie środki, aby ogra­niczyć jej rozprzestrzenianie”, obiecywał Mateusz Morawiecki. Tymczasem w rzeczy­wistości pomór szaleje tak, jak szalał.
   Do tego jeszcze susza i niepokoje produ­centów owoców miękkich, którzy widzą, że niskie ceny skupu i wysokie koszty siły robo­czej (spowodowane m.in. tym, że zaostrzo­no przepisy o zatrudnieniu cudzoziemców do zbiorów) zniszczą im biznes.
   Morawiecki w czerwcu zwolnił ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela. Ale to nie uspokoiło nastrojów. Wieś od tygodni wrze.
   - Problem w tym, że PiS kompletnie nie rozumie gospodarki - komentuje Marek Sawicki, były minister rolnictwa w rządzie PO-PSL. - Nie zauważył choćby tego, że we­szły w życie przepisy, które zniosły ograni­czenia na produkty z Ukrainy. A to dusi ceny. Z powodu suszy plony zbóż i rzepaku będą w tym roku co najmniej o 30 proc. niższe, a ceny są porównywalne z zeszłym. Na nie­które rzeczy można było się przygotować, a nie tylko dbać o wyborczy wiejski socjal.

RYJSKI ŚWIŃ
W Dawidach zbliża się południe. Już wia­domo, że dziś wybijania nie będzie. Ale prze­cież inspektorzy z ekipą mogą wrócić za dzień czy dwa. Dlatego nie można ich wy­puścić ot, tak. Trwa chwiejna równowaga. Policjanci dbają tylko o to, by chłopi się zbyt­nio nie zbliżali do srebrnej śkody. Chłopi zaś mają baczenie, by w atmosferze ogólnego zrozumienia auto im nie czmychnęło.
   Rozmawiamy o tym, jak premier zo­stał przez chłopów wybuczany w pobliskim Kraśniku, gdzie odsłaniał pomnik Lecha Kaczyńskiego.
   - W „Wiadomościach” to buczenie wyci­szyli, ale wiemy jak było.
   - A skąd?
   - Bo buczeć pojechało też pięciu od nas! - chwalą się.
   Wcześniej była duża demonstracja rolni­ków w Warszawie. Do mediów przebiły się ledwie urywki. Jeden z antysemickim wy­skokiem jednego z mówców. Drugi z prze­języczeniem Michała Kołodziejczaka z Unii Warzywno-Ziemniaczanej, który machał gło­wą tucznika, obiecując, że ten „ryjski świń” osobiście rzuci szefowi rządu na biurko.
   Kołodziejczak stoi koło mnie. W ręku me­gafon. Młody, ledwie 30-letni, ale już z dużym mirem wśród rolników. Matura, 20-hektarowe gospodarstwo nastawione na kapu­stę pekińską w Orzeżynie pod Sieradzem. Porównują go do Andrzeja Leppera. Ale Kołodziejczak to Lepper XXI wieku. Z chło­pami porozumiewa się częściej przez filmy na Facebooku niż przez megafon. Nawet teraz kręci, żeby zaraz wrzucić na stronę.
   - Oglądają?
   - Czasami mam kilkaset tysięcy widzów.
   - A pan aż spod Sieradza. Chciało się panu jechać?
   - Dwie godziny spałem.
   - I pieniądze!
   - Bak paliwa, kiedyś na dyskotece tyle się przepuszczało.
   - A teraz?
   - Teraz słabo, bo moja produkcja szła na Moskwę. Jest embargo, więc sam pan rozumie.
   Rozmawiamy o tym, dlaczego rolnicy są wzburzeni. Koło­dziejczak mówi o niskich cenach skupu: - Rolnika, jak widzi cenę w sklepie i porównuje ją z ceną skupu, to biorą diabli. Zwłaszcza że część owoców pochodzi z Ukrainy.
   Wspomina o szalejącym ASF, w ramach którego wybijane są nawet zdrowe, ale zagrożone stada, a odszkodowania ciągle nie wpływają na konta: - Sam pan widzi. Dramat. Przyjechała in­spekcja, żeby wybić zdrowe świnie w czterech gospodarstwach i ludzie nie wytrzymali.
   W końcu o embargu rosyjskim: - Dobrze, że pomagamy Ukra­inie, ale nie kosztem naszego rolnika. A wie pan, jaki jest skutek embarga? Rosjanie sami rozwinęli swo­ją produkcję, do tego dołożyli się Ukraińcy.
Nie wykluczam, że trwale straciliśmy ten rynek i wyhodowaliśmy sobie konkurencję, która już dostarcza owoce do Polski.
   - Jest taki ciekawy dokument „Raport o stanie wsi”...
   - Znam - mówi Kołodziejczak.
   - To niech mi pan powie, dlaczego PiS tak przespało sprawę? Miało takie poparcie na wsi, a teraz co? Chłopi stoją na drodze z widłami.
   Kołodziejczak patrzy na mnie badawczo:
- Bo chłop to się lubi chwalić, a nie narze­kać. Może więc nie zauważyli, że się po­gorszyło? Albo to tacy naukowcy, że źle to badali?

KONTRATAK
Kończy rozmowę, bierze megafon i prze­mawia do chłopów. O partiach pseudoludowych, które rządziły kiedyś. I o urzędnikach, którzy dziś kontynuują ich linię. Przekaz jest prosty: jest nieufność do rządu, ale nie ma żadnej miłości do opozycji.
   Jednak główna część przemowy doty­czy solidarności: - Dzwońcie po rodzinach i znajomych, niech tu przyjeżdżają, żeby było nas więcej.
   To odpowiedź na to, że policja zadzwoniła po posiłki. A także na nieoficjalną informa­cję, że być może w Dawidach pojawi się ka­mera Polsatu. Michał dostaje brawa.
W radiu zaś leci wiadomość, że premier Morawiecki nakazał nowemu ministrowi rolnictwa w trybie pilnym opracowanie programu rolnego.
   Polityk PiS: - Premier widzi sondaże. Wyszedł do tych rolni­ków w Kraśniku i zrozumiał, że sprawa jest poważna.
   - No, ale jaki program można napisać na kolanie?
   - Morawieckiego nie obchodzi, czy masz czas spać, jeść, wyda­lać. Chce programu, dostarcz mu program. Sprawa jest prosta: albo my coś zaproponujemy, albo opozycja się w końcu obudzi i zwietrzy szansę.
   Po kilkunastu godzinach od tej rozmowy Kancelaria Premie­ra zaczyna wypuszczać za pomocą Twittera „Plan dla wsi”. Jest w nim mowa o stworzeniu Narodowego Holdingu Spożywcze­go. Miałby gwarantować uczciwe ceny skupu i być „alternatywą dla firm przejętych w ramach złodziejskiej prywatyzacji”. Jest o większym dofinansowaniu dla paliwa rolniczego. Jest też kilka „ambitnych” pomysłów - np. zwiększenie żyzności gleb czy roz­wijanie związanych z rolnictwem odnawialnych źródeł energii.
   Przekaz wydaje się oczywisty - rolnik ma rację i jesteśmy z nim, a winne jego problemów są przede wszystkim spisek po­średników oraz zachodnie koncerny, z którymi trudno konkuro­wać. A nade wszystko zawinili poprzednicy, którzy mieli lepkie ręce.
   Rozmawiamy z posłami PiS. Pytamy, jak chcą uspokoić sytuację na wsi.
   Poseł Robert Telus: - Musimy prze­ciwdziałać zmowie cenowej. Dziś jest tak, że u rolnika ziemniak kosztuje 20 gr, a ziemniak w supermarkecie - 2,40 zł. A przecież to rolnik włożył najwięcej pra­cy, dlaczego więc zarabia pośrednik? Mamy rozdrobnione rolnictwo, przez co dajemy się zmanipulować przez spekulantów cenowych. Trzeba podjąć działania, by ukrócić tego typu procedery.
   Poseł Kazimierz Gwiazdowski: - Idzie pani do jednego ze sklepów należących do zachodniej sieciówki, chce kupić pomido­ry. Z którego kraju by pani chciała, to taki pani sprzedadzą towar. Chce pani holen­derski pomidorek? Mówią, że holenderski. Chce pani polski? Dostanie pani polski. Bo wszystko dziś jest na jednej półce. A powin­na być kontrola, by doprowadzić do tego, że my, Polacy, będziemy spożywać polskie produkty.
   Tymczasem na proteście robi się piknikowo. Chłopi stawiają grilla. Biegają z kiełbasą do policjantów i inspekcji weterynaryjnej.
- Jedzcie. To jest dobre. Od chłopa. Bez żad­nego ASF!
   Kołodziejczak dostaje zaproszenie na komisję rolnictwa. Tyl­ko inspektor doktor weterynarii jest niezadowolony: - Panie, ja to nie mogę się za bardzo wypowiadać, ale widzi pan, co się tu robi.
   - Co?
   - Ja usiłuję wykonywać obowiązki, jakie nakłada na mnie pra­wo. Mam zwalczać ASF, zarazę. A zatrzymali mnie chłopi z wid­łami. Policja sobie stoi, ja sobie siedzę. No, do czego to podobne?

[ Czy poparcie dla pis na wsi spadnie? ]

Dr Tomasz Herudziński, socjolog z SGGW
Narastające niezadowolenie rolników ma strukturalne przyczyny. Weźmy np. rynek płodów rolnych. Mechanizmy rynkowe odgrywają tu niewielką rolę, faktycznie jest on podporządkowany odgórnemu sterowaniu, m.in. przez instytucje UE. Wielu rolników uważa, że na wolnym rynku, uwolnieni od zewnętrznych ograniczeń, świetnie daliby sobie radę, ale skoro funkcjonują w mechanizmie nierynkowym, to w większym stopniu powinni być wspierani przez państwo. Oczekują wprowadzenia regulacji, które sprawią, że ich praca będzie opłacalna. Jeżeli władza nie podejmie działań, które odbierane będą jako skuteczne, to niezadowolenie społeczne będzie rosło i może zmienić sytuację na scenie politycznej. Można wyobrazić sobie scenariusz, że starzy wyborcy PSL kolejny raz zwrócą się w stronę tego ugrupowania, ale równie dobrze może powstać nowa siła.

Prof. Rafał Chwedoruk, politolog z UW
Nie dojdzie do tąpnięcia w sondażach. Nie wyobrażam sobie, by poza lokalnymi przypadkami wyborcy ze wsi zagłosowali na opozycję. Mimo problemów ekonomicznych w sektorze wciąż działają strukturalne czynniki poparcia społecznego dla PiS. To choćby kwestie roli państwa, sprawy godnościowe czy religijne.
Jednak protesty mogą odgrywać rolę małego strumyka. I gdyby doszło do kryzysu w gospodarce, może nastąpić demobilizacja elektoratu. Niektórzy przeszliby do PSL, ale bardziej możliwe, że ludzie ze wsi po prostu nie pójdą na wybory.
Współpraca Marta Tomaszkiewicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz