Antoni Macierewicz,
Jarosław Gowin, Adam Hofman, Joachim Brudziński, Bolesław Piecha i Andrzej Duda
- tak ma wyglądać rząd Jarosława Kaczyńskiego. Skład gabinetu już jest w głowie
prezesa. Ale czy jest w niej kandydat PiS na prezydenta?
Michał Krzymowski
Gabinet
prezesa Prawa i Sprawiedliwości, kilka tygodni temu. Trwa narada w sprawie
przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Jarosław Kaczyński wymienia potencjalnych
kandydatów, padają kolejne nazwiska, ale ani słowa o Piotrze Glińskim.
- Panie prezesie, a profesor Gliński?
- pyta Kaczyńskiego jeden ze współpracowników.
- A tak, jeszcze nasz profesor.
Ale nie wiem, czy to aktualne.
Czy on sam by chciał. I czy by się
nadawał?
A jeszcze do niedawna Gliński
wydawał się pewniakiem. Prezes PiS sugerował jego nazwisko w prywatnych
rozmowach, a rok temu - podczas spotkania z mieszkańcami Węgrowa - wymienił go
nawet publicznie: „Byłoby dobrze, gdyby Polska miała takiego przyzwoitego
prezydenta”.
Mówi polityk z wąskiego kręgu doradców
szefa PiS: - Prezesowi po prostu koncepcja się zmieniła. Na Nowogrodzką
ciągnęły pielgrzymki działaczy, że Gliński, choć jest
sympatyczny, to się nie nadaje. Ze nie wytrzyma kampanii, ludzie nie będą
chcieli na niego pracować. I prezes obrał przeciwny kurs. Dziś decyzja jest
taka, że szukamy kandydata w partii.
Profesor - kandydat wirtualny
Pierwsze sygnały, że scenariusz z
Glińskim jest nieaktualny, pojawiły się po wyborach do europarlamentu. Podczas
siedmiogodzinnej kolacji z Jarosławem Gowinem Kaczyński tak nakreślił sylwetkę
idealnego kandydata: - Najlepiej, żeby to był profesor. Niech ludzie wiedzą, że
to ktoś, kto ewidentnie góruje nad Komorowskim. Intelektualnie, pod względem
wiedzy, znajomości świata, polityki zagranicznej. No, i przede wszystkim,
powinien to być człowiek twardy o zdecydowanych poglądach.
O Glińskim można powiedzieć wiele,
ale na pewno nie to, że jest twardy i ma zdecydowane poglądy. Według naszych
rozmówców w PiS ta charakterystyka zdecydowanie bardziej pasowała do dwóch
innych profesorów - wykładającego na uniwersytecie w Bremie socjologa
Zdzisława Krasnodębskiego i krakowskiego historyka Andrzeja Nowaka. Ten
pierwszy jednak odpada z powodów charakterologicznych. Kaczyński przekonał się
o tym podczas kampanii europejskiej.
- Krasnodębski wyjeżdżał do
Niemiec, przepadał bez wieści i nie odbierał telefonów ze sztabu.
- Takim
nastawieniem nie da się kandydować w wyborach
prezydenckich - skomentował podczas jednego ze spotkań prezes.
Z kolei Nowaka nikt nigdy nie brał
poważnie pod uwagę. Po pierwsze, miał znikomą rozpoznawalność, a po drugie,
brakowało mu politycznego doświadczenia. Oznacza to, że podczas rozmowy z
Gowinem Kaczyński nie miał nikogo konkretnego na myśli i portretował kandydata
idealnego, de facto nieistniejącego. Na Nowogrodzkiej w ostatnich tygodniach
pojawiło się jeszcze nazwisko Zyty Gilowskiej, ale Kaczyński wykluczył jej
start nawet w wyborach samorządowych w Lublinie. - Byłaby świetną kandydatką,
ale ze względów zdrowotnych nie możemy jej zaangażować - ocenił niedawno w rozmowie z jednym ze współpracowników.
Kiedy się okazało, że wśród
profesorów nie ma odpowiedniego kandydata, zaczęły się poszukiwania w partii.
Trwają do dziś. Mówi jeden z polityków zasiadających w komitecie politycznym
PiS:
- Z jednej strony powinien to być
ktoś popularny i łubiany przez wyborców, ale z drugiej - pozbawiony ambicji i
zaufany. Nie możemy sobie pozwolić na sytuację, w której wpompujemy w czyjąś
promocję kilkanaście milionów złotych, a ten ktoś dzień po wyborach odwróci się
na pięcie i założy własną partię.
Ze względu na to ostatnie
Kaczyński odrzucił możliwość wystawienia przeciwko Bronisławowi Komorowskiemu
Zbigniewa Ziobry czy Jarosława Gowina. Kto w takim razie wchodzi w grę?
Politycy, z którymi rozmawialiśmy, najczęściej wymieniają kilka tych samych
nazwisk: eurodeputowanych Andrzeja Dudę, Janusza Wojciechowskiego (osiąga
nadspodziewanie dobre rezultaty w wewnętrznych badaniach zamawianych przez
partię), posła Krzysztofa Szczerskiego oraz wiceszefa PE Ryszarda
Czarneckiego. Część polityków PiS żartuje jednak, że największym zwolennikiem
kandydatury tego ostatniego jest on sam.
Zresztą, dla wszystkich w partii
jest jasne, że żaden z tych polityków nie jest wystarczająco dobrym kandydatem,
by gwarantować wejście do drugiej tury.
Bieńkowska w
wersji PiS
O ile poszukiwania kandydata na
prezydenta idą jak po grudzie, o tyle skład ewentualnego rządu, który miałby
powstać po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, Kaczyński ma już z
grubsza przemyślany. Włącznie z obsadą resortów gospodarczych, z którymi
mógłby mieć najwięcej problemów.
Z naszych informacji wynika, że Kaczyński
nie zamierza wracać do modelu swojego pierwszego rządu, w którym minister
finansów był jednocześnie wicepremierem. Jego pomysł jest odwrotny: minister
finansów ma być wyłącznie głównym księgowym gabinetu. Najlepiej, żeby został
nim jakiś ekspert spoza partii.
Ważniejsza rola została przewidziana
dla wicepremiera do spraw gospodarczych, który mógłby objąć resorty rozwoju
regionalnego i gospodarki. To stanowisko także miałby objąć ktoś spoza partii.
Mówi polityk z otoczenia szefa PiS:
- Obsada tej części rządu będzie
sporą niespodzianką. Kaczyński chce postawić na ekspertów, ludzi z biznesu o
rozpoznawalnych nazwiskach, którzy oswoją rynki z jego rządem i pomogą mu
wizerunkowo. Jeśli pomysł wypali, to będzie strzał w dziesiątkę.
Podobno kandydatów jest kilku. Na
Nowogrodzkiej mówi się, że jednym z nich jest prezes BZ WBK Mateusz Morawiecki.
Szefowi PiS podobno zaimponowało, że podczas zeszłorocznej rekonstrukcji
odmówił Donaldowi Tuskowi i nie przyjął stanowiska ministra finansów. Nie jest
też tajemnicą, że Morawiecki ma konserwatywne poglądy, a za rządów AWS blisko
współpracował z dzisiejszym europosłem Ryszardem Czarneckim.
Jeden z naszych informatorów
twierdzi nawet, że Kaczyński jest już z Morawieckim po słowie. On sam
dyplomatycznie zaprzecza: - Nigdzie się nie wybieram. Zamierzam dalej prowadzić
bank i robić wszystko, aby miał jak najlepsze wyniki i pozycję rynkową.
Nazwisko drugiego kandydata na razie
jest tajemnicą. - Ale to też znany człowiek z dużego biznesu - zaznacza jeden
z polityków PiS.
Wśród osób przymierzanych do stanowisk
gospodarczych są także kobiety. Jedna z nich to Anna Streżyńska, była szefowa
Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Z naszych ustaleń wynika, że jej nazwisko
pojawiło się na Nowogrodzkiej dwa miesiące temu w kontekście wniosku PiS o
konstruktywne wotum nieufności. Kaczyński za namową Gowina rozważał ją jako
kandydatkę na stanowisko premiera rządu technicznego, ale ostatecznie
zdecydował się na prof
Piotra Glińskiego.
Drugą z kandydatek do rządu jest prof. Grażyna Ancyparowicz, ekonomistka z SGH, członek zespołu
eksperckiego kierowanego przez prof. Glińskiego i regularny gość
Telewizji Trwam. - Biorąc pod uwagę jej poglądy gospodarcze, to socjalistka.
Kaczyński ją lubi i ceni, podoba mu się też jej temperament. Jest wyszczekana
nie mniej niż Bieńkowska, o której prezes
wbrew pozorom ma całkiem dobre zdanie. Ancyparowicz byłaby kimś w rodzaju jej
następczyni - twierdzi osoba z otoczenia lidera PiS.
Niemal na pewno w rządzie znajdą
się też europosłowie Andrzej Duda i Bolesław Piecha. Pierwszy ma zostać ministrem
sprawiedliwości, a drugi - zdrowia. Kaczyński rozmawiał z nimi o tych funkcjach
już wtedy, gdy oferował im miejsca na listach do europarlamentu. - Zażądał
deklaracji, że w razie zwycięstwa PiS w 2015 r. zrezygnują z Brukseli, wrócą do
Polski i wejdą do jego rządu. Obaj się zgodzili - mówi polityk znający przebieg
tych rozmów.
Ziobro na aucie
Powierzenie teki ministra Dudzie
oznacza, że w rządzie zabraknie miejsca dla Zbigniewa Ziobry. Ten zarzeka się
w prywatnych rozmowach, że po wydzieleniu prokuratury resort sprawiedliwości
już go nie interesuje i jedyną funkcją, którą ewentualnie mógłby objąć, jest
szef MSW, ale tak naprawdę w rządzie nie chce go sam Kaczyński. - Prezes mu nie
ufa. Nie zaproponuje mu niczego - twierdzi
polityk z kierownictwa PiS.
Nieco inaczej wygląda sytuacja
Jarosława Gowina. Sprawa jego przyszłości została poruszona podczas kolacji
obu polityków. Temat wywołał sam szef Polski Razem. - Pański rząd powinien być
autorski. Jeśli w tej koncepcji znajdzie się miejsce dla mnie, to
dobrze. Jeśli nie, to zrozumiem to i o nic nie będę zabiegać - zaczął Gowin.
Po chwili jednak dodał: - Wtedy skoncentruję się na wzmacnianiu pozycji Polski
Razem. Nie ma problemu.
Jasne, że po takiej deklaracji
Kaczyński będzie wolał mieć Gowina przy sobie. Jaki resort mu zaproponuje? Na
pewno nie sprawiedliwość - Gowin wie, że to ministerstwo jest już
zarezerwowane. W tej sytuacji najchętniej objąłby resort edukacji połączony z
nauką i szkolnictwem wyższym. Tu na drodze może mu jednak stanąć prof. Gliński. Może się więc skończyć na samym MEN lub na
resorcie kultury.
- Ta druga opcja mogłaby być nawet
korzystniejsza - zaznacza współpracownik Gowina. - Jarek nie byłby ministrem
do spraw kontaktów z malarzami. Zająłby się głównie uprawianiem polityki historycznej.
Po pierwsze, to jeden z jego koników, a po drugie, to świetna trampolina.
Konserwatywny elektorat jest bardzo wyczulony na te sprawy i Gowin, któremu
marzy się przywództwo na całej prawicy, mógłby na tym stanowisku bardzo się
wzmocnić.
Teoretycznie Gowin mógłby także wystartować
w wyborach na prezydenta Krakowa - z sondaży wynika, że miałby szansę na
pokonanie Jacka Majchrowskiego. Tyle że na taki scenariusz nie zgadza się
Kaczyński. Powiedział o tym Gowinowi wprost: - Chcę, żeby został pan w polityce
krajowej.
Polityk z kierownictwa PiS śmieje
się: - Gdyby Gowin miał gorsze sondaże, to
prezes sam namawiałby go do startu.
Macierewicz,
pewny punkt rządu
Rozstrzygnięta wydaje się już
także kwestia obsady MSZ i ministerstwa infrastruktury. To pierwsze
stanowisko najprawdopodobniej przypadnie posłowi Krzysztofowi Szczerskiemu.
Szans na tekę nie mają ani Witold Waszczykowski, ani Paweł Kowal, ani Anna
Fotyga. Tego pierwszego Kaczyński szanuje za wiedzę i rozeznanie w polityce
międzynarodowej, ale nisko ocenia jego kompetencje polityczne. Z kolei Kowal
jako szef MSZ mógłby wyrosnąć na gwiazdę rządu i Kaczyński nie tylko nie zamierza powierzać mu żadnej istotnej funkcji,
ale też konsekwentnie postponuje go podczas zamkniętych spotkań. Nominacja
Fotygi jest wykluczona ze względów wizerunkowych - Kaczyński wie, że powtórne
powierzenie jej MSZ ściągnęłoby kłopoty na cały rząd.
Za budowę dróg w gabinecie PiS najprawdopodobniej
będzie odpowiadać poseł Andrzej Adamczyk. Kaczyński jakiś czas temu postawił
mu jednak warunek: jeśli myśli o rządowej karierze, musi nadrobić braki i
skończyć studia. Adamczyk kilka miesięcy temu uzyskał dyplom z analizy
finansowej przedsiębiorstw. Prezes PiS musi być w tej sprawie na bieżąco informowany, bo niedawno
poprawił jednego z polityków PiS, który wypomniał Adamczykowi brak
wykształcenia: - A nie. Andrzej już zrobił
licencjat.
Największy problem Kaczyński może
mieć z obsadą resortów siłowych. Nie jest tajemnicą, że funkcję ministra obrony
chciałby objąć Antoni Macierewicz, ale prezes PiS wielokrotnie deklarował w
rozmowach ze współpracownikami, że tego stanowiska mu nie da. Niewykluczone,
że powierzy mu funkcję koordynatora ds. służb specjalnych. Wariant, w którym
Macierewicz, wiceprezes partii, pozostanie poza rządem, jest wykluczony.
Nie wiadomo też, kto miałby zostać
ministrem spraw wewnętrznych. W tym kontekście wymienia się głównie trzy nazwiska:
Jarosława Zielińskiego, byłego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego
Mariusza Kamińskiego i Joachima Brudzińskiego.
Nie wiadomo także, jaką propozycję
dostanie Adam Hofman, który po kampanii do europarlamentu popadł u prezesa w
niełaskę. Kaczyński zapewne mógłby mu zaproponować objęcie ministerstwa sportu
lub któreś ze stanowisk w Kancelarii Premiera, ale - jak słychać wśród posłów
- ambicje rzecznika PiS sięgają wyżej. - Na pewno trzeba będzie go czymś
zająć. Lepiej zarzucić go pracą, niż pozwolić mu bruździć - ocenia jeden z
posłów PiS.
Od ściany do ściany
Jesień 2005 roku. W biurze przy
Nowogrodzkiej za chwilę ma się zacząć konferencja prasowa, na której Jarosław
Kaczyński ogłosi, kto zostanie premierem w rządzie PiS. Dziennikarze od kilku
godzin czekają w sali konferencyjnej, ale scena jest wciąż pusta.
Piętro niżej Kaczyński w swoim
małym gabinecie naradza się z grupą współpracowników. Padają kolejne nazwiska.
Zbigniew Ziobro, Ludwik Dorn, Zbigniew Wassermann. A może jednak sam Kaczyński?
W ostatniej chwili wybór pada na mało znanego posła z Gorzowa Wielkopolskiego
Kazimierza Marcinkiewicza.
Polityk, który brał udział w tych
rozmowach: - Decyzja, że premierem zostaje Kazik, zapadła dosłownie
kilkanaście minut przed wyjściem na konferencję. To cały Kaczyński. Wbrew
wizerunkowi pewnego swoich racji lidera miota się od ściany do ściany. Z
kandydatem na prezydenta i składem rządu może być tak samo. Dziś ma w głowie
gotowe decyzje, a za miesiąc może wszystko wywrócić do góry nogami. Bo ktoś
krzywo spojrzy, nie wyjmie rąk z kieszeni w rozmowie z kobietą albo padnie
ofiarą donosu. Dopóki kandydat na prezydenta czy skład rządu nie zostaną
oficjalnie przedstawieni, możliwe jest prawie wszystko. Nie znam drugiego
równie chwiejnego polityka co Kaczyński.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz