wtorek, 26 sierpnia 2014

Mordochwyty



Czytelnik tabloidu nie jest specjalnie wybredny. Towar nie zawsze musi być świeży. Nawet lubi, żeby w każdym numerze było trochę padliny. Ale musi być przyprawiona łzami, żeby mógł mówić, że czyta ze współczuciem.

Czytelnika tabloidu karmi się sześć razy w tygodniu, więc kartę dań trzeba tworzyć z dużym sprytem. Na szczęście pracują nad tym naprawdę inteligentni ludzie.

Serial
W tabloidzie to podstawa. Serial zmusza czytelnika, żeby następ­nego dnia znów poszedł do kiosku. A o to toczy się cała gra. Czytelnik musi dzień w dzień dostawać ciąg dalszy tej samej historii. Nawet jeśli nic się nie dzieje. Dlatego serial musi mieć swoją dramaturgię. Najlepsze seriale buduje się na tragedii z dzieckiem w tle, bo z badań wynika, że czytelnicy są na to bardzo wrażliwi. Niedawny tragiczny wypadek samochodowy Grażyny Błęckiej-Kolskiej wykreowano na megahit. „Super Express” zrobił z niego sześć okładek pod rząd. Wszystkie według tej samej zasady bo zasady i reguły to w tabloidzie podstawa. Czytelnik nie lubi być zaskakiwany, bo się gubi. Każdy odcinek serialu o Kolskich ma mocne wejście, czyli ostry tytuł. Pierwszy „SE” zatytułował: „Znana aktorka zabiła córkę”. A pod spodem dużo mniejszymi literami ciąg dalszy: „w wypadku samochodowym”. Oczywiście ze znakiem zapytania, bo tytuł jest procesowy i trzeba mieć argumenty na wypadek ewentualnego spotkania w sądzie. Na drugiej stronie infografika. Dramatyczne zdjęcia ze szpitala. Łącznie ze zwłokami córki aktorki przykrytymi białym prześcieradłem. A do tego tekst. W tonie pozornie współ­czującym. To też może się przydać w sądzie jako argument. Na po­trzeby serialu szybko odkurzono, wcześniej mało atrakcyjną dla tabloidów, historię rozwodu Kolskich i jego nowego związku z dużo młodszą partnerką. Dzięki temu serial miał już dwa wątki. Kolejne tytuły tego serialu to: „Śmierć córki dobije aktorkę”, „Szykuje grób dla córki”, „Nie przyszła na mszę za córkę”, „Żegnaj córeczko", „Zamienił Kolską na 20-latkę”, „Zabiła córkę, uniknie kary?".
Ta sama historia z drugiej strony wygląda dużo dramatyczniej. - To była egzekucja. Zabrali nam wszystko, co się należy człowie­kowi w takich dniach: godność, prywatność, intymność, żałobę. Wszystko. Ale najbardziej nienawidzę ich za to, że nie pozwolili mi spokojnie pożegnać mojego dziecka - mówi Jan Jakub Kolski, były mąż Grażyny Błęckiej-Kolskiej. Paparazzi zaczęli śledzić każdy jego krok już kilka godzin po wypadku. Był łatwym celem, bo nie dość, że dotknięty tragedią, to jeszcze świeżo po operacji kręgosłupa. Nawet specjalnie nie kryli się z tym, że za nim jeżdżą.
Towarzyszyli mu na cmentarzu, pod­czas załatwiania formalności związa­nych z grobem. Czatowali pod domem byłej żony. Jeździli za nim do kościoła i zakładu pogrzebowego. Na pogrze­bie pojawili się grupowo. - Dwóch ta­kich chłystków w krótkich spodenkach i klapkach weszło nawet do kościoła. Czułem się tak przeraźliwie bezradny jak nigdy wcześniej w życiu - mówi re­żyser. W gazecie nie ukazały się zdjęcia z mszy tylko dlatego, że ksiądz publicz­nie ogłosił, że nie wyraża zgody na fotografowanie. Czytelnik dostał za to dużą porcję zdjęć z cmentarza. Wraz z opisem, jak aktorka padła na kolana przed grobem córki. - Dotknęła nas niewyobrażalna tragedia, A oni zamienili ją w piekło; dranie z tabloidów i ich czytelnicy. Bo to była kooperacja wybudowana na naszym cierpieniu, Z jednej strony właściciele kloaki, z drugiej miłośnicy kąpieli w gazetowym gównie - mówi Jan Jakub Kol­ski. - Po pogrzebie podszedłem do jednego z fotografów, żeby mu się przyjrzeć i zapamiętać twarz. Próbował się usprawiedliwiać tym, że i na pogrzebie własnej matki robił zdjęcia. Ubolewał też, że konkurencja zrobiła lepszy materiał. Idiota. Zwykły głupek.
Swoją porcję dołożyły jeszcze portale internetowe. I to nie tylko te plotkarskie. Kiedy temat pogrzebu się skończył, zaczęto eksploatować sprawę nowego związku reżysera. - Nie mam dość siły, żeby obronić się przed tą agresją. Tracę poczucie wartości i szacunek do siebie. Ulegam, poddaję się tej napaści - mówi reżyser. Od czasu pogrzebu nie czyta żadnych wpisów. Nikt z ro­dziny nie udziela się na portalach internetowych. Kolski cze­ka, aż skończy się serial, a on będzie mógł spokojnie pojechać na cmentarz i rozpłakać się na grobie swojej córki, nie myśląc o tym, że następnego dnia zobaczy to w tabloidzie.
Najlepszym serialem w historii tabloidów była mama Madzi, czyli Katarzyna W., skazana za uśmiercenie swojej kilkumiesięcz­nej córki. Ale brukowce nie znają próżni. Wygląda na to, że casting na nową „mamę Madzi” wygrał Dariusz K, który najprawdopo­dobniej pod wpływem narkotyków śmiertelnie potrącił kobietę na pasach. K. jest idealnym bohaterem na serial, bo sam z ciężki­mi zarzutami raczej nie będzie odgryzał się w sądzie. A co najważ­niejsze, K. to człowiek z Dynastii, czyli były mąż Edyty Górniak, która jest żelaznym tematem wszystkich brukowców i koloro­wych czasopism. Allanek, Edyta, Darek to samograje. Krynica tematów. - Dariusz K. jest ewidentnie szykowany na bardzo długi serial. Historia jest cały czas podsycana. Ale prawdziwa jazd a za­cznie się, kiedy ruszy proces - przewiduje Karolina Korwin-Piotrowska, opisująca życie celebrytów.

Target
Były praco dawca Piotra Mieśnika opisuje go tak: „był uznanym dziennikarzem »Faktu«. Współpracownicy wspominają go jako osobę, która świetnie odnalazła się i dobrze czuła w dziennikar­stwie tabloidowym - w swoich materiałach mistrzowsko budowała emocje, których tabloid dostarcza czytelnikom. Z tego też wynikał rosnący prestiż i coraz większy zakres odpowiedzialności Piotra Mieśnika w redakcji. Niestety, postanowił się rozstać z redakcją z powodów osobistych, co zostało odebrane jako strata dla gazety”.
Powody osobiste to śmierć młodszego brata Maćka. Tragiczna, bo został pobity na śmierć na dyskotece. Pomylił szklanki z pi­wem. Skatowało go za to trzech piłkarzy Delty Radom. Sprawa była głośna. Zresztą Mieśnik sam o to zadbał, bo policja działała zastanawiająco nieporadnie. - Były obawy, że sprawcy się wy­winą. Co zresztą częściowo się stało - wspomina. Wtedy jeszcze nie czuł, że praca w tabloidzie go uwiera. Dotarło to do niego dopiero, kiedy inna tragedia złożyła się z jego własną. Podczas jednego z kolegiów grafik zastanawiał się, jak połączyć trumienki ze zdjęciami czwórki rodzeństwa, które utonęło w Warcie. -Ktoś z zespołu zapytał, czy my w ogóle marny zgodę na te zdjęcia. A ry­sujący gazetę grafik powiedział, że jak nie mówili, żeby nie dawać, to znaczy, że można dawać. To chyba wtedy poczułem, że już nie chcę w tym dłużej siedzieć- mówi Mieśnik.
Odszedł kilka miesięcy temu. Za kilka tygodni ukaże się jego książka. A właściwie spowiedź - „Wyznania hieny”. - To nie jest książka o „Fakcie", to jest książka o mnie. Człowieku, który przepracował siedem lat w tabloidzie - zastrzega.
Pisze cynicznie i szczerze. W jednym z rozdziałów opisuje swój wielki sukces. Zrobił ślub syna Donalda Tuska. Oszukał bliskiego przyjaciela chorej na raka mamy premiera, podszywając się pod drużbę. Później pomagał ukryć w kościele zdalnie sterowany aparat. Przekupywał jedną z osób z uroczystości, żeby zrobiła dla nich zdjęcie. Nie miał hamulców i zahamowań. Trudno się dziwić opinii byłego pracodawcy. - Nie wiem, czy to ma dla kogoś jakieś znaczenie, ale nie jestem dumny z tego, co robiłem - mówi.
A robił bardzo dużo materiałów. Nie brał się tylko za przeżyciówkę, czyli wypadki i wyciąganie od rodziny zdjęć świeżo za­bitych najbliższych. - Zdarzały się takie sytuacje, że dziennikarze byli na miejscu przed policją. Łatwo sobie wyobrazić, co się działo - wspomina. Przeżyciówka była ciężka. Ale robienie targetów też nie było łatwe. Target to zwykły człowiek, który komentuje dla tabloidu jakiś opisywany temat. Target nie zawsze rozumie, czego się oczekuje i co ma powiedzieć. Wtedy trzeba mu pomóc. Targetowi robi się mordochwyt, czyli zdjęcie twarzy. Mordochwyt musi być z KW, czyli z kontaktem wzrokowym. KW nie może być z zezem. A nazwisko i fryzura targeta zbyt wymyślna, żeby czytelnik mógł się z nim utożsamiać. Co go najbardziej w tym wszystkim przerażało?
- Że ludzie naprawdę wierzą w to, co się pisze.

Ryje
To właściwie one robią gazetę. Kategoria ryja jest bardzo pojemna. Ryjem jest Edyta Górniak, ale też arcybiskup Sławoj Leszek Głódź. Ryj musi być rozpoznawalny i dawać szansę na przyklejenie do siebie jakiejś historii. - Tb właściwie często nie ma znaczenia jakiej. Tak naprawdę, przynosząc do redakcji materiał, nigdy do końca nie wiadomo, czy to będzie sprzedane jako historia pozytywna czy negatywna - mówi Mieśnik.
Ryja dobrze upolować w negliżu, wtedy ma się garmaż, czyli coś, co czytelnicy podobno lubią najbardziej. Pod garmaż pod­chodzi każdy. I wcale nie musi być atrakcyjny. Nawet lepiej, jak ciało jest stare i pomarszczone. Widocznie czytelnicy lubią za­uważyć, że nie tylko oni się starzeją. A ponieważ sierpień jest miesiącem garmażu, więc „SE” upolował Beatę Kozidrak, Jolantę Kwaśniewską, Kubę Wojewódzkiego i Piotra Kraśkę. A „Fakt” Mo­nikę Jaruzelską, Jana Englerta i generała Czesława Kiszczaka. A je­śli w danym dniu nie udało się nikogo trafić, to sięga się po gar­maż z lodówki, czyli zdjęcia przysłane osobiście przez gwiazdki drugiej, a nawet trzeciej kolejności publikowania.
Top ten ryjów zmienia się z tygodnia na tydzień. Tabloidy nie tylko szybko tracą do kogoś sympatię. Ale też zainteresowanie. Na początku września 2009 r. były premier i były konserwatywny polityk Kazimierz Marcinkiewicz wziął potajemny ślub z 20 lat młodszą partnerką. Żeby utrzymać związek w tajemnicy, ślub odbył się w konsulacie w Barcelonie, w asyście zaledwie dwojga świadków. Na nieszczęście młodej pary ktoś okazał się nielojalny.
O ceremonii poinformował jako pierwszy „Super Express”. W kon­kurencyjnym „Fakcie” za przeoczenie tego newsa zawieszono cały dział polityczny. Ostatecznie dziennikarzy nie zwolniono, tylko zbiorowo ukarano finansowo. Okazało się, że największą karę ponieść mieli Kazimierz i Isabel. Miesiącami zajmowali pierwsze miejsce na liście top ten najbardziej prześladowanych przez bulwarówki. Para jest już po rozwodzie. A Kazimierz Marcinkiewicz spadł w tabloidowy niebyt. - Może jakby znów wyrwał jakąś młodą laskę, toby się dało to jakoś odgrzać - zastanawia się jeden z najbardziej znanych paparazzich w Polsce.
Według jego rankingu dziś na samym topie jest Anna Czar­toryska, która rok temu wyszła za mąż za syna miliardera - Mi­chała Niemczyckiego. Miejsce na topie wyznacza kwota, jaką można dostać za czyjeś zdjęcie. Czartoryska z rodziną wyce­niana jest na kilka tysięcy złotych. Kopiując angielskie wzory, polskie bulwarówki wymyśliły sobie, że Czartoryska i jej bo­gaty mąż to będzie taki polski książę William i księżna Kate. Kiedy Czartoryska zaszła w ciążę, wokół jej brzucha rozpętała się histeria. - Raz, gdy jeździli za mną po mieście, stwierdziłam, że próba zgubienia pościgu byłaby w moim stanie zbyt ryzykowna. W pewnym momencie po prostu podjechałam pod komendę policji i poprosiłam o pomoc- mówi Anna Czartoryska-Niemczycka. Policjant najwidoczniej nie był fanem Pudelka, bo chwilę za­jęło jej wytłumaczenie, o co chodzi. Ale ostatecznie zadziałał. Spisał natręta, zatrzymał go do momentu, aż aktorka odjedzie. Nakręcanie atmosfery wokół macierzyństwa Czartoryskiej spo­wodowało, że zaczęło robić się nieprzyjemnie.-Na jednym z por­tali przeczytałam wpis: „życzę jej, żeby poroniła” - dodaje Anna Czartoryska-Niemczycka. Ona i jej mąż wzięli jednego z najlepszych prawników w Polsce, żeby powstrzymać falę publikacji na swój temat. Część czasopism to uszanowała. Inne zrozumiały na opak. - Cena za Czartoryską z mężem i dzieckiem poszła w górę. Dziś to prawdziwy hot-mówi jeden z paparazzich. Małżeństwo nie zamierza odpuszczać. I będzie kierowało sprawy do sądu.
- To męcząca i kosztowna procedura. Ale namawiam wszystkich prześladowanych do tego samego. My też mamy prawo spokojnie pójść na spacer-mówi Anna Czartoryska. Tym bardziej że pu­blikacje przekładają się na jej pozycję zawodową, bo bulwarówki dorobiły jej gębę rozkapryszonej księżniczki. - Jestem zwyczajną dziewczyną, która sama zajmuje się swoim dzieckiem. I niewiele różnię się od innych dziewczyn w moim wieku. Tylko że to by się nie sprzedawało, więc wypisują głupoty, których nikt nie autoryzuje ani nie sprawdza - dodaje.
Obydwa funkcjonujące na rynku tabloidy od lat prowadzą ostry wyścig na ryje. „Fakt” jako pierwszy opublikował zdjęcie umierającej Hanki Bielickiej. Starej, wyniszczonej przez cho­robę kobiety. Ówczesny naczelny „SE” zrobił awanturę swoim dziennikarzom, że nie dotarli do zdjęć, i wysłał ich do szpita­la, żeby się bardziej postarali. - Znaleźliśmy odpowiednią salę i fotograf zaczął robić szybko zdjęcia. Hanka Bielicka popatrzyła na nas i powiedziała: »Dzieci, tylko trzy zdjęcia, ja wiem, że wy macie taką pracę«. Rozpłakałam się i krótko po tym odeszłam z gazety. Fotograf wolał jeździć na wojny, niż robić takie zdjęcia - opowiada była dziennikarka „Super Expressu”.

Z pamiętnika bestii
- Do tabloidów i tego, co wyprawiają z naszą prywatnością, większość środowiska podchodzi z lękiem i wyuczoną bezradno­ścią- mówi Kuba Wojewódzki. Udają, że ich to nie dotyka. Licząc, że z czasem brukowce znajdą inną ofiarę. Nieliczna grupa decydu­je się na walkę w sądzie. Według oficjalnych odpowiedzi wydaw­nictwa Ringier Axel Springer Polska, wydawcy „Faktu”, przeciwko tytułowi toczy się obecnie 67 spraw w sądach. A pismo pozywane było wcześniej około 350 razy za naruszenie dóbr osobistych. Naj­wyższe wypłacone przez „Fakt” odszkodowa­nie wynosiło 200 tys. zł. „Super Express” nie odpowiedział na żadne z przesłanych pytań.
Komunikacja z tymi tytułami jest trudna. - Nie pomagają nam również polskie sądy, które ciągle jeszcze nie doceniają skali i uciąż­liwości tego typu prześladowania - mówi mecenas Maciej Ślusarek, który uchodzi za największego pogromcę tabloidów. - Pro­cesy ciągną się latami, Coraz więcej kończy się po naszej myśli. Ale co z tego, że w pierwszej instancji zasądzane są wysokie odszko­dowania, skoro w drugiej są z reguły bardzo ograniczane. Maciej Dubieniecki, prawnik i współbohater długiego serialu pt. „Co się dzieje z małżeństwem Marty Kaczyńskiej”, swoje sprawy z paparazzimi załatwia bezpośrednio. - Od razu rzuca się do bicia. Roz­wala aparaty. Potrafi rzucić w samochód cegłą - opowiada jeden z paparazzich. W efekcie część paparazzich nie fotografuje już Dubienieckiego. Za to wąskie grono najlepszych stawia sobie za punkt honoru złapanie go w jakiejś kompromitującej sytuacji. Kuba Wo­jewódzki odwrócił role i sam zaczął stawiać tabloid w kompro­mitującej sytuacji. Razem z Mikołajem Lizutem na antenie Rock Radia przygotowali prowokację dziennikarską. - Kiedy z więzienia urychodziłMariusz Trynkiewicz, pedofil morderca, zadzwoniliśmy do redaktora naczelnego „Super Expressu” Sławomira Jastrzębow­skiego, podając się za pracowników Zakładu Karnego w Rzeszowie i oferując mu wywiad z bestią- opowiada Wojewódzki.-Nie dość, że zapałał do tego pomysłu entuzjazmem, to jeszcze z podstawio­nym, udającym Trynkiewicza, chłopakiem rozmawiał jak z gwiaz­dą dobre 40 minut. Składając mu przy okazji propozycje wydania pamiętników i wspólnego zarobienia pieniędzy. Od tamtej pory na łamach „SE” trwa polowanie z nagonką na Wojewódzkiego.
- Redaktor Sławek postanowił zdemaskować mnie jako zatwar­działego geja w konspiracji. Obiecał sowite honorarium każdemu, kto zrobi mi zdjęcie w objęciach mężczyzny - mówi Wojewódzki. Na razie udało mu się wytropić lekką niedoskonałość sylwetki Kuby Wojewódzkiego, o czym poinformował dwukrotnie pod rząd.
W rozgrywce tabloidy kontra reszta świata piłka jest ciągle po stronie brukowców. Ich redaktorzy twierdzą, że odpowia­dają na prawdziwe zapotrzebowanie czytelników. Tylko na ile sami to zapotrzebowanie wykreowali?

Juliusz Ćwieluch

ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz