Mieć na swojej ziemi
kapliczkę czy krzyż to skaranie boskie. Łatwo zostać wrogiem publicznym, a
obrońcy krzyża z życia zrobią piekło.
MAŁGORZATA ŚWIĘCHOWICZ, RAFAŁ GĘBURA
W Drobinie
wojna toczy się na przecięciu ulicy Sierpeckiej z drogą na Koziebrody, pod glinianą
kapliczką pomalowaną z jednej strony na niebiesko, z drugiej na biało. Za
szybką figurka Maryi. Ludzie, jak to na froncie, nieufni. Przyszli pod
kapliczkę, długo oglądają legitymację dziennikarską, czy aby nie podrobiona,
dzwonią nawet gdzieś, by się upewnić, czy redakcja „Newsweeka” naprawdę mieści
się przy Domaniewskiej w Warszawie, jak to widzą w dokumencie. Trzeba być
czujnym. Oni tu pilnują kapliczki z pełnym oddaniem. Mówią: Społeczeństwo ją
wy remontowało. Jest oświetlona nawet w nocy, choć to, że jest wbity słup
elektryczny i prąd pociągnięty, tamtemu się nie podoba.
Tamten, czyli Krzysztof Sadowski,
który wraz z żoną odziedziczył działkę z kapliczką, zarzuca im samowolkę. W
ogóle ma żal, że ludzie pod figurką czują się jak u siebie. Oni z kolei mają
pretensje do niego, że robi, co chce. Zgłosili policji, że uszkodził kwiaty
doniczkowe, które postawili przy kapliczce. Policja nad tym pracuje.
Pracują też kamery, dwie. Jedna
omiata kapliczkę swoim okiem z wysokości drzewa, draga z szopy. Ludzie
narzekają: chce nas tymi kamerami od kapliczki odstraszyć. Mówił, że nie
pozwoli, by przy jego posesji stare baby miauczały - skarżą się na Sadowskiego.
Zapowiada, że postawi płot, ponoć z furtką. Nie mogą na to pozwolić.
Absolutnie. Jeśli ogrodzi Matkę Boską, to czy da komuś klucz do furtki?
Między sobą mówią, że może trzeba
będzie worek uszykować, zabić, do Włocławka na tamę wywieźć i koniec, ha, ha,
ha. Taki żart. Gdyby jednak jakoś ten człowiek zniknął, to można by było
odetchnąć, wojna o kapliczkę by się skończyła.
Sadowski przedstawia własną
wersję. Już raz - twierdzi - uciekał z obawy, że go zlinczują. Było groźnie,
tłum się zebrał pod kapliczką, coś tam krzyczał. Kiedy wsiadł do samochodu,
ktoś stanął przed maską i gdyby się ostatecznie nie usunął, kto wie, czy
Sadowski by go nie rozjechał. Jest pewien, że każdy sąd by to uznał za
działanie w stanie wyższej konieczności.
- Dochodziło już do sytuacji,
kiedy figurkę musiała osłaniać policja - mówi ze smutkiem Sławomir
Wiśniewski, burmistrz Drobina. - Miejsce kultu religijnego stało się miejscem
nienawiści, złości, krzyku.
Nie pierwszy to przypadek w
Polsce.
Kaplica w ogródku
Złożeniec koło Zawiercia, jedna
uliczka, ze sto domów. Ilona Gajewska, szczupła 32-latka, mieszka w tym za
kaplicą. Boi się wychodzić i boi rozmawiać. Raz przy kaplicy została pobita do
utraty przytomności, więc teraz kontaktuje się z innymi głównie przez
adwokata. Wolałaby mieć spokojniejsze życie i inny widok za oknem, ale co
zrobić.
Kaplica stoi zaledwie kilka metrów
od domu - szara bryła z krzyżami, jeden nad wejściem, drugi przy nim. Zaczęło
się od tego, że w ubiegłym wieku babcia Ilony Gajewskiej (bardzo wierząca)
postawiła na działce małą kapliczkę, później ojciec (bardzo wierzący)
rozbudował ją, bo żal było patrzeć, jak na modlących się ludzi deszcz pada. To miało być tymczasowe rozwiązanie, dopóki w
Złożeńcu nie powstanie kościół. Dotąd nie powstał. Za to pojawiły się pomysły,
żeby kaplicę, do której teraz wchodzi i 60 osób - rozbudować jeszcze bardziej.
Gajewscy nie mieliby już nawet wjazdu pod dom. Nie zgodzili się. I odtąd mają
piekło, nie życie.
- Kaplica stoi w naszym ogródku,
jest naszą własnością - podkreśla Ilona Gajewski. Ale czuje, że nikogo we wsi
nie obchodził akt własności gruntu.
Parafia próbowała przejąć kaplicę
wraz z ziemią, uznając, że jej się należy przez zasiedzenie. Sprawa oparła się
o sąd, Gajewscy wygrali. Ale od tego wcale im się tu lepiej nie żyje. Wręcz
odwrotnie. Atmosfera tak się popsuła, że chcieli się wyprowadzić, dali
ogłoszenie: „Do sprzedania gospodarstwo rolne na Wyżynie
Krakowsko-Częstochowskiej, w skład którego wchodzi kaplica, budynek
mieszkalny, zabudowania gospodarcze”. Chętny się nie znalazł.
Marta Szemro, która mieszka we wsi
Marysin (gmina Rejowiec, powiat chełmski), kupiła dom z działką obejmującą przydrożną kapliczkę.
Widzi, jaki to kłopot. Ludziom się wydaje, że to ich teren, przychodzą pod
kapliczkę, zdobią, jak chcą, stoją, śpiewają.
- To wszystko jest takie na pokaz.
Poza tym dawniej były tu tylko nabożeństwa majowe, ale teraz to i czerwcowe,
lipcowe, sierpniowe - kręci głową Szemro. - Nie zabraniam, nigdy nie
przerwałam modlitw, ale dość mam już godzenia się na to, by kto chce wchodził
tu bez pytania, na ogół jeszcze z pretensjami.
Jest radną, ludzie mają prawo
oczekiwać od niej społecznikowskiej postawy. A jej postawa się chwieje,
ostatnio ogrodziła kapliczkę taśmą, zapowiada, że nie każdego będzie
wpuszczać. Naprawdę trudno jest patrzeć - tłumaczy - jak na twoją posesję przychodzi
modlić się ktoś, kto właśnie wysłał na ciebie donos. A na Martę Szemro stale
są jakieś donosy: że może sobie na lewo załatwiła przyłącze wodociągowe, że
ukrywa majątek. - Do urzędu kontroli skarbowej jeździłam chyba z siedem razy,
tak zostałam przetrzepana - narzeka.
Poświęcone jak zaczarowane
- Sytuacja jest idiotyczna,
naprawdę - wzdycha Sadowski, który odziedziczył w Drobinie nieruchomość wraz z
kapliczką. - Ufundowała ją prababcia mojej żony, gdy jej mąż zginął w fabryce
stali - mówi. Jest akurat za granicą. Gdy tylko przyjeżdża do Drobina, to w
ludziach zaraz nerwowość: a po co podchodzi do kapliczki, czego szuka, może
chce zburzyć?
Zapewnia, że burzyć nie zamierza.
Tylko zaaranżować po swojemu - postawić taki płot, jaki mu się podoba, bramkę
zrobić w miejscu, które - jego zdaniem - będzie najlepsze. - Ale im to nie
odpowiada. Nie szanują cudzej własności. Chcą z niej korzystać po swojemu.
- To, co jest trwale związane z
gruntem, jest tego, kto jest właścicielem gruntu. To podstawowa zasada prawa
cywilnego - mówi dr Paweł Borecld z Katedry Prawa Wyznaniowego UW Właściciel
może więc robić użytek z własności. Nawet jeśli to krzyż czy kapliczka. - To
nie jest tabu, którego nie można dotknąć, przenieść, rozebrać tylko dlatego,
że ktoś to kiedyś postawił i zostało poświęcone. W Polsce jednak wielu
podchodzi do tego fatalistycznie, skoro poświęcone, to jakby zaczarowane.
Ilona Gajewska ze Złożeńca zabiega
o to, by mogła kaplicę, którą ma przed domem, mogła rozebrać. Halina K. z
Cudkowa niedaleko Koniecpola ścięła niedawno 4,5-metrowy metalowy krzyż, który
miała na działce (już nie mogła słuchać, jak sąsiadki w kółko pod nim
śpiewają). Prosiła, żeby ktoś ten krzyż z jej działki zabrał - nie było chętnych. Upiłowała. To zaczęto ją straszyć
prokuratorem.
Nasza
szamańskość
Trudno oszacować, ile mamy w
Polsce krzyży i kapliczek. Czasami jakiś pasjonat w swoim regionie zacznie je
zliczać, opisywać, fotografować. Ireneusz Gregowski, muzyk, jeździ tak po
Kujawach i w samym powiecie inowrocławskim skatalogował ponad 400 przydrożnych
(a jeszcze są przecież przykościelne, przycmentarne). Z kolei dr Stanisław
Kupijaniuk, historyk i fotografik, który przez 12 lat badał, jak to jest na
Warmii - udokumentował 1370 kapliczek. Do tego - szacuje - stoi jeszcze 1500
krzyży.
Dokumentowanie wymaga cierpliwości,
odwagi. Oczywiście zdarza się natknąć na ludzi miłych, znających historię
figurki, do której się modlą. Ale bywają i tacy, którzy spuszczają psy z
łańcucha, bronią kapliczki przed obcym. - Tacy nawet jednego zdjęcia nie
pozwolą zrobić - tłumaczy badacz. - O - mówią - przyjechał kamerować albo
kraść.
- Dla ludzi bardzo religijnych
kapliczka to symbol najgłębszych wartości, w które wierzą. Towarzyszy im obawa,
że jeśli coś by się z tym symbolem stało, ich wartości zostaną naruszone -
tłumaczy dr Rafał Jaros, psycholog społeczny, który na blogu w portalu NaTemat
analizuje m.in. relacje państwo - Kościół. - Mamy w przestrzeni publicznej
wyjątkowo dużo symboli religijnych. Nigdzie na świecie w takim natłoku ich
nie widziałem.
Do kapliczek postawionych dawniej
dostawia się nowe. - W mojej parafii stanęły dwie, mają chronić parafian
przed burzami, wichurami i resztą klęsk elementarnych - mówi dr Borecki. - Ta
powszechność krzyży, kapliczek jest przejawem pobożności ludowej, może nawet
takiego podejścia szamańskiego, że jak się postawi, to się będzie miało
ochronę. Dla niektórych może być to również rodzaj zajęcia terenu, pokazania,
że ta przestrzeń publiczna należy do nas - mówi dr Borecki.
Komitet
kapliczkowy
Ludzie w Drobinie założyli komitet
obrony kapliczki. Wiele wiedzą o jej historii. Na przykład, że panowała tu
straszna cholera, a gdy stanęła figurka, choroba się oddaliła. W Dzień Matki
przychodzą tu do Maryi. W maju wiadomo, nabożeństwa majowe. Gdy we wrześniu
idzie pielgrzymka do sanktuarium w niedalekich Koziebrodach, to przed
kapliczką się ją żegna, a po powrocie wita. Burmistrz,
żeby dać ludziom pewność dostępu do kapliczki, wydzierżawił od właściciela 20 metrów terenu. Sądził,
że ludzi to uspokoi. A skąd! Mają pretensje, że za dużo zapłacił za dzierżawę.
Podjęto zabiegi o wpisanie kapliczki do rejestru zabytków, żeby właścicielowi
odebrać możliwość jej przeniesienia czy rozebrania.
W płockiej delegaturze
Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków nie mają spokoju. Wciąż skargi z
Drobina, ponaglenia. - Dostaję telefony od mieszkańców, że posadzili bratki, a
właściciel działki im je wysadził i mam natychmiast przyjechać. Trzeba
wyjaśniać, czy zniknięcie rabatki zniszczyło kapliczkę - mówi Ewa Jaszczak,
która kieruje delegaturą. Jeździła, próbowała łagodzić nastroje w Drobinie,
ale efektu żadnego. No, może taki, że teraz i na nią są skargi - do ministra,
do prokuratury.
- Kapliczka przestała już być
miejscem kultu, jest miejscem nienawiści - Ewa Jaszczak mówi mniej więcej to
samo co burmistrz. Zastanawiają, jak tam ludzie - przy tej nienawiści - mogą
się w ogóle modlić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz