Gdybym wiedział,
jakie są kwalifikacje Ziobry, w życiu bym się nie porwał na współuczestnictwo w
tego rodzaju projekcie. On z kolei nigdy nie powinien przyjmować roli lidera -
mówi Jacek Kurski, były europoseł Solidarnej Polski, usunięty z tej partii.
Rozmawia AGNIESZKA BURZYŃSKA
Jacek Kurski wyrzucony z
Solidarnej Polski. Zabolało?
Raczej poraziło skalą i nagłością
hej tu i agresji Zbigniewa Ziobry wobec mnie. Przez 3 lata byłem podporą tego
projektu, a tu lincz pod osłoną nocy, bez powiadomienia zainteresowanego i pod
sfingowanymi zarzutami. Ten atak szkodzi prawicy. Psuje radość naszego
elektoratu ze zjednoczenia prawicy. Wprowadza element niepotrzebnego hejtu,
niesnasek, swarów, połajanek. Takich zachowań jak w latach 90. Proplatformiane
media zrobią wszystko, żeby przykryć historyczny sukces zjednoczenia i atak
Ziobry się w to wpisuje. Dlatego miałem nań nie odpowiadać publicznie,
odmówiłem wszystkim stacjom wywiadu w najlepszym czasie, łudząc się, że Ziobro
też nie będzie eskalował. Ten jednak chodził po telewizjach i wylewał kubły
pomyj. Apeluję do niego, by zaprzestał szkodzenia prawicy.
Politycy Solidarnej Polski
mówią: To Kurski namówił do odejścia z PiS, a teraz pierwszy stchórzył.
Zachował się jak szczur uciekający z tonącego okrętu. Sam wskoczył do szalupy.
Nie ma pan poczucia, że pan zdradził?
Nie zdradziłem. Przeciwnie,
podjąłem inicjatywę w zakresie konsolidacji prawicy i zmusiłem Zbigniewa Ziobrę
do podpisania i skonsumowania tej konsolidacji. Bez mojego pojawienia się na
kongresie ta konsolidacja na pewno nie odbyłaby się przed końcem wakacji i
dziesiątki, setki działaczy Solidarnej Polski pozostałyby na lodzie, bo we
wrześniu listy muszą być gotowe, a tak wielu z nich ocaleje w samorządach.
Działałem w stanie wyższej konieczności, ratowałem ludzi. Zresztą zaproszenie
na kongres zjednoczeniowy dostał każdy poseł i europoseł Solidarnej Polski.
Zbigniew Ziobro nie dostał go.
Był zapraszany publicznie przez
Jarosława Kaczyńskiego, co było aktem jeszcze wyższej rangi. Dostawszy
zaproszenie podpisane przez prezesa, dzwoniłem codziennie do Zbigniewa, żeby
skonsultować, czy idzie, czy nie idzie, idziemy, czy nie idziemy. Ani razu nie
odebrał. Nie chciał tego kontaktu. Miał własny plan, teraz wiem jaki, pomijający
wszystkich ludzi krytycznych wobec niego w SP. Jak się nie mogłem dodzwonić do
Ziobry, to posłuchałem serca. A serce mówiło mi, że spełnia się mój sen o zjednoczeniu
prawicy. Należało te rozmowy finalizować jak najszybciej. Gdyby proces
zjednoczeniowy pozostawić Ziobrze i Go- winowi, skończyłoby się tak, jak wielka
akcja łączenia Solidarnej Polski i Polski Razem
na jedną listę przed wyborami europejskimi. Czyli uroczystym niczym.
Błagam, Jacek Kurski - ojcem
zjednoczenia prawicy?
Ojcem jest Jarosław Kaczyński. Ja
się czuję skromnym akuszerem. Położyłem malutką, ale ważną, cegiełkę, bo
przekraczającą pewien Rubikon.
Beata Kempa mówi: Zbyszek
Ziobro zachował się jak człowiek z honorem, bo walczył o ludzi, a Jacek Kurski
walczył tylko o siebie.
Nic dla siebie nie wywalczyłem,
walczyłem o porozumienie. I do momentu
podpisania go nie miałem żadnych gwarancji osobistych. Dopiero po podpisaniu w
hali Expo padła propozycja ogólna dla mnie. Taka jest prawda.
Pańscy koledzy powtarzają, że
Jacek Kurski zaczął kwestionować przywództwo Ziobry, jeszcze będąc w partii.
Mówił pan o facecie, któremu trzeba zmieniać
pampersa, o lokomotywie, którą musi pchać wagonik.
Powiedziałem to po wyrzuceniu z
partii, które przyszło znienacka. Nie na takie standardy umawialiśmy się w
Solidarnej Polsce. Na tle sposobu, w jaki mnie wyrzucono teraz, wykluczanie z
PiS to była sielanka savoir-vivre’u, dobrego smaku, wersalu, kultury. Pychota.
Przesłuchanie, wysłuchanie, mediacja, mowy końcowe, procedura, odwołania,
powiadomienia listowne. To trwało z miesiąc. Choć w interesie prezesa było
wtedy nie robić serialu medialnego, tylko przeciąć sprawę szybko. Był tak silny
politycznie, że mógł to zrobić, a jednak dochował procedur demokratycznych
i prawnych. Natomiast tutaj był hejt i lincz. Nagle przypomniano sobie, że przekraczam prędkość. Kabaret.
Jak pan widzi swoje miejsce w
polityce?
Czekać, aż nastąpią procesy
zjednoczeniowe. Działać z tyłu. Na zapleczu. Czuję się politykiem zjednoczonej
prawicy in spe, bez przynależności partyjnej w tej chwili, ale to się pewnie zmieni. O nic
nie będę prosił, o nic nie będę nikogo błagał. Zrobiłem coś dobrego i myślę,
że się o mnie nie zapomni.
Czyli czeka pan, aż Jarosław
Kaczyński przytuli i powie: Jacku, możesz wrócić. Ryszard Czarnecki mówi:
„Jacek długo nie wróci do partyjnej elity, jego droga przez mękę będzie
znacznie dłuższa, niż mu się wydaje”. Jest pan na to przygotowany?
Jestem.
To jak długo to może potrwać?
Zawsze jak czegoś bardzo
pragnąłem, to nigdy mi się nie udawało. Jak odpuszczałem, to przychodziło
samo. Trzeba spokojnie czekać i robić swoje. Pierwszy raz od 16 lat nie
sprawuję żadnej funkcji publicznej, żyję sobie, jak żyją Polacy. I mi z tym
dobrze. Chcę być w grze w to wielkie święto, jakim jest wyzwanie roku 2015 i pokonanie
Platformy. I mam nadzieję, że będę.
Czyli być na listach do
parlamentu?
To jest wyraz praktyczny.
Najważniejsze to być w projekcie wielkiej, zjednoczonej i zwycięskiej prawicy. Przecież to jest mecz życia nas wszystkich
na prawicy, a w szczególności dla Jarosława Kaczyńskiego. Zwycięstwo w 2015 r.
nada sens całemu ćwierćwieczu walki w polityce wolnej Polski po 1989 r. To
zwycięstwo jesteśmy winni naszym przyjaciołom, którzy zginęli. Bez władzy
nigdy się nie dowiemy, co się stało. O to idzie gra i dlatego - czuję - ze
strony Jarosława Kaczyńskiego poszło to tak gładko. Bez warunków wstępnych
wszyscy na pokład. Gramy mecz życia.
Naprawdę myśli pan, że Jarosław
Kaczyński może wybaczyć, że stworzył pan swój własny projekt w konkurencji do
niego, powyciągał mu ludzi? Przecież to jest nie do wybaczenia.
Miłosierdzie prezesa nie zna
granic. Gramy mecz życia.
Adam Lipiński mówił, że Jacek
Kurski nie ma u nas miejsca i nie będzie miał. Lipiński to nie jest byle kto,
to prawa ręka prezesa, najbardziej zaufany człowiek.
Szanuję pogląd Adama Lipińskiego,
ale miarodajne będą opinie jego zwierzchnika, czyli Jarosława Kaczyńskiego.
Jarosław Kaczyński mówi:
„Zobaczymy, jak będzie. Kurski ma jedną cechę, która jest rzadka i cenna, mają
też Adam Hofman. Nawet w otoczeniu ośmiu, którzy go atakują, nie traci ducha,
języka w gębie i potrafi skutecznie polemizować. To jest w polityce rzecz
cenna. Ale Jacek Kurski grzechów ma też litanię bardzo długą”. Jakie to są
grzechy?
Może zbytnia porywczość,
szczerość, dosadność i nadmiar odwagi raczej, niż jej brak. To w polityce
źródło moich kłopotów.
„Jeżeli demokracja ma wyglądać
tak, że prezes nie udziela nikomu głosu, to znaczy, że zmierzamy w kierunku
Korei Północnej” - opowiadał Jacek Kurski kilka lat temu i dodawał, że w PiS
czuł się jak w kolonii karnej połączonej z przedszkolem. Tęskni pan za kolonią
kamą?
Wyjście na zewnątrz i obejrzenie
Prawa i Sprawiedliwości z pewnej odległości zweryfikowało mój pogląd.
PiS jest ładniejszy, jak się
stanie z boku, prezes jest fajniejszy?
Czas i odległość pozwalają na
prawdę i realizm. Z gorzką refleksją trzeba to powiedzieć, że się pomyliłem w
ocenie PiS i w ocenie stworzenia czegoś, co byłoby dlań i partnerem, i
konkurencją. Lepsze jest wrogiem dobrego.
Dlaczego ten projekt nie
wyszedł?
Projekt musi mieć zapotrzebowanie
społeczne i lidera. Nie udało nam się zbudować poparcia społecznego na coś, co
było bardzo podobne do PiS, tylko że dużo mniejsze i pozbawione emocji, a nade
wszystko - charyzmatycznego przywódcy. SP to był test na format przywództwa,
które porwałoby ludzi. Przeliczyliśmy się.
Jacek Kurski całkiem niedawno
mówił w TVN:
„Jestem na tyle młody, że mam siłę jeszcze
wiosłować i mam wiedzę, na czym funkcjonowanie państwa polega, ale już na tyle
stary, żeby wiedzieć, jakich błędów nie popełniać”. Jakich błędów nie
popełniłby pan dzisiaj?
Te grzechy, błędy... Nie jest
dobrą cechą polityka tego rodzaju wylewność i okładanie się, samobiczowanie.
Czasami trzeba zrobić rachunek
sumienia.
Na pewno pomyliłem się co do
Zbigniewa Ziobry. Gdybym wiedział, jakie są jego kwalifikacje przywódcze,
charyzma czy kondycja intelektualna, wizja państwa. Czy w ogóle istnieje wizja
państwa poza polityką karną i resortem sprawiedliwości - ja zakładałem, że
istnieje. Gdybym to wszystko wiedział, to oczywiście w życiu bym się nie
porywał na współuczestnictwo w tego rodzaju projekcie. Tu się pomyliłem. No,
pomyliłem się - przyjąłem fałszywe założenia. Ale błąd polegał na tym, że sam
Zbigniew Ziobro nigdy nie powinien był przyjmować tamej roli. On powinien to
zdusić w zarodku i nie podejmować się takiej roli. Tak to dzisiaj widzę.
Czyli co? Powinien powiedzieć:
Jacek, daj spokój, ja się do tego nie nadaję?
Oczywiście, że tak.
Miał być delfinem polskiej
polityki, a kim jest?
Byłym delfinem.
Już nie leszczykiem i nie
facetem pozbawionym wizji i wyposażonym w charyzmę trzęsącej się galarety?
Zostawmy ten polemiczny barok. Jak
się dowiedziałem, że mnie wyrzucono pod kompletnie sfingowanymi pretekstami, to
a vista, z biodra odpowiedziałem. Zbigniew Ziobro, który sam się
zasłonił immunitetem, żeby uniknąć wysokiego mandatu w Niemczech, czy który
obnosił w lektyce Tomasza Adamka i uczynił go twarzą kampanii Solidarnej
Polski, a samą Solidarną Polskę - dodatkiem do Tomasza Adamka, który miał wyrok
za jazdę i wypadek po pijanemu i zabrane prawo jazdy, jest ostatnią osobą,
która mogłaby mi robić zarzut za łamanie Kodeksu drogowego. Ja bardzo z tym
walczę, niezwykle ograniczam. Marny pretekst. Można było coś bardziej
finezyjnego.
Zbigniew Ziobro zasłaniał się
immunitetem.
Mówiąc elegancko, uniknął
zapłacenia mandatu za przekroczenie prędkości, przesyłając do policji
niemieckiej ksero swojej legitymacji posła PE.
Ile wydał pan na kampanię? Wszystko,
co pan miał?
Ta kampania kosztowała sporo. W
cenie małego mieszkania w Warszawie. Od pełnomocnika finansowego SP wiem, że
podobnie kosztowała kampania Zbigniewa Ziobry w Małopolsce. Sprawozdanie będzie
za dwa-trzy tygodnie.
Widzi pan w PiS kandydata na
prezydenta?
Naturalnym byłby Jarosław
Kaczyński, ale on z powodów osobistych nie chce tego robić, ma być premierem.
Nie chce pisać tych ról. Poza tym jeden był prezydent Kaczyński i ten argument
do mnie trafia. Poza PiS nie widzę nikogo, a wiem, że Jarosław Kaczyński tym
kandydatem być nie może. Więc mamy kwadraturę koła. Na szczęście nie ja muszę
ją rozwiązywać, tylko prezes Kaczyński. I myślę, że on coś wymyśli.
A Jarosław Gowin?
Nie wydaje mi się. To musi być
osoba, która nie będzie miała ambicji politycznych. Dlatego że w Polsce wybory
prezydenckie zawsze były przepustką do tworzenia obozu politycznego. To była
taka kuźnia kadr. Po wyborach prezydenckich Jan Olszewski tworzył ROP. Po
wyborach prezydenckich Tadeusz Mazowiecki tworzył Unię Demokratyczną. Po
wyborach prezydenckich Andrzej Olechowski stworzył Platformę z Tuskiem i
Płażyńskim. Tak było zawsze wiadomo, że to nie
może być ani Gowin, ani Ziobro.
Czyli zostaje tylko Gliński.
Nie wiem, co zostaje, nie mam
takiej pozycji jeszcze w skonsolidowanej prawicy, żeby publicznie radzić, kto
powinien być prezydentem.
Ludwik Dorn ostatnio ocenił:
„Przede mną jeszcze 10 lat w polityce, a pójście drogą Gowina, Ziobry czy
Kurskiego nie ma dla mnie sensu. Ziobro ma 44 lata, Gowin - 53. Mogą
powiedzieć: zatkamy nosy, zaciśniemy zęby i pięści, położymy uszy po sobie i
przez te siedem lat do dziesięciu będziemy czekali, aż nasz umiłowany przywódca
osiągnie stopień witalności późnego Konstantina Czernienki”. Czeka pan na to,
zatykając nos?
Czekanie jest teraz moją pasją. Ja
nic nie muszę, naprawdę nic nie muszę.
To urocze uczucie.
Do niczego nie muszę się spieszyć i grzecznie czekam na kształt zjednoczonej, skonsolidowanej prawicy 2015 r. Mam tę przewagę nad Ludwikiem Dornem, że rzeczywiście jestem 12 lat od niego młodszy. Ja mam czas, on - nie.
To urocze uczucie.
Do niczego nie muszę się spieszyć i grzecznie czekam na kształt zjednoczonej, skonsolidowanej prawicy 2015 r. Mam tę przewagę nad Ludwikiem Dornem, że rzeczywiście jestem 12 lat od niego młodszy. Ja mam czas, on - nie.
A spodziewa się pan, jaka może
być pokuta, żeby w 2015 r. doczłapać do tych list?
Pokutą jest ta absurdalna
połajanka i hejt Zbigniewa Ziobry. I konieczność odpowiadania na te ataki.
Jest to bardzo męczące, niskie, zupełnie niepotrzebne. Jestem przygotowany na
dłuższą i dalszą pokutę, tylko wolałbym, żeby ona była bardziej wyrafinowana i
nie wynikała z frustracji i zemsty tylko na przykład - ciekawego zadania i
wyzwania pozytywnego.
A Jarosław Kaczyński nie wspominał
panu, co będzie musiał pan uczynić, żeby wymazać ten grzech?
Rozmawialiśmy o tym i wydaje mi
się, że znam oczekiwania Jarosława Kaczyńskiego. Udzielam tego wywiadu tylko
dlatego, że spotkała mnie seria niesprawiedliwych zarzutów ze strony Zbigniewa
Ziobry, do którego apeluję, żeby zaprzestał (przy okazji żeby jego żona nie
napastowała mediów podżeganiem do ataku na moje życie prywatne, bo to już
poniżej dna). I żebyśmy razem pracowali nad pokonaniem PO.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz