O dziennikarzach,
którzy odgrywają scenariusz anonimowego przestępcy, o państwie, które przegrywa
z fundamentalistami, S o tym, kto jest Frankiem Underwoodem polskiej polityki,
opowiada Agnieszka Holland. Wkrótce będzie reżyserować stynny serial polityczny
„House of Cards".
NEWSWEEK: Fajnie jest w Polsce,
prawda?
AGNIESZKA HOLLAND: No super jest. Po prostu jest super.
Żal wyjeżdżać...
- Jedyną moją pociechą jest to, że
istnieją internety, telewizje i że dalej będę mogła ten serial śledzić na
bieżąco.
Śledzić z odczuciami jakimi?
- Ten serial śledzę z uczuciem
troski o państwo.
To może nadmiar patosu jak na
sytuację nagraniowo-kelnerską.
- Ale tak to czasem bywa, że
zaczyna się śmiesznie, a kończy się smutno.
A kiedy byt śmieszny początek?
- No śmieszne jest to, jak mówią
takie brzydkie wyrazy, prawda? Bo „ch..., dupa kamieni kupa” to śmieszne jest,
to wejdzie do języka.
Już weszło.
- Ale sprawa jest poważna. To, co
troszeczkę mnie martwi jako odbiorcę serialu, mówię teraz z czysto
rozrywkowo-dramaturgicznej strony, to że nie wiadomo, czy w ogóle będzie
jakieś adekwatne, dobre zakończenie.
A dobre to byłoby jakie? Na
przykład efektowny upadek?
- Nie, bo to jest przewidywalne.
Czyli powinien nastąpić zwrot
akcji?
- Oczywiście, że tak.
A co byłoby zwrotem tutaj?
- Tego to nie wiem. Jakbym
wiedziała, to bym szybko to jakoś zrealizowała.
-
A czy to się nadaje na dobry
serial?
- To jest trochę polski serial.
Polski, czyli nie taki bardzo dobry. Ale tak serio - Bronisław Komorowski,
wtedy jeszcze nie prezydent, w momencie kiedy Kaczyński wygrał wybory,
powiedział: „Polski szkoda”. No i teraz też Polski szkoda. Tylko pytanie, czy
Polska sobie na to nie zasłużyła.
A zasłużyła?
- W takim sensie, że dajemy się
wodzić za nos różnym demagogicznym i populistycznym impulsom. Ze jesteśmy egoistyczni,
że nie jesteśmy obywatelami, że nie przerabiamy lekcji, co to jest wolność, co
to jest demokracja, na czym to polega. Ze media już właściwie dawno zrezygnowały
ze swoich podstawowych obowiązków, napędzają tę politykę polegającą na
wzajemnym okładaniu się kijem.
Ale jak mówimy „my", to
mam wrażenie, że to „my” bardzo osłabło. A to, co się wzmocniło w ostatnich
kilku dniach, to jest odtworzenie podziału „my i oni”. My - prawowici obywatele
i oni - którzy chleją, żrą, wszystko za państwowe, klną.
- To jest populistyczna wersja.
Choć oczywiście, jeżeli na prywatnym spotkaniu ktoś płaci służbową kartą, to
jest niezgodne z procedurami.
A co o Polsce mówi spisek
kelnerski, nawet jeśli już widać, że jest znacznie szerszy?
- Przecież wielka afera Wikileaks
zaczęła się od lekko niezrównoważonego żołnierzyka amerykańskiego z kłopotami
tożsamościowymi. Menedżer Sowy i Przyjaciół wygląda bardziej atrakcyjnie. W
jakimś sensie to piękne, że tacy malutcy ludzie, nieistotni, nagle mają tak
wielki wpływ na historię. A przykre jest, że ludzie, którzy są demokratycznie
wybranymi przedstawicielami państwa, mają średni wpływ na tę historię.
Średni wpływ, bo dali się
nagrać?
- Bo dali się nagrać, bo nie
potrafią kontrolować tego, co się dalej dzieje z tymi nagraniami, ho nie mają
dość instynktu samozachowawczego, żeby pilnować swojej prywatności w momencie,
kiedy ta prywatność może być narażona na atak. Ale dla mnie poważniejsza, ho
mogąca uderzyć dużo głębiej w istotę ustrojową Polski, jest sprawa ataku na
przedstawienie na festiwalu w Poznaniu. I przyzwolenie państwa, by
przedstawienie, które się nie podoba Kościołowi, zniknęło.
Sprawa niezauważona zupełnie.
- Tak, przykryta taśmami.
Czyli prawdziwy zamach na
wolność słowa był w Poznaniu w postaci skasowania spektaklu „Golgota Pienie” i
zostało to przykryte przez nierealne zagrożenie dla wolności słowa w Warszawie
w postaci...
- ... wejścia prokuratury cl o
redakcji.
Co ja uważam za skrajną
głupotę.
- Tak. Ja się nawet zastanawiam,
czy to jest głupota, czy prowokacja ze strony prokuratury.
Pomyślałem, że to jest tak
głupie, że musi być prowokacją.
- Rzeczywiście trudno sobie
wyobrazić, żeby oni byli aż tak głupi. Trudno.
-
To czego się pani dowiedziała w
ciągu tych dziesięciu dni o polskiej polityce, o mediach, o Polsce?
- Nie mam dobrego zdania o
mediach. I wydaje mi się, że narzucają nastrój histerycznej gorączki.
Wyścig trwa.
- Wyścig trwa. Jeśli chodzi o
„Wprost”, to o ile do obrony jest publikacja pierwszych taśm, to poddania się
jakiemuś anonimowemu przestępcy co do zakresu, rytmu i liczby publikacji nie
da się wytłumaczyć już niczym innym jak tylko merkantylną i cyniczną
działalnością. I nie ma to nic wspólnego z wolnością prasy, ponieważ oni nie
ponoszą za to żadnej odpowiedzialności. A nie ma wolności bez
odpowiedzialności. I w momencie kiedy oni stali się aktorami w czyjejś grze czy
pożytecznymi idiotami, jak kto woli, nie są w stanie uprawiać żadnej pracy
dziennikarskiej. W tym, co oni robią, nie ma żadnej pracy dziennikarskiej,
jest tylko przepisywanie. To tak jak aktor, który podpisuje umowę, że będzie grał
w serialu, ale nie wie, co będzie grał.
Podpisano kontrakt bez
znajomości scenariusza.
- Dokładnie. Tytko że aktorzy
robią to na zasadzie zaufania do scenarzysty i reżysera. Natomiast facetki i
faceci z „Wprost” oddali się jakiemuś scenarzyście, który po pierwsze jest
przestępcą, a po drugie nie wiedzą, dokąd on chce ich zaprowadzić.
Spróbuję zagrać adwokata
diabła. W przypadku prawie każdej sprawy śledczej ktoś coś ujawnia i ma jakiś
interes. I w jakimś sensie dziennikarz, mniej lub bardziej, jest narzędziem.
- No tak, ale tutaj są nielegalne
podsłuchy, a dziennikarze są skrzynką przekaźnikową. A przecież musi istnieć
odpowiedzialność za to, co się publikuje.
To co powinni zrobić?
- Przede wszystkim poczekać, aż
dostaną całość, albo nie przyjąć takich zasad.
I drżeć, że przyjmie ktoś inny?
Mówimy o tygodniku, który walczy o życie.
- Niech robią to, co robią, rozumiem,
że z powodów merkantylnych, ale niech nie mówią, że to sprawa wolności słowa i
interesu publicznego. Oni reprezentują tylko własny interes.
Jak pani zareagowała na
solidarycę na okładce?
- To manipulacja i nadużycie. Oni
nie mają do tego prawa. Dlatego że to nie jest żadna wielka obrona wolności
słowa, od kolejnego numeru z nagraniami już nie ma złudzeń. Media zmieniają się
w tym momencie w szantażystę.
Słychać głosy, że to jest jak
afera Watergate.
- No nie.
Bo?
- Nie, bo tam właśnie była staranna
praca dziennikarska.
Poza tym, gdyby przyjąć tę
analogię, to należałoby uznać, że „Wprost” to „Washington Post",
Lisiecki to
Katharine Graham, a Nisztor z Latkowskim to Woodward z Bernsteinem.
- Już abstrahuję od tego, że
Latkowski i Nisztor to są ludzie szemrani. Szczególnie w sposobie zachowania i
biografii. Oni uwiarygodniają tytułem, który nie ma wielkiego szacunku, ale
jest tygodnikiem opinii, czyjąś działalność przestępczą.
Ale - znowu będę adwokatem
diabła - ja Lis, ja Kowalski, ja Malinowski dowiadujemy się, jak rozmawiają ze
sobą politycy. Nie ma to jakiejś
wartości poznawczej?
- Dla mnie nie. Przecież wszyscy
wiedzą, że tak jest.
Wszyscy wiedzą, że Amerykanom
robiliśmy loda przez lata? Cytuję.
- Tb już jest sprawa języka. Wiemy
być może, że dawaliśmy Amerykanom bardzo dużo, nie otrzymując zbyt wiele w
zamian. To się mówiło otwartym tekstem w różnych publikacjach, prawda?
A ta tzw. transakcja między
rządem a szefem banku centralnego?
- To jest bardziej problematyczne.
Tutaj właśnie trzeba by zrobić prawdziwe dziennikarskie śledztwo i dowiedzieć
się, czy był deal, czy to było tylko gdybanie. Oczywiście trzeba zapytać, czy
mądrze jest rozmawiać o takich sprawach w restauracji?
Nie.
- Jest to głupie. Szkodliwe. Czy
to dyskwalifikuje polityków? Do pewnego stopnia.
Co to znaczy do pewnego?
- Świadczy to o ich braku
wyobraźni i ostrożności. Weźmy chociażby Belkę. Jeżeliby się okazało, że
sprzedaje niezależność banku centralnego, to w tym momencie jest to sprawa
odpowiedzialności konstytucyjnej. Jeżeli natomiast okazuje się, że jest
nieostrożny i chlapie...
To się dowiemy, że
niekoniecznie poważny człowiek jest szefem banku centralnego?
- Ale nie ma poważnych ludzi w
polskiej polityce.
W ogóle?
- W ogóle. Belka jest jednym z
najpoważniejszych.
Czyli pani z tych nagrań nie
dowiedziała się niczego nowego o polskich politykach?
- Dowiedziałam się tego, co wiem.
To znaczy, że to wyrośnięci chłopcy, którzy nie mają klasy. I że na pewno jest
to całkiem inne pokolenie niż pokolenie ojców założycieli, czyli Geremek,
Mazowiecki.. .
Chociaż różnie bywało wśród
ojców założycieli.
- Tak.
Z Jackiem Kuroniem można byto
sobie pogadać...
- Jacek klął. Adam Michnik klnie
jak cholera, co zresztą nagrał Gudzowaty. Ale tu nie chodzi tylko o brzydkie
wyrazy. Chodzi o stosunek do rzeczywistości. W tych ostatnich nagraniach
głównie to jest nie- apetyczne.
Pytanie, czy mamy lepszych niż
ci, którzy rządzą, i ci, których akurat nagrano.
- Boję się, że ci z klasą są
raczej już poza polityką lub na jej obrzeżach, tacy jak Olechowski, Hausner,
Cimoszewicz, Kowal, Lewandowski, Rotfeld... A w PSL jest - jak mi się zdaje -
paru rozsądnych, którzy nie daliby się nagrać. Sądzę też, że pewne standardy
trzyma sam premier.
Ktoś powie: „Agnieszka Holland
była w komitecie honorowym Bronisława Komorowskiego, jest kobietą Platformy”.
- Trudno o mnie powiedzieć, że
jestem kobietą Platformy, bo nawet w pana tygodniku nieźle im przyłożyłam.
To może jestem ich kobietą
tylko w lokalu wyborczym, kiedy jestem zdesperowana brakiem alternatywy?
- Tak. To znaczy jestem generalnie
za demokracją liberalną. Czyli za tym, co Platforma ma na swoim sztandarze.
A jaka byłaby demokracja PiS?
- Nieliberalna.
Czyli jaka?
- Nie byłaby w ogóle demokracją.
Myślę, że szczególnie jeszcze po tym wygłodzeniu, bo widzimy, jaki oni mają
garnitur.
Jaki?
- No żadnego właściwie nie mają.
Kuchciński, Hofman... Brudziński jako najbardziej błyskotliwa osoba.
Awangarda.
- Słabiutko.
A jest jakiś Frank Underwood w polskiej polityce?
- (długa cisza) Na miarę Polski...
Macierewicz?
To on zostanie prezydentem?
- Kto wie...
Wystarczająco groteskowe, żeby
wyobrazić sobie jako realne?
- Tak.
Powiedziała pani o serialu „House of Cards”, że to jest wizja polityki szekspirowsko-operowa. A jeśli
popatrzeć na polską politykę w świetle historii podsłuchowej, to jaka tu jest
wizja polityki?
- Nie wiem... Sitcom, Jerry Springer...
Groteskowo-operetkowa?
- Tak. Obie afery - awantura o
„Golgotę Pienie” i podsłuchy - wskazują na słabość państwa. W przypadku
„Golgota Pienie” państwo nie jest w stanie, czy może nie chce, bronić prawa i
podstawowych konstytucyjnych wolności obywatelskich, w tym wolności ekspresji
artystycznej.
W Poznaniu prezydent kojarzony
z PO idzie ręka w rękę z biskupem.
- Do tej fundamentalistycznej
grupy, która właściwie deklaruje, że użyje przemocy, dołącza biskup,
uwiarygodnia ją prezydent miasta, a policja kapituluje.
A dlaczego państwo jest słabe?
- Dlatego że obywatele są słabi.
Dlatego że naruszona została cała tkanka społeczeństwa obywatelskiego, które
zresztą jest atakowane przez grupę fundamentalistyczną, łącznie z episkopatem.
W Polsce cztery miesiące przed
wyborami samorządowymi prezydent miasta ma pójść na starcie z biskupem?
Nierealne.
- Właśnie dlatego to pełzające
zawłaszczanie państwa przez fundamentalistów jest skuteczne, bo politycy
kapitulują. Premier Tusk przed wyborami powiedział
buńczucznie, że nie będzie klęczał
przed księdzem, ale potem jego konserwatyści przystawili mu pistolet i
szantażowali go, że się rozpadnie koalicja, no i z tych kolan nie wstał.
A może Polska taka właśnie
jest? Konserwatywna, w większości prawicowa?
- Prawicowo-konserwatywna jest OK.
Natomiast państwo wyznaniowe to już inna sprawa.
A kiedy konserwatywno-prawicowa
przechodzi w państwo wyznaniowe?
- Kiedy zawłaszcza wszystkie sfery
życia. Coraz więcej przestrzeni się im zostawia. Kiedy państwo kapituluje,
powstaje pustka. Choćby sprawa lekarzy i Deklaracji wiary.
Pani wnioski są w sumie smutne.
Uważa pani, że problem Polski nie zostanie rozwiązany w ten sposób, że X, Y, Z
zastąpi A, B, C, ponieważ kryzys jest o wiele większy, obywatelski, a tutaj
żadnego rozwiązania na pstryknięcie palców nie znajdziemy.
- Nie, dlatego uważam, że to, co
się dzieje w tej sferze, grozi zmianą ustrojową i jest o wiele poważniejsze niż
kryzys polityczny, który powstał wskutek nagrania czołowych polityków rządu.
Jeśli polityka jest zepsuta,
media są zepsute, nie można liczyć na Kościół, a obywatele też nawalają, to
gdzie jest lekarstwo?
- Może kiedy przyjdzie prawdziwe
zagrożenie, to nastąpi mobilizacja.
Musimy jeszcze w tyłek dostać?
- Szczerze mówiąc - tak. Może czas
Platformy się skończył. I jest pytanie, co przyjdzie potem i jak na to
zareaguje społeczeństwo.
Co przyjdzie, to wiemy.
- Wiemy, jak zareagowało
społeczeństwo na dwa lata rządów PiS.
I będzie powtórka?
- Może to jest konieczne, żebyśmy
odświeżyli politykę. Mam tylko taki pomysł: jak już nagrywamy, to nagrywaj my
wszystkich. Ponagrywałabym różne grupy zawodowe. I co byśmy zobaczyli?
Parafrazując Kwaśniewskiego:
nie idźmy tą drogą.
- Tak, ale może trzeba czytać
Gogola, a najmądrzejsze zdanie z Gogola brzmi: „Z kogo się śmiejecie? Z siebie
samych się śmiejecie”.
To jest dobra puenta.
ROZMAWIAŁ TOMASZ LIS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz