sobota, 16 sierpnia 2014

Seks w małym mieście



0 francuską miłość pytały w Pruszkowie, o masturbację w Wołominie, o udawane orgazmy w Skierniewicach. Dwie dziewczyny jeżdżą z kamerą po Mazowszu i rozmawiają z ludźmi o seksie. Pojechałem z nimi.

Jacek Tomczuk

Te filmy są bardzo pozytywne, a lu­dzie na nich otwarci, swobodni. Za długo robię badania i rozma­wiam z Polakami o seksie, żeby uwierzyć, że to cała prawda - śmieje się seksuolog prof. Zbigniew Izdebski po obejrzeniu w intemecie paru odcinków „Seksu w małym mieście” Czterominutowy film powstaje cały dzień. Jego autorki po tygodniach prób wy­pracowały metodologię sondaży. Mają parę zasad: po pierwsze, nigdy nie jeżdżą w nie­dzielę, bo wtedy ludzi można spotkać albo koło kościoła, albo przed monopolowym, gdzie kończą imprezę. - W obu wypadkach rozmowa o seksie jest słaba - śmieją się.
Po drugie, nie mają samochodu, więc wybierają miejscowość, do której moż­na dojechać pociągiem lub autobusem. Po trzecie, miasto musi mieć minimum 10 ty­sięcy mieszkańców, w mniejszych ulice są po prostu puste. - Możemy koczować trzy dni, żeby namówić kogoś, kto zechce nam opowiedzieć o orgazmie albo czy rozmiar członka ma znaczenie - wyliczają. Po czwar­te, trzeba przetrwać falę szyderstw w rodza­ju: „Mam się wypowiedzieć? Daj 50 tysięcy” Od pół roku jeżdżą z kamerą po pod­warszawskich miejscowościach, pro­wadzą badania terenowe. Co czwartek wrzucają sondę do sieci. O francuską mi­łość pytały w Pruszkowie, o masturba­cję w Wołominie, o zdradę w Olecku, o prostytutki w Ełku, a o udawane orgazmy w Skierniewicach. Jadę z nimi. 8.35 rano, pociąg do Siedlec. - Dlaczego Siedlce? By­łyśmy już wszędzie wokół Warszawy - mó­wią dziewczyny. - Zdałyśmy sobie sprawę, że lepiej orientujemy się, jak wygląda życie erotyczne w mitycznym Nowym Jorku niż w "Wyszkowie czy Legionowie.

Nogi na pagony
Pierwszy wyjazd, koniec stycznia. Siostry Dellfma Dellert i Dorota Konarska wsiadły w pociąg do Otwocka. - Bałyśmy się. Cze­go? Wszystkiego. Nie miałam doświadcze­nia dziennikarskiego, nie wiedziałam, jak zadać pytanie, nie miałam pojęcia, czy coś od ludzi wyciągnę. Dorota nie wiedziała, jak obsługiwać kamerę. Z nerwów zaczęłyśmy nagrywać jeszcze w pociągu. W Otwocku 20 stopni mrozu, najpierw zamarzały nam palce, potem szczęki, wreszcie aparat. Nie ma gdzie się schować, żadnej galerii han­dlowej - wspomina Dellfina.
Dorota pracowała w Polsacie, była sze­fową działu promocji. Po 10 latach pracy w mediach wyjechała na Mazury, gdzie jako członek zarządu pracowała w firmie produ­kującej oświetlenie dla dużych obiektów: Stadion Legii, Stadion Narodowy, aquapark w Nowej Zelandii. Dellfina wyjechała z Pol­ski w wieku 24 lat. W Londynie spotkała Thomasa Dellacroix, artystę, stworzyli duet w pracy i życiu. Mieszkali w Paryżu, Sztok­holmie, Barcelonie. - Thomas to w Szwecji legenda, założyciel pierwszego punkowe­go zespołu - mówi. To wtedy przyjęła pseu­donim Dellfma Dellert. Razem zaczęli serię zdjęć „Self Portrait of Others”, w której wcielali się w role słynnych ludzi, insceni­zowali legendarne sytuacje i kadry, przed­stawiając ich bohaterów w innym świetle.
- Byłam Madonną, Marilyn Monroe, Fridą Kahlo, a Thomas - Stalinem, Hitlerem, Che Guevarą... Mieliśmy wielki sukces artystycz­ny, komercyjny i wielką porażkę w związku. Zazdrość, zaborczość - wspomina Dellfina. Po siedmiu latach małżeństwa spakowała walizki i wróciła do Warszawy. Po kilku la­tach rozmów siostry połączyły siły w projek­cie „Seks w małym mieście”.

Fetyszyzm to coś z feminizmem
Dziewczyny ani razu nie używają słowa „feminizm”, ale kiedy rozmawiamy o sek­sie, zawsze schodzi na temat kobiet. – Te pół roku badań w terenie dały nam pew­ność, że równouprawnienie płci, o którym tyle się mówi, to mit. Przynajmniej w sek­sie. Kobietom trudno się przyznać, że mają jakieś potrzeby w łóżku, że mogą czegoś się domagać - mówi Dellfina.
Kiedy kręciły odcinek o udawanych or­gazmach, powtarzały się opinie, że kobie­ta udaje, żeby mężczyzna poczuł się lepiej, żeby mu nie sprawić przykrości, zatrzy­mać go, zbudować z nim stały związek. No dramat, pomyślały. Smutkiem powiało też w odcinku o grze wstępnej. Przed kame­rą staje para po sześćdziesiątce. Mężczy­zna pewny siebie, stwierdza, że 15 minut to optymalny czas na erotyczną rozgrzew­kę. - Żebyś ty chociaż 10 mi kiedykolwiek dał - żona nie może się powstrzymać od komentarza. Inna opowiada, jak robi to jej partner: - Jak najkrócej.
Kobiety nie wiedzą, czy im w ogóle wy­pada mówić publicznie o seksie. Męż­czyźni od razu wchodzą w rolę ekspertów, popisują się.
- Kobieto nie może mówić o swoim do­świadczeniu seksualnym, bo okazałoby się, że w ogóle je ma. Skąd? Miała kilku partnerów? W takich miejscach nie jest to mile widziane. Za to faceci mają do­bre samopoczucie, bo oni rządzą w związ­kach - twierdzi Jacek Wasilewski, socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.
- To takie przechwalanie się. Chłopak, który chodził z dziewczyną, będzie zaklinał się, że miał ją wiele razy, choćby tylko trzy­mali się za rękę. Jej nikt nie uwierzy - mówi Marek, sprzedawca w sklepie w Wołominie .
Zofia, księgowa z Otwocka, śmieje się, że miała duże nieprzyjemności ze swoim „drugim” chłopakiem, który miał jej za złe, że wcześniej się już całowała.
- Czasami miałyśmy poczucie, że w tych miasteczkach w ogóle się nie rozmawia o seksie. Przyjeżdżamy jako obce kobiety z kamerą, zadajemy jedno pytanie i mamy spowiedź życia. Jakby niektóre kobiety tyl­ko na to czekały, chciały wylać z siebie przeszłość. W Olecku trafiłyśmy na kobie­tę, która zaczęła nam opowiadać, jak przez 20 lat była bita, gwałcona i zdradzana - mówi Dorota.

Masturbacja? Od tego rosną włosy na rękach
Pytam Anię, 40-letnią agentkę nieru­chomości z Karczewa, czy seks w małym i dużym mieście czymś się różni: - Nie - nie waha się ani sekundy.
Innego zdania jest seksuolog dr Andrzej Depko. - Potrzeby mamy wszyscy takie same, ale różne możliwości ich zaspokoje­nia. I nie ma co ukrywać, że swoboda za­chowań seksualnych w małym mieście jest ograniczona. Zasada jest prosta: mu­sisz realizować schemat, by nie znaleźć się na językach. Co to oznacza w praktyce? Ze w takich miejscach ludzie mówią jedno, a robią drugie. Przecież nikt nie przyzna się do zdrady czy oglądania pornografii, tyl­ko będzie jeszcze lepiej to ukrywał. Potrzeba odbycia stosunku analnego czy zmiany partnera jest taka sama w Warszawie i Otwocku. Ale w tym drugim miejscu nikt nie przyzna się, że coś takiego popełnił. Zostałby ogłoszony zboczeńcem - mówi. Wśród pacjentów z małych miejscowo­ści Depko widzi gotowość do podjęcia nie­standardowych zachowań. Ale też wie, że podczas ulicznej sondy wyprą się tego pragnienia. Będą kupować kajdanki, ga­dżety erotyczne, ale głośno powiedzą, że to obrzydliwe.
- W Pruszkowie rozmawiałyśmy o seksie oralnym, emerytka do kamery powiedzia­ła, że to skandal. Jednak kiedy wyłączyły­śmy sprzęt, zaczęła opowiadać szczerze, jak wygląda seks w sanatorium, co się dzie­je na wycieczkach emerytów, w klubach seniora, o koleżankach, które nie boją się przygody, o swoich byłych kochankach - wspomina Dellfina. - W Piasecznie py­taliśmy o seks w miejscach publicznych. Kobieta koło czterdziestki zaczęła fantazjo­wać, jak chciałaby kochać się na balkonie Pałacu Kultury i Nauki. Myślimy, fajnie, że w takich miejscowościach można mówić tak pikantnie, z pasją. Wieczorem przysłała e-mail, że jednak nie chce, żeby ją pokazy­wać - dorzuca Dorota.

Orgazm jest jak dobry kebab
- Domówki, ogniska i dysko-błysko - tak Zofia, księgowa z Otwocka, odpowiada na pytanie, gdzie w jej mieście odbywa się ży­cie erotyczne. - W poniedziałek koleżanki omawiały sobotę: która z kim tańczyła, kto jest szmatą, zdzirą, która fałszywą suką, bo chciała odbić chłopaka. Na początku dzien­nym było bicie się dziewczyn o chłopaków. Ani razu nie słyszałam, że jakiś koleś był niefajny, zawsze dziewczyny źle mówiły o dziewczynach.
Seksuolog prof. Zbigniew Izdebski po­prosił studentów, by odwiedzali dyskoteki w małych miastach. - Dyskoteki wyrasta­ją tam na prawdziwą instytucję seksual­ną. Do zbliżeń dochodzi w specjalnie po to
zaprojektowanych lożach, toaletach, oko­licznych samochodach, na parkingach. Z badań wynika, że chodzą tam już gimna­zjaliści - mówi autor raportu „Seksualność Polaków na początku XXI wieku”.
- Takie miejsca mają specyficzną kul­turę. Z jednej strony zanurzone w swojej małomiasteczkowej moralności, tradycji. Z drugiej sąsiedztwo Warszawy sprawia, że przenikają tam wzorce wielkomiejskie, głównie związane z aspiracyjnym spędza­niem czasu, ubiorem - dodaje dr Wasi­lewski. - Proszę zobaczyć, kto przesiaduje w warszawskich centrach handlowych, czę­sto to licealiści z przedmieść i ludzie z pod­warszawskich miejscowości. Aspiracyjność to chęć uczestniczenia w czymś większym, tym czymś może być konsumpcja, zabawa albo kultura.
Na prowincji szybko przechodzą na kon­kretne gadżety: tablety, telefony, ubrania. Wystarczy kilka miesięcy i młodzi wyglą­dają tam samo jak ich rówieśnicy w stolicy. Ale urok stolicy blednie. Wzorce czerpie się dziś głównie z intemetu.
A seks? Też ulega modom? - Z nim jest tak samo jak z innymi trendami - mówi Wasilewski. - Łatwiej kupić wibrator i zaszyć się z nim w sypialni samej, niż na­mówić partnera na wspólną zabawę sado-maso. To wymagałoby otwartości. Małe miasta w ogóle sprzyjają sytuacjom zastępczym.

Seks? Oj, już dawno zapomniałam
Dellfina i Dorota są załamane, stanem wie­dzy o seksie w małych miastach: homo­seksualista to zboczeniec, kamasutra to japoński komiks, mięśnie Kegla są na bar­ku, ewentualnie w odbycie; miłość fran­cuska kojarzy się z wycieczką do Paryża; fetyszysta to „cichy skromny pan”. Więk­szość pytanych wypiera się oglądania pornografii.
- Kiedy pokazałyśmy wibrator, tylko jedna osoba wiedziała, co to jest. I opi­sała to w bardzo okrężny sposób: czy to jest pilot do kierowania bardzo ważnym urządzeniem? - opowiada Dellfina.
- Kurczę, rok temu sama bym nie wie­działa, gdyby ktoś mnie spytał na ulicy - oponuje Dorota. - Jednak wibrator koja­rzył się przez lata z wielkim żylastym peni­sem. Dzisiaj design tak poszedł do przodu, że połowa z nich nie przypomina ludzkich genitaliów.
- Kiedy zaczęłam studiować, nie mia­łam wrażenia, że jestem opóźniona w spra­wach edukacji seksualnej tylko dlatego, że jestem z Otwocka - mówi Zofia. - Wpad­łam na drugim roku, ale dziewczyny z Warszawy też wpadały. Z dzisiejszej per­spektywy wiem, że one częściej decydo­wały się na aborcję i to jest ta różnica. Ja nawet nie brałam tego pod uwagę, nie mó­wiąc o tym, że nie wiedziałabym, jak ją zorganizować.
Nie najlepiej jest też z tolerancją: - Wy­starczy wyjechać 30 kilometrów od wielkiej Warszawy i robi się krucho. Kiedy robiły­śmy materiał o Conchicie Wurst, byłyśmy zdziwione skalą homofobii. 95 proc. lu­dzi mówiło, że to zboczenie, wypowiedzi aż tryskały agresją - wspominają autorki „Seksu w małym mieście”.
Za to zachwyca je język Polaków i ich skojarzenia. Penis to konfabulus, lacha, śmigło, pento; pochwa: waciocha, buła, pipka; seks - młócka; gra wstępna - ten-teges; pozycja od tyłu: zajść od zakrystii.
Kiedy dojeżdżamy do Siedlec, okazuje się, że nie zabrały kabla łączącego mikrofon z kamerą. - Czasami czujemy się jak Brid­get Jones, która próbuje coś powiedzieć przed kamerą. Ale uczymy się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz