MARIUSZ STANISZEWSKI: Pani
nazwisko pojawia się jako nazwisko kandydatki PiS na prezydenta.
PROF.
JADWIGA STANISZKIS: Pierwszy raz to słyszę. Raczej mówi się o prof. Zycie Gilowskiej. Z pewnością byłaby lepszym kandydatem niż
prof. Piotr Gliński - jest kobietą, jest waleczna, dużo się
nauczyła w Radzie Polityki Pieniężnej. Jeśli tylko na kandydowanie pozwoliłby
jej stan zdrowia, to miałaby duże szanse.
Pani władza
nie pociąga?
Nie. Moją ambicją jest jak
najwięcej zrozumieć i przekazać tę wiedzę. A ponieważ ciągle zajmuję się
analizowaniem władzy, zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo i jest iluzoryczna
i ograniczona. Umiem ją opisywać, ale nie potrafię wziąć odpowiedzialności za
finalny wybór strategii. Poza tym nie umiem współpracować z ludźmi i nie jestem
lojalna wobec żadnego układu. Nigdy władza nie była czymś, o czym myślałam.
Chociaż wielokrotnie miałam tego typu sugestie ze strony wpływowych, choć
niezbyt licznych środowisk. Jedyną moją zaletą w polityce byłaby zdolność do
odbijania się od dna, ale reszta mnie dyskwalifikuje.
A czy ktoś
jest w stanie dziś wygrać z Bronisławem Komorowskim?
Gdyby grać poważnie, to każdy
mógłby z nim wygrać.
Co to znaczy
„grać poważnie"?
Wykorzystać wiedzę o nim. Skompromitować
typ popularności wynikający z braku realnego
działania. Gołosłowność. Pastiszowe podszywanie się pod ludzi rozpoznawalnych
z historii - choćby Piłsudskiego, którym Komorowski nie jest. Jak na ten
trudny okres, w którym jest Polska, jest on złym prezydentem. Nie sprzeciwił
się w żaden sposób rządom Tuska, które pogłębiły nasze problemy, zużywając i
tak nikłe rezerwy, niszcząc mechanizmy samoregulacyjne, m.in. OFE. Dlatego
walka z Komorowskim nie jest trudna. Gilowska, która ma doświadczenie i odwagę,
byłaby w stanie wygrać.
Wiele
wskazuje na to, że stan jej zdrowia nie pozwoli jej na start w wyborach.
Może chodzić tylko o wygraną.
Nawet będąc ciężko chorym, można się zmobilizować.
Jednak mówi pani o pokonaniu kogoś, kto ciągle cieszy się
ogromnym poparciem.
Ponieważ nie można go wpisać w
żaden z obecnych problemów. To jest jednak popularność iluzoryczna i mogę sobie
wyobrazić przeprowadzenie wygranej kampanii przeciwko niemu.
A może Polacy chcą takiego bezbarwnego, nijakiego
prezydenta?
On nie jest bezbarwny. On
wystylizował się na kogoś, kim nie jest. Ten styl jest przestarzały i nie
odpowiada na obecne wyzwania. Oczywiście Polacy najbardziej darzą poparciem
tych, którzy trzymają się z dala od polityki, bo społeczeństwo ma bardzo
negatywny do niej stosunek. 92 proc. młodych
ludzi uważa, że polska polityka to tylko resentymenty, egoizm oraz służenie własnym interesom i
ambicjom. W takiej sytuacji nieobecność w niej staje się pancerzem chroniącym
przed krytyką, ale Polska potrzebuje czegoś innego.
Czego?
Musimy wymyślić się na nowo. Syn
mojej znajomej, mimo że ma dobre perspektywy, postanowił wyemigrować, bo
uznał, iż Polska jest trywialna. To określenie niesprawiedliwe. Po pierwsze,
za krytyką powinna iść chęć zmiany, a nie uciekania, a po drugie, Polska jest
pasjonującym miejscem dlatego, że zawsze mijała się o fazę z historią Zachodu.
Pod koniec XV w., w XVI w. i na początku XVII w. nasze państwo miało strukturę
sieciową - łączyło różne narody, kultury i wyznania. Centrum było pozornie
słabe, ale osiągało swoje cele, bo miało wsparcie
społeczeństwa politycznego, czyli stanu szlacheckiego kierującego się honorem.
Ówczesna Rzeczpospolita była koordynowana tak, jak dziś koordynowana jest
Europa. Kiedy próbowano wzmocnić centrum i włączyć inne stany, rozbito tę
strukturę społeczeństwa politycznego, ale nie stworzono już nowego silnego
państwa, bo w tej części kontynentu było to niemożliwe. Dziś próbujemy budować
państwo ignorujące te sieciowe powiązania i sojusze, które istnieją w Europie
ponad naszymi głowami. Przykładem może być porozumienie Niemcy - Rosja. Żeby
dobrze rządzić Polską, trzeba na nowo odkryć historię i tożsamość. Bardzo chłodnym
okiem spojrzeć na siebie. Dlatego tak krytykuję Tuska i uważam go za prostaka.
On tego nie rozumie, mimo że jest historykiem. Takiej wyobraźni nie posiada
też Jan Krzysztof Bielecki.
Pani mówi o ideach, a młodzi ludzie żyją tu i teraz.
Tu i teraz w okresie komunizmu
wydawało się groźniejsze. Nie było demokracji i alternatyw. Ludzie mojego
pokroju i mojej biografii mieli do wyboru albo się dostosować, znając tego
koszty, albo stawiać opór. Dziś młodych ludzi wykańczają obecność alternatyw i
oczekiwanie, że demokracja za nich wszystko załatwi. Także pewna miękkość,
przez którą nie traktują trudności jako wyzwania. W moim pokoleniu opór
wynikał też z walki z nudą, jaką był totalitaryzm, bo pełna kontrola niszczyła
też samą władzę. To nie były jednak takie ekscesy kulturalne § jak dziś a la Klata, ale próba budowania ! czegoś naprawdę.
Rozumiem uniki, jakie e stosuje młode pokolenie. Ma wykręty i alternatywy,
takie jak właśnie emigracja, ale to jest dla Polski zabójcze. Ludzie nie
wierzą dziś bowiem w nic więcej niż tylko w indywidualne strategie. Niemal
wszyscy dostrzegają, że na transformacji zyskała większość społeczeństwa, ale
jako jednostki. Odbyło się to jednak kosztem dekapitalizacji infrastruktury,
standardów publicznych we wszystkich dziedzinach. Polska jako państwo na tym
traci. Ludzie to doskonale wiedzą, nie czują się winni, co najwyżej
zakłopotani, ale nie wierzą już w możliwość zmiany.
Dzisiaj wystarczy 200 zł, by kupić bilet do Londynu i
znaleźć się w innym świecie.
Gdy byłam młoda, kilka razy
przyjeżdżałam do Londynu i dostawałam propozycje, by zostać. Ani przez chwilę
o tym jednak nie myślałam. Miałam poczucie, że skoro wydaje mi się, iż
rozumiem, na czym polegają problemy w Polsce,
to mam obowiązek dążyć do zmian. Wiedziałam, że to właśnie powinno dodawać mi
energii. Takich ludzi w środowiskach inteligenckich były setki. Nie wiem, czy
to jest kwestia wychowania, czy odporności psychicznej, ale dzisiejsi młodzi
ludzie nie potrafią wymyślić w Polsce swojej roli.
Nie widzą niczego pasjonującego w
próbie wykorzystywania tlącego się jeszcze naszego dziedzictwa kulturowego, by
stworzyć państwo zdolne do stawienia czoła wyzwaniom swoim i świata. A więc ta
banalność nie jest w rzeczywistości tylko w ludziach. A właśnie od braku odwagi
spojrzenia na siebie surowym okiem zaczyna się upadek. Dlatego sądzę, że jesteśmy
- jako Polska - w fazie schyłkowej.
To władza swoją nieodpowiedzialnością zdemoralizowała
społeczeństwo.
Nieodpowiedzialnością też, ale
również sposobem zarządzania. Z jednej strony ekipa Tuska stosowała zarządzanie
strachem, a z drugiej argumentem była słabość - Polska nie może niczego osiągnąć
w Europie, bo nie ma wystarczającej siły i jest skrępowana unijnymi regułami. Z
kolei opozycja z powodu partyjniactwa stworzyła wielki front przeciętności. I
w tej sytuacji nasuwa się pytanie, czy po ewentualnej wygranej sprosta obecnym
wymaganiom. Nie chodzi o to, czy wystarczy jej odwagi, ale czy będzie miała
dość wiedzy i wyobraźni, która pozwoli jej przeskoczyć to mijanie się o jedną
fazę.
A może to jest taki moment, że władzę powinni przejąć
40-latkowie? Może tylko taki człowiek będzie w stanie pokonać Komorowskiego?
Jako kandydata widziałabym Annę
Streżyńską - ma energię i wiedzę o tym, że deregulacja (czyli więcej wolności)
oznacza też sprawiedliwość. Albo Krzysztofa Szczerskiego - zanim się jeszcze
nie zdemoralizował stażem partyjnym. Tylko Komorowski ma atut w postaci pewnego
prostactwa. On nie rozumie złożoności sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Do
tego dochodzą rubaszność i odporność, którą musiał wyrobić w sobie przez lata
upokorzeń, gdy znajdował się w drugim czy trzecim szeregu. I dlatego w tym
starciu Szczerski mógłby przegrać. Mogłoby mu nie pomóc, że jest sto razy
inteligentniejszy, rozumie Polskę i Europę. Poza tym nie jest postrzegany
przez Kaczyńskiego jako dostatecznie lojalny.
Może Andrzej Duda?
Nie, on jest beznadziejny. A
Jarosławowi i Kaczyńskiemu się nie chce, choć w po. przednich
wyborach mógł wygrać. Wówczas uważał jednak jeszcze, że polityka jest niczym
wobec jego osobistej tragedii.
Przeszkodził mu konflikt w sztabie wyborczym.
W PiS moim zdaniem jest blokada
środowisk, które nie chcą dopuścić Kaczyńskiego do władzy, a są na tyle
blisko, że mogą to robić. Zawsze w ostatniej chwili coś się wydarza.
Kaczyński jest zdolny do wystawienia kandydata, który
miałby szansę wygrać, a przez to stworzyć alternatywny wobec niego ośrodek
władzy w PiS?
Gdyby startowała Gilowska, nie
tworzyłaby konkurencyjnego ośrodka. A z
młodymi jest taki problem, że irytuje ich partyjniactwo. Oni musieliby przebić
się przez aparat partyjny, który wcale nie jest zainteresowany ich promowaniem.
Jednak głównym problemem PiS jest to, że nie wykorzystuje swojego zaplecza
intelektualnego. On organizuje naprawdę świetne konferencje „Polska - Wielki
Projekt", jest środowisko Instytutu
Sobieskiego i wiele pism, które poruszają kluczowe problemy, ale nic z tej
wiedzy nie przebija się do retoryki partii. I gdyby powstał alternatywny
ośrodek prezydencki, być może umiałby spożytkować tę wiedzę. Niekorzystanie z
tych zasobów jest porażającym błędem. Proszę zwrócić uwagę, że Kaczyński świetnie
diagnozuje stan państwa, ale wybiera złe drogi naprawy. Centralizacja nie jest
dziś rozwiązaniem. Nie usłyszeliśmy deklaracji, że PiS odpartyjni państwo. Że
zachowa się inaczej niż Platforma. A właśnie to upartyjnienie jest genezą
powstania patologii, choćby tych, jakie ujawniły słynne taśmy. Gdybym była na
jego miejscu, starałabym się utworzyć system, który byłby oparty na
samoregulacji poprzez sfery wolności. Tak się współcześnie zarządza państwem,
bo nie można wszystkiego regulować. Silne państwo to dziś przede wszystkim
koordynowanie. Kaczyński to wie, ale uważa, że inni nie będą potrafili tego
realizować, więc wszystko trzeba
wziąć w garść. Trzeba wziąć za
gardło, by wymusić sprawiedliwość.
Pani mówi ciągle o ludziach po sześćdziesiątce czy
siedemdziesiątce, którym młodzi już nie ufają.
Oczekiwałabym od liderów
deklaracji, że odsuną się, by wpuścić młodszych. Wtedy będzie miejsce dla
Szczerskiego, Konrada Szymańskiego i wielu innych, którzy są na orbicie PiS. Na
dalszy plan zostałyby wtedy odsunięte te
wszystkie gamonie, które oczywiście są
wierne, ale wystarcza im to, co jest. Tylko w ten sposób można skończyć z
sytuacją, w której aparat trzyma za gardło partyjnych liderów i uzależnia ich
od siebie.
To chyba wizja utopijna. Trudno wyobrazić sobie, by aparat
partyjny, który od siedmiu lat czeka na stanowiska, nagle powiedział: „Dobra,
ustępujemy pola”.
To jest właśnie
dramat. Oczywiście ta grupa nieudaczników nie ma innej alternatywy, nie umie
inaczej zarabiać pieniędzy. Kaczyński nimi gardzi, ale jednocześnie opiera się
na nich. Teraz jednak pojawia się szansa, by rozwiązywanie konfliktów i sposób
zarządzania państwem przenieść na inny poziom. Poszerzać sfery wolności i w ten
sposób zapewniać sprawiedliwość. Bo te dwie wartości nie stoją w sprzeczności,
jak to jest w retoryce PiS.
Nie uważa pani, że bardziej prawdopodobne jest jednak
zwycięstwo opcji prof. Piotra Glińskiego, który
bezboleśnie przegra?
Bardzo możliwe, jeśli zdecyduje
się sam Gliński. Jednak kluczowe jest oddawanie państwa ludziom innej generacji.
Pokazanie, że można przejść na wyższy poziom poprzez przedefiniowanie
problemów. Proszę zwrócić uwagę, że 26 sierpnia w Mińsku będzie spotkanie Van Rompuya z przywódcami Białorusi, Ukrainy i Rosji. Jeśli
wtedy uda się przedefiniować konflikt i stworzyć strefę dwóch systemów, gdzie
Ukraina (a w dalszej perspektywie Białoruś) będzie jednocześnie współpracować
z Rosją i Unią Europejską (w strefie wolnego handlu z UE i strefie bezcłowej
wokół Rosji), to będzie to przełom. Rosja przestanie się bać izolacji.
Oznaczałoby to być może koniec konfliktu i pokazałoby, że jeśli nie da się
rozwiązać konfliktu na jednym poziomie, to trzeba przejść na wyższy.
To chyba zbyt daleka paralela do kwestii konieczności
zmiany pokoleniowej w Polsce.
To nie jest paralela, to sposób
rozwiązywania konfliktów. Jeśli tego nie zrobimy, to nadal będziemy kolonią w
sensie eksploatacji naszych najcenniejszych zasobów, czyli siły roboczej.
I pokochała Kaczyńskich co widać mimo usilnego ukrywania od czasu do czasu tego:PHahaha!!!!
OdpowiedzUsuń