Zgłosiłem się do
filmu o poprawczaku, w którym chłopacy opowiadają swoje historie. Tam jest kawałek mojego życia. Jeździmy z nim po gimnazjach
Piotr Nesterowicz
Artur. Łabędź z kartonowych
modułów
Wszystko się skończyło, kiedy wróciliśmy z mamą z przedszkola. W ogródku przed blokiem siedziało dwóch panów i pili piwo. Weszliśmy do domu, mama zaraz zeszła na dół, po chwili wróciła do mieszkania z tym panem. Obaj z bratem przerażeni wyglądaliśmy z pokoju. Był łysy, umięśniony i wytatuowany od stóp do głów. Następnego dnia wrócił. Wtedy po raz pierwszy widziałem mamę pijaną. Miałem sześć lat.
Później przyszła Wigilia. Tata przyjechał autem z prezentami, widziałem, jak wchodzi do domu i staje w przedpokoju, tuż za drzwiami. Kolacja niezrobiona, mama pijana z tamtym. Tato puścił torby, z tymi zakupami i prezentami, powiedział, że to pierdoli, obrócił się i wyszedł. Następnego dnia wrócił, ale mama powiedziała, że go nie kocha, że chce być z tym panem. Ojciec w szoku, my płakaliśmy, a ona była pijana.
Do tego momentu moja rodzina była 2xC, Cała i Cudowna. Tata odnawiał antyki, w domu nie było alkoholu, nie słyszałem kłótni, nie byłem bity, nikt mnie nie wyzywał. Jak ten pan się wprowadził, nawet jedzenia nie było, mama cały czas nachlana, wstawała nachlana, kładła się nachlana, wstawała i znowu, nie pamiętam, żeby była trzeźwa, aż dostała padaczki od tego chlania. Jak była na alkoholu, to nie chciała jeść, ten pan rzucał talerzami po ścianach, raz przywalił jej w nos i cały połamał.
Tata przychodził do nas co tydzień, brał za ręce, szliśmy do McDonalda i na lody. Troszczył się o nas. Wiedział, co się dzieje w domu, my nie chcieliśmy wracać, płakaliśmy, więc trzymał nas po dwa, trzy dni, aż przychodziła mama. Potem z bratem siedzieliśmy w pokoju i marzyliśmy, żeby ojciec przyszedł i nas zabrał już na stałe. Kiedy ten pan odszedł i wrócił tato, myślałem, że będzie jak dawniej, ale on jej nie zapomniał, że go zdradzała. Nawet z moim ojcem chrzestnym, najlepszym kolegą taty: raz dała mu dupy, żeby nas zawiózł na widzenie do taty, który siedział za jazdę na rowerze po pijanemu. Tato nie wybaczył ani jej, ani sobie, i sam zaczął pić.
(Dokumentacja nieletniego, 2012) ...24 czerwca, w sklepie komputerowym kradnie 4395 złotych; 3 lipca wyrywa portfel z 170 złotymi; 5 lipca kradnie telefon komórkowy, potem dwa następne; 13 sierpnia włamuje się i kradnie wkrętarki i piłę ręczną za 500 złotych; 29 września wyrywa kobiecie z ręki torebkę z telefonem, okularami, dokumentami i 260 złotymi, po chwili napada na inną, bije ją po głowie, uderza metalową rurą i zabiera torebkę...
Wszystko się skończyło, kiedy wróciliśmy z mamą z przedszkola. W ogródku przed blokiem siedziało dwóch panów i pili piwo. Weszliśmy do domu, mama zaraz zeszła na dół, po chwili wróciła do mieszkania z tym panem. Obaj z bratem przerażeni wyglądaliśmy z pokoju. Był łysy, umięśniony i wytatuowany od stóp do głów. Następnego dnia wrócił. Wtedy po raz pierwszy widziałem mamę pijaną. Miałem sześć lat.
Później przyszła Wigilia. Tata przyjechał autem z prezentami, widziałem, jak wchodzi do domu i staje w przedpokoju, tuż za drzwiami. Kolacja niezrobiona, mama pijana z tamtym. Tato puścił torby, z tymi zakupami i prezentami, powiedział, że to pierdoli, obrócił się i wyszedł. Następnego dnia wrócił, ale mama powiedziała, że go nie kocha, że chce być z tym panem. Ojciec w szoku, my płakaliśmy, a ona była pijana.
Do tego momentu moja rodzina była 2xC, Cała i Cudowna. Tata odnawiał antyki, w domu nie było alkoholu, nie słyszałem kłótni, nie byłem bity, nikt mnie nie wyzywał. Jak ten pan się wprowadził, nawet jedzenia nie było, mama cały czas nachlana, wstawała nachlana, kładła się nachlana, wstawała i znowu, nie pamiętam, żeby była trzeźwa, aż dostała padaczki od tego chlania. Jak była na alkoholu, to nie chciała jeść, ten pan rzucał talerzami po ścianach, raz przywalił jej w nos i cały połamał.
Tata przychodził do nas co tydzień, brał za ręce, szliśmy do McDonalda i na lody. Troszczył się o nas. Wiedział, co się dzieje w domu, my nie chcieliśmy wracać, płakaliśmy, więc trzymał nas po dwa, trzy dni, aż przychodziła mama. Potem z bratem siedzieliśmy w pokoju i marzyliśmy, żeby ojciec przyszedł i nas zabrał już na stałe. Kiedy ten pan odszedł i wrócił tato, myślałem, że będzie jak dawniej, ale on jej nie zapomniał, że go zdradzała. Nawet z moim ojcem chrzestnym, najlepszym kolegą taty: raz dała mu dupy, żeby nas zawiózł na widzenie do taty, który siedział za jazdę na rowerze po pijanemu. Tato nie wybaczył ani jej, ani sobie, i sam zaczął pić.
(Dokumentacja nieletniego, 2012) ...24 czerwca, w sklepie komputerowym kradnie 4395 złotych; 3 lipca wyrywa portfel z 170 złotymi; 5 lipca kradnie telefon komórkowy, potem dwa następne; 13 sierpnia włamuje się i kradnie wkrętarki i piłę ręczną za 500 złotych; 29 września wyrywa kobiecie z ręki torebkę z telefonem, okularami, dokumentami i 260 złotymi, po chwili napada na inną, bije ją po głowie, uderza metalową rurą i zabiera torebkę...
To ten pan zabrał mnie na pierwszą kradzież. Poszliśmy na trakcję, z kumplem kradł przewody. Ten kumpel wszedł na słup z sekatorem, źle złapał drut, spadł z nim na ziemię, prąd go poraził i umarł. My uciekliśmy. Potem zabrał mnie do ciotki, bo całą naszą rodzinę znał. Pił z nią, a mnie powiedział, żebym ukradł portfel. I ukradłem. Masakra, że swoją ciocię okradłem.
Z tym nożem to miałem może siedem lat. Był wieczór, szliśmy z tym panem ulicą, przechodził gościu, dobrze ubrany, taki po czterdziestce, z torbami w rękach. Wszedł do bramy, my podeszliśmy za nim, ten pan podleciał do gościa, wyciągnął nóż i mówi, żeby dawał pieniądze. Tamten nie chciał, no i go chlasnął dwa razy, tu w bok, gościu momentalnie zjechał, puścił reklamówki, które trzymał w rękach. Napadnięty był prawie sąsiadem, mieszkał kilka bloków od nas. Jak ten pan to zrobił, to byłem w szoku, nie wiedziałem, co się dzieje, popłakałem się. Potem napadnięty śnił mi się po nocach, ale z czasem przeszło, przyzwyczaiłem się.
Jak mnie do domu dziecka zabrali, to już normalnie kradłem. Miałem całą stertę spraw o kradzieże, same telefony zajmowały pół stołu przed sędziną. Szedłem ulicą, patrzyłem, jest sklep, kobieta na zapleczu, otwierałem drzwi, łapałem, co było pod ręką, jakieś rzeczy albo forsę z kasy, i uciekałem. To był taki spontan, na żywca.
Tamtą kobietę, wtedy 13 lat miałem, zobaczyliśmy koło marketu. Szarpnęliśmy za torebkę, ona nie chciała puścić. Zaczęliśmy ją kopać, tak zawzięcie trzymała, nie chciała oddać, więc musieliśmy ją skopać, w końcu puściła, w środku były klucze od auta i 200 złotych. Dwa bloki dalej zobaczyliśmy drugą, szła z futrami w ręce, z marynarkami na wieszakach. Ja zaraz chwyciłem bejsbola, taki kołek z ziemi wyrwałem, podbiegłem do niej i z dzwona w twarz, bez pytania, od razu. Wyrzutów sumienia nie miałem.
(Dokumentacja nieletniego, 2012) Stopień demoralizacji ocenia się jako znaczny. Przewiduje się, iż z uwagi na niedojrzałość społeczno-emocjonalną, skłonność do zachowań gwałtownych, impulsywnych, niską refleksyjność, skłonność do ulegania negatywnym wpływom otoczenia, niską motywację do korygowania nieprawidłowych zachowań proces resocjalizacji nieletniego może przebiegać z zakłóceniami.
Mama była ładną wysoką blondynką, a teraz jest spuchnięta jak żul, nos połamany, pije cały czas, masakra, nie da się porównać do tego, jak wyglądała kiedyś. Nie mam z nią kontaktu od dwóch lat. I nie chcę. Raz przyszła najebana na moją sprawę, jak miałem 13 lat. Sędzina zapytała, czy chcę wrócić do domu, ja spojrzałem na najebaną mamę i powiedziałem, że nie chcę, bo pamiętałem, co mi raz powiedziała. Wszedłem wtedy do domu, właśnie się z jakimś gościem ruchała, i zaczęła do mnie krzyczeć: spierdalaj, skurwysynie, gdybym wiedziała, że takiego syna będę miała, tobym go w pizdę utopiła. A ja po niej sprzątałem, kiedy w domu poroniła. Przyjechało pogotowie, potem wszystkie resztki zbierałem, pięć razy podłogę myłem.
A i tak na następną rozprawę zrobiłem dla niej łabędzia z kartonowych modułów, kilkadziesiąt ich tam było, bardzo trudne. Chciałem pokazać, że jest dla mnie ważna, ale ona nie przyjechała, kopnąłem tego ptaka, rozpadł się na kawałki koło ławki. Mam ją w dupie. Nigdy jej nie wybaczę, gdyby nie ona, nie siedziałbym w poprawczaku, skończyłbym szkołę, bym nie chlał ani nie ćpał.
Tata pije. Teraz to jest nałóg, chla, chociaż ma zniszczoną wątrobę i jest ciężko chory. On nie może sobie wybaczyć, że na to wszystko pozwolił. Kocham go. Bardzo. Wszystko bym dla niego zrobił. Mam z nim kontakt, chociaż on od pewnego czasu nie dzwoni, a ja nie mam do niego numeru. Patrzę na tatę i mi się płakać chce. Miał wszystko i nagle nie ma nic, całe życie zapierdalał, miał dobrą rodzinę i przez tę pizdę nie ma nic.
(Dokumentacja nieletniego, 2014) Udział wychowanka w procesie resocjalizacji należy uznać za nieodpowiedni. Wielokrotnie był karany dyscyplinarnie za odmowę wykonywania poleceń, za bicie innego wychowanka, posługiwanie się wulgaryzmami, palenie papierosów w szkole. Został umieszczony w izbie przejściowej za bójkę z wychowankami. Nie ma wsparcia ze strony rodziny, która nie utrzymuje kontaktów z synem.
Wyjdę za trzy, cztery lata. Ulica to moje życie. 10 lat byłem na niej, piłem, brałem narkotyki, to dlaczego teraz miałbym się zmienić? Zawsze byłem dobry, miałem pieniądze, miałem narkotyki, rządziłem na ulicy, 13-latek, a 18-latki się mnie słuchały. Podobnie jak tu w zakładzie, chociaż mam 16 lat, siedzę z tymi, co mają 20. Bo pokazałem, że jestem dobrym chłopakiem, nie robię z mordy dupy, sztywno się trzymam z chłopakami, cisnę z policją, cisnę z prawem. Trzymam się z najlepszymi, z tymi, którzy rządzą, siedzę z nimi, nie jak inni na frajerskich ławkach.
Jedyne, co tu lubię, to pracować w drewnie. Kiedyś ojciec zabierał mnie do warsztatu, patrzyłem, jak odnawiał antyki, sam coś zbijałem, wszystkie mu gwoździe marnowałem, wbijałem je wszędzie. On kochał drewno i ja kocham drewno. Zrobię kurs czeladnika. Jasne, że teraz nie chcę pracować, ale przyjdzie czas, że będę miał kobietę i dziecko. Wtedy się zmienię. Dla nich rzucę to wszystko, na pewno nie będę chlał, brał, nie pójdę siedzieć. Dam dzieciom to, czego ja nie miałem. Nie będę ich bił, w życiu. Biję innych, ale oni są obcy, nieważni, rodzina to co innego.
A na razie wrócę na ulicę, bo teraz nie chcę się zmienić. Jest mi dobrze.
Jacek. Napięcie mam w sobie
Ostatnio byłem u nich na przepustce, wszystko w porządku, dom zadbany, ojczym jest konkretny, rodzinka ekstra, mama w porządku. Nawet się dziwię, że się na mnie nie wypięła, chociaż kiedyś to ona z ojczymem dali mi popalić.
Miałem cztery lata, kiedy rodzice się rozwiedli. Z mamą i ojczymem żyłoby się dobrze, tyle że ona trochę piła, on też trochę, czyli w sumie dużo. Najpierw podnosili głos, potem się wyzywali, aż jedno uderzało drugie, aż policja przyjeżdżała. Ja też dostawałem, na przykład za to, że schowałem zeszyty w szafce na parterze. Sąsiadka przyniosła je na górę, a tam same jedynki. Obrywałem mocno, dzięki temu dzisiaj jestem taki wytrzymały. Ale dawałem radę.
Ostatnio na przepustce z mamą pogadałem, z ojczymem zawieźliśmy siostrę na kurs tańca, potem odwiedziłem paru koleżków, ale w domu normalnie spałem. Co kiedyś nie zdarzało mi się często, bo denerwowało mnie, że rodzice wciąż biegali za mną. Raz mama zamknęła mnie i powiedziała, że jak chcę, to mogę sobie z okna skoczyć. A my mieszkaliśmy na drugim piętrze. Nad nami był strych, w łazience w suficie tylko płyty gipsowe. Postawiłem stołek na sedes, w gipsie rozwaliłem dziurę - później musiałem kupić nowe płyty - wylazłem na strych i do kolegi na imprezę. Ojczym dzwonił na policję, żeby zgłosić, ale nie włam do domu, tylko wyłam. Jednak policja do wyłamu nie przyjechała.
Ojciec, ten rodzony, znalazł mnie na Naszej Klasie, jak miałem 14 lat. Przyjechał z koleżką samochodem pod naszą bramę, wyszedł do mnie. Zaczęliśmy gadać, dał mi stówę. Pomyślałem, że super, mam stówę. On wsiadł i odjechał, ja wróciłem do koleżków, poszliśmy zajarać. Drugi raz, trzeci zaprosił mnie do siebie, potem na wakacje i wtedy nakręcił mnie, żebym u niego zamieszkał. Przeprowadziłem się do niego, ale po roku uciekłem. Bo okazał się pałą. Niby się o mnie starał, żebym był u niego, a jak co do czego przyszło, to go nie było, a macocha dziwna dla mnie była, jakaś taka obojętna. On ciągle siedział w pracy, nie odczuwałem jego obecności i miłości. Nawet dobrze, że teraz nie mam z nim kontaktu. Wydaje mi się, że przez niego miałem problemy z prawem, bo chociaż wcześniej były kłopoty, na dobre zaczęło się, kiedy pojechałem do niego. Po co mnie tam ściągnął, skoro potem czasu dla mnie w ogóle nie miał?
(Dokumentacja nieletniego, 2012) ...11 sierpnia wyłamuje drzwi do garażu, wyciąga motor Suzuki, który uszkadza i porzuca na podwórku; 15 sierpnia podbiega od tyłu do kobiety, wyszarpuje torebkę z portfelem i komórką; to samo powtarza 18 sierpnia, zgarnia 460 złotych; 8 listopada kradnie piłę elektryczną wartą 400 złotych, sprzedaje ją za 45...
Serce bije mocniej. Jest fajnie, jest adrenalina. Czujesz, że jesteś inny, szybszy, sprawniejszy, sprytniejszy. Strachu nie ma. Wyrzutów sumienia też nie.
Zawsze kradłem. W podstawówce z kurtek i plecaków drobne pieniądze i telefony, a ze sklepów słodycze i chipsy. Zrywałem paczki z haczyków i w nogi. Chipsy tylko dla żetonów, uciekałem za róg, wszystko wysypywałem i zabierałem żeton, potem w szkole grałem albo się zamieniałem. Pierwszy poważny przypał, czyli że mnie złapali, miałem za czerwonego ścigacza. Podpatrzyłem suzuki, wyprowadziłem je z garażu na zewnątrz, oparłem o ścianę, zamknąłem drzwi, nie wiem właściwie po co, i poszedłem. Tyle że nie umiałem motoru poprowadzić, bo pijany byłem, miałem chyba 3 promile we krwi. Na mostku przechylił się i przyparł mnie do barierki. Było jeszcze wcześnie, zobaczyła mnie koleżanka mamy, zapytała, co ja robię, a ja ją, czy nie widzi, że motor pożyczam.
Z pojazdami nie miałem farta. Raz trafiłem otwartego volkswagena polo. Nie mogłem uwierzyć swojemu szczęściu. Adrenalina mi podjechała, przejechałem dwieście metrów i stanąłem. Zaczął dymić, więc zostawiłem go na środku ulicy. Potem dowiedziałem się, że jednemu ze starszaków ktoś chciał samochód ukraść, ale zostawił na ulicy, bo półośka się zerwała. Dorwali mnie, ale pomotałem jakoś sianko, zwróciłem i przeprosiłem. Wtedy zacząłem robić dla tych starszaków. Jechałem z jednym typem, wbiegałem do sklepu, zgarniałem z wieszaków, ile mogłem unieść, na ulicę, do bagażnika i odjeżdżaliśmy. Albo pokazywał mi, te i te okna, szedłem wieczorem i szyby biłem. Jak robiłem z nimi, to żadnego przypału nie miałem, a pieniędzy tyle, że na wszystko by starczyło. A i tak nic sobie nie kupowałem, wydawałem na trawkę, na maszyny hazardowe. Ja nie jestem pazerny na pieniądze, ale lubię mieć ich dużo. Jak trzeba, to pożyczę, dam. Kiedyś wszedłem do sklepu, zobaczyłem żula, kupował piwo, to mu kupiłem całą zgrzewkę i jeszcze gotówkę dorzuciłem.
Gdybym tylko z nimi trzymał, tobym tutaj nie trafił, pewnie byłbym już ustawiony, miałbym swoje mieszkanie. Ale chciałem więcej, więc robiłem sam. Czasami bez głowy. Ostatni duży przypał był, jak typkowi zabrałem telefon i portfel, w środku karty, wypłaciłem pięć stów z bankomatu, wtedy wjechała policja.
(Dokumentacja nieletniego, 2013) Zakłóca przebieg zajęć, nie pracuje na lekcjach. Wobec wychowanków młodszych, słabszych próbuje dominować, prowokuje konflikty, stosuje zachowania przemocowe. Proces resocjalizacji ulega poważnemu zakłóceniu - nie wraca do zakładu w wyznaczonym terminie z przepustki, przebywając poza zakładem, popełnia czyn karalny.
Na ostatniej przepustce ukradłem telefon, bo mój się rozładował. W najbliższej szkole zgarnąłem z plecaków dwa telefony, chociaż mogłem i 15, ale nie chciałem, bo przecież tylko potrzebowałem zadzwonić. Zgarnęli mnie tego samego dnia i potem na komisariacie sprawdzali te telefony. Nie były zgłoszone. Wtedy sam im powiedziałem, żeby poszukali w nich numerów do mamy, taty, kogoś takiego. Niby sam się wsypałem, ale po prostu chciałem, żeby telefony oddali tamtym dzieciakom, bo ja już ich nie potrzebowałem. Pierwszy raz się chyba przyznałem...
Kiedy stąd wyjdę, nie mam zamiaru do tego wracać. Wiem, że sobie poradzę bez kradzieży, już przestałem, te telefony na przepustce się nie liczą, przecież nie ukradłem ich dla pieniędzy, po prostu musiałem zadzwonić. Ale jak byłem u siebie, to nic nie zwinąłem.
Rzucę to, bo jakbym miał trafić do więzienia, to chyba bym się powiesił. Psychicznie bym nie wytrzymał. Jak dłuższy czas siedzę, to wszystko mnie zaczyna denerwować. Ja nie lubię tak tkwić w bezruchu, na lekcjach siedzę, na warsztatach siedzę, w pokoju siedzę, już mnie plecy bolą, nerwica mnie łapie, muszę się poruszać. Łatwo się denerwuję, zrywam, napięcie takie mam w sobie, próbuję tłumić, ale wybucham.
W gimnazjum ciągle się biłem. Na długiej przerwie schodziliśmy do piwnicy, za nami pół szkoły, robili krąg, ja z kimś w środku. Koleżka dawał znak, zaczynaliśmy, to były krótkie walki, najdłużej dziesięć minut, aż się komuś krew polała albo już nie mógł. Tyle że jak mi krew z nosa leciała, to nigdy nie przerywałem, na mnie to jeszcze mocniej działało. Mój koleżka, który to prowadził, podchodził do mnie, pytał, czy chcę dalej, a ja że normalnie, ja nigdy nie odpuszczałem.
Teraz staram się panować nad tym agresorem we mnie. Jak pierwszy raz wjechałem na grupę i drugiego dnia poszedłem na warsztat, od razu z jednym typem się biłem. Miałem najwięcej bójek w zakładzie. A teraz, jak się zdenerwuję, to odwracam się, odchodzę, próbuję uspokoić. Może dlatego zgłosiłem się do filmu o poprawczaku, w którym chłopacy opowiadają swoje historie. Podoba mi się, że jeżdżę po gimnazjach w mieście i przedstawiam ten film. Ku przestrodze. Tam jest kawałek mojego życia.
(Dokumentacja nieletniego, 2014) Nieletni prawidłowo funkcjonuje w placówce, do jego zachowania nie ma poważniejszych zastrzeżeń. Angażuje się w zajęcia programowe i dodatkowe konkursy, imprezy i szkolenia. Zyskuje pozytywne oceny z zachowania, wielokrotnie zostaje wyróżniony wnioskami nagrodowymi. Matka utrzymuje z chłopcem systematyczny kontakt telefoniczny, współpracuje z radą pedagogiczną. Proces resocjalizacji nieletniego przebiega prawidłowo.
Ostatnio byłem u nich na przepustce, wszystko w porządku, dom zadbany, ojczym jest konkretny, rodzinka ekstra, mama w porządku. Nawet się dziwię, że się na mnie nie wypięła, chociaż kiedyś to ona z ojczymem dali mi popalić.
Miałem cztery lata, kiedy rodzice się rozwiedli. Z mamą i ojczymem żyłoby się dobrze, tyle że ona trochę piła, on też trochę, czyli w sumie dużo. Najpierw podnosili głos, potem się wyzywali, aż jedno uderzało drugie, aż policja przyjeżdżała. Ja też dostawałem, na przykład za to, że schowałem zeszyty w szafce na parterze. Sąsiadka przyniosła je na górę, a tam same jedynki. Obrywałem mocno, dzięki temu dzisiaj jestem taki wytrzymały. Ale dawałem radę.
Ostatnio na przepustce z mamą pogadałem, z ojczymem zawieźliśmy siostrę na kurs tańca, potem odwiedziłem paru koleżków, ale w domu normalnie spałem. Co kiedyś nie zdarzało mi się często, bo denerwowało mnie, że rodzice wciąż biegali za mną. Raz mama zamknęła mnie i powiedziała, że jak chcę, to mogę sobie z okna skoczyć. A my mieszkaliśmy na drugim piętrze. Nad nami był strych, w łazience w suficie tylko płyty gipsowe. Postawiłem stołek na sedes, w gipsie rozwaliłem dziurę - później musiałem kupić nowe płyty - wylazłem na strych i do kolegi na imprezę. Ojczym dzwonił na policję, żeby zgłosić, ale nie włam do domu, tylko wyłam. Jednak policja do wyłamu nie przyjechała.
Ojciec, ten rodzony, znalazł mnie na Naszej Klasie, jak miałem 14 lat. Przyjechał z koleżką samochodem pod naszą bramę, wyszedł do mnie. Zaczęliśmy gadać, dał mi stówę. Pomyślałem, że super, mam stówę. On wsiadł i odjechał, ja wróciłem do koleżków, poszliśmy zajarać. Drugi raz, trzeci zaprosił mnie do siebie, potem na wakacje i wtedy nakręcił mnie, żebym u niego zamieszkał. Przeprowadziłem się do niego, ale po roku uciekłem. Bo okazał się pałą. Niby się o mnie starał, żebym był u niego, a jak co do czego przyszło, to go nie było, a macocha dziwna dla mnie była, jakaś taka obojętna. On ciągle siedział w pracy, nie odczuwałem jego obecności i miłości. Nawet dobrze, że teraz nie mam z nim kontaktu. Wydaje mi się, że przez niego miałem problemy z prawem, bo chociaż wcześniej były kłopoty, na dobre zaczęło się, kiedy pojechałem do niego. Po co mnie tam ściągnął, skoro potem czasu dla mnie w ogóle nie miał?
(Dokumentacja nieletniego, 2012) ...11 sierpnia wyłamuje drzwi do garażu, wyciąga motor Suzuki, który uszkadza i porzuca na podwórku; 15 sierpnia podbiega od tyłu do kobiety, wyszarpuje torebkę z portfelem i komórką; to samo powtarza 18 sierpnia, zgarnia 460 złotych; 8 listopada kradnie piłę elektryczną wartą 400 złotych, sprzedaje ją za 45...
Serce bije mocniej. Jest fajnie, jest adrenalina. Czujesz, że jesteś inny, szybszy, sprawniejszy, sprytniejszy. Strachu nie ma. Wyrzutów sumienia też nie.
Zawsze kradłem. W podstawówce z kurtek i plecaków drobne pieniądze i telefony, a ze sklepów słodycze i chipsy. Zrywałem paczki z haczyków i w nogi. Chipsy tylko dla żetonów, uciekałem za róg, wszystko wysypywałem i zabierałem żeton, potem w szkole grałem albo się zamieniałem. Pierwszy poważny przypał, czyli że mnie złapali, miałem za czerwonego ścigacza. Podpatrzyłem suzuki, wyprowadziłem je z garażu na zewnątrz, oparłem o ścianę, zamknąłem drzwi, nie wiem właściwie po co, i poszedłem. Tyle że nie umiałem motoru poprowadzić, bo pijany byłem, miałem chyba 3 promile we krwi. Na mostku przechylił się i przyparł mnie do barierki. Było jeszcze wcześnie, zobaczyła mnie koleżanka mamy, zapytała, co ja robię, a ja ją, czy nie widzi, że motor pożyczam.
Z pojazdami nie miałem farta. Raz trafiłem otwartego volkswagena polo. Nie mogłem uwierzyć swojemu szczęściu. Adrenalina mi podjechała, przejechałem dwieście metrów i stanąłem. Zaczął dymić, więc zostawiłem go na środku ulicy. Potem dowiedziałem się, że jednemu ze starszaków ktoś chciał samochód ukraść, ale zostawił na ulicy, bo półośka się zerwała. Dorwali mnie, ale pomotałem jakoś sianko, zwróciłem i przeprosiłem. Wtedy zacząłem robić dla tych starszaków. Jechałem z jednym typem, wbiegałem do sklepu, zgarniałem z wieszaków, ile mogłem unieść, na ulicę, do bagażnika i odjeżdżaliśmy. Albo pokazywał mi, te i te okna, szedłem wieczorem i szyby biłem. Jak robiłem z nimi, to żadnego przypału nie miałem, a pieniędzy tyle, że na wszystko by starczyło. A i tak nic sobie nie kupowałem, wydawałem na trawkę, na maszyny hazardowe. Ja nie jestem pazerny na pieniądze, ale lubię mieć ich dużo. Jak trzeba, to pożyczę, dam. Kiedyś wszedłem do sklepu, zobaczyłem żula, kupował piwo, to mu kupiłem całą zgrzewkę i jeszcze gotówkę dorzuciłem.
Gdybym tylko z nimi trzymał, tobym tutaj nie trafił, pewnie byłbym już ustawiony, miałbym swoje mieszkanie. Ale chciałem więcej, więc robiłem sam. Czasami bez głowy. Ostatni duży przypał był, jak typkowi zabrałem telefon i portfel, w środku karty, wypłaciłem pięć stów z bankomatu, wtedy wjechała policja.
(Dokumentacja nieletniego, 2013) Zakłóca przebieg zajęć, nie pracuje na lekcjach. Wobec wychowanków młodszych, słabszych próbuje dominować, prowokuje konflikty, stosuje zachowania przemocowe. Proces resocjalizacji ulega poważnemu zakłóceniu - nie wraca do zakładu w wyznaczonym terminie z przepustki, przebywając poza zakładem, popełnia czyn karalny.
Na ostatniej przepustce ukradłem telefon, bo mój się rozładował. W najbliższej szkole zgarnąłem z plecaków dwa telefony, chociaż mogłem i 15, ale nie chciałem, bo przecież tylko potrzebowałem zadzwonić. Zgarnęli mnie tego samego dnia i potem na komisariacie sprawdzali te telefony. Nie były zgłoszone. Wtedy sam im powiedziałem, żeby poszukali w nich numerów do mamy, taty, kogoś takiego. Niby sam się wsypałem, ale po prostu chciałem, żeby telefony oddali tamtym dzieciakom, bo ja już ich nie potrzebowałem. Pierwszy raz się chyba przyznałem...
Kiedy stąd wyjdę, nie mam zamiaru do tego wracać. Wiem, że sobie poradzę bez kradzieży, już przestałem, te telefony na przepustce się nie liczą, przecież nie ukradłem ich dla pieniędzy, po prostu musiałem zadzwonić. Ale jak byłem u siebie, to nic nie zwinąłem.
Rzucę to, bo jakbym miał trafić do więzienia, to chyba bym się powiesił. Psychicznie bym nie wytrzymał. Jak dłuższy czas siedzę, to wszystko mnie zaczyna denerwować. Ja nie lubię tak tkwić w bezruchu, na lekcjach siedzę, na warsztatach siedzę, w pokoju siedzę, już mnie plecy bolą, nerwica mnie łapie, muszę się poruszać. Łatwo się denerwuję, zrywam, napięcie takie mam w sobie, próbuję tłumić, ale wybucham.
W gimnazjum ciągle się biłem. Na długiej przerwie schodziliśmy do piwnicy, za nami pół szkoły, robili krąg, ja z kimś w środku. Koleżka dawał znak, zaczynaliśmy, to były krótkie walki, najdłużej dziesięć minut, aż się komuś krew polała albo już nie mógł. Tyle że jak mi krew z nosa leciała, to nigdy nie przerywałem, na mnie to jeszcze mocniej działało. Mój koleżka, który to prowadził, podchodził do mnie, pytał, czy chcę dalej, a ja że normalnie, ja nigdy nie odpuszczałem.
Teraz staram się panować nad tym agresorem we mnie. Jak pierwszy raz wjechałem na grupę i drugiego dnia poszedłem na warsztat, od razu z jednym typem się biłem. Miałem najwięcej bójek w zakładzie. A teraz, jak się zdenerwuję, to odwracam się, odchodzę, próbuję uspokoić. Może dlatego zgłosiłem się do filmu o poprawczaku, w którym chłopacy opowiadają swoje historie. Podoba mi się, że jeżdżę po gimnazjach w mieście i przedstawiam ten film. Ku przestrodze. Tam jest kawałek mojego życia.
(Dokumentacja nieletniego, 2014) Nieletni prawidłowo funkcjonuje w placówce, do jego zachowania nie ma poważniejszych zastrzeżeń. Angażuje się w zajęcia programowe i dodatkowe konkursy, imprezy i szkolenia. Zyskuje pozytywne oceny z zachowania, wielokrotnie zostaje wyróżniony wnioskami nagrodowymi. Matka utrzymuje z chłopcem systematyczny kontakt telefoniczny, współpracuje z radą pedagogiczną. Proces resocjalizacji nieletniego przebiega prawidłowo.
Darek.
Za nimi tęsknię najbardziej
Pamiętam, przyszli do nas na odwiedziny. Siostra chciała mamie coś pokazać, dotknęła ją w brzuch, o tutaj, z przodu, a mama aż jęknęła. Zamilkliśmy i wszyscy popatrzyliśmy na ojca. Parę dni potem przyjechał sam. Pytaliśmy, gdzie mama, on mruknął, że gdzieś pojechała, ale wiedzieliśmy, że kręci, bo przecież on nigdzie by jej nie puścił.
Tydzień później wezwali nas wszystkich, w pokoju czekał dyrektor, wychowawcy, psychologowie i policja. Powiedzieli, że przyszło pismo z sądu. Myślałem, że jest decyzja, wypuszczą nas, w końcu wracamy do domu. A oni powiedzieli, że mama nie żyje. Nie wiem, co się potem działo. Chyba płakaliśmy. Nie wiedzieliśmy, co zrobić. Miałem dziesięć lat i chciałem się zabić. Wiele razy miałem takie myśli, szczególnie na święta, na Wigilię, jak mnie babka do domu nie chciała przyjąć, bo na ucieczce byłem.
Pamiętam, przyszli do nas na odwiedziny. Siostra chciała mamie coś pokazać, dotknęła ją w brzuch, o tutaj, z przodu, a mama aż jęknęła. Zamilkliśmy i wszyscy popatrzyliśmy na ojca. Parę dni potem przyjechał sam. Pytaliśmy, gdzie mama, on mruknął, że gdzieś pojechała, ale wiedzieliśmy, że kręci, bo przecież on nigdzie by jej nie puścił.
Tydzień później wezwali nas wszystkich, w pokoju czekał dyrektor, wychowawcy, psychologowie i policja. Powiedzieli, że przyszło pismo z sądu. Myślałem, że jest decyzja, wypuszczą nas, w końcu wracamy do domu. A oni powiedzieli, że mama nie żyje. Nie wiem, co się potem działo. Chyba płakaliśmy. Nie wiedzieliśmy, co zrobić. Miałem dziesięć lat i chciałem się zabić. Wiele razy miałem takie myśli, szczególnie na święta, na Wigilię, jak mnie babka do domu nie chciała przyjąć, bo na ucieczce byłem.
Wszystko pamiętam. Mieliśmy mieszkanie w kamienicy, dwa duże
pokoje i kuchnię, nas jedenaścioro. Kiedyś nocą obudził nas hałas, podnieśliśmy
się i słyszeliśmy, jak w ich pokoju najpierw matka płacze, potem ojciec. I jego
głos, jak obiecuje, że jej nie uderzy. A po chwili, nie wiem, może minuta
minęła, tak ją z główki walnął w nos.
Innym razem, wieczorem, kilka dni przed sylwestrem, miałem wtedy może osiem lat, ojciec pijany zaczął się ciąć po twarzy nożem. On często się tak okaleczał, raz wziął dużo tabletek, leżał potem siny w łazience, pod pralką, ale jak mu powiedziałem, że karetka jedzie, to się zerwał i uciekł. Więc tego wieczoru, przed sylwestrem, kręcił się z tym nożem. I wbił sobie widelec w ręce, dwa razy. Staliśmy pod szafką, płakaliśmy, mama płakała i on też płakał. I z tym nożem stał. Myślałem, że będzie już koniec, że nas też potnie. Ale nie dał rady.
Ojciec ją zabił, udusił. Ciocia, która znalazła mamę, powiedziała mi, że opowie, jak będę pełnoletni. To jeszcze trzy lata muszę poczekać.
Więcej go nie widziałem. Na początku pisał listy, przepraszał, że nie chciał, ale ja mu nie wierzę, bo niechcący się nie zabija. Od tamtego czasu nie miałem z nim kontaktu, aż ostatnio przed świętami wysłałem do niego list. Kolega mnie namówił, no to napisałem, co czuję, i zapytałem, jak on się czuje po tym, co zrobił mamie i nam. Nie odpisał. Czekałem na odpowiedź, ale wiedziałem, że nie napisze. Nie chcę go znać. On jest już nikim, tak czuję, po prostu to wiem.
(Dokumentacja nieletniego, 2010) Po śmierci matki radykalna zmiana zachowania. Nie jest gotowy na samodzielne poradzenie sobie z sytuacją tak dużej straty. Bardzo przeżywa rozłąkę z rodzeństwem, które trafiło do rodziny zastępczej. Szuka akceptacji i wsparcia w środowisku swojego bytowania i bardzo łatwo przejmuje wzorce funkcjonowania zdemoralizowanej młodzieży.
Siedzieliśmy w nocy, ojciec z jakimś kolegą zbierał się na włam. Spojrzał na mnie i powiedział, że taki mały jestem, to się wszędzie zmieszczę, i że mnie bierze. Mama nie chciała, ale jakoś poszedłem. Miałem wtedy 9 lat. Poszliśmy na piwnice, do bloków obok naszej kamienicy. On wsadził śrubokręt pod zatrzask, drzwi się otworzyły, weszliśmy i wyciągnęliśmy wszystko. Było jedzenie w słoikach, ja brałem przede wszystkim te z owocami, bo lubię owoce. Wcale się nie bałem, może trochę spać mi się chciało, ale podobało mi się, no i z ojcem byłem.
Potem poszedłem sam. Po południu na rynek, wszyscy jeszcze sprzątali, znalazłem budkę zamkniętą na kłódkę i otworzyłem ją śrubokrętem. Ludzie się kręcili, ale co mi mogli zrobić? Wyniosłem całą reklamówkę słodyczy, mały byłem i nie miałem sił, by wziąć więcej. I te pieniądze, 100 złotych może tam było. Dałem je mamie. Zapytała skąd, powiedziałem, że z rynku, to już dalej nie pytała, wiedziała co i jak.
Po śmierci mamy nie chciałem siedzieć w ośrodku, nudziło mi się, wolałem być tam, koło domu, gdzie mi lepiej. 17 razy się zrywałem. W ośrodku podobało mi się raz, kiedy przez miesiąc jeździłem na zajęcia hip-hopu, chyba nawet dobry byłem. Uciekałem na osiedle, do babci, a potem jak mnie nie przyjmowała, to gdziekolwiek, spałem na działce u kolegi i na klatkach.
(Dokumentacja nieletniego, 2013) ... 4 czerwca ukręca zamek w drzwiach i z samochodu gastronomicznego zabiera kalkulator, papierowe torby i długopis warte 40 zł; potem włamuje się do sklepu owocowo-warzywnego i wynosi kasetę metalową z 1200 zł oraz cztery puszki TIGERa; w nocy na 23 czerwca zgarnia z warzywniaka 1000 zł, a z budki handlowej słodycze i prawie 500 zł; dobę później z restauracji kasetkę z ponad 2000...
Ala, Asia, Robert, Gosia, Lucjan, Marcin, Marysia, Marek. I ja, Darek. Pamiętam wszystkich, chociaż było nas dziewięcioro. Za nimi tęsknię najbardziej. Bo wszyscy inni się na mnie wypięli. Nie mam już znajomych, nie mam kolegów, gdyby byli przyjaciółmi, toby przynajmniej list napisali. Zresztą wydali mnie nie raz. Babcia, do której uciekałem od małego, jeszcze kiedy mama żyła, już mnie nie chce widzieć u siebie w domu, sama zadzwoniła na policję, że u niej jestem. Teraz tylko ciotka się stara, chce mnie zabrać na święta Wielkanocne.
Na szczęście ze starszymi rozmawiam przez telefon, raz w miesiącu. Ala jest w ośrodku wychowawczym, Asia w pogotowiu, Robert niestety bije się ze wszystkimi, chyba idzie w ślady ojca. Bardzo chciałbym się z nimi spotkać, dawno ich nie widziałem. Dlatego z przepustki nie ucieknę. Bo to przemyślałem. Wolę normalnie chodzić na przepustki, bo jak ucieknę, to i tak mnie w końcu złapią.
Tęsknię za młodszymi. Jak uciekałem, to zawsze do nich zachodziłem, telefon przyniosłem, nie trefny, tylko kupiony, ciuchy albo słodycze. Nie wiem, gdzie oni są, adoptowali ich, umieścili w rodzinach zastępczych, ale spróbuję ich odnaleźć. Tylko boję się, jak oni zareagują, tak dawno mnie nie widzieli. Lucjan, Marysia, Marek, a najbardziej Marcin, on zawsze na mnie czekał, jak do ośrodka jeździłem, pytał, gdzie jestem i kiedy wrócę. Kiedy przyjeżdżałem, to się z nim bawiłem, siedzieliśmy na podłodze, klocki układaliśmy, kolorowaliśmy. Ale nie pamiętam, ile on ma lat. Znam ich imiona, wszystkich, ale zapomniałem, ile mają lat.
O mamie często myślę. Że chciałbym ją spotkać. No wiem, że w tym innym świecie. Na przepustce pojadę na cmentarz. Kiedy uciekałem, to zawsze do niej jeździłem, koledzy na osiedlu się dziwili, że idę na cmentarz, a ja mówiłem, że do mamy. Sprzątałem, ona nie ma nagrobka, zwykły krzyż, kamienie znosiłem, układałem, raz kupiłem taki ozdobny. Często całą godzinę z nią rozmawiałem. O wszystkim. Wiem, że to brzmi głupio...
Mama była dobra. Starała się, byśmy mieli jak najlepiej. Tylko opisać jej nie umiem: była niska, przy kości, włosy, kurde nie pamiętam, ciemne, takie czarne były.
(Dokumentacja nieletniego, 2014) W miarę upływu czasu nieletni akceptuje sytuację pobytu w placówce. Na poprawę samopoczucia i funkcjonowania chłopca wpływa nawiązanie kontaktów z rodzeństwem przebywającym w ośrodku wychowawczym. Chłopiec dostosowuje się do wymogów regulaminu oraz poleceń przełożonych, prawidłowo wywiązuje się z nałożonych na niego obowiązków, uzyskuje pozytywne oceny z zachowania, wyróżniany jest wnioskami nagrodowymi.
Imiona bohaterów zostały zmienione
Innym razem, wieczorem, kilka dni przed sylwestrem, miałem wtedy może osiem lat, ojciec pijany zaczął się ciąć po twarzy nożem. On często się tak okaleczał, raz wziął dużo tabletek, leżał potem siny w łazience, pod pralką, ale jak mu powiedziałem, że karetka jedzie, to się zerwał i uciekł. Więc tego wieczoru, przed sylwestrem, kręcił się z tym nożem. I wbił sobie widelec w ręce, dwa razy. Staliśmy pod szafką, płakaliśmy, mama płakała i on też płakał. I z tym nożem stał. Myślałem, że będzie już koniec, że nas też potnie. Ale nie dał rady.
Ojciec ją zabił, udusił. Ciocia, która znalazła mamę, powiedziała mi, że opowie, jak będę pełnoletni. To jeszcze trzy lata muszę poczekać.
Więcej go nie widziałem. Na początku pisał listy, przepraszał, że nie chciał, ale ja mu nie wierzę, bo niechcący się nie zabija. Od tamtego czasu nie miałem z nim kontaktu, aż ostatnio przed świętami wysłałem do niego list. Kolega mnie namówił, no to napisałem, co czuję, i zapytałem, jak on się czuje po tym, co zrobił mamie i nam. Nie odpisał. Czekałem na odpowiedź, ale wiedziałem, że nie napisze. Nie chcę go znać. On jest już nikim, tak czuję, po prostu to wiem.
(Dokumentacja nieletniego, 2010) Po śmierci matki radykalna zmiana zachowania. Nie jest gotowy na samodzielne poradzenie sobie z sytuacją tak dużej straty. Bardzo przeżywa rozłąkę z rodzeństwem, które trafiło do rodziny zastępczej. Szuka akceptacji i wsparcia w środowisku swojego bytowania i bardzo łatwo przejmuje wzorce funkcjonowania zdemoralizowanej młodzieży.
Siedzieliśmy w nocy, ojciec z jakimś kolegą zbierał się na włam. Spojrzał na mnie i powiedział, że taki mały jestem, to się wszędzie zmieszczę, i że mnie bierze. Mama nie chciała, ale jakoś poszedłem. Miałem wtedy 9 lat. Poszliśmy na piwnice, do bloków obok naszej kamienicy. On wsadził śrubokręt pod zatrzask, drzwi się otworzyły, weszliśmy i wyciągnęliśmy wszystko. Było jedzenie w słoikach, ja brałem przede wszystkim te z owocami, bo lubię owoce. Wcale się nie bałem, może trochę spać mi się chciało, ale podobało mi się, no i z ojcem byłem.
Potem poszedłem sam. Po południu na rynek, wszyscy jeszcze sprzątali, znalazłem budkę zamkniętą na kłódkę i otworzyłem ją śrubokrętem. Ludzie się kręcili, ale co mi mogli zrobić? Wyniosłem całą reklamówkę słodyczy, mały byłem i nie miałem sił, by wziąć więcej. I te pieniądze, 100 złotych może tam było. Dałem je mamie. Zapytała skąd, powiedziałem, że z rynku, to już dalej nie pytała, wiedziała co i jak.
Po śmierci mamy nie chciałem siedzieć w ośrodku, nudziło mi się, wolałem być tam, koło domu, gdzie mi lepiej. 17 razy się zrywałem. W ośrodku podobało mi się raz, kiedy przez miesiąc jeździłem na zajęcia hip-hopu, chyba nawet dobry byłem. Uciekałem na osiedle, do babci, a potem jak mnie nie przyjmowała, to gdziekolwiek, spałem na działce u kolegi i na klatkach.
(Dokumentacja nieletniego, 2013) ... 4 czerwca ukręca zamek w drzwiach i z samochodu gastronomicznego zabiera kalkulator, papierowe torby i długopis warte 40 zł; potem włamuje się do sklepu owocowo-warzywnego i wynosi kasetę metalową z 1200 zł oraz cztery puszki TIGERa; w nocy na 23 czerwca zgarnia z warzywniaka 1000 zł, a z budki handlowej słodycze i prawie 500 zł; dobę później z restauracji kasetkę z ponad 2000...
Ala, Asia, Robert, Gosia, Lucjan, Marcin, Marysia, Marek. I ja, Darek. Pamiętam wszystkich, chociaż było nas dziewięcioro. Za nimi tęsknię najbardziej. Bo wszyscy inni się na mnie wypięli. Nie mam już znajomych, nie mam kolegów, gdyby byli przyjaciółmi, toby przynajmniej list napisali. Zresztą wydali mnie nie raz. Babcia, do której uciekałem od małego, jeszcze kiedy mama żyła, już mnie nie chce widzieć u siebie w domu, sama zadzwoniła na policję, że u niej jestem. Teraz tylko ciotka się stara, chce mnie zabrać na święta Wielkanocne.
Na szczęście ze starszymi rozmawiam przez telefon, raz w miesiącu. Ala jest w ośrodku wychowawczym, Asia w pogotowiu, Robert niestety bije się ze wszystkimi, chyba idzie w ślady ojca. Bardzo chciałbym się z nimi spotkać, dawno ich nie widziałem. Dlatego z przepustki nie ucieknę. Bo to przemyślałem. Wolę normalnie chodzić na przepustki, bo jak ucieknę, to i tak mnie w końcu złapią.
Tęsknię za młodszymi. Jak uciekałem, to zawsze do nich zachodziłem, telefon przyniosłem, nie trefny, tylko kupiony, ciuchy albo słodycze. Nie wiem, gdzie oni są, adoptowali ich, umieścili w rodzinach zastępczych, ale spróbuję ich odnaleźć. Tylko boję się, jak oni zareagują, tak dawno mnie nie widzieli. Lucjan, Marysia, Marek, a najbardziej Marcin, on zawsze na mnie czekał, jak do ośrodka jeździłem, pytał, gdzie jestem i kiedy wrócę. Kiedy przyjeżdżałem, to się z nim bawiłem, siedzieliśmy na podłodze, klocki układaliśmy, kolorowaliśmy. Ale nie pamiętam, ile on ma lat. Znam ich imiona, wszystkich, ale zapomniałem, ile mają lat.
O mamie często myślę. Że chciałbym ją spotkać. No wiem, że w tym innym świecie. Na przepustce pojadę na cmentarz. Kiedy uciekałem, to zawsze do niej jeździłem, koledzy na osiedlu się dziwili, że idę na cmentarz, a ja mówiłem, że do mamy. Sprzątałem, ona nie ma nagrobka, zwykły krzyż, kamienie znosiłem, układałem, raz kupiłem taki ozdobny. Często całą godzinę z nią rozmawiałem. O wszystkim. Wiem, że to brzmi głupio...
Mama była dobra. Starała się, byśmy mieli jak najlepiej. Tylko opisać jej nie umiem: była niska, przy kości, włosy, kurde nie pamiętam, ciemne, takie czarne były.
(Dokumentacja nieletniego, 2014) W miarę upływu czasu nieletni akceptuje sytuację pobytu w placówce. Na poprawę samopoczucia i funkcjonowania chłopca wpływa nawiązanie kontaktów z rodzeństwem przebywającym w ośrodku wychowawczym. Chłopiec dostosowuje się do wymogów regulaminu oraz poleceń przełożonych, prawidłowo wywiązuje się z nałożonych na niego obowiązków, uzyskuje pozytywne oceny z zachowania, wyróżniany jest wnioskami nagrodowymi.
Imiona bohaterów zostały zmienione
100
ZŁ NA DO WIDZENIA [ROZMOWA]
Jak ma dać sobie radę 18-latek z patologicznej rodziny, który wcześniej kradł, szkołę skończył z opóźnieniem i ma tylko podstawowe umiejętności zawodowe? Rozmowa z dyrektorem i psycholożką* z zakładu poprawczego
Jak ma dać sobie radę 18-latek z patologicznej rodziny, który wcześniej kradł, szkołę skończył z opóźnieniem i ma tylko podstawowe umiejętności zawodowe? Rozmowa z dyrektorem i psycholożką* z zakładu poprawczego
Piotr Nesterowicz: Na hasło
"zakład poprawczy" większość z nas myśli: szare, zakratowane
więzienie dla nieletnich.
Dyrektor zakładu poprawczego: Niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością. Wystarczy odwiedzić pierwszy lepszy zakład, zobaczyć, w jakich warunkach mieszkają wychowankowie, zapoznać się z programem resocjalizacji. Niestety, wiele osób decydujących o losach nieletnich (pedagogów i psychologów z ośrodków diagnostycznych i sędziów rodzinnych) ma ograniczone pojęcie o zakładach poprawczych. Tkwią w błędnym przekonaniu, że poprawczak to najgorsze miejsce, do którego można zesłać młodego człowieka, a większą szansę będzie miał w mniej rygorystycznym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym (MOW) lub Socjoterapii (MOS).
Oczywiście mają rację w przypadku nieletniego, który popełnił drobne wykroczenia: drobną kradzież, wagarował, uciekał z domu. Ale co zrobić z tym, który ma na koncie rozboje, pobicia, brutalny gwałt lub morderstwo? Kiedy taka osoba trafia do ośrodka wychowawczego, albo od razu ucieka [ucieczek z MOW-ów i MOS-ów - posiadających w sumie ponad 7 tysięcy miejsc - jest rocznie kilka tysięcy - przyp. aut.], albo szybko demoralizuje resztę wychowanków i rozbija pracę ośrodka. Moim zdaniem te ośrodki nie są przygotowane na to, by zajmować się poważnie zdemoralizowanymi nieletnimi.
W ostatnich latach coraz mniej młodych ludzi trafia do zakładów poprawczych. Ale nie dlatego, że popełniają mniej przestępstw. Według mnie liczba przestępstw na statystycznego nieletniego i skala demoralizacji rosną, bo mamy niż demograficzny, a liczba popełnianych czynów karalnych pozostaje na zbliżonym poziomie. Ale do nas coraz trudniejsze przypadki trafiają coraz później, gdy możliwości wpływu na nich są dużo mniejsze.
Psycholożka pracująca w zakładzie poprawczym: W zakładzie poprawczym wychowanek dostaje realną pomoc pedagogiczno-wychowawczą [w tym zakładzie ponad 20 wychowawców, psychologów i pedagogów pracuje z 70 wychowankami - przyp. aut.]. Bardzo ważne jest kontynuowanie nauki, bo chłopcy często mają kilkuletnie opóźnienia. Oraz przygotowanie zawodowe, które daje im nadzieję, że po wyjściu będą mogli się utrzymać. Jest dużo kół zainteresowań, z którymi wielu spotyka się po raz pierwszy, nieoczekiwanie mogą realizować swoje pasje. Uczą się przy tym konstruktywnych sposobów rozładowywania negatywnych napięć. Mamy wychowanka, który był bardzo trudny: agresywny, dominujący, nie podejmował współpracy. Nieoczekiwanie zaangażował się w działania plastyczne. Okazało się, że ma talent, jego prace były wystawiane na zewnątrz. To miało dobry wpływ na jego postawę wobec obowiązków i nauki, zachowania wobec rówieśników.
Ogromną rolę odgrywa wolontariat, w który angażuje się nawet trzy czwarte wychowanków: rozwija wrażliwość, uczy odpowiedzialności, a przede wszystkim wzmacnia poczucie wartości. Do tej pory oni byli gorszymi, przestępcami, tak im mówiono i sami tak się czuli. A tu spotykają się z akceptacją, podziękowaniami czy wręcz wyrazami podziwu. To niezwykle ważne w budowaniu pozytywnej tożsamości i przełamywaniu stereotypu "chłopaka z poprawczaka". To niesamowite, jacy oni są dumni, gdy słyszą od nauczycieli: "Dzieci czekają, aż chłopcy przyjadą, bo wtedy będzie się coś ciekawego działo", albo gdy osoby niepełnosprawne, a zwłaszcza ich rodziny, dziękują im za pomoc.
Ktoś mógłby powiedzieć, że robią to z wyrachowania, by szybciej uzyskać przepustkę. Ale by uczestniczyć w działaniach społecznych, szczególnie związanych z wyjściem na zewnątrz, trzeba się zakwalifikować. Jeżeli chłopiec łamie regulamin, lekceważy obowiązki lub przejawia agresywne zachowania, nie ma szansy na wolontariat. Najpierw musi się zmienić. Najlepiej działa tu przykład kolegów. Przecież oni widzą, co robią inni, o czym opowiadają, co przeżywają.
Dyrektor zakładu poprawczego: Niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością. Wystarczy odwiedzić pierwszy lepszy zakład, zobaczyć, w jakich warunkach mieszkają wychowankowie, zapoznać się z programem resocjalizacji. Niestety, wiele osób decydujących o losach nieletnich (pedagogów i psychologów z ośrodków diagnostycznych i sędziów rodzinnych) ma ograniczone pojęcie o zakładach poprawczych. Tkwią w błędnym przekonaniu, że poprawczak to najgorsze miejsce, do którego można zesłać młodego człowieka, a większą szansę będzie miał w mniej rygorystycznym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym (MOW) lub Socjoterapii (MOS).
Oczywiście mają rację w przypadku nieletniego, który popełnił drobne wykroczenia: drobną kradzież, wagarował, uciekał z domu. Ale co zrobić z tym, który ma na koncie rozboje, pobicia, brutalny gwałt lub morderstwo? Kiedy taka osoba trafia do ośrodka wychowawczego, albo od razu ucieka [ucieczek z MOW-ów i MOS-ów - posiadających w sumie ponad 7 tysięcy miejsc - jest rocznie kilka tysięcy - przyp. aut.], albo szybko demoralizuje resztę wychowanków i rozbija pracę ośrodka. Moim zdaniem te ośrodki nie są przygotowane na to, by zajmować się poważnie zdemoralizowanymi nieletnimi.
W ostatnich latach coraz mniej młodych ludzi trafia do zakładów poprawczych. Ale nie dlatego, że popełniają mniej przestępstw. Według mnie liczba przestępstw na statystycznego nieletniego i skala demoralizacji rosną, bo mamy niż demograficzny, a liczba popełnianych czynów karalnych pozostaje na zbliżonym poziomie. Ale do nas coraz trudniejsze przypadki trafiają coraz później, gdy możliwości wpływu na nich są dużo mniejsze.
Psycholożka pracująca w zakładzie poprawczym: W zakładzie poprawczym wychowanek dostaje realną pomoc pedagogiczno-wychowawczą [w tym zakładzie ponad 20 wychowawców, psychologów i pedagogów pracuje z 70 wychowankami - przyp. aut.]. Bardzo ważne jest kontynuowanie nauki, bo chłopcy często mają kilkuletnie opóźnienia. Oraz przygotowanie zawodowe, które daje im nadzieję, że po wyjściu będą mogli się utrzymać. Jest dużo kół zainteresowań, z którymi wielu spotyka się po raz pierwszy, nieoczekiwanie mogą realizować swoje pasje. Uczą się przy tym konstruktywnych sposobów rozładowywania negatywnych napięć. Mamy wychowanka, który był bardzo trudny: agresywny, dominujący, nie podejmował współpracy. Nieoczekiwanie zaangażował się w działania plastyczne. Okazało się, że ma talent, jego prace były wystawiane na zewnątrz. To miało dobry wpływ na jego postawę wobec obowiązków i nauki, zachowania wobec rówieśników.
Ogromną rolę odgrywa wolontariat, w który angażuje się nawet trzy czwarte wychowanków: rozwija wrażliwość, uczy odpowiedzialności, a przede wszystkim wzmacnia poczucie wartości. Do tej pory oni byli gorszymi, przestępcami, tak im mówiono i sami tak się czuli. A tu spotykają się z akceptacją, podziękowaniami czy wręcz wyrazami podziwu. To niezwykle ważne w budowaniu pozytywnej tożsamości i przełamywaniu stereotypu "chłopaka z poprawczaka". To niesamowite, jacy oni są dumni, gdy słyszą od nauczycieli: "Dzieci czekają, aż chłopcy przyjadą, bo wtedy będzie się coś ciekawego działo", albo gdy osoby niepełnosprawne, a zwłaszcza ich rodziny, dziękują im za pomoc.
Ktoś mógłby powiedzieć, że robią to z wyrachowania, by szybciej uzyskać przepustkę. Ale by uczestniczyć w działaniach społecznych, szczególnie związanych z wyjściem na zewnątrz, trzeba się zakwalifikować. Jeżeli chłopiec łamie regulamin, lekceważy obowiązki lub przejawia agresywne zachowania, nie ma szansy na wolontariat. Najpierw musi się zmienić. Najlepiej działa tu przykład kolegów. Przecież oni widzą, co robią inni, o czym opowiadają, co przeżywają.
Jednak połowa wychowanków zakładów
poprawczych po wyjściu z nich wraca na drogę przestępstwa.
Psycholożka: Powodzenie resocjalizacji zależy przede wszystkim od nich. Ważne są cechy osobowości, stopień demoralizacji, deficyty i mocne strony: otwartość, zrównoważenie, gotowość do zmiany. Z początku większość nie widzi takiej potrzeby. Są przekonani, że "posiedzą trochę i wyjdą". Kiedy spotykam się pierwszy raz i wyjaśniam, na czym polega resocjalizacja - że tutaj "się nie siedzi", tylko pracuje nad sobą - są zaskoczeni. Trudno im przystosować się do nowych wymagań, obowiązków. Odpowiadają agresją, buntem wobec wychowawców, przemocą w stosunku do kolegów albo popadają w bierność, a niektórzy reagują lękami, które mogą prowadzić nawet do autodestrukcji.
Powoli, czasami trwa to trzy, czasami sześć miesięcy, dociera do nich, że to od nich zależy, jak długo tu zostaną. Że mogą tu spędzić następne pięć, sześć lat. Bo większość trafia do nas w wieku 15 lat i - jeśli nie uzyska wcześniejszego zwolnienia - pozostaje w zakładzie do 21. roku życia. Dla nastoletniego chłopca to całe życie. Jeśli chcą wyjść szybciej, muszą angażować się w naukę i inne działania resocjalizacyjne, stosować do obowiązujących reguł.
Ci chłopcy najczęściej pochodzą ze środowisk dysfunkcyjnych, niewydolnych wychowawczo. W rodzinach występuje alkoholizm, bezrobocie, przemoc domowa, przestępczość. Motywujemy rodziców, by zaangażowali się w resocjalizację synów, pomagamy rozwiązywać trudne sytuacje. Jeśli rodzice współpracują z nami i są gotowi do zmiany, wówczas szanse rosną. Niestety, wielu rodziców się nie angażuje, a inni przyjmują wobec synów postawę ochraniającą, usprawiedliwiają ich zachowania. Mamy tu chłopca z wysoką pozycją w nieformalnej hierarchii, który łamie regulamin, kradnie, podburza innych. A jego matka wciąż obwinia o to kolegów, chociaż to on jest inicjatorem tych zachowań. Tacy rodzice nie tylko wybielają dzieci, ale też nie dostrzegają problemów w swoich własnych postawach.
Z drugiej strony są rodziny, które mimo bardzo trudnej sytuacji wykazują ogromną determinację. Mieliśmy chłopca, którego ojciec stosował przemoc, matka nie umiała się obronić, on trafił do domu dziecka, kradł, wagarował, był agresywny wobec innych dzieci. Jednak gdy znalazł się u nas, jego mama przełamała się. Przeciwstawiła się przemocy męża, nawiązała kontakt z policją, z centrum wsparcia rodziny, sama przeszła terapię. I utrzymywała z nami bardzo intensywny kontakt. Udało się. Odzyskała władzę rodzicielską, mąż wycofał się z zachowań przemocowych. Te zmiany miały dobry wpływ na chłopca, został zwolniony z zakładu przed osiągnięciem dojrzałości. Minęły już prawie dwa lata, w jego domu ekonomicznie jest nadal trudno, ale bez przemocy, on uczy się w szkole zawodowej i nie stwarza problemów, które doprowadziły go do zakładu.
Ważne jest wsparcie, jakie otrzymuje wychowanek po wyjściu z placówki: dalszy nadzór i pomoc w usamodzielnieniu się. Wyobraźmy sobie, że chłopiec w zakładzie funkcjonuje zgodnie z oczekiwaniami, poprawia swoje zachowanie, wyznacza sobie pozytywne cele, ale po wyjściu trafia do tego samego środowiska, gdzie czekają alkohol, narkotyki, przemoc, przestępstwa. Jakie są jego szanse bez właściwej pomocy? Niektórzy z nich otwarcie mówią, że nie mają szans na normalne życie, bo "ojciec kradł, brat kradnie, kuzyn siedzi w zakładzie karnym, to co ja mogę innego robić?".
Psycholożka: Powodzenie resocjalizacji zależy przede wszystkim od nich. Ważne są cechy osobowości, stopień demoralizacji, deficyty i mocne strony: otwartość, zrównoważenie, gotowość do zmiany. Z początku większość nie widzi takiej potrzeby. Są przekonani, że "posiedzą trochę i wyjdą". Kiedy spotykam się pierwszy raz i wyjaśniam, na czym polega resocjalizacja - że tutaj "się nie siedzi", tylko pracuje nad sobą - są zaskoczeni. Trudno im przystosować się do nowych wymagań, obowiązków. Odpowiadają agresją, buntem wobec wychowawców, przemocą w stosunku do kolegów albo popadają w bierność, a niektórzy reagują lękami, które mogą prowadzić nawet do autodestrukcji.
Powoli, czasami trwa to trzy, czasami sześć miesięcy, dociera do nich, że to od nich zależy, jak długo tu zostaną. Że mogą tu spędzić następne pięć, sześć lat. Bo większość trafia do nas w wieku 15 lat i - jeśli nie uzyska wcześniejszego zwolnienia - pozostaje w zakładzie do 21. roku życia. Dla nastoletniego chłopca to całe życie. Jeśli chcą wyjść szybciej, muszą angażować się w naukę i inne działania resocjalizacyjne, stosować do obowiązujących reguł.
Ci chłopcy najczęściej pochodzą ze środowisk dysfunkcyjnych, niewydolnych wychowawczo. W rodzinach występuje alkoholizm, bezrobocie, przemoc domowa, przestępczość. Motywujemy rodziców, by zaangażowali się w resocjalizację synów, pomagamy rozwiązywać trudne sytuacje. Jeśli rodzice współpracują z nami i są gotowi do zmiany, wówczas szanse rosną. Niestety, wielu rodziców się nie angażuje, a inni przyjmują wobec synów postawę ochraniającą, usprawiedliwiają ich zachowania. Mamy tu chłopca z wysoką pozycją w nieformalnej hierarchii, który łamie regulamin, kradnie, podburza innych. A jego matka wciąż obwinia o to kolegów, chociaż to on jest inicjatorem tych zachowań. Tacy rodzice nie tylko wybielają dzieci, ale też nie dostrzegają problemów w swoich własnych postawach.
Z drugiej strony są rodziny, które mimo bardzo trudnej sytuacji wykazują ogromną determinację. Mieliśmy chłopca, którego ojciec stosował przemoc, matka nie umiała się obronić, on trafił do domu dziecka, kradł, wagarował, był agresywny wobec innych dzieci. Jednak gdy znalazł się u nas, jego mama przełamała się. Przeciwstawiła się przemocy męża, nawiązała kontakt z policją, z centrum wsparcia rodziny, sama przeszła terapię. I utrzymywała z nami bardzo intensywny kontakt. Udało się. Odzyskała władzę rodzicielską, mąż wycofał się z zachowań przemocowych. Te zmiany miały dobry wpływ na chłopca, został zwolniony z zakładu przed osiągnięciem dojrzałości. Minęły już prawie dwa lata, w jego domu ekonomicznie jest nadal trudno, ale bez przemocy, on uczy się w szkole zawodowej i nie stwarza problemów, które doprowadziły go do zakładu.
Ważne jest wsparcie, jakie otrzymuje wychowanek po wyjściu z placówki: dalszy nadzór i pomoc w usamodzielnieniu się. Wyobraźmy sobie, że chłopiec w zakładzie funkcjonuje zgodnie z oczekiwaniami, poprawia swoje zachowanie, wyznacza sobie pozytywne cele, ale po wyjściu trafia do tego samego środowiska, gdzie czekają alkohol, narkotyki, przemoc, przestępstwa. Jakie są jego szanse bez właściwej pomocy? Niektórzy z nich otwarcie mówią, że nie mają szans na normalne życie, bo "ojciec kradł, brat kradnie, kuzyn siedzi w zakładzie karnym, to co ja mogę innego robić?".
Dyrektor: Skuteczność opieki następczej jest ogromnym
wyzwaniem. Teoretycznie każdy dostaje indywidualny plan usamodzielnienia,
powiatowe centrum pomocy rodzinie powinno zapewnić mu środki na
usamodzielnienie, a kurator nadzorować i wspierać ten proces.
W rzeczywistości wychowanek trafia na ulicę, otrzymuje 100-200 złotych i ma znaleźć pracę, mieszkanie, utrzymać się, najlepiej nie wracając do swojego dotychczasowego środowiska, często wręcz unikając rodziny, która sama w sobie jest źródłem jego problemów. Jak ma poradzić sobie w naszej rzeczywistości chłopak, który ma 18 czy 21 lat, pochodzi z patologicznej rodziny, wcześniej kradł i dokonywał rozbojów, szkołę ukończył z opóźnieniem i ma podstawowe umiejętności zawodowe?
W dodatku funkcjonowanie wielu ośrodków nie jest dobre: kuratorzy, centra pomocy rodzinie, ośrodki wychowawcze czy zakłady poprawcze podlegają trzem ministerstwom. I nie jest skuteczne. Na przykład kuratorzy - wydaje się, że jest ich dużo [w 2011 r. 15 tys. kuratorów rodzinnych sprawowało opiekę nad ponad 130 tys. nieletnich - przyp. aut.], ale większość pełni te funkcje społecznie, a zawodowi mają zbyt wielu podopiecznych [w 2011 r. było ponad 13 tys. kuratorów społecznych. Niecałe 2 tys. kuratorów zawodowych nadzorowało średnio po 20 nieletnich i dodatkowo przygotowywało rocznie ok. 150 wywiadów w ramach postępowań sądowych - przyp. aut.]. Dołóżmy do tego jeszcze kwestię ich zaangażowania i wiedzy... W rezultacie kuratorzy ograniczają się do kontroli, a gdy pojawiają się problemy, stosują motywację negatywną, czyli groźbę odesłania do zakładu poprawczego.
Co w takim razie należy zmienić?
Dyrektor: Szczerze mówiąc, konieczny jest całościowy przegląd systemu pracy z młodzieżą zagrożoną przestępczością. Proces musi zaczynać się od profilaktyki, bo obecnie zbyt późno reagujemy, nieletni pojawia się na ekranie radaru, kiedy już popełni wykroczenia. A wtedy można tylko leczyć, a nie zapobiegać. Powinniśmy przemyśleć proces resocjalizacji i na nowo określić w nim role ośrodków wychowawczych, zakładów poprawczych, kuratorów. I opieki następczej.
Moim zdaniem zanim wychowanek opuści zakład poprawczy, odpowiednie służby z jego lokalnego środowiska powinny zapewnić mu mieszkanie i pracę, bo jak ja mogę to zrobić, gdy on pochodzi z miejscowości oddalonej o 500 kilometrów? Wówczas, najlepiej przy zaangażowaniu rodziny, jest szansa, że pierwsze zetknięcie wychowanka z rzeczywistością nie okaże się zderzeniem z rozpędzoną ciężarówką. A później konieczna jest bliska, codzienna wręcz praca kuratora z tym młodym człowiekiem, nastawiona nie na kontrolę, ale na rzeczywiste wsparcie.
* Dyrektor i psycholożka pracują w zakładach poprawczych, w których przebywają bohaterowie reportażu. Nie podajemy ich nazwisk ani miejscowości, w której znajdują się zakłady, aby uniemożliwić identyfikację chłopców
W rzeczywistości wychowanek trafia na ulicę, otrzymuje 100-200 złotych i ma znaleźć pracę, mieszkanie, utrzymać się, najlepiej nie wracając do swojego dotychczasowego środowiska, często wręcz unikając rodziny, która sama w sobie jest źródłem jego problemów. Jak ma poradzić sobie w naszej rzeczywistości chłopak, który ma 18 czy 21 lat, pochodzi z patologicznej rodziny, wcześniej kradł i dokonywał rozbojów, szkołę ukończył z opóźnieniem i ma podstawowe umiejętności zawodowe?
W dodatku funkcjonowanie wielu ośrodków nie jest dobre: kuratorzy, centra pomocy rodzinie, ośrodki wychowawcze czy zakłady poprawcze podlegają trzem ministerstwom. I nie jest skuteczne. Na przykład kuratorzy - wydaje się, że jest ich dużo [w 2011 r. 15 tys. kuratorów rodzinnych sprawowało opiekę nad ponad 130 tys. nieletnich - przyp. aut.], ale większość pełni te funkcje społecznie, a zawodowi mają zbyt wielu podopiecznych [w 2011 r. było ponad 13 tys. kuratorów społecznych. Niecałe 2 tys. kuratorów zawodowych nadzorowało średnio po 20 nieletnich i dodatkowo przygotowywało rocznie ok. 150 wywiadów w ramach postępowań sądowych - przyp. aut.]. Dołóżmy do tego jeszcze kwestię ich zaangażowania i wiedzy... W rezultacie kuratorzy ograniczają się do kontroli, a gdy pojawiają się problemy, stosują motywację negatywną, czyli groźbę odesłania do zakładu poprawczego.
Co w takim razie należy zmienić?
Dyrektor: Szczerze mówiąc, konieczny jest całościowy przegląd systemu pracy z młodzieżą zagrożoną przestępczością. Proces musi zaczynać się od profilaktyki, bo obecnie zbyt późno reagujemy, nieletni pojawia się na ekranie radaru, kiedy już popełni wykroczenia. A wtedy można tylko leczyć, a nie zapobiegać. Powinniśmy przemyśleć proces resocjalizacji i na nowo określić w nim role ośrodków wychowawczych, zakładów poprawczych, kuratorów. I opieki następczej.
Moim zdaniem zanim wychowanek opuści zakład poprawczy, odpowiednie służby z jego lokalnego środowiska powinny zapewnić mu mieszkanie i pracę, bo jak ja mogę to zrobić, gdy on pochodzi z miejscowości oddalonej o 500 kilometrów? Wówczas, najlepiej przy zaangażowaniu rodziny, jest szansa, że pierwsze zetknięcie wychowanka z rzeczywistością nie okaże się zderzeniem z rozpędzoną ciężarówką. A później konieczna jest bliska, codzienna wręcz praca kuratora z tym młodym człowiekiem, nastawiona nie na kontrolę, ale na rzeczywiste wsparcie.
* Dyrektor i psycholożka pracują w zakładach poprawczych, w których przebywają bohaterowie reportażu. Nie podajemy ich nazwisk ani miejscowości, w której znajdują się zakłady, aby uniemożliwić identyfikację chłopców
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz