Czy
akcja służb specjalnych przeciw Janowi Buremu z PSL to pokłosie nagranego
spotkania wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem?
SYLWESTER LATKOWSKI, MICHAŁ MAJEWSKI
Puszczenie moich taśm zamknie tygodniach w
warszawskich restauracjach, temat i rząd upadnie - rzucił żartem krótko po
wybuchu afery taśmowej szef CBA Paweł Wojtunik. „Wprost” zna szczegóły jego,
spotkania z wicepremier Bieńkowską.
Czy zeszłotygodniowa akcja CBA, które głównym bohaterem był
Jan Bury, jeden Spotkanie Bieńkowska-Wojtunik było z liderów PSL, jest
prewencyjną operacją umawiane przez sekretariaty pani wice - przed ujawnieniem
taśmy ze spotkania premier i szefa służby antykorupcyjnej. Bieńkowska-Wojtunik?
SOWA Z MOKOTOWA
Drugi tydzień czerwca. Źródło przekazuje tygodnikowi
„Wprost” pierwsze nagrania spotkań z restauracji Sowa i Przyjaciele. To rozmowy
szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem NBP Markiem Belką oraz spotkanie
Sławomira Nowaka z Andrzejem Parafianowiczem. „Taśmom” towarzyszą dodatkowe
informacje: są kolejne nagrania, m.in. rozmowy Pawła Grasia z Janem Kulczykiem
oraz Bieńkowskiej i Wojtunika. Potwierdziliśmy wtedy, że rzeczywiście takie
spotkania odbyły się w ostatnich tygodniach w warszawskich restauracjach.
Udało nam się też ustalić część szczegółów żartem krótko po
wybuchu tego drugiego spotkania, które odbyło się afery taśmowej szef CBA Paweł
na początku czerwca w restauracji Sowa i Przyjaciele.
RESTAURACJĘ WYBRAŁA
WICEPREMIER
Miejsce zaproponowała Bieńkowska, która dobrze zna położoną
na Dolnym Mokotowie restaurację Sowa i Przyjaciele. Kilka miesięcy wcześniej
Bieńkowska organizowała w niej imprezę urodzinową z udziałem polityków.
Dlaczego do rozmowy nie doszło w gabinecie szefa CBA lub wicepremier? Sekretarki
zastępczyni premiera Tuska tłumaczyły koleżankom z biura Wojtunika, że rozmowa
w restauracji jest na rękę pani wicepremier, bo „pani Bieńkowska ma wiele
spotkań na mieście". Wojtunik, jak wynika z naszych informacji, nigdy
wcześniej ani później nie umawiał się na rozmowy w tejże restauracji. Rachunek
(822 zł) uregulowało Ministerstwo Infrastruktury.
DRAŻLIWE TEMATY
Czego dotyczyło to spotkanie? Ani Wojtunik, ani Bieńkowska
nie chcą się na ten temat wypowiadać. W zeszłym tygodniu „Gazeta Wyborcza”
podała, że jednym z tematów była planowana akcja CBA w resorcie Bieńkowskiej.
Jednym zdaniem potwierdził to anonimowy rozmówca „GW” z CBA: „Tak, była ona
przedmiotem rozmowy”. Tekst w „GW” pojawił się po wejściu agentów biura antykorupcyjnego do gabinetu Zbigniewa Rynasiewicza,
który jest zastępcą u Bieńkowskiej. Z informacji „Wprost” wynika, że w rozmowie
Bieńkowska-Woj - tunik pojawiło się kilka innych, drażliwych tematów. Woj
tunik, jak wynika z naszych informacji, chciał przedstawić zdobywającej coraz
większe wpływy zastępczyni Tuska swoją opinię o sprawach związanych z korupcją
w administracji. Co mówił?
WOJTUNIK KRYTYCZNIE O SIKORSKIM
Po pierwsze, Wojtunik źle i ostro
wypowiadał się na temat szefa dyplomacji Radosława Sikorskiego. Chodziło o
sprawę z zeszłego roku. Wiosną 2013 r. opisaliśmy we „Wprost” sprawę
podejrzanego wielomilionowego przetargu na obsługę polskiej prezydencji w Unii
Europejskiej. Nikt nie zareagował. Sprawa odżyła po kilku miesiącach. Jesienią
na opisaną przez nas historię zareagowało CBA. Wtedy zatrzymana została Monika
F., naczelnik wydziału zamówień publicznych w MSZ. Beneficjentem przetargów
została firma informatyczna, której wiceprezesem był Janusz J., wiceszef dużej
firmy z branży informatycznej.
SIKORSKI CHCIAŁ WYPALIĆ ŻELAZEM
Na spotkaniu z Bieńkowską szef CBA
niepochlebnie wyrażał się o postawie Sikorskiego wobec tej historii. Skarżył
się, że Sikorski w bezpośredniej rozmowie miał do niego pretensje. Nie był
zadowolony ze sposobu pracy CBA w jego resorcie. Wojtunik, jak relacjonował
Bieńkowskiej, robił dobrą minę do złej gry i nawet dał zielone światło
Sikorskiemu, by ogłosił światu, iż współpraca między CBA a MSZ układała się
wzorowo. Rzeczywiście, Sikorski, już po głośnej akcji CBA, obficie informował o
tej historii, m.in. na Twitterze. „Komórka nowotworowa usunięta, mój skalpel
ostry”, „Monika F. już wydalona ze służby zagranicznej. Sprawdzamy wszystkie
przetargi, w których uczestniczyła. Dziękuję CBA za skuteczność” - pisał szef
dyplomacji i przyznawał, że resort został dotknięty rakiem korupcji.
Spytaliśmy bliskiego współpracownika Sikorskiego o opinię na temat ocen, które
na spotkaniu z Bieńkowską u Sowy i Przyjaciół miał wygłaszać szef CBA. Odpisał:
„Wojtunik powinien potwierdzić, że nie było żadnych nacisków. Wręcz przeciwnie.
Sikorski mówił, żeby wypalić wszystko gorącym żelazem”.
MARKETING I SZEF MSW
Wojtunik opowiadał też
Bieńkowskiej, że CBA w różnych spółkach państwowych (głównie związanych właśnie
z infrastrukturą), urzędach i ministerstwach napotyka wciąż na tę samą, dobrze
ustosunkowaną w środowisku PO, spółkę zajmującą się marketingiem i promocją.
Wojtunik, nie przebierając w słowach, krytykował też Bartłomieja Sienkiewicza
za sposób, w jaki ten kieruje resortem spraw wewnętrznych.
Jak ustalił „Wprost” po ujawnieniu
faktu ich spotkania, zarówno Bieńkowska, jak i Wojtunik byli mocno przejęci
perspektywą tego, że nagranie z ich spotkania może w przyszłości zostać
upublicznione. W zakulisowych rozmowach szef CBA wyrażał nawet opinię, że
doprowadziłoby to rząd do upadku.
Z naszych informacji wynika, że
już po ujawnieniu afery Wojtunik spotykał się z osobami mającymi wiedzę na
temat kulisów sprawy. Mimo że CBA nie jest włączone do śledztwa w aferze
taśmowej, szef tej służby bez powodzenia próbował się dowiedzieć, kto przekazał
nagrania dziennikarzom i kto może być w posiadaniu nieujawnionych jeszcze
nagrań, w tym jego rozmowy z wicepremier Bieńkowską.
BUTELKA ZA 6 TYS.
Co ta sprawa może mieć wspólnego z
Janem Burym, szefem klubu parlamentarnego PSL oraz jednym z liderów
koalicyjnego Stronnictwa? Przypomnijmy, że w zeszły czwartek agenci CBA weszli
do biura poselskiego i sejmowego pokoju polityka, by dokonać przeszukania.
Akcja służby antykorupcyjnej zaowocowała w piątek ostrym napięciem koalicyjnym.
Buremu przypisuje się związki z
Piotrem Nisztorem, za którego pośrednictwem nagrane rozmowy polityków trafiły
do redakcji „Wprost”. Na czym te związki Burego i Nisztora mają polegać? Wśród
biznesmenów i pracujących dla nich PR-owców polityk ma wielu przeciwników jeszcze
z czasów, gdy był wpływowym wiceministrem skarbu. Wskazują oni na związki
szefa klubu PSL z biznesmenem Andrzejem Wilamowskim, który miał robić interesy
z Elektrownią Kozienice, nadzorowaną przez ówczesnego wiceministra skarbu Jana
Burego. Wilamowski to z kolei wydawca pisma „7 dni. Puls Tygodnia”, którego w
zeszłym roku Nisztor był naczelnym.
Tyle że jest druga strona medalu.
W całej sprawie pojawia się też bowiem inny przedsiębiorca, biznesowy
przeciwnik Wilamowskiego. To Stanisław Bortkiewicz, były prezes Ursusa, który
starał się o kilkunastomilionowe odszkodowanie z elektrowni w Kozienicach.
Bury na wypłatę się nie godził. Wtedy Bortkiewicz, przez PR-owców i
zaprzyjaźnionych dziennikarzy, miał rozpocząć krucjatę przeciw politykowi PSL.
Wojujący z Burym PR-owcy w ostatnich tygodniach lansują tezę, którą można
streścić tak: „Na nagranych spotkaniach nie ma polityków PSL. Taśmowe uderzenie
ich nie dotknęło, więc ludowcy mają związek z nagraniami. Jaki? No oczywiście
przez relacje Nisztora z Burym” - Tyle że ja znam Burego słabo. Rozmawiałem z
nim może dwa razy w życiu - opowiada nam Nisztor. Dziennikarz nie wypiera się
natomiast dobrej znajomości z Wilamowskim.
Pretekstem do wejścia
funkcjonariuszy CBA do biur polityka PSL było śledztwo, w którym chodzi o
powoływanie się na wpływy przez dwóch biznesmenów z Leżajska.
Nasz rozmówca ze służb: - Sprawa
wygląda dziwnie. Najpierw CBA weszło do gabinetu wiceministra Rynasiewicza, bo
ci dwaj biznesmeni z Leżajska mieli mu wręczyć butelkę drogiego alkoholu. Tyle
że Rynasiewicz tej butelki w ogóle nie przyjął! Potem z tą samą sprawą związane
było wejście do biur Burego, w tym przeszukanie w Sejmie. Wygląda mi to na
pretekst.
- Do czego?
- Na przykład do tego, by
sprawdzić, czy Bury nie ma jakichś taśm w teoretycznie bezpiecznym sejmowym
biurze. Być może chodzi o danie sygnału, że ludzie, którym przypisuje się
kontakty z Nisztorem, będą sprawdzani. Taka swoista przestroga: mamy na was
oko, nie bawcie się taśmami, bo będziemy działać ostro.
PRZECIEKI TO BYŁYBY STARACHOWICE!
Jak dowiaduje się „Wprost”, samo
przeszukanie w sejmowym biurze Burego miało ciekawy przebieg. W piątek
pojawiły się pogłoski, że niektórzy najważniejsi politycy byli uprzedzeni o tej
operacji. Rozmówca z CBA: - Absolutnie nie. Przeciek starachowicki sprzed
kilkunastu lat jest nauczką, którą służby pamiętają!
- Skąd w takim razie politycy
mieli wiedzieć o całej akcji? - pytamy rozmówcę z Centralnego Biura
Antykorupcyjnego.
- Dowiedzieli się, jak utknęliśmy
w Sejmie na jakieś dwie godziny i marszałek Kopacz zaczęła wydzwaniać do
innych polityków z informacją, że weszliśmy do Sejmu - twierdzi rozmówca z CBA.
KARPIŃSKI, BURY I KOSMOS
Bardzo ciekawy wątek dotyczący
Burego znajduje się w jednej z rozmów z VIP roomu
restauracji Sowa i Przyjaciele, o której pisaliśmy już we „Wprost”. Chodzi
o spotkanie ministra skarbu Włodzimierza
Karpińskiego, jego zastępcy Zdzisława Gawlika oraz prezesa Orlenu Jacka
Krawca. W trakcie rozmowy Karpiński zwraca uwagę, że Bury trzyma sztamę z
Waldemarem Pawlakiem, którego szef resortu skarbu ocenia jako „cwaniaka”. Tu
warto zaznaczyć, że to właśnie Pawlak w piątek z sejmowej mównicy wystąpił z
płomienną obroną Burego. Zażądał, wbrew stanowisku Stronnictwa, przesunięcia
głosowania nad wotum nieufności dla ministra spraw wewnętrznych i informacji
na temat akcji CBA wobec Burego. Mówił o głosowaniu „pod swego rodzaju
szantażem”.
U Sowy i Przyjaciół Karpiński
utyskiwał Gawlikowi i Krawcowi, że ma z Burym problem: „Mam problem Burego,
nie? Którego mogę, wiesz, wyjebać w kosmos! [...] Ja muszę go wziąć tutaj [do
Sowy i Przyjaciół - red.]. Nie bardzo mi się
chce pić po prostu, bo pracuję, ale musimy po prostu pogadać, nie? Bo gość
[Bury - red.], wiesz, robi dym polityczny, a tak naprawdę chodzi o jego
interesy, nie? Tylko i wyłącznie. Albo dostanie, jebnie go w końcu ktoś i tyle,
no. Na poważnie. No tyle tylko, że to może rozsypać się koalicja”.
Chcieliśmy spytać w piątek Karpińskiego,
czym chciał wyje... w kosmos Burego, jakie interesy robi Bury, kto miał jeb...
Burego i dlaczego z tego powodu miałaby się rozsypać koalicja? Minister skarbu
nie reagował na SMS-y i nie odbierał telefonu.
Szeryf z CBA
Wejście
funkcjonariuszy CBA do biur jednego z liderów PSL zatrzęsło koalicją. W tym
czasie szef biura antykorupcyjnego Paweł Wojtunik odpoczywał nad Bałtykiem.
Złośliwi mówią, że był to urlop taktyczny.
SYLWESTER LATKOWSKI, MICHAŁ MAJEWSKI
Paweł
Wojtunik zawsze miał szczęście. Już jedna z pierwszych ważnych akcji w jego
policyjnej karierze mogła się dla niego źle skończyć. Wraz z kolegami brał
udział w zatrzymaniu „Buraka”, groźnego przestępcy, który był poszukiwany
przez olsztyńską policję w związku ze sprawą zabójstwa i strzelał z
kałasznikowa do kierowcy w Sękocinie. Po zatrzymaniu „Burak” trafił do pokoju,
w którym urzędował Wojtunik. Młody policjant nie do końca wiedział, kim jest
zatrzymany, i przez dwie godziny ucinał sobie z nim pogawędkę. Bandzior
siedział rozkuty w jego pokoju niczym zwykły petent. Policyjna ekipa z
Olsztyna, która przyjechała odebrać „Buraka”, była mocno zdziwiona tym
widokiem, bo delikwent był bezwzględnym płatnym zabójcą.
Wojtunik do policji trafił bardzo
wcześnie. Miał 19 lat, kiedy w 1991 r. złożył podanie o przyjęcie do Wyższej
Szkoły Policji w Szczytnie, ale kadry zawaliły termin i się nie dostał. Zdał na
Politechnikę Warszawską, zaliczył rok na Wydziale Mechanicznym Energetyki i
Lotnictwa, szybko jednak się zorientował, że nie chce być inżynierem. W
tajemnicy przed rodzicami złożył ponownie papiery do szkoły w Szczytnie. Mama
dowiedziała się o tym w dniu, kiedy w rodzinnych Białobrzegach pod Radomiem
pojawił się dzielnicowy, żeby zrobić wywiad
środowiskowy o kandydacie do służby. Drugim razem syn się do niej dostał.
- To był mój pierwszy sukces w
policyjnej karierze - mówi Paweł Wojtunik w książce „CBS. Biuro tajnych spraw”
autorstwa Sylwestra Latkowskiego i Piotra Pytlakowskiego. - Kiedy składałem
papiery do Szczytna, było około 400 podań na jedno miejsce, po weryfikacji
zostało 100, a
na same egzaminy dopuszczono chyba 12 osób na jedno miejsce.
Bezpośrednio po studiach przyjęli
go do elitarnego wydziału policji zajmującego się przestępczością zorganizowaną.
Nieprzypadkowo. W Wyższej Szkole Policyjnej w Szczytnie napisał pracę
dyplomową o początkach kariery „Dziada”, kiedy
ten zajmował się jeszcze handlem złomem i srebrem.
Była to pierwsza praca o mafii w historii szkoły.
PRACA POD PRZYKRYCIEM
W drugiej połowie lat 90., kiedy
Wojtunik zaczynał karierę, przestępczość była bardziej nieokiełznana,
brutalna. Wybuchały bomby, dochodziło do mafijnych porachunków przy użyciu
broni. W tamtych czasach obecny szef CBA miał pozwolenie od swojego naczelnika w
„Pezetach” na jeżdżenie w grupie szturmowej. - Nagle dostawało się ekipę,
otwierało kopertę i trzeba było o czwartej rano gdzieś jechać, w nie do końca
znane miejsce. Raz pojechaliśmy na operację przechwycenia heroiny na granicy,
jechaliśmy na dwa dni, a ja wróciłem po dwóch tygodniach - wspominał Wojtunik.
W 1998 r. przeszedł do Zespołu „S”
czyli operacji specjalnych, do tak zwanych przykrywek. Pracował tam głównie
jako prowadzący, czasem jako agent pod przykryciem.
- Wtedy nas było kilkanaście osób,
prowadziliśmy sprawy na terenie całego
kraju, ale także za granicą. Były
licencje osobne dla prowadzącego, osobne dla agenta i jeszcze osobne dla
zabezpieczenia. Przez dwa czy trzy lata miałem wszystkie trzy licencje -
opowiadał w 2010 r. Ta działalność wiązała się z dużym niebezpieczeństwem, ale
nie było sytuacji, żeby któryś z polskich „przykrywkowców” zginął albo doznał
ciężkich obrażeń. To akurat unikatowe, bo na przykład w Stanach Zjednoczonych
wśród „przykrywkowców” jest duża śmiertelność. Sam Wojtunik po latach
opowiadał, że zdarzyła mu się sytuacja, która mogła zakończyć się bardzo niedobrze.
Jechał drogim samochodem ubić nielegalny interes z poważnymi złodziejami. W
tej akcji wraz z kolegą odgrywał „leszcza”, a nie twardziela. - Jak się robi
interesy, a ktoś się zachowuje jak leszcz, to charakternie jest go okraść. My
odgrywaliśmy wtedy leszczy. Oni skalkulowali i im wyszło, że bezpieczniej,
łatwiej i taniej będzie zabrać samochód i okraść mnie, niż ze mną zahandlować.
Wtedy trochę na własne życzenie się wpakowałem w taką sytuację. Wiedziałem, że
nie powinienem tam jechać, bo coś nie tak idą rozmowy. Gdyby im się udało,
zabraliby mi kluczyki i samochód i dali w łeb, mieli broń - opowiadał przed
trzema laty.
PROPOZYCJA NIE DO ODRZUCENIA
Później brał udział w dorzynaniu
gangu pruszkowskiego, co pozwoliło mu się dalej piąć w policyjnej hierarchii.
Został wiceszefem CBŚ-u, potem w 2007 r. przejął fotel szefa po Jarosławie
Marcu, który musiał opuścić stanowisko w konsekwencji głośnej afery
przeciekowej z Andrzejem Lepperem, Januszem Kaczmarkiem i Ryszardem Krauzem.
Po dwóch latach kierowania CBS został wezwany do Kancelarii Premiera. Odbyło
się to jak w filmie szpiegowskim. Na spotkanie wchodził jednym z tylnych wejść,
tak by nie zauważył go nikt poza najbliższą ochroną premiera. Rozmowa z
Donaldem Tuskiem była krótka i dotyczyła tego, czy weźmie stanowisko szefa CBA
po twórcy tej służby Mariuszu Kamińskim. Zgodził się, choć miał opory. - CBA
postrzegałem jako, mówiąc kolokwialnie, syf totalny, same problemy, skandale -
mówił niedługo po przyjściu na stanowisko. - Gdybym miał gwarancję stabilności
w CBS, na przykład że będę jeszcze ze dwa, trzy lata dyrektorem, to bym się
nie zgodził. Dotychczas nie byłem zwolennikiem CBA. Ale uznałem, że zamiast
krytykować, lepiej spróbować coś poprawić. Sprawę potraktowałem jak wyzwanie. Pierwsze dwie noce przegadaliśmy z żoną, bo
to była radykalna zmiana, bałem się, że będę musiał być medialny. W policji
specjalnie nikt mnie nie zatrzymywał. Gdyby komendant główny powiedział:
„jesteś nam potrzebny, nie odchodź, wspólnie zrobimy coś dobrego”, może bym nie
odszedł.
Jednak szybko stał się patriotą
organizacji, na czele której stanął. Gdy w 2012 r. „Wprost” pytał, czy CBA
jest w Polsce potrzebne, już nie miał wątpliwości: - „Tak, mam pełne
przekonanie, że tak. W Polsce występują korupcja i nieprawidłowości w sferach,
do których do tej pory nie docierały żadne inne instytucje”.
W grudniu 2013 r. powołano go na
kolejną kadencję szefa CBA. Przedłużenie przez premiera misji wcale nie było
oczywiste - jeszcze kilka miesięcy wcześniej Paweł Wojtunik był w ostrym
konflikcie z ówczesnym szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem. Niektórzy mówili
nawet o wojnie służb. Kiedy w lutym 2013 r. szefem MSW został Bartłomiej
Sienkiewicz, którego pozycja (także jako zwierzchnika służb) systematycznie
wzrastała, Wojtunik w jednej z rozmów miał wspomnieć, że nie ma szans na
kolejną kadencję szefa CBA. Stało się inaczej, ale do dziś jest tajemnicą
poliszynela, że dla Sienkiewicza Wojtunik jest za bardzo niezależny. - Obaj
panowie nie darzą się sympatią - mówi nam osoba z rządu. - Bartek wie, że
Wojtunik nie będzie stawał przed nim na baczność, a ten z kolei uważa go za
bufona.
Rzeczywiście, sposób bycia i temperament
to kolejna rzecz, jaka różni Sienkiewicza i Wojtunika. - Paweł potrafi być
misiowatym, statecznym szefem służby, ale po trzech minutach zmienia się w
faceta, który operuje gangstersko-policyjnym slangiem jak z serialu „Pitbull”. Ta dwoistość bierze się z czasów, kiedy jako policjant-przykrywkowiec
udawał bandziora - mówi osoba, która poznała go już jako szefa CBA.
URLOP TAKTYCZNY
Pod kierownictwem Wojtunika CBA
prowadzi kilkaset spraw rocznie. Są wśród nich duże historie, takie jak
nieprawidłowości w Komisji Majątkowej, która zwracała dobra Kościołowi, czy
przekręty związane z przetargami informatycznymi w MSWiA. Ale też sprawy
śmieszne, jak tropienie drobnych błędów w oświadczeniach majątkowych
prowincjonalnych radnych czy wójtów. Co jakiś czas słychać jednak o próbach
zamachu na życie Wojtunika.
Pod koniec lipca 2013 r. ktoś
poluzował śruby w lewym przednim kole prywatnego auta szefa CBA. Otrzymał też
anonim z tytułem „Wyrok śmierci”.
Jedno jest pewne - kierowane przez
niego Biuro działa mniej kontrowersyjnie niż w czasach PiS. Za Mariusza
Kamińskiego CBA rozpracowywało ministrów, za jego kadencji - co najwyżej ich
podwładnych. Ludzie Wojtunika nie wyprowadzali też konstytucyjnych ministrów
czy znanych posłów z ich gabinetów pod zarzutami korupcji. Niektórzy twierdzą,
że to dzięki temu szef CBA ma stosunkowo mocną, stabilną pozycję.
Nie wiadomo jednak, czy zasada
unikania wielkiej polityki jest jeszcze aktualna. Ostatnio wyszło na jaw, że
szef CBA spotkał się w restauracji Sowa i Przyjaciele z wicepremier Elżbietą
Bieńkowską. A w ubiegłym tygodniu, dzień przed głosowaniem nad wotum zaufania
dla rządu i wotum nieufności dla szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza, służba
Wojtunika weszła do biura poselskiego Jana Burego. Zdaniem ludowców to nie
przypadek.
Rozmówca z CBA: - Te zarzuty są absurdalne.
Nigdy nie ma dobrego terminu, by przeprowadzać tego typu. akcje. Gdybyśmy to
przeciągnęli do poniedziałku, byłby z kolei zarzut, że czekaliśmy na moment po
ważnych głosowaniach. Wtedy dopiero Wojtunik okazałby się politykierem, a nie
szefem niezależnej instytucji.
Jedno jest pewne: CBA, jak za
czasów PiS, udało się zatrząść koalicją rządową. Złośliwi twierdzą, że Wojtunik
stał się tym samym trzecim koalicjantem.
On sam w tym czasie odpoczywał nad
morzem pilnie chroniony przez funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. Niektórzy
twierdzą, że był to urlop taktyczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz