Dialog zastąpiły
wrogie monologi. Przysłużyli się temu i politycy, i media, i niekiedy Kościół,
gdy angażując się politycznie, polaryzował społeczeństwo - mówi dominikanin
Maciej Zięba, filozof i publicysta.
Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA
NEWSWEEK: Czy polski
Kościół poradziłby sobie bez konkordaty?
MACIEJ ZIĘBA: Tak
jak radził sobie przez tysiąc lat z okładem. Konkordat jest potrzebny po to,
aby w cywilizowany sposób regulować sytuację dużego Kościoła w dużym państwie.
To ogranicza pola konfliktu. Bez konkordatu byłoby więcej napięć i pretensji
we wzajemnych relacjach państwo Kościół.
Pojawiają się głosy,
że pora wypowiedzieć konkordat.
- To głosy pojedyncze, zacietrzewione i emocjonalne.
Większość uważa, że nie warto niczego zmieniać.
A jeśli większość
powiedziałaby, żeby zmieniać?
- To wtedy państwo musi podjąć decyzję.
Państwo i Kościół.
- W Kościele nie słychać takich głosów. W historii Europy
papiestwo odegrało ważną rolę, a w Polsce ta rola, z wiadomych względów, była
w ostatnich dziesięcioleciach szczególna.
To jednak nie powód,
aby w XXI wieku przyznawać Kościołowi w świeckim państwie uprzywilejowaną
pozycję.
- Konkordat nie daje uprzywilejowanej
pozycji katolikom w stosunku do innych Kościołów i związków wyznaniowych. To
media tak tę sprawę przedstawiają, podobnie jak utożsamiają Kościół z
hierarchami, podczas gdy Kościół to wielomilionowa rzesza ludzi o różnych
poglądach: od prawicowych do lewicowych, wykształconych i niewykształconych,
w różnym wieku - od przysłowiowej kołyski po grobową deskę.
Widać jednak ostry podział: na
Kościół hierarchiczny broniący instytucji i Kościół wiernych oczekujących
rewolucji papieża Franciszka.
- Prawdziwym problemem jest to, że
ataki na instytucję wzmagają tendencje obronne. A dążenie do zabezpieczenia
instytucji rodzi lęki, że tak wielka grupa społeczna zawłaszczy życie
publiczne. Obie strony przyjmują filozofię oblężonej twierdzy i wszystko
traktuj ą jako element wojny pozycyjnej. I skutki też mamy jak na wojnie:
powszechna mobilizacja, wiele ofiar oraz poranień, mnóstwo agresji i
nieufności, a żadna ze stron nie wygrywa.
Światopoglądowo mamy dwie
Polski, są i dwa Kościoły?
- Podstawowe polskie pęknięcie
polega na tym, że są ci, którym wolna Polska, po 1989 r., pomogła rozwinąć
skrzydła, umożliwiła osiągnięcie sukcesu. I ci, którym się nie powiodło, dla
których zmiana ustrojowa oznaczała marginalizację. W obu grupach są
chrześcijanie.
Ten podział pokrywa się z tym w
Kościele: otwartym na zmiany i skostniałym, instytucjonalnym.
- Istnieje taka korelacja. Trzeba
jednak pamiętać, że Kościół zawsze był po stronie słabszych i pokrzywdzonych,
więc w naturalny sposób więcej troski poświęca ofiarom transformacji. A chrześcijański
problem polega głównie na tym, że między tymi dwiema grupami istnieje wrogość,
czasem wręcz pogarda. Tym, którym się nie powiodło, wmawia się, że są obrońcami
polskości i tradycji, a ci
drudzy to zdrajcy. Równocześnie
wygrani uważają przegranych za ciemny lud, który sam sobie jest winny, bo nie
rozumie zachodzących zmian.
Biskupi ten podział pielęgnują.
- Polski problem polega na braku
rozmowy. Dialog zastąpiły wrogie monologi. Przysłużyli się temu i politycy, i
media, i niekiedy Kościół, gdy angażując się politycznie, polaryzował
społeczeństwo. Politycy wygłaszają wyłącznie monologi, media albo konfrontują
ze sobą dwie skrajne opcje, albo pełnią rolę misyjną w służbie jednego z
monologów. A ponieważ w Kościele szerokie centrum milczy lub co najwyżej
popiskuje, przebija się głos monologu wersji skrajnej. Nie chcemy i nie
potrafimy słuchać drugiej strony, nie próbujemy nawet usłyszeć jej argumentów.
Tak jak w sporze ks.
Lemańskiego z abp. Hoserem.
- To też polska specjalność -
personalizowanie sporów. Gdy pojawia się nazwisko ks. Lemańskiego, liczy się
jedynie: za czy przeciw? Koniec dyskusji! Tak samo jest z prof. Chazanem czy Ryszardem Kuklińskim. Święty czy zbrodniarz?
Zdrajca czy bohater? Sąd musi być jednoznaczny. Albo w pełni podzielasz mój pogląd,
albo jesteś wrogiem, a w najlepszym wypadku oportunistą i krętaczem.
Ks. Lemański i abp Hoser to coś
więcej niż personalny spór. Ci dwaj duchowni stali się twarzami, symbolami
dwóch Kościołów w Polsce.
- Jest jeden Kościół. Ten, w
którym ksiądz składa ślub posłuszeństwa swojemu przełożonemu. Obowiązuje on
nie tylko wtedy, gdy przełożony głaska po głowie; posłuszeństwo takiemu
szefowi to żadna sztuka. Z drugiej jednak strony przełożony nie powinien
zwierzchnictwa egzekwować par force. Nie chodzi przecież o
niszczenie osobowości ani o ślepe posłuszeństwo.
W tym wypadku istotną rolę
odegrały także media, które stworzyły telenowelę: w lewicowych rolę czarnego charakteru obsadził abp Hoser, w
prawicowych powierzono ją ks. Lemańskiemu. A o istocie problemu nikt nie
rozmawia.
Na czym polega problem?
- Na określeniu granic
posłuszeństwa i sposobu sprawowania rządów w Kościele. Ks. Lemański to
człowiek upartokonsekwentny, jak coś postanowi, to nie ma zmiłuj. Taka
postawa tworzy pole do napięć. Z drugiej strony to gorliwy kapłan, gotów do
ciężkiej, bezinteresownej harówki na rzecz parafian. Zadaniem przełożonego
jest multiplikowanie tego, co cenne i wartościowe w podwładnym, a nie
generowanie jego negatywnych zachowań. Mam nadzieję, że jesteśmy świadkami
takiej przemiany w relacjach księdza i biskupa.
To może być zapowiedź zmian w
całym polskim Kościele?
- Byłem kiedyś w Waszyngtonie, gdy
umarł proboszcz jednej z parafii. Tamtejszy kardynał spędził cały dzień na rozmowach
z parafianami o tym, jakiego proboszcza oczekują, co było dotychczas dobre, a
co szwankowało. I potem kardynał mianował następcę.
Można mianować proboszcza biurokratycznie,
na podstawie papierów, można kierować się kurialnymi układami, ale można także
wsłuchać się w oczekiwania wiernych. W Kościele zawsze istniały dwie
tendencje: ewangeliczna, w której władza jest służbą, i świecka, w której
władza jest dominacją. Tego elementu służebnego ciągle jest w polskim Kościele
za mało.
Może więc miał rację ks.
Lemański, choć wyraził ją w mało elegancki sposób, że obecne pokolenie
hierarchów musi wymrzeć?
- Nie miał racji. Znam wielu
starszych księży, którzy znakomicie znajdują wspólny język z młodzieżą, i znam
młodych duchownych - kompletnych sztywniaków. To dotyczy zresztą nie tylko
księży, podobnie jest wśród nauczycieli czy lekarzy. Wymiana pokoleniowa to
nie panaceum na bolączki Kościoła.
Co jest dziś największą
bolączką Kościoła?
- Powiedziałbym raczej: wyzwaniem.
W polskim Kościele brakuje mi dziś wychylenia ku przyszłości. Myślimy w kategorii
najbliższego wydarzenia, bieżącej kontrowersji, a nie tego, jak zmieniają się
pokolenia i jak im głosić ewangelię.
No właśnie: jak?
- Nie mam monopolu na taką wiedzę.
Trzeba jednak dostrzec ogromne zmiany w strukturze rodziny, zanik autorytetów,
prywatyzację życia, zmiany w sposobie komunikowania. W życiu młodych nie rządzą
już gazety i telewizja, ale Facebook, Twitter, YouTube. Nie
możemy tego nie dostrzegać i zakładać, że do pozyskania młodzieży wystarczą
lekcje religii. Wejście katechezy do szkoły osłabiło inne formy
duszpasterstwa.
Może czas wycofać religię ze
szkół?
- A może nie? Choć została
wtłoczona w obowiązek szkolny jak matematyka czy geografia, to wciąż może
odegrać ważną rolę. Może dostarczyć wiedzy, która jest fundamentem naszego
kodu kulturowego, pomóc w poszerzeniu wrażliwości etycznej i obywatelskiej,
uczeniu dojrzałości światopoglądowej. Ogromna większość młodzieży jest
otwarta, chłonna i buntownicza. To dobrze. Jeśli samemu jest się otwartym i
posiada solidne argumenty, to można do niej trafić, skłonić do poważnej
dyskusji.
Katecheci są do tego
przygotowani?
- Niestety, przeważa głoszenie
sądów ex cathedra. Po części "wynika to z lęku przed kontestacją. Ale bez
wchodzenia w konfrontację nie ma dialogu. Trzeba docenić fakt, że młodzi
ludzie chcą rozmawiać. Zadanie na najbliższe lata to przesunięcie akcentu z
Kościoła urzędowego, wzmacnianego tradycją i obyczajem niedzielnej mszy,
chrztu, ślubu, pogrzebu i lekcji religii, na Kościół docierający do konkretnego
człowieka, starający się go zrozumieć i mu pomóc.
Kościół masowy to forma
odziedziczona, ale rzecz w tym, aby odnaleźć się w tym trudnym świecie, który na
piedestale stawia indywidualizm, w którym międzyludzkie relacje zastępują
kontrakty w sieci; w świecie mediów spłycających rzeczywistość; w świecie, w
którym elementem sporu staje się właściwie wszystko. Obrona status quo i złoszczenie się, że ten status quo się osuwa, nie zahamuje pełzającej sekularyzacji, nie
zmniejszy liczby rozwodów i nie zwiększy liczby wiernych.
Kolejne batalie: o gender, o klauzulę sumienia, o „Tak mi dopomóż Bóg” w przysiędze
prawników raczej nie pomogą. Tego typu naciski Kościoła rodzą obawy, że
zmierzamy w kierunku państwa wyznaniowego.
- Bzdura. To taka sama prawda jak
to, że katolicy są w Polsce prześladowani. To są kontrowersje na linii państwo
- Kościół, które trzeba rozwiązywać, ale nie państwo wyznaniowe. I nie
prześladowania, bo kto tak mówi, obraża naszych li rac i i siostry w Sudanie
czy Korei, gdzie naprawdę mamy do czynienia z prześladowaniami. A szczegółowo: gender rozumiane jako problem równości i sprawiedliwości płci jest
czymś dobrym, lecz stawiane jako problem zacierania tożsamości i ideologii jest
niebezpieczne. Klauzula sumienia to wynalazek stosowany we wszystkich cywilizowanych
społeczeństwach, aby uniknąć mnożenia sporów światopoglądowych, a dodawanie w
przysiędze „dopomóż Bóg” to chyba żaden problem, jeśli mogą to czynić
prezydent, posłowie czy rzecznik praw obywatelskich.
Czy nauczyciele w państwowej
szkole powinni podpisywać deklarację wiary?
- Dla mnie takie podpisywanie nie
ma sensu. Każdy chrześcijanin powinien starać się być chrześcijaninem 24
godziny na dobę. I jako nauczyciel, i makler giełdowy, i kierowca, i
informatyk, jako kobieta i mężczyzna, rodzic i dziecko. Czy za chwilę będziemy
oczekiwać, żeby deklarację wiary podpisywali księża i biskupi? Co nie oznacza,
że nauczyciel nie może podpisywać takiej deklaracji. Nie narusza przez to
żadnego przepisu.
Papież Franciszek raz po raz
upomina się o tolerancję. Może to właśnie jej nam najbardziej brakuje?
- Ważne jest, aby uczyć się
rozumieć, starać się wzajemnie szanować i umieć się różnić. Natomiast papież
Franciszek apeluje przede wszystkim o otwarcie się na żywych ludzi. Księża w
Polsce często spotykają się z wiernymi, stojąc po drugiej stronie ołtarza,
siedząc po drugiej stronie kratek konfesjonału i drugiej stronie biurka w
kancelarii parafialnej. To za mało. Najważniejszy jest żywy, konkretny człowiek
z jego radościami i troskami, wiarą, nadzieją i miłością. To on jest drogą
Kościoła.
Uczył nas tego Jan Paweł II. Teraz
jako święty niech pomoże nam się nawracać. Zwłaszcza nam w habitach i
sutannach.
Maciej Zięba był w latach 1998-2006
prowincjałem polskiej prowincji dominikanów; był też założycielem i wieloletnim
szefem Instytutu Tertio Millennio w Krakowie, przez kilka lat szefem
Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. W czasach PRL był opozycjonistą.
Obecnie jest publicystą, autorem wielu książek, m.in. wydanej rok temu „Ale nam
się wydarzyło. 0 papieżu i Polsce, Kościele i świecie"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz