W „Pitbullu” niewiele
jest sytuacji, które nie są 1:1. Zobaczyłem je wcześniej, robiąc
„Prawdziwe psy”. Paradoks polegał na tym, że gdybym pokazał
to w dokumencie, wszyscy ci policjanci poszliby siedzieć – mówi
reżyser PATRYK VEGA.
Izabela Smolińska
Do wydziału zabójstw Patryk Vega trafił
przypadkiem. Chciał zdokumentować element scenariusza do filmu, który zresztą
nigdy nie powstał. Koleżanka jego matki była kochanką jednego z policjantów.
Umówiła go na spotkanie w komendzie. Przyszedł i od razu stwierdził, że to o
tych chłopakach chce zrobić film. Został z nimi kilka lat. Najpierw nakręcił
dokumentalne „Prawdziwe psy”, potem, na ich podstawie, serial i film fabularny
„Pitbull”. Na komendzie poznał Sławomira Opalę. To właśnie on był pierwowzorem
filmowego Despera, czyli komisarza Sławka Desperskiego, i narratorem
„Prawdziwych psów” Chociaż kiedy te wchodziły na ekrany, Opala nie pracował już
w policji. Wyrzucony za awanturę domową, w której ranna została jego
dziewczyna. Ostatecznie, w 2011 r., trafił do więzienia, oskarżony m.in. o
powiązania ze światem przestępczym. W nocy z 26 na 27 lipca Sławomir Opala
popełnił samobójstwo. Powiesił się w domu swoich rodziców.
Zaskoczyła cię śmierć
Sławka Opali?
Nie. Pamiętam, jak kiedyś wyjął pocisk z portfela i
powiedział, że to pamiątka po tym, jak chciał się zabić. Nie wyszło, bo spłonka
w pocisku nie odpaliła. Wtedy myślałem, że to taki Sławkowy mit. Teraz myślę,
że było inaczej. On o swoim samobójstwie mówił od czasu „Prawdziwych psów”. To
więc trochę bardziej było pytanie, „kiedy” a nie „czy” to nastąpi.
Ilu samobójców
poznałeś w policji?
Nie liczę. Ale tych historii jest dużo. Pamiętam kobietę,
która strzeliła sobie w głowę w służbowym samochodzie. I ostatnie, co robiła
przed śmiercią, to otwarcie bocznej szyby w aucie, żeby wystrzał nie uszkodził
służbowego mienia. To wydaje się groteskowe, ale pokazuje, jak policja jest w
nich wdrukowana do samego końca.
Chodzisz na pogrzeby
policjantów?
Chodzę.
Stojąc nad trumną,
zastanawiasz się, kto będzie następny?
Teraz już mniej, bo jestem od tej policji dalej niż kilka
lat temu. Przyjaźnię się z czterema policjantami, z którymi regularnie się
spotykamy..
I pijecie...
Ja już nie piję, więc zamawiam
tylko herbatę.
Ale piłeś z nimi
Tak.
Żeby ci zaufali?
Bez wódki trudno byłoby się z nimi
tak zakumplować. Jak robiłem „Prawdziwe psy” i „Pitbulla”, byłem młodym chłopakiem.
Bardziej niż na nagraniach zależało mi, żeby uczestniczyć w ekstremalnych
wydarzeniach. To była niesamowita adrenalina, ogromna dawka emocji. Nagle
wskoczyłem w świat, który dla faceta jest totalnie podniecający i ekscytujący.
Jak zaliczyłem z policjantami
strzelaninę w Radomiu, dostałem takiego strzału adrenaliny, że nigdy nie
podejrzewałem, że ktoś taki w ogóle we mnie egzystuje. To była reakcja
chemiczna. Gdybym dorwał wtedy tego bandytę, który strzelał, po prostu bym go
zabił. Ale w policjantach było to samo. Pamiętam dziewczynę z sekcji
operacyjnej, która pojechała na tę akcję w szpilkach. Kiedy napastnik leżał już
obezwładniony na ziemi, ona podbiegła i w emocjach kopnęła go w głowę, wbijając
mu w czoło tę szpilkę.
Długo trwało, zanim zaczęli
traktować cię jak swojego?
Dopiero po pół roku przestali
zwracać uwagę na kamerę. Na początku w ogóle nie chcieli współpracować. Uciekali
nam samochodem, wyłączali mikroporty. Ale ja konsekwentnie przychodziłem z nimi
rano do roboty, wychodziłem wieczorem i szedłem pić. Bywałem w ich domach. W
końcu jakoś mi zaufali.
I zaprzyjaźnili się.
Odwiedzałeś Opalę w więzieniu?
On nie chciał się z nikim widzieć.
Ani z rodziną, ani z przyjaciółmi. Rozumiem to, bo takie odwiedziny są
rozwalające, gdyż przypominają o wolności. Miałem z nim stały kontakt za
pośrednictwem jego adwokata. Sławek przesiedział ponad dwa lata na „N-ce” [cela
dla niebezpiecznych skazanych - red.], tylko raz dziennie widując „gada”
[klawisza]. Jego relacje w życiu na wolności trochę się posypały. Kiedy
wyszedł, okazało się, że przyjaciele znaleźli się już w zupełnie innym miejscu.
Koledzy z byłego wydziału
zabójstw?
Spoza. Sławek miał kilku kolegów
też poza policją. Generalnie nie ma byłych policjantów, bo psem jest się przez
całe życie. Tak było w przypadku Sławka i innych z wydziału zabójstw. Właśnie
dlatego nie wierzę w sprzedajność Sławka. Policjanci z tego wydziału to była
elita. Oni nie brali łapówek. Ludzie się śmieją, nie wierzą, ale
oni naprawdę nie brali. Nie
dlatego że byli megaświęci czy mieli ponadprzeciętny moralny kręgosłup. Tylko z
lęku.
Że ich złapią? Że wyrzucą z
policji?
W tamtych latach nie można było
iść do psychologa, bo to by było źle widziane.
Nie było siłowni, gdzie policjant
mógłby pójść się wyżyć, boiska do kosza, na którym mógłby się wybiegać i
zresetować. Bez wentyli bezpieczeństwa oficerowie nie byli w stanie odciąć się
od pracy. Wyobraź sobie: idziesz na zdarzenie z wypatroszoną kobietą czy
zwłokami dziecka, a za chwilę masz wrócić do domu i zająć się wieszaniem
firanek. Nie jesteś w stanie. Odklejasz się od normalnego życia. Tracisz
bliskich, rodzinę. Na odstresowanie masz tylko alkohol. Mówiło się o tym
wydziale zabójstw, że ośmiu na dziesięciu policjantów to alkoholicy i
rozwodnicy z dwójką dzieci i psem, który nie aportuje. Ci policjanci w pewnym
momencie orientowali się, że nie mieli nic poza wydziałem. Że dla niego
poświęcili wszystko. Nie brali łapówek, bo bali się, że jeśli straciliby pracę,
straciliby siebie.
Łapówek nie brali, ale łamali
prawo.
Cała instrukcja operacyjna
sprowadza się do tego, że nieustannie poruszasz się na granicy prawa, ta
granica jest płynna i tylko od twojej oceny sytuacji zależy, czy ją
przekraczasz, czy nie. Z zewnątrz wiele rzeczy wygląda inaczej niż od środka.
Za czasów „Prawdziwych psów” byłem świadkiem, jak Sławek spotkał się w knajpie
z jednym ze znanych gangsterów, żeby pogadać o sprawie. Ten gangster
zaproponował, żeby porozmawiali przy wódce. Po wszystkim Opala mi powiedział:
„Widzisz, przyszedłem z bandziorkiem pogadać o sprawie, ale gdybyś
sfotografował nas z boku, to wyglądałoby, że policjant przyjaźni się z
gangsterem”
Opala trochę się jednak przyjaźnił.
W „Pitbullu” Despero wchodzi w relację z
informatorem.
To autentyk. Sławek miał
informatora gangstera, właśnie „Kwadrata” który najprawdopodobniej był gejem i
się w nim zakochał. I rzeczywiście dał mu w prezencie buty, kowbojki, które w
serialu dostaje Despero. Zresztą prawdziwy „Kwadrat” skończył jak ten na
ekranie, zabity przez ludzi z miasta.
W „Pitbullu” jest też scena,
jak chłopaki, nie mogąc udowodnić bandycie przestępstwa, podrzucają mu
narkotyki. To też autentyk?
Odpowiem tak: w „Pitbullu” bardzo
niewiele jest sytuacji, które nie są 1:1. Zobaczyłem je wcześniej, robiąc
„Prawdziwe psy”. Paradoks polegał na tym, że gdybym pokazał to w dokumencie,
wszyscy ci policjanci poszliby siedzieć. Dopiero „Pitbull”, jako fabuła, pozwolił mi zrobić coś bardziej
realistycznego.
1 przerażającego.
To, co i jak robili policjanci,
było dyskusyjne pod względem etycznym. Z drugiej strony wyobraź sobie:
wiedzieli na sto procent, że mają przestępcę. Mieli wiedzę operacyjną, ale nie
byli w stanie przełożyć jej na proces. Więc co im zostawało? Zadawali pytanie,
czy taki człowiek powinien być na wolności, czy jednak ponieść konsekwencje
swoich działań.
To trochę zabawa w szeryfów.
Stróż prawa wyznaczający prawo.
Może i łamiesz jakąś granicę i
zaczynasz się bawić w ostatniego sprawiedliwego. Ale skoro
nie możesz tego zrobić inaczej ?
Chroniłeś ich?
Byłem wobec nich lojalny. Zaufali
mi, więc grałem z nimi do jednej bramki. Nagrałem rzeczy, które nie mogły nigdy
wyciec na zewnątrz. Skasowałem całą masę materiałów. Nie chciałem nawet, żeby
leżały w montażowni, bo mogły wpaść w niepowołane ręce.
I nie przeszkadzało ci to?
W tamtych latach było przyzwolenie
i sądów, i prokuratury na radykalne działania wydziałów, które walczyły z
najgorszą kategorią przestępców. Pamiętam jednego z zatrzymanych, który w
sądzie powiedział, że był przypalany i rażony prądem. Co sędzia skomentowała
krótko: już nie bądź pan taki Kmicic.
Czyli scena z „Pitbulla”
pokazująca rozbieranie podejrzanego do naga, przykuwanie do kaloryfera i
rażenie prądem jest prawdziwa?
Ta akurat jest dość lajtowa.
Dzisiaj by nie przeszła. Tak
jak słynne przesłuchanie przez policjantów praskiej alkoholiczki, które
pokazujesz w „Prawdziwych psach”.
To przesłuchanie, które jest w
internecie, jest totalnie ocenzurowane. Zobaczyliście z pięć procent tego, co
było naprawdę.
A było...?
Nieważne, co było. Było na to
przyzwolenie, które wynikało z kilku czynników. Po pierwsze, po 1989 r.
wyrzucono z roboty prawie wszystkich fachowców z milicji. Dawniej na jednego
nowicjusza przypadało siedmiu starych, którzy go prowadzili.
W1990 r. wpuścili do policji
dzieciaki, które nie miały żadnej wiedzy. Nie miał ich kto uczyć. Między innymi
to doprowadziło w latach 90. do rozkwitu przestępczości na wielką skalę.
Potrzeba było kilku lat, żeby wyspecjalizowała się nowa kadra fachowców. A
jednocześnie trzeba było robić bardzo poważne sprawy: morderstwo w Kredyt
Banku, utopienie Michałka, zabójstwo Dębskiego. Były presja i przyzwolenie na
stosowanie radykalnych metod.
Opowiadasz o klinczu, w jakim
znaleźli się ci policjanci. Albo masz robotę, która cię niszczy, albo nie masz
nic.
Może dlatego policjanci z wydziału
zabójstw mówili o sobie, że są ostatnimi żyjącymi romantykami.
Niektórzy mówią, że Opali
zaszkodziło właśnie to myślenie. Zwłaszcza po filmie, serialu. Poczuł się
bohaterem.
On zawsze taki był. Dlatego miał
ksywę Legenda. Przy czym nie była to ksywa gloryfikująca, raczej przejaw
zazdrości tych, którym nie podobało się, że był pistoletem. Sławek lubił
koloryzować rzeczywistość. Był gościem, który najpierw komuś dawał w ryj, a
później zastanawiał się, czy słusznie postąpił. Zaliczył rok banicji za pobicie
przełożonego. Był tego typu gościem. Ale też nie był specjalnym ewenementem.
W wydziałach operacyjnych
funkcjonowała specyficzna galeria oryginałów, którzy mieli wiarę, misję,
wartości, i to powodowało, że dawali radę. I wszystkich cechował brak litości
dla zabójców. Nie było żadnego zmiłuj się czy próby zrozumienia motywacji.
Kiedy ktoś popełniał morderstwo, dla nich nie liczyło się, czy był to bandzior,
czy żona maltretowana przez męża. Zabójstwo było zabójstwem. Czasem pytałem,
czy nie rusza ich, że nad tą żoną mąż się znęcał, bił ją, gwałcił. Oni nie
widzieli żadnych okoliczności łagodzących. Uważali, że mogła przyjść do nich i
zgłosić sprawę, ale nie musiała go zabijać.
Upraszczali?
Tak. Jedyny element ludzkich
emocji, który sobie zostawiali, to dzieci. Przy Michałku z Wisły płakali
wszyscy. Te kobiety, które tam pracowały - myślałem, że rozszarpią matkę, a
faceci ojczyma i jego kumpla.
Inne emocje zapijali. Jak
rozwiązali sprawę, pili. Jak nie rozwiązali też?
Ja podczas „Prawdziwych psów” i
„Taśm grozy” piłem w zasadzie cały czas. Zaczynałem o siódmej rano przed
wyjazdem na akcję, a potem był nieustanny ciąg. I to nie było wypicie lufy,
tylko ilości typu trzy litry na czterech.
Teraz policjanci piją chyba
mniej. A metody? Zmieniły się?
Na pewno jest większy kontroling.
Kiedy robiłem „Prawdziwe psy”, na korytarzach nie było kamer. Po tej komendzie
chodziłem jak po mieszkaniu. Wnosiłem torby wódki. Przypinanie ludzi do rur od
kaloryferów, ganianie z nagimi zatrzymanymi nie robiły na nikim wrażenia.
Teraz jest inaczej, co pokazuje chociażby incydent z policjantami, którzy
napili się po służbie w czasie wizyty Obamy w Polsce. Ponieśli za to
konsekwencje.
To ucywilizowało policję?
W jakimś sensie tak. Kontroling
jest potrzebny, bo inaczej prowadzi to do patologii. Ale to, jak działa,
zostawia wiele do życzenia. To chore, że wystarczy, żeby jakiś „nawrócony”
przestępca złożył zeznania obciążające przeciwko policjantowi, jak w przypadku
Wróbla i Masy...
Czy Opali i Brody.
.. .czy Opali i Brody, i ten
policjant od razu jest traktowany jak przestępca. Nikt nie ocenia tego
racjonalnie, nie zbiera twardych dowodów, nie weryfikuje, tylko wierzy jakiemuś
frajerowi, który może się odgrywać bez konsekwencji na policjancie, który
kiedyś zalazł mu za skórę. Instytucja świadka koronnego jest w Polsce
skompromitowana. Kiedy jest jakiś gruby temat, na którego przeforsowaniu zależy
prokuraturze, wszystko, co ten koronny mówi, przyjmują bezkrytycznie. Bo
wytknięcie jakiegokolwiek kłamstwa podważyłoby całość jego zeznań. Więc się w
te jego kłamstwa brnie. Zresztą tak jest nie tylko w przypadku koronnych. Moi
policjanci mieli postępowania dyscyplinarne, bo jakiś przestępca, który był
ich informatorem, zatrzymany w zupełnie innej sprawie, miał ich numer w
telefonie. Od razu zaczynało się dochodzenie wewnętrzne, czy aby to nie jest
policjant w strukturach mafii. I zaczynało się napiętnowanie. To idiotyczne, bo
żaden operacyjny nie mógłby działać bez kontaktów z „miastem”. I każdy to wie.
Oni z tym „miastem” ciągle
romansowali. Jak szli odreagować, to do burdeli.
To było zupełnie normalne. Też
jeździłem z tymi policjantami na imprezy do agencji towarzyskich.
Czuli się tam swobodnie?
Dziewczyny oddawały im się za
darmo, bo zwykle ukrywały narkotyki czy inne fanty, więc żeby to nie wyszło,
szły z nimi do łóżka bez kasy. Przy okazji mogli też zawinąć jakichś
przestępców, których spotykali na dzień dobry. Te wizyty były wręcz uzasadnione
służbowo (śmiech). To, że Sławek związał się z właścicielką agencji, nie jest w
tej sytuacji niczym wyjątkowym. Jeden z moich policjantów związał się z
miastową dziewczyną, która była narzeczoną znanego gangstera. Są razem do
dzisiaj, wzięli ślub, tworzą bardzo szczęśliwy związek. I on dalej pracuje w
policji. Przez to, że ich światy się ze sobą stykały, żona toleruje zachowania
męża policjanta i wytrzymuje jego pracę.
Wszystko, co widziałeś, było na
serio?
Tak, choć było w policji wiele
sytuacji zabawnych. Pamiętam wjazd do wietnamskiego burdelu. W osiedlu Za
Żelazną Bramą po prostu złapali pierwszego lepszego Wietnamczyka, który szedł
ulicą, przystawili mu pistolet do głowy i kazali pukać do drzwi, bo w burdelu
otwierali tylko Wietnamczykom. Po czym na jego plecach wjechali do mieszkania.
W środku była bardzo gruba prostytutka i mnóstwo Wietnamczyków poukrywanych w
rzeczach, o których nigdy byś nie pomyślała. W jakichś mikroszafkach, w
łóżkach, fotelach, we wszystkim.
A prywatne wyskoki po
godzinach?
Było tego multum. Raz byliśmy ze
Sławkiem w agencji służbowym samo - chodem. I Sławek pokłócił się z jednym z
policjantów, z którym wracałem, więc dla jaj zgłosił w SSK [Stołeczne Stanowisko Kierowania, sekcja w Komendzie
Stołecznej Policji - red.] kradzież tego wozu. W efekcie musieliśmy porzucić go
przy drodze i wracać z buta, żeby nie wyjęła nas z niego jednostka bojowa.
Policjanci mieli różne dziwne sposoby na odstresowanie się od bagna, w którym
siedzieli na co dzień.
I rzeczywiście byli tacy
twardzi?
Byli. To był zbiór rasowych psów.
Nie wiem, czy wszyscy mieli do tego predyspozycje od początku. Bo chyba nie
każdy rodzi się psem. To raczej był proces, który postępował przez lata. Robił
z nich najtwardszych policjantów i jednocześnie łamał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz