niedziela, 17 sierpnia 2014

Gwiezdny pył



Miało być tak: nowe życie, nowa rodzina, nowy biznes. Ale w Lipcu na przejściu dla pieszych na warszawskim Ursynowie potrącił kobietę. Zmarła. Dariusz K. z celebryty stał się ćpunem, który wciąga kokainę i rozpędzonym bmw zabija Ludzi.

WERONIKA BRUŹDZIAK, WOJCIECH CIEŚLA

Dariusz K., gitarzysta i producent muzyczny, były mąż Edyty Górniak, był w Warszawie znany i łubiany. Dziś ludzie z show-biznesu nie chcą o nim rozmawiać. Grzecznie odmawiają, cza­sem wyłączają telefon. Dla warszawki stał się trędowaty.
Karolina Korwin-Piotrowska, dziennikarka: - Ludzie boją się przyznać, że mieli z nim coś wspólnego. Za­bił człowieka, na miłość boską, też wolałabym nie mieć w swoim spisie znajomego mordercy.
Niedawny partner biznesowy Dariusza K. na prośbę o rozmowę reaguje paniką: gdy jego niemiecki szef do­wie się o tej znajomości, wyleci z pracy. Niedawny part­ner sprzedaje szybkie samochody, to nie wyglądałoby dobrze - kokaina i samochody.
Grażyna Olbrych, znawczyni polskiego show-biznesu i redaktor naczelna VUmag.pl, zżyma się na tę hipokry­zję: - Branie kokainy i innych używek? W tym środowisku jest uważane za normę. Kiedy to nie jest tak ewidentne, że człowiek nie przychodzi na spotkania albo nie jest w sta­nie pracować, wszyscy to akceptują. Nie ma sprawy.
Warszawski ekonomista, znajomy Dariusza K.: - To dopiero początek. W kolejce czekają proces, wyrok, ska­zanie, odsiadka, wyjście na wolność, życie po. Tabloidy nie zapomną o sprawie. A w tle ciągle nagłówki „były mąż Edyty Górniak”. Jak stygmat. Jakby nie miał innego życia poza pięcioletnim związkiem z gwiazdą.

Zrzucić cztery lata
Początek sierpnia. W stylowej kamienicy na warszaw­skim Mokotowie mecenas Marcin Kondracki, młody karnista, waży w ręku teczkę z dokumentami z akt sprawy Dariusza K. Teczka jest cienka, bo sprawa tragicznego wypadku, który spowodował K., w dużej mierze zależy od opinii bie­głych. Będą musieli odpowiedzieć na dwa podstawowe pytania: z jaką prędkością jechało bmw Dariusza K.? I czy kierowca rzeczywiście był pod wpływem kokainy?
Drugim obrońcą K. jest Tadeusz Wołfowicz, gwiazda warszawskiej palestry. Słynie ze skuteczności w sprawach zwią­zanych z wypadkami. Obaj to adwoka­ci z górnej półki. - Gdyby udało im się wykazać, że K. „był po spożyciu”, a nie „pod wpływem” kokainy, to zrzuciłoby im z głowy cztery lata - tłumaczy warszawski mecenas.
- Jak to: zrzuciłoby?
- Prokurator postawił zarzut umyślne­go spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Za to można iść za kraty na 12 lat. Jeśli wykażą, że spowodował wypa­dek nieumyślnie, to tylko na osiem. Przy dobrym obrocie sprawy skończy się na wyroku w zawieszeniu.
Już wiadomo, że policja ułatwiła zada­nie obronie: od K. pobrała tylko próbkę moczu. Dzięki temu adwokaci będą mo­gli wykazać w sądzie, że badanie było nie­pełne, bo należało również pobrać krew.

Muzyk z Łomży
Dariusz K.: 38 lat, charakterystyczna łysinka, szczupłe ramiona. Na kolorowych zdjęciach z końca lat 80. ma długie wło­sy, w ręku elektryczną gitarę Jolana za 15 rubli, trofeum ze sklepu muzycznego w Moskwie.
Pierwsze kroki jako gitarzysta stawiał w rodzinnej Łomży. Tam grał swoje pierw­sze jam session i błyskawicznie przeszedł przez szkołę muzyczną. W liceum eko­nomicznym otoczony dziewczętami, za­fascynowany gitarami, zdolny, ambitny. Wielbiciel Allana Holdswortha.
Kiedy na początku lat 90. przyjechał do Warszawy, szybko zyskał sławę dobrego muzyka. Debiutował w projekcie Rober­ta Amiriana na płycie „Bardzo niebieskie migdały”. Potem dostał kolejne propozy­cje: w 1996 roku występował w Opolu z Anitą Lipnicką. Zaczyna współpraco­wać ze Studiem Buffo Janusza Józefowi­cza. Dziecko przemian, 20-latek, który odniósł sukces: grywa w klubie Blue Vel­vet, potem w Akwarium. Do współpra­cy zapraszają go znani muzycy jazzowi, proponują koncerty na całym świecie.
Cezary Konrad, perkusista jazzowy, kompozytor, poznał K. właśnie wtedy: -Nie miał gdzie mieszkać, wynajmował coś z innymi muzykami. Zaczęliśmy się spotykać, robić próby.

W gwiezdnym pyle
Kończą się lata 90., muzyk Dariusz K. ma już własną stronę w sieci, a na niej wywiad z samym sobą: wyznanie, że ma już dwie duże łódki, lubi seks i uwielbia dobre buty, a dobre buty muszą być zawsze czyste. Dariusz K. nienawidzi brudnych butów. Liczą się materiały dobrej jakości. I jesz­cze auta, w których jest wygodnie, cicho, można posłuchać muzyki i postawić szko­cką tak, żeby się nie wylała. Szkocką Da­riusz K. lubi niemal tak samo jak auta. Do tego kolorowe zdjęcie: jacht gdzieś na Ma­zurach. Koledzy. Gitary. Coraz większa ty­siaka, drugi podbródek.
Coraz mocniej siedzi w branży. Jeź­dzi w trasy. Przygrywa Kayah, Justynie Steczkowskiej, Reni Jusis i Edycie Gór­niak. W 2004 roku w szpitalu w Łomży, oblężonym przez paparazzich, rodzi się dziecko Dariusza K. i Edyty. W listopa­dzie 2005 roku para bierze Akii). Po paru latach - rozwód bez orzekania o winie.
Przez kilka lat małżeństwa Dariusz K. jest nie tylko gitarzystą w zespole swo­jej żony, lecz także jej menedżerem. Prowadzi firmę EG Production (EG od Edyta Górniak).
Karolina Korwin-Piotrowska: - Ze zdolnego, ale anonimowego gitarzysty stał się człowiekiem, który na okładkach „Gali” pozował z żoną. Stał się regular­nym celebrytą.
Grażyna Olbrych: - Zadziałała magia Edyty. Każdy jej partner po chwili sta­je się celebrytą, nieważne, kim jest. Ona ma taką siłę rażenia, że każdy z jej orbity staje się sławny. Ma gwiezdny pył, którym posypuje ludzi w swoim środowisku.

No more drama
Rok 2009, kolorowe zdjęcie z sądowe­go korytarza: Edyta Górniak, Dariusz K. i tłum fotoreporterów. Rozwód znanej pary. K. zakłada firmę No More Drama Production. Nazwa podobno jest znaczą­ca, tak sugeruje K. w jednym z wywiadów. Produkuje muzykę, promuje artystów. Pod jego skrzydła trafiają zespół Feel, Natalia Lesz i Nick Sinckler.
W show-biznesie menedżerowanie K. jest źródłem żartów. - Opowiadano legen­dy o jego nieterminowości, na pograniczu nagłego znikania, nieodbierania telefonów. Gdy próbował być menedżerem Natalii Lesz i tak wszyscy dobijali się do niej przez prywatnego Facebooka, bo nie odbierał telefonów - mówi Korwin-Piotrowska.
Grażyna Olbrych: - Warunki, które sta­wiał, były dosyć twarde, ale nie był najgor­szy. Pracowałam z wieloma menedżerami gwiazd i są tacy, którzy używali sowie­ckiej metody negocjacji, czyli przedsta­wiali swoje warunki i koniec. On był miły i profesjonalny.
Dariusz K. znajduje nową partner­kę, modelkę Izabelę Adamczyk. Zakłada nową rodzinę, rodzi mu się córka. W bi­znesie idzie mu różnie. Jesienią 2009 r. dostaje nakaz zapłaty ponad 120 tys. zł na rzecz jednej z medialnych spółek.
Korwin-Piotrowska: - Opowiadał, że otworzy klub muzyczny, ale o ile wiem, na opowieściach się skończyło. Krążyły plot­ki, że jego firma to kolos na glinianych nogach. Edyta Górniak publicznie po­wiedziała, że nie może podzielić majątku, bo pojawiłaby się kwestia spłacania przeróżnych zaległości po nim.
Plotki łatwo zweryfikować w sądzie gospodarczym. Od dwóch lat firma K., choć wciąż jest zarejestrowana, oficjalnie nie działa. Na jej powrót do życia niecierp­liwie czeka skarbówka, która ściga właś­ciciela za zaległe mandaty, w sumie na 170 tys. zł. W jaki sposób w ciągu czterech lat można nabić aż taką sumę? Czy to mandaty za parkowanie, czy za przekraczanie prędkości? Stołeczna poli­cja na pytanie o punkty Dariusza K. za wy­kroczenia drogowe nie odpowiada. Jego prawnik Marcin Kondracki rozkłada ręce: - Nie słyszałem o tym, nie wiem, o jakie należności chodzi.

Miał otwierać drzwi
Czy - jak chcą tabloidy - Dariusz K. to esen­cja warszawki? On sam, zwłaszcza w ostatnich la­tach, lubił podkreślać, że jest człowiekiem bardziej z Łomży niż z celebryckiej ścianki. Ludzie show- -biznesu z kolei zastana­wiają się po cichu: skoro miał długi, menedżerem był średnim, to skąd miał pieniądze? Na posiedze­niu sądu w sprawie aresz­tu miał proponować pół miliona kaucji. To nie jest suma, którą można wyjąć z szuflady. Plotka głosi, że aby pokryć długi, sprze­dał dom w Milanówku.
To mało prawdopodob­ne, przynajmniej do grud­nia zeszłego roku wciąż był w nim zameldowany.
Mało kto wie, że przez pół roku (formalnie do dziś) muzyk był preze­sem firmy Range Capi­tal. Siedziba: elegancki biurowiec przy ul. Emi­lii Plater, w centrum War­szawy. Wspólnicy bardziej niż wiarygodni: jeden to znany poznański au­dytor, drugi wielolet­ni sprzedawca sportowej niemieckiej marki samo­chodów. - Mieli pozy­skiwać fundusze unijne - zdradza jeden ze znajomych Dariusza K. - Czy po­zyskali? Na co? Nie wiem. Darek miał kontakty, miał otwierać drzwi. W jakiś konsulting mieli wejść. Zmiana życia, nowa rodzina, nowy pomysł na biznes. Przed wypadkiem Darek był w trakcie życiowej zmiany.
Jeden ze wspólników Dariusza K. pro­si o anonimowość. Zaklina, żeby nie wy­mieniać też nazwy ich spółki: - Darek już z nami nie jest. Sprzedał udziały. Miał inne pomysły na życie. My też sprzedali­śmy. Ten wypadek, wie pan, stało się duże nieszczęście. Jaki był? Pogubiony, to jest dobre słowo. Biznes a show-biznes to dwie różne rzeczy. Tyle.

Czekam na Darka
14 lipca 2014 r., kolorowe zdjęcie w tabloidzie. Przy głównej ulicy Ursynowa Da­riusz K. siedzi po turecku na chodniku obok swojego bmw. Dookoła radiowozy, dum i karetka. Policyjny komunikat głosi, że zabił 63-letnią kobietę na pasach, pro­wadząc pod wpływem narkotyków.
- To jest pierwsza tego typu sprawa w polskim show-bizie - ocenia Karolina Korwin-Piotrowska. - Pierwsza tak głoś­na, pierwszy człowiek, którego złapano na jeździe po narkotykach. Nie życzę, żeby było ich więcej, ale myślę, że będą kolejni. Ci ludzie czują się bezkarni.
Cezary Konrad: - Nie podejrzewam Darka o problem narkotykowy, raczej my­ślę, że jest to częścią stylu życia pewnych grup społecznych w Warszawie, gdzie nar­kotyki są elementem spotkań, załatwiania różnych spraw.
Muzyk Robert Amirian: - Kiedy zna­łem go blisko, chyba nie palił nawet papierosów, nie mówiąc o trawce. Na im­prezach nie pił więcej niż inni i z pewnoś­cią nie wsiadał wtedy za kółko. Nigdy nie widziałem go pijanego. Miał problemy z sercem, arytmię; zdaje się, że kilka razy miał stan przedzawałowy, raz chyba nawet mówił o zawale.
Adwokaci Dariusza K. na widzenia do aresztu śledczego na Służewcu nie przy­wożą mu codziennej prasy. - Na wszelki wypadek - mówi jeden z jego przyjaciół.
- Darek nie wie, co się dzieje wokół spra­wy. Ma niefart, bo sąd akurat czyta gazety. Nie odpuści mu aresztu, bo podniósłby się za duży raban. Co Darek robi? A co można w areszcie robić? Siedzi i myśli. Ma dużo czasu na myślenie.
Cezary Konrad wspomina wspólne chwile z Dariuszem K, gdy grali w ze­spole Edyty Górniak. - Ciągle czekałem na tego Darka z dawnych lat - wzdy­cha. - Żebyśmy mogli znowu jako chłop­cy w trampkach pograć razem, żeby te wspaniale czasy wróciły. Czekałem na niego przez wiele lat. Mieliśmy parę prób powrotu, parę wieczorów w domu Edyty w Milanówku. Już całemu światu oznaj­miałem, że Darek wraca. Ale nie wrócił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz