Dziennikarskie
śledztwo „Do Rzeczy” podważa aktualną wersję prokuratury i służb specjalnych w
sprawie afery podsłuchowej. Jak wynika z naszych ustaleń, służby specjalne
mogły zapobiec kompromitacji najważniejszych organów państwa, ale tego nie
zrobiły
Cezary Gryz
Pod
znakiem zapytania staje teza, że inicjatorem potajemnych nagrań polityków w
warszawskich restauracjach był biznesmen Marek Falenta. Prokuratura
zabezpieczyła jego skrzynkę e-mailową, w której znajduje się jego
korespondencja z funkcjonariuszami Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i
Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Sam biznesmen w rozmowie z „Do Rzeczy"
twierdzi zaś stanowczo, że o procederze nagrywania obie służby powiadomił już w
ubiegłym roku.
- Istotnie, już w ubiegłym roku
przekazałem funkcjonariuszom ABW, a potem CBA z delegatur we
Wrocławiu informacje, że w warszawskich restauracjach nagrywane są
najważniejsze osoby w państwie - mówi „Do Rzeczy" Marek Falenta. Dodaje,
że po zapoznaniu się z materiałem dowodowym w prokuraturze ujawni szczegóły
tych informacji śledczym. - Służby specjalne interesowały się moimi firmami od
mniej więcej 10 lat, kiedy rozkręcałem Electusa i współpracowałem z KGHM -
mówi Falenta.
Jak się jednak okazało, przekazane
przez niego informacje nie zostały wykorzystane, a co gorsza -
funkcjonariuszom ABW nakazano wygasić zainteresowanie.
- Oficera z ABW ta informacja przestraszyła.
Natomiast funkcjonariusze CBA przekazali tę informację centrali w Warszawie.
Jednak zabroniono im się nią zajmować, bo dotyczyła czołowych postaci Platformy
Obywatelskiej - mówi „Do Rzeczy" Falenta.
- To wierutne bzdury - mówi o
informacjach od Falenty rzecznik CBA Jacek Dobrzyński. - To próba wkręcenia i
wma- nipulowania CBA w tę sprawę. Przecież każdy rozsądnie myślący zrozumie, że
gdyby szef CBA miał taką informację, to nigdy by do takiej restauracji nie
poszedł - dodaje.
NIE RUSZAĆ PLATFORMY
Z naszych informacji wynika
jednak, że nie wszystkie meldunki z terenu trafiają na biurko szefa CBA. Mogły
one trafić do któregoś z zastępców, który je zlekceważył.
Również ABW kwestionuje informacje
przekazane przez Falentę naszej redakcji.
- Informacje, o które pan pyta, w
sprawie potajemnych nagrań w restauracji Sowa i Przyjaciele, są kłamstwem -
informuje ppłk Maciej Karczyński.
Natomiast Prokuratura Okręgowa
Warszawa-Praga, która prowadzi postępowanie w sprawie nagrań, nie chce
komentować tych informacji. - W żaden sposób nie mogę się odnieść do tych
kwestii - mówi Renata Mazur, rzeczniczka prokuratury.
Falenta twierdzi, że wiele
wskazuje na to, iż sprawa jest obecnie tuszowana, a funkcjonariusze służb robią
wszystko, by wejść w posiadanie nagrań, których ujawnienia obawiają się
politycy Platformy Obywatelskiej - nie tylko ministrowie, ale także sam Donald
Tusk. Z naszych informacji wynika, że premier, chociaż unikał bywania w
restauracjach, też został nagrany w prywatnych okolicznościach. Jedna z rozmów,
w której brał udział również syn premiera, miała dotyczyć afery Amber Gold. Uczestniczyła w niej jeszcze jedna osoba, która nie jest
znana publicznie. W drugiej rozmowie miał brać udział najbogatszy Polak - Jan
Kulczyk, a jej przedmiotem były interesy, jakie prowadził on - a konkretnie
jego spółka Polenergia - na Ukrainie. Kto i gdzie dokonał tych nagrań, nie jest
do końca jasne. - Na pewno nie było to u Sowy i Przyjaciół. Raczej w
pomieszczeniach zajmowanych przez premiera. Być może w prywatnym mieszkaniu lub
w rezydencji na Parkowej - mówi nasz informator, prosząc o zachowanie
anonimowości.
Fakt spotkań premiera z Janem
Kulczykiem i to, że dotyczyły one między innymi Ukrainy, potwierdziła nam
kancelaria premiera. „Pan Premier Donald Tusk łącznie odbył z Panem Janem
Kulczykiem trzy spotkania (grudzień 2013, styczeń 2014 i czerwiec 2014). Spotkania
odbywały się w budynku recepcyjnym rządu i Ministerstwie Sportu. Dotyczyły
sytuacji na Ukrainie i przedstawienia przez PKOL i ministra sportu efektów
obrad okrągłego stołu dla sportu«" - poinformowano nas w KPRM.
Jak mogło dojść do nagrania tych
taśm? Wiele wskazuje na to, że szefowi rządu służby nie przekazały informacji
uzyskanych od swoich funkcjonariusz lub zrobiły to zbyt późno, a
rozmowę nagrał któryś z jej uczestników.
TAJNA NOTATKA SZEFA NIK
Wiadomo, że z Kulczykiem spotkał
się również Krzysztof Kwiatkowski, prezes Najwyższej Izby Kontroli. Treść ich
rozmowy jest jednak nieznana. Przedstawiciele NIK w rozmowie z „Do
Rzeczy" mówią, że wszystko, co mogło zostać publicznie powiedziane w
sprawie spotkania Krzysztofa Kwiatkowskiego z dr. Janem Kulczykiem, już
zostało powiedziane i sprawy komentować nie będą.
- Do spotkania z Janem Kulczykiem
doszło jednorazowo. O spotkaniu tym informowały już media. Z rozmowy z Janem
Kulczykiem prezes NIK sporządził notatkę i przekazał ją w trybie niejawnym ABW
- poinformował nas Paweł Biedziak, rzecznik NIK.
Po wybuchu afery taśmowej media sugerowały,
że mogło chodzić między innymi o zakup CIECh-u przez Jana Kulczyka. Pojawiały
się też informacje, że Kulczyk ma problemy z konkurentem na rynku i u prezesa
NIK szukał pomocy prawnej.
W oficjalnym komunikacie
dotyczącym rozmowy NIK napisał, że: „Jej inicjatorem był Jan Kulczyk, wcześniej
sygnalizował on prezesowi NIK, że ma do przekazania informacje o różnych
nieprawidłowościach. W trakcie rozmowy okazało się jednak, że sprawy, o
których wspomina Jan Kulczyk, mają częściowo charakter domniemań i
subiektywnych obaw. Mimo to prezes NIK poinformował przedsiębiorcę, że może on,
w celu pełnego wyjaśnienia sprawy, spróbować zainteresować swoimi problemami inne, właściwe ze względu na przedmiot sprawy,
organy państwa".
- Rozmowa nie do końca dotyczyła
obaw pana Kulczyka, biznesmen chciał się bardziej poradzić w kilku kwestiach.
Sprawa kontaktu energetycznego Ukraina - UE nie padła, choć w rozmowie pojawiły
się pewne kwestie dotyczące bezpieczeństwa energetycznego. Wszystko to jednak
zostało zawarte w notce dla ABW - mówi nasz informator, wysoki rangą pracownik
NIK.
Jednak równie ciekawą informacją
jest to, że o nagraniach prawdopodobnie wiedziała jeszcze jedna służba -
elitarna formacja policji, jaką jest Centralne Biuro Śledcze. Z naszych
informacji wynika, że źródłem wiedzy CBŚ był Łukasz N., menedżer VIP roomu w Sowie i Przyjaciołach, któremu również postawiono
zarzuty sporządzania nielegalnych nagrań. Był on obiektem zainteresowania CBŚ ze
względu na to, że w restauracjach, w których wcześniej pracował, m.in. w
Lemongrassie, spotykali się członkowie świata przestępczego oraz aferzyści.
Obecnie Łukasz N. według doniesień mediów ma być pod stałą kontrolą CBŚ ze
względu na mające mu grozić niebezpieczeństwo. Podobną ochronę zaproponowano
również Falencie, ale ten odmówił. Według
naszego informatora ochrona, jaką przydzielono Łukaszowi N., nie tyle służy
jego bezpieczeństwu, ile bezpieczeństwu rządzących.
Rzecz w tym, że podczas przeszukań
w domach podejrzewanych o sporządzenie nielegalnych taśm nie odnaleziono
wszystkich nagrań, o których wiadomo, że zostały zrobione. Gdyby dotarły do
dziennikarzy, mogłoby to doprowadzić do poważnego kryzysu politycznego.
Na razie nic nie wskazuje na to,
że za nagraniami mogły stać obce służby. Sugerował to premier Tusk w sejmowym
przemówieniu, pytając o to, jakim alfabetem był pisany scenariusz tej afery.
Zostało to odebrane dość jednoznacznie jako pytanie retoryczne, czy była to
cyrylica. Jednak CBŚ, przeprowadzając obecnie swoje czynności, ostrzegało
kilka osób, że obce służby, a zwłaszcza te ze
Wschodu, mogą próbować zdobyć nagrania, które nie są w posiadaniu naszych
organów ścigania. Takie materiały mogłyby dawać duże pole do szantażu czołowych
polskich polityków.
NIEDOPEŁNIENIE
OBOWIĄZKÓW
To, że Falenta przekazał
informację o nagraniach służbom, stawia pod
znakiem zapytania jego udział jako inicjatora nagrań w całym procederze.
W praktyce oznacza to bowiem, że poinformował on właściwe organy ścigania,
czyli CBA i ABW, o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W tej sytuacji
prokuraturze trudno będzie udowodnić przed sądem jego winę jako inicjatora.
Podobnie trudno będzie utrzymać zarzut publikacji nagrań. Falenta nie jest
bowiem nawet współpracownikiem „Wprost".
W tej sytuacji śledztwo może
zacząć zmierzać raczej w kierunku postawienia zarzutów niedopełnienia
obowiązków z artykułu 231. Kodeksu karnego ludziom z ABW i CBA. Jeśli bowiem
faktycznie szefostwo ABW i CBA, a być może również CBŚ, nic nie zrobiło, by
przerwać proceder narażający na szwank bezpieczeństwo państwa, to zaniedbało
swoje podstawowe obowiązki. Jeśli zaś kierownictwa służb specjalnych działały,
by chronić swoich politycznych mocodawców i
ich władzę, to oznacza, że mamy do czynienia z potężną aferą w organach
ścigania.
Nie jest też wykluczone, że tłem
całej afery jest rozgrywka w ramach służb specjalnych w związku z planowaną
ich reformą. Proponowane zmiany w służbach - łagodnie
rzecz ujmując - nie wywołują u funkcjonariuszy zachwytu. Tajemnicą poliszynela
jest też to, że szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz w służbach i policji nie
cieszy się szacunkiem. Uważany jest bowiem za dyletanta.
Udało nam się potwierdzić, że
istotnie Falenta był obiektem zainteresowania służb specjalnych od 2004 r.
Wtedy dopiero rozkręcał swój biznes, kooperując z KGHM. Szczegółami tej
współpracy zainteresowała się funkcjonariusz ABW z Dolnego Śląska.
Z naszych informacji wynika, że
chodziło między innymi o wiedzę Falenty w sprawie korupcji w sprawie zakupu
opon do samochodów i parku maszynowego Polskiej Miedzi. Funkcjonariusze
podejrzewali, że firma niepotrzebnie kupuje opony przez pośrednika, zamiast
zamawiać je bezpośrednio u producentów. Przypuszczano, że marża w istocie może
być ukrytą formą korupcji, a w przedsiębiorstwie może dochodzić do
przestępczej niegospodarności.
Przedmiotem zainteresowania CBA
Falenta stał się w 2007 r. Było to związane z działalnością firmy Electus, na
której Falenta dorobił się olbrzymiego majątku. Electus skupował przede
wszystkim długi szpitali publicznych za ułamek ich wartości. Funkcjonariusze
badali, jak to się dzieje, że Electus jest tak skuteczny w ściganiu
wierzytelności, podczas gdy inni wierzyciele mieli znikome szanse na ściągnięcie
swoich pieniędzy. Również w tej sprawie podejrzewano, że za wszystkim mogą się
kryć łapówki. Nigdy jednak nie usłyszał w tej sprawie zarzutów.
Jednak od tego czasu on oraz jego
firmy pozostawały w stałym zainteresowaniu organów ścigania. Obecnie Prokuratura
Okręgowa w Gdańsku prowadzi śledztwo w sprawie jego firmy Składy Węgla.
Jeżeli to nie Falenta był
inicjatorem podsłuchów, to kto za nimi stoi? Mamy dwie hipotezy. Jedna z nich
zakłada, że oficerowie CBŚ, którzy kontaktowali się z Łukaszem N., chcieli w
ten sposób pominąć skomplikowane procedury przeprowadzania operacji specjalnych
i korzystania z technik operacyjnych w toku realizowanych czynności.
Poprzez Łukasza N. mogli zdobywać
interesujące ich informacje bez konieczności sięgania po zgody sądowe czy
pozwolenia przełożonych.
Druga hipoteza jest jeszcze ciekawsza, ma bowiem tło polityczne.
Nasz informator jest przekonany,
że za podsłuchami może stać wrocławski biznesmen
związany z Platformą Obywatelską, który zasiadał kiedyś w parlamencie i jest
zaprzyjaźniony z Grzegorzem Schetyną. i Co o tym świadczy? Otóż media 20
donosiły, że w Sowie i Przyjaciołach sporządzono
nie tylko zapisy dźwiękowe, ale także wideo - tzw. sekstaśmy. Udało się nam
potwierdzić, że istotnie zostało sporządzone przynajmniej jedno takie nagranie.
Były to igraszki jednego z wiceministrów z młodą dziewczyną. Jak ustaliliśmy,
chodzi właśnie o dziewczynę z otoczenia wrocławskiego biznesmena. Pikanterii
sprawie dodaje to, że tą dziewczyną jest była funkcjonariuszka BOR. -
Biznesmen ten znany jest z tego, że w jego otoczeniu kręci się masa
atrakcyjnych młodych kobiet do towarzystwa. O tym, że służą one do inicjowania
sytuacji kompromitujących, od dawna jest głośno - mówi nasz informator. Jak
ustaliliśmy, ów wiceminister otrzymał od Prokuratury Okręgowej Warszawa- -Praga
status pokrzywdzonego w związku z nagraniami.
Nie jest on jednak jedyną osobą,
która może się obawiać kolejnych nagrań. Nagrywający utrwalili wiele innych
interesujących rozmów. Jedno z nagrań dotyczy byłego już ministra. Miał on
zaoferować biznesmenowi z branży artystycznej nadzór nad jednym z festiwali transmitowanych
przez TVP w zamian za obsługę imprez Platformy Obywatelskiej, w tym
konwencji tej partii.
Kolejne nagranie, o którym informowano,
to rozmowa szefa CBA Pawła Wojtunika z wicepremier Elżbietą Bieńkowską. O
istnieniu tej taśmy pisał „Wprost", ale jej nie opublikował.
Z naszych informacji wynika, że
wśród tematów rozmowy była sprawa nadużyć w KGHM. Wojtunik miał narzekać, że
ktoś rozpiął nad figurantami tej sprawy (czyli osobami rozpracowywanymi)
polityczny parasol ochronny i nie sposób przeciąć patologii panujących w tej
firmie.
Nasi informatorzy sądzą też, że
tłem całej sprawy może być cichy konflikt między dużym i małym pałacem, czyli
między ośrodkiem prezydenckim a premierowskim. - Prezydent, który - jak
wiadomo - ma doskonałe kontakty z wojskiem i ze służbami wojskowymi, dzięki
aferze taśmowej niewątpliwie zyskał.
W tej sytuacji, kiedy rząd i sam
premier zostali osłabieni, może spać spokojnie i zapomnieć o jakimkolwiek
konkurencie na nominację prezydencką Platformy - mówi nasz informator.
współpraca Wojciech
Wybranowski
Kim jest Marek Falenta
Pochodzący z Lubina biznesmen
według tygodnika „Wprost" w 2013 r. posiadał majątek warty 440 mln zł. To
dało mu 67. miejsce
na liście stu najbogatszych Polaków.
Pracę zaczął w 1997 r. w KGHM jako
specjalista od środków trwałych. Szybko jednak razem z dwoma kolegami założył
firmę Electus. Zajmowała się ona skupowaniem długów publicznych szpitali i
samorządów. W 2006 r. za 450 mln zł sprzedał spółkę Domowi Maklerskiemu IDMSA.
Nie rozstał się jednak ze spółką
Electus. Został akcjonariuszem IDMSA i objął
stanowisko prezesa Electusa. Firmą kierował przez kolejne cztery lata. W 2010
r. komornik zajął jego akcje. Był to skutek prawomocnego wyroku sądowego, który
w 2009 r. skazał Falentę za pomoc w wyłudzeniu kredytu.
W 2010 r. założył fundusz
inwestycyjny Falenta Investments.
Według portalu Propertynews.pl Falenta
posiada kontrolne pakiety akcji blisko 30 spółek.
Jedną z nich jest
telekomunikacyjna firma HAWE, która realizuje projekt budowy ogólnopolskiej sieci
światłowodowej. W radzie nadzorczej tej spółki zasiadają między innymi były
polityk PO Tomasz Misiak oraz była prezes PGNiG Grażyna Piotrowska-Oliwa. (mast)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz