Zapalają się światła,
rusza kamera, po czym ekstatycznym głosem Patryk Jaki mówi o odebraniu
kamienicy dotychczasowemu właścicielowi i zwróceniu jej miastu i lokatorom. Ale
gdy reflektory gasną, ten miraż znika. Jakie są naprawdę efekty działania
komisji reprywatyzacyjnej?
Słyszeliśmy
to już 35 razy. Tyle razy komisja weryfikacyjna ogłaszała decyzję o odebraniu
nieruchomości zwróconej na podstawie ciągle obowiązującego dekretu Bieruta z
1945 r., bo wciąż brak ustawy reprywatyzacyjnej, która rozstrzygnęłaby spory o
dawną własność, ustalając np. rekompensaty, a nie zwroty w naturze. Ów
osławiony dekret liczy 12 punktów, które mieszczą się na dwóch kartkach
papieru. Ustalał, że wszystkie grunty warszawskie przechodzą na własność
miasta. Można je było wydzierżawić - o ile nie kolidowało to z planami
odbudowy Warszawy. Budynki pozostają własnością dotychczasowych właścicieli z
tym samym zastrzeżeniem, np. gdy planowana jest w tym miejscu ulica. Ale wtedy
należy się odszkodowanie, którego jednak nie było. Od prawie 30 lat byli
właściciele czy kupcy roszczeń domagają się zwrotów nieruchomości odebranych
im wbrew tym dekretowym zasadom.
Rok temu, 18 września 2017 r., komisja weryfikacyjna po raz
pierwszy „odebrała” kamienicę przy ul. Poznańskiej 14 w centrum Warszawy,
oddaną w 2013 r. wraz z lokatorami. Ta kamienica stała się medialnym symbolem
„dzikiej reprywatyzacji”. Spadkobierca przedwojennych właścicieli odzyskał ją
i zaraz sprzedał prawnikowi Robertowi Nowaczykowi za 4 mln zł, a ten sprzedał
ją dalej, już za 12 mln zł, spółce Jowisz z grupy Fenix, która zaczęła przerabiać kamienicę na luksusowy
apartamentowiec (co miało ją kosztować kolejne 14 mln zł). Dotychczasowym
lokatorom podniesiono czynsz, zmuszając tym wielu do wyprowadzki. Ci, którym
przysługiwało mieszkanie komunalne, dostawali nowe przydziały w tej samej
dzielnicy. Z ponad 20 rodzin zajmujących mieszkania komunalne na Poznańskiej
dziś zostało kilka.
Rok temu komisja weryfikacyjna ogłosiła, że uchyla w całości
decyzję o zwrocie Poznańskiej 14, jako „sprzeczną z interesem społecznym”. A
to oznacza - tłumaczył jej przewodniczący Patryk Jaki - że „wrócił stan prawny
sprzed wydania decyzji reprywatyzacyjnej”. „Spółka Jowisz nie jest już właścicielem
budynku. Mieszkańcy kamienicy od dzisiaj mogą czuć się bezpieczni, bo nasza
decyzja ma rygor natychmiastowej wykonalności” - zapewniał, a publiczna
telewizja transmitowała na żywo łzy szczęścia lokatorów. Wszelkie wątpliwości
z miejsca rozwiewał inny członek komisji Bartosz Opaliński
z PSL, radca prawny. „Jeśli spółka złoży odwołanie do sądu, to i tak do czasu
wydania decyzji przez sąd obowiązuje decyzja komisji weryfikacyjnej, bo ma
rygor natychmiastowej wykonalności” - uspokajał. I tu się głęboko mylił.
- Prawnik mówił nam wtedy, że mamy dwa-trzy lata spokoju i
zobaczymy, co się dalej będzie działo, a tu wystarczył rok, żeby Jowisz wrócił
do kamienicy - mówi nie bez żalu Robert
Mirgos, działacz stowarzyszenia lokatorów Poznańska 14 i świadek zeznający
przed komisją weryfikacyjną. - Ta decyzja podcięła nam skrzydła -
przyznaje. Chodzi mu o ostatnie, wydane już w sierpniu tego roku, orzeczenie
Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, wstrzymujące wykonanie decyzji komisji
Jakiego i jednocześnie zezwalające Jowiszowi na kontynuowanie prac w budynku. -
Spółka Jowisz twierdziła przed sądem, że kamienica jest w złym stanie
technicznym, że wstrzymanie prac rewitalizacyjnych grozi niemal jej
zawaleniem. I sąd się do tego przychylił. Znowu mają mieć wpływ na kamienicę,
czyli tak naprawdę mogą wchodzić i dalej działać. Jesteśmy w szoku - mówi
Mirgos. Skarga, jaką złożyły władze Warszawy na to postanowienie, czeka na
rozpatrzenie.
To, że właściciel, który na
nieruchomość wyłożył miliony, nie odda jej bez walki, było do przewidzenia. Spółka z miejsca zaskarżyła decyzję komisji do sądu,
punktując wątpliwą podstawę prawną działań komisji, naruszenie zasad prawa administracyjnego
i pogwałcenie fundamentalnej zasady, jaką jest niedziałanie prawa wstecz. Z
kolei Ratusz czekał na orzeczenie sądowe, które zatwierdziłoby - bądź nie -
decyzję komisji. Bo to, że decyzja - jak lubi ogłaszać komisja - jest
ostateczna, nie czyni jej prawomocną. Taki brak widocznych efektów ogłaszanych
decyzji skutkował dopisaniem do ustawy o komisji, że Ratusz ma obowiązek w
ciągu siedmiu dni od ogłoszenia decyzji na stronach internetowych przejąć
zarząd nad wskazaną nieruchomością.
Z góry wiadomo było, że to termin nierealny, bo przejęcie
utrudnia sama komisja. Jej decyzja podana w internecie jest zanonimizowana -
zaczernione jest nazwisko czy nazwa właściciela nieruchomości, jego adres, a
nawet numer księgi wieczystej. Żeby więc ustalić, do kogo wystąpić o wydanie
nieruchomości, Ratusz musi najpierw zwrócić się do komisji o nadesłanie jej
odpisu z pełnymi danymi. A czas leci. Żeby było szybciej, Ratusz do
powiadamiania właścicieli, że komisja nakazała przejęcie ich nieruchomości, zamiast
poczty wykorzystuje komorników sądowych, którzy mają swoje sposoby, by
skutecznie odnaleźć adresatów.
I to komornicy sądowi (zwykle w asyście policji) wchodzą
wraz z urzędnikami miejskimi do takiej odbieranej kamienicy, żeby spisać
protokół zdawczo-odbiorczy. To podstawa, bo - tłumaczą urzędnicy - nie wiadomo,
czy decyzje komisji się utrzymają i jaki będzie w przyszłości stan prawny tych
nieruchomości. Zatem żeby zabezpieczyć się przed ewentualnymi przyszłymi
roszczeniami, skrupulatnie spisuje się stan wyjściowy. Pod takim protokołem
powinny podpisać się obie strony. Tyle że po nowelizacji ustawy komisja co
prawda uzyskała możliwość nakazania Ratuszowi, by odebrał nieruchomość, ale już
nie, żeby właściciele ją oddali.
Próby przejęcia przez miasto zarządu nad kamienicami wyglądają
jak zabawa w kotka i myszkę. Kupiec roszczeń Marek Mossakowski - który za
grosze kupił od starszych pań kamienicę przy Hożej 25a, a komisja nakazała mu
ją odebrać - podawał różne powody, żeby jej nie wydać, np. brak fizycznego
dostępu do budynku. Gdy urzędnicy umożliwili przejście, podpisał protokół, ale
zaraz go wycofał, twierdząc, że nie może kamienicy przekazać, bo nie jest w
jego posiadaniu, gdyż wynajął ją spółce. - Aby powództwo o przekazanie
nieruchomości było w pełni skuteczne,
trzeba pozwać również faktycznie władającego nią, np. najemcę. W tym przypadku
dostaliśmy te informacje, ale nie zawsze właściciel chce je przekazać, co
jeszcze bardziej komplikuje cały proces przejmowania nieruchomości - tłumaczy zawiłości sprawy Kamila Dąbrowska, naczelnik
Wydziału Ochrony Mienia w Biurze Mienia Miasta i Skarbu Państwa. - Z
doświadczenia Miasta wynika, że sprawy sądowe o wydanie nieruchomości potrafią
trwać latami, więc od razu wystąpiliśmy też z wnioskiem do sądu o
zabezpieczenie naszego roszczenia, które sąd poparł. Dzięki temu możemy już
działać z komornikiem i wyegzekwować zgodnie z prawem klucze do kamienicy i
całą dokumentację.
W sprawie Poznańskiej 14 udało
się umówić z przedstawicielami spółki Jowisz na protokolarne przejęcie zarządu
i administrowania 5 kwietnia. Przyszli pracownicy
miejskiego Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami z komornikiem sądowym i
policją, ale ze spółki nie przyszedł nikt. Robert Mirgos był przy tej
wizytacji. Drzwi do pomieszczeń, gdzie wcześniej spółka zaczęła remont, z
zerwanymi tynkami, zwisającymi z sufitu szynami, były pozamykane, nie można
było spisać stanu, a gdzie było zamknięte, urzędnicy nie mieli prawa wchodzić.
Za to przyszło pismo, że spółka kwestionuje prawidłowość i zasadność decyzji
komisji weryfikacyjnej, ale wyraża gotowość przekazania zarządu i kluczy za...
dwa tygodnie. I znowu nikt ze spółki się nie zjawił.
A na żądanie przekazania
dokumentów budynku spółka odpisała, że ich nie ma. Zaraz potem przysłała
kolejne pismo - że bieżące działania powodują znaczne szkody dla działalności
spółki, która będzie dochodziła od miasta 14 246 zł za każdy dzień bezprawnych
działań wobec Poznańskiej 14. I wobec innej kamienicy należącej do tej samej
spółki i przejętej z lokatorami, którą komisja Jakiego nakazała odebrać - przy
ul. Nowogrodzkiej 6a, niedaleko placu Trzech
Krzyży. Dziś jest praktycznie wydmuszką ze starej kamienicy, w środku wszystko
od nowa, pył wokół jeszcze się unosi, bo trwają prace wykończeniowe, właśnie
zakładana jest nowoczesna przezroczysta winda. Tu też nie został praktycznie
nikt z dawnych lokatorów komunalnych. Właśnie dwie rodziny z bodaj trzech
ostatnich złożyły wnioski o nowy przydział.
Na Poznańskiej 14, zaraz za żeliwną bramą wejściową, na zamkniętych
na głucho drzwiach na klatkę schodową żałośnie powiewa targana wiatrem kartka
informująca, że zgodnie z decyzją komisji weryfikacyjnej z 3 marca 2018 r.
miasto przejmuje w miejsce dotychczasowego właściciela zarząd nad kamienicą, co
na razie sprowadza się do przywrócenia z końcem maja czynszów miejskich 8 zł
za m kw.
W połowie czerwca tego roku doszło wreszcie do spotkania z
władzami spółki Jowisz w sprawie przejęcia obu nieruchomości. Jej stanowisko
jest krótkie: przekazanie może nastąpić tylko na podstawie tytułu
egzekucyjnego, poprzedzonego wyrokiem sądowym. 3 lipca Ratusz wysłał do sądu
pozew nakazujący spółce Jowisz wydanie nieruchomości i dokumentacji. Ale 9
sierpnia przyszło postanowienie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego dotyczące
wniosku spółki Jowisz o wstrzymaniu wykonania zaskarżonej decyzji komisji z 18
września 2017 r. o unieważnieniu zwrotu kamienicy przy Poznańskiej 14.
I zarazem wstrzymanie decyzji tejże komisji nakazującej Ratuszowi przejęcie zarządu nad kamienicą. A 17 sierpnia przyszło pismo spółki wzywające miasto do wydania 20 sierpnia o godz. 10 kamienicy, opróżnienia jej z osób i rzeczy reprezentujących prawa miasta. Ratusz złożył zażalenie, które czeka na rozpatrzenie.
I zarazem wstrzymanie decyzji tejże komisji nakazującej Ratuszowi przejęcie zarządu nad kamienicą. A 17 sierpnia przyszło pismo spółki wzywające miasto do wydania 20 sierpnia o godz. 10 kamienicy, opróżnienia jej z osób i rzeczy reprezentujących prawa miasta. Ratusz złożył zażalenie, które czeka na rozpatrzenie.
Przy Nowogrodzkiej 6a jest o
tyle lepiej, że sąd wydał decyzję zabezpieczającą roszczenia miasta z rygorem natychmiastowej wykonalności, czyli nie można
nieruchomości zbyć ani obciążyć. U komornika sądowego leży już wniosek o
wszczęcie postępowania egzekucyjnego w celu wyegzekwowania obowiązku
przekazania kluczy i dokumentacji budynku.
Tylko co teraz z tym budynkiem zrobić, skoro nie ma tam
praktycznie nawet lokatorów? Zgodnie z ustawą o komisji weryfikacyjnej
należałoby w odebranych z powrotem kamienicach przywrócić posiadanie mieszkań
lokatorom - jeśli zechcą. Ale gdzie? Na Hożej 25a zrobiono już, co prawda w
stanie surowym, hostel
- z malutkimi klitkami mieszczącymi łóżko i z
jedną łazienką na korytarzu na całym piętrze. Przywracać poprzedni układ?
Dokończyć remonty na Poznańskiej 14, gdzie nie ma już wielu ścian, bo łączono
kilka mieszkań, żeby powstały 200-metrowe apartamenty? Włączyć je do zasobu
mieszkań komunalnych?
- A co w sytuacji, gdy na końcu okaże się, że decyzja komisji
zostanie uchylona przez sąd? Lokatorom, którzy tam zamieszkają, znów trzeba
będzie zmieniać miejsce zamieszkania?-
pyta Magdalena Młochowska, zastępca dyrektora Biura Spraw Dekretowych urzędu
miasta Warszawy i pełnomocniczka prezydenta do spraw rozwiązywania problemów mieszkaniowych
w budynkach zwróconych byłym „właścicielom” lokatorów. - Do tej pory komisja
wydała decyzje dotyczące 35 nieruchomości, w tym 23 zabudowanych kamienicami,
wśród których jedynie co do 9 komisja nakazała miastu przejęcie nad nimi
zarządu w terminie 7 dni. W przypadku żadnej nieruchomości nie udało się
przejąć zarządu w 100 proc. Żaden z władających nieruchomością nie zgodził się
na dobrowolne przekazanie zarządu, dlatego nie uzyskaliśmy posiadania lokali i
daleka droga ku temu. Wszystkie sprawy zostały skierowane do sądu cywilnego -
dodaje dyrektor Młochowska. Bo samo wpisanie miasta do hipoteki nie powoduje,
że można przeciąć kłódki, daje tylko legitymację, żeby iść do sądu. - Lokatorzy
komunalni, którzy pozostali w budynkach, są w pełni objęci opieką miasta, płacą
miejski czynsz, bo to możemy zrobić - mówi dyrektor Młochowska. - Formalnie
we wszystkich budynkach przekazanych do zwrotu było zajętych 139 lokali.
Udzieliliśmy pomocy 59 rodzinom, część osób wyprowadziła się do nieruchomości
prywatnych. Dziś w sumie ok. 35 rodzin dalej mieszka w tych budynkach.
Ostatnio sprawy z
nieruchomościami odbieranymi przez komisję Jakiego jeszcze bardziej się
skomplikowały. Bo komisja już nie mówi,
jak na początku, po prostu o cofnięciu zwrotu, już nie odbiera, tylko cofa
decyzję o zwrocie do ponownego rozpatrzenia przez prezydenta miasta. Tak było
we wszystkich ostatnich 14 decyzjach komisji. Chodzi m.in. o kamienice przy
Kazimierzowskiej 34, Lutosławskiego 9 czy Dahlberga 5. Wróciły do punktu
wyjścia, czyli statusu nieruchomości, co do których są zgłoszone roszczenia. To
budynki przedwojenne, a zatem zgodnie z dekretem Bieruta nie należą do miasta,
tylko do byłych właścicieli. I nad takim budynkiem prywatnym komisja Jakiego
każe miastu sprawować zarząd. Ale tu nie może ono złożyć powództwa o wydanie
nieruchomości, która do niego nie należy, w takiej sytuacji przejmowanie jest
więc mało realne. Nieduża kamienica (z czterema rodzinami) przy
Kazimierzowskiej 34 na starym Mokotowie to dziś własność byłego urzędnika
Jakuba R., przebywającego w areszcie w związku z nieprawidłowościami w
procesach reprywatyzacyjnych. Urzędnicy Ratusza wysłali mu pismo do aresztu o
poleceniu komisji weryfikacyjnej przejęcia zarządu nad jego budynkiem. Zero
reakcji. Poszedł więc pozew, żeby sąd nakazał Jakubowi R. złożyć oświadczenie,
że pozwala przejąć zarząd nad własną nieruchomością. Szykuje się spór cywilny
na lata.
Z kolei na Dahlberga 5, własności Marka Mossakowskiego, nadzór
budowlany nakazał już dawno przeprowadzenie gruntownego remontu. Mossakowski go
nie zrobił, teraz będzie musiało go sfinansować miasto. - W tym roku będzie
to kosztowało ok. 200 tys. zł, ale w przyszłym koszty niezbędnych napraw
szacujemy na ponad 1,5 mln zł. Remont powinno się zacząć jak najszybciej,
podczas gdy w tej chwili nie wiadomo, jaka będzie ostateczna decyzja. Nie można
wykluczyć, że nieruchomość, ale tym razem wyremontowana, wróci w ręce Marka
Mossakowskiego. A co z pieniędzmi, które włożymy w remont? Będą nas czekały
kolejne spory sądowe? - pyta Kamila
Dąbrowska z Wydziału Ochrony Mienia.
- Ta nowa strategia, polegająca jedynie na uchylaniu decyzji zwrotowych
i przekazywaniu spraw prezydentowi m.st. Warszawy do ponownego rozpatrzenia
zamiast całościowego rozstrzygania sprawy, to świadoma taktyka komisji,
zrzucanie z siebie odpowiedzialności. Wiedzą, że tak naprawdę w niektórych
sprawach, które stawały na komisji, mimo ponownego szczegółowego badania jest
prawdopodobne, że decyzja będzie taka sama jak poprzednio - mówi Piotr Rodkiewicz, dyrektor Biura Spraw Dekretowych
Ratusza. Jak dodaje, według dotychczasowej linii orzeczniczej jedynymi
przesłankami, które trzeba zbadać przy rozpoznaniu wniosku dekretowego, były:
terminowość złożenia wniosku (czy był złożony w ciągu sześciu miesięcy od
objęcia gruntu, terminy te upłynęły w latach 1946-49) oraz możliwość pogodzenia
korzystania z gruntu przez właściciela z planem zabudowy. - A komisja
weryfikacyjna anuluje zwroty pod zarzutem sprzeczności z interesem społecznym
lub jeszcze częściej z tego powodu, że prezydent m.st. Warszawy w toku
postępowania nie sprawdził, czy właściciel, składając wniosek dekretowy,
fizycznie posiadał swoją nieruchomość, co nigdy nie było warunkiem, który
trzeba było brać pod uwagę przy rozpoznaniu wniosku - mówi Rodkiewicz.
Zmianę strategii komisji wiceprezydent Warszawy Witold Pahl, odpowiedzialny za
procesy reprywatyzacyjne, komentuje krótko: - Komisja nie chce orzekać w
sprawach sprzecznych ze swoim wizerunkiem medialnym, gdyż wtedy musiałaby wziąć
na siebie rolę tego, kto będzie zmuszony oddać kamienicę zamieszkaną przez
lokatorów komunalnych.
A rozstrzygnięcia sądowe się oddalają. 7 czerwca miały
ruszyć procesy przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym dotyczące skarg na
pierwsze decyzje komisji weryfikacyjnej, z jesieni 2017 r., w kwestii działek
na pl. Defilad, Twardej, Siennej. Ale dzień przed rozprawą komisja złożyła wnioski
o wyłączenie sędziów, zarzucając im brak bezstronności, co miało polegać na
tym, że już wcześniej uchylali decyzje komisji. Trzeba było odroczyć rozprawy,
żeby rozpatrzyć wnioski. Sąd, odrzucając je, zauważył, że wojewódzkie sądy
administracyjne zostały powołane w celu realizacji konstytucyjnej zasady
kontroli działalności administracji publicznej. I w ramach tej kontroli są
uprawnione do uchylania decyzji wydawanych przez organy administracji
publicznej. I to, że sędzia wydaje odmienne od oczekiwań strony
rozstrzygnięcia, daje podstawę do złożenia odwołania, ale nie do wyłączenia
sędziego.
Dla wiceprezydenta Witolda
Pahla to działania, które mają na celu jedynie przedłużenie postępowania, żeby jak najdłużej sądy nie wydały wyroków w sprawach decyzji
komisji Jakiego, w których znalazłaby się ocena zgodności tej decyzji z prawem.
W co najmniej dwóch przypadkach zostało nawet zaskarżone wezwanie do
uiszczenia opłaty sądowej w wysokości 100 zł od zażalenia na oddalenie skargi.
Komisja twierdziła, że pełni funkcję prokuratora, który jest zwolniony z takich
opłat. Sprawa trafiła aż do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który
stwierdził, że komisja nie jest urzędem prokuratorskim, tylko normalnym
organem administracji publicznej, i płacić musi. Ale to też wszystko przedłuża.
- Takie działania potwierdzają tylko tezę, że komisja ucieka. Nie chce
dopuścić do wydania orzeczeń. Uważamy, że komisja kieruje się bardziej
interesem politycznym niż interesem obywateli - mówi wiceprezydent Pahl. A
co do spraw sądowych dotyczących decyzji odbierających nieruchomości, gdzie są
lub byli lokatorzy, nawet nie ma wyznaczonych terminów pierwszych rozpraw.
Tymczasem, jak dodaje wiceprezydent, nikt Ratusza nie zwolnił
z wydawania kolejnych nieruchomości zabranych bezprawnie na mocy dekretu Bieruta. Według szacunków Ratusza ok. 20
proc. zasobu komunalnego Warszawy objęte jest roszczeniami (co daje 16 tys.
budynków i ok. 37 tys. lokatorów). Co z nimi? Ustawy reprywatyzacyjnej nie ma,
a tzw. mała ustawa reprywatyzacyjna wprowadziła tylko zakaz oddawania budynków
użyteczności publicznej. Dlatego w czerwcu PO złożyła wniosek do Sejmu o
dopisanie do ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami jednego zdania - jeśli w budynku znajdują się więcej niż trzy mieszkania,
staje się to przesłanką do odmowy wydania zgody na użytkowanie wieczyste
takiej nieruchomości. Z datą wejścia 14 dni od ogłoszenia.
- Żebyśmy mieli podstawę do odmów w takich przypadkach i tym
samym mogli chronić mieszkających tam lokatorów - tłumaczy Pahl. 11 września miało odbyć się w Sejmie
pierwsze czytanie tego jednozdaniowego projektu noweli na połączonych komisjach
infrastruktury i samorządu terytorialnego i polityki regionalnej. Urzędniczka z
Ministerstwa Sprawiedliwości, która przybyła jako reprezentantka strony
rządowej, powiedziała, że nie otrzymała pełnomocnictwa do przedstawienia
stanowiska rządu. Stwierdziła tylko: „Przed godziną zostałam jedynie
poinformowana, że mam wziąć udział w posiedzeniu komisji w charakterze
słuchacza. Dziękuję”. I plan konkretnej pomocy lokatorom upadł.
Projekt ustawy reprywatyzacyjnej firmowanej przez Jakiego,
mówiący o rekompensatach, w grudniu 2017 r. miał już trafić pod obrady
Komitetu Stałego Rady Ministrów, ale zniknął. Jak w styczniu tego roku
poinformowało POLITYKĘ Centrum Informacyjne Rządu: „Projekt został
przekierowany do Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów. Stały Komitet Rady
Ministrów rozpatrzy go dopiero po zakończeniu prac w KERM”. I cisza. A
działająca w to miejsce komisja weryfikacyjna daje tylko złudne nadzieje
lokatorom, bo oprócz szumu medialnego, który wytwarza, nie załatwia nic.
Violetta
Krasnowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz