środa, 3 października 2018

Domu nie damy



Zapalają się światła, rusza kamera, po czym ekstatycznym głosem Patryk Jaki mówi o odebraniu kamienicy dotychczasowemu właścicielowi i zwróceniu jej miastu i lokatorom. Ale gdy reflektory gasną, ten miraż znika. Jakie są naprawdę efekty działania komisji reprywatyzacyjnej?
               
Słyszeliśmy to już 35 razy. Tyle razy komisja weryfi­kacyjna ogłaszała decyzję o odebraniu nierucho­mości zwróconej na podstawie ciągle obowiązu­jącego dekretu Bieruta z 1945 r., bo wciąż brak ustawy reprywatyzacyjnej, która rozstrzygnęłaby spory o dawną własność, ustalając np. rekompen­saty, a nie zwroty w naturze. Ów osławiony dekret liczy 12 punktów, które mieszczą się na dwóch kartkach papieru. Ustalał, że wszystkie grunty war­szawskie przechodzą na własność miasta. Można je było wydzier­żawić - o ile nie kolidowało to z planami odbudowy Warszawy. Budynki pozostają własnością dotychczasowych właścicieli z tym samym zastrzeżeniem, np. gdy planowana jest w tym miejscu ulica. Ale wtedy należy się odszkodowanie, którego jednak nie było. Od prawie 30 lat byli właściciele czy kupcy roszczeń do­magają się zwrotów nieruchomości odebranych im wbrew tym dekretowym zasadom.
   Rok temu, 18 września 2017 r., komisja weryfikacyjna po raz pierwszy „odebrała” kamienicę przy ul. Poznańskiej 14 w cen­trum Warszawy, oddaną w 2013 r. wraz z lokatorami. Ta kamienica stała się medialnym symbolem „dzikiej reprywatyzacji”. Spad­kobierca przedwojennych właścicieli odzyskał ją i zaraz sprzedał prawnikowi Robertowi Nowaczykowi za 4 mln zł, a ten sprzedał ją dalej, już za 12 mln zł, spółce Jowisz z grupy Fenix, która zaczęła przerabiać kamienicę na luksusowy apartamentowiec (co mia­ło ją kosztować kolejne 14 mln zł). Dotychczasowym lokatorom podniesiono czynsz, zmuszając tym wielu do wyprowadzki. Ci, którym przysługiwało mieszkanie komunalne, dostawali nowe przydziały w tej samej dzielnicy. Z ponad 20 rodzin zajmujących mieszkania komunalne na Poznańskiej dziś zostało kilka.
   Rok temu komisja weryfikacyjna ogłosiła, że uchyla w ca­łości decyzję o zwrocie Poznańskiej 14, jako „sprzeczną z in­teresem społecznym”. A to oznacza - tłumaczył jej przewod­niczący Patryk Jaki - że „wrócił stan prawny sprzed wydania decyzji reprywatyzacyjnej”. „Spółka Jowisz nie jest już właści­cielem budynku. Mieszkańcy kamienicy od dzisiaj mogą czuć się bezpieczni, bo nasza decyzja ma rygor natychmiastowej wykonalności” - zapewniał, a publiczna telewizja transmito­wała na żywo łzy szczęścia lokatorów. Wszelkie wątpliwości z miejsca rozwiewał inny członek komisji Bartosz Opaliński z PSL, radca prawny. „Jeśli spółka złoży odwołanie do sądu, to i tak do czasu wydania decyzji przez sąd obowiązuje decyzja komisji weryfikacyjnej, bo ma rygor natychmiastowej wyko­nalności” - uspokajał. I tu się głęboko mylił.
   - Prawnik mówił nam wtedy, że mamy dwa-trzy lata spokoju i zobaczymy, co się dalej będzie działo, a tu wystarczył rok, żeby Jowisz wrócił do kamienicy - mówi nie bez żalu Robert Mirgos, działacz stowarzyszenia lokatorów Poznańska 14 i świadek ze­znający przed komisją weryfikacyjną. - Ta decyzja podcięła nam skrzydła - przyznaje. Chodzi mu o ostatnie, wydane już w sierpniu tego roku, orzeczenie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, wstrzymujące wykonanie decyzji komisji Jakiego i jednocześnie zezwalające Jowiszowi na kontynuowanie prac w budynku. - Spół­ka Jowisz twierdziła przed sądem, że kamienica jest w złym stanie technicznym, że wstrzymanie prac rewitalizacyjnych grozi nie­mal jej zawaleniem. I sąd się do tego przychylił. Znowu mają mieć wpływ na kamienicę, czyli tak naprawdę mogą wchodzić i dalej działać. Jesteśmy w szoku - mówi Mirgos. Skarga, jaką złożyły wła­dze Warszawy na to postanowienie, czeka na rozpatrzenie.

To, że właściciel, który na nieruchomość wyłożył milio­ny, nie odda jej bez walki, było do przewidzenia. Spółka z miejsca zaskarżyła decyzję komisji do sądu, punktując wątpliwą podstawę prawną działań komisji, naruszenie zasad prawa ad­ministracyjnego i pogwałcenie fundamentalnej zasady, jaką jest niedziałanie prawa wstecz. Z kolei Ratusz czekał na orzeczenie sądowe, które zatwierdziłoby - bądź nie - decyzję komisji. Bo to, że decyzja - jak lubi ogłaszać komisja - jest ostateczna, nie czy­ni jej prawomocną. Taki brak widocznych efektów ogłaszanych decyzji skutkował dopisaniem do ustawy o komisji, że Ratusz ma obowiązek w ciągu siedmiu dni od ogłoszenia decyzji na stronach internetowych przejąć zarząd nad wskazaną nieruchomością.
   Z góry wiadomo było, że to termin nierealny, bo przejęcie utrud­nia sama komisja. Jej decyzja podana w internecie jest zanonimizowana - zaczernione jest nazwisko czy nazwa właściciela nieru­chomości, jego adres, a nawet numer księgi wieczystej. Żeby więc ustalić, do kogo wystąpić o wydanie nieruchomości, Ratusz musi najpierw zwrócić się do komisji o nadesłanie jej odpisu z pełnymi danymi. A czas leci. Żeby było szybciej, Ratusz do powiadamiania właścicieli, że komisja nakazała przejęcie ich nieruchomości, za­miast poczty wykorzystuje komorników sądowych, którzy mają swoje sposoby, by skutecznie odnaleźć adresatów.
   I to komornicy sądowi (zwykle w asyście policji) wchodzą wraz z urzędnikami miejskimi do takiej odbieranej kamienicy, żeby spisać protokół zdawczo-odbiorczy. To podstawa, bo - tłumaczą urzędnicy - nie wiadomo, czy decyzje komisji się utrzymają i jaki będzie w przyszłości stan prawny tych nieruchomości. Zatem żeby zabezpieczyć się przed ewentualnymi przyszłymi roszczeniami, skrupulatnie spisuje się stan wyjściowy. Pod takim protokołem powinny podpisać się obie strony. Tyle że po nowelizacji ustawy komisja co prawda uzyskała możliwość nakazania Ratuszowi, by odebrał nieruchomość, ale już nie, żeby właściciele ją oddali.
   Próby przejęcia przez miasto zarządu nad kamienicami wy­glądają jak zabawa w kotka i myszkę. Kupiec roszczeń Marek Mossakowski - który za grosze kupił od starszych pań kamieni­cę przy Hożej 25a, a komisja nakazała mu ją odebrać - podawał różne powody, żeby jej nie wydać, np. brak fizycznego dostępu do budynku. Gdy urzędnicy umożliwili przejście, podpisał pro­tokół, ale zaraz go wycofał, twierdząc, że nie może kamienicy przekazać, bo nie jest w jego posiadaniu, gdyż wynajął ją spół­ce. - Aby powództwo o przekazanie nieruchomości było w pełni skuteczne, trzeba pozwać również faktycznie władającego nią, np. najemcę. W tym przypadku dostaliśmy te informacje, ale nie zawsze właściciel chce je przekazać, co jeszcze bardziej komplikuje cały proces przejmowania nieruchomości - tłumaczy zawiłości sprawy Kamila Dąbrowska, naczelnik Wydziału Ochrony Mie­nia w Biurze Mienia Miasta i Skarbu Państwa. - Z doświadczenia Miasta wynika, że sprawy sądowe o wydanie nieruchomości po­trafią trwać latami, więc od razu wystąpiliśmy też z wnioskiem do sądu o zabezpieczenie naszego roszczenia, które sąd poparł. Dzięki temu możemy już działać z komornikiem i wyegzekwować zgodnie z prawem klucze do kamienicy i całą dokumentację.

W sprawie Poznańskiej 14 udało się umówić z przedstawi­cielami spółki Jowisz na protokolarne przejęcie zarządu i administrowania 5 kwietnia. Przyszli pracownicy miejskiego Za­kładu Gospodarowania Nieruchomościami z komornikiem sądo­wym i policją, ale ze spółki nie przyszedł nikt. Robert Mirgos był przy tej wizytacji. Drzwi do pomieszczeń, gdzie wcześniej spółka zaczęła remont, z zerwanymi tynkami, zwisającymi z sufitu szy­nami, były pozamykane, nie można było spisać stanu, a gdzie było zamknięte, urzędnicy nie mieli prawa wchodzić. Za to przyszło pismo, że spółka kwestionuje prawidłowość i zasadność decyzji komisji weryfikacyjnej, ale wyraża gotowość przekazania zarządu i kluczy za... dwa tygodnie. I znowu nikt ze spółki się nie zjawił.
A na żądanie przekazania dokumentów budynku spółka odpisała, że ich nie ma. Zaraz potem przysłała kolejne pismo - że bieżące działania powodują znaczne szkody dla działalności spółki, która będzie dochodziła od miasta 14 246 zł za każdy dzień bezpraw­nych działań wobec Poznańskiej 14. I wobec innej kamienicy nale­żącej do tej samej spółki i przejętej z lokatorami, którą komisja Ja­kiego nakazała odebrać - przy ul. Nowogrodzkiej 6a, niedaleko placu Trzech Krzyży. Dziś jest praktycznie wydmuszką ze sta­rej kamienicy, w środku wszystko od nowa, pył wokół jeszcze się unosi, bo trwają prace wykończeniowe, właśnie zakładana jest nowoczesna przezroczysta winda. Tu też nie został praktycznie nikt z dawnych lokatorów komunalnych. Właśnie dwie rodziny z bodaj trzech ostatnich złożyły wnioski o nowy przydział.
   Na Poznańskiej 14, zaraz za żeliwną bramą wejściową, na za­mkniętych na głucho drzwiach na klatkę schodową żałośnie po­wiewa targana wiatrem kartka informująca, że zgodnie z decy­zją komisji weryfikacyjnej z 3 marca 2018 r. miasto przejmuje w miejsce dotychczasowego właściciela zarząd nad kamienicą, co na razie sprowadza się do przywrócenia z końcem maja czyn­szów miejskich 8 zł za m kw.
   W połowie czerwca tego roku doszło wreszcie do spotkania z władzami spółki Jowisz w sprawie przejęcia obu nieruchomo­ści. Jej stanowisko jest krótkie: przekazanie może nastąpić tylko na podstawie tytułu egzekucyjnego, poprzedzonego wyrokiem sądowym. 3 lipca Ratusz wysłał do sądu pozew nakazujący spół­ce Jowisz wydanie nieruchomości i dokumentacji. Ale 9 sierpnia przyszło postanowienie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego dotyczące wniosku spółki Jowisz o wstrzymaniu wykonania za­skarżonej decyzji komisji z 18 września 2017 r. o unieważnieniu zwrotu kamienicy przy Poznańskiej 14. 
I zarazem wstrzymanie decyzji tejże komisji nakazującej Ratuszowi przejęcie zarządu nad kamienicą. A 17 sierpnia przyszło pismo spółki wzywające miasto do wydania 20 sierpnia o godz. 10 kamienicy, opróżnienia jej z osób i rzeczy reprezentujących prawa miasta. Ratusz złożył zażalenie, które czeka na rozpatrzenie.

Przy Nowogrodzkiej 6a jest o tyle lepiej, że sąd wydał de­cyzję zabezpieczającą roszczenia miasta z rygorem natych­miastowej wykonalności, czyli nie można nieruchomości zbyć ani obciążyć. U komornika sądowego leży już wniosek o wszczęcie postępowania egzekucyjnego w celu wyegzekwowania obowiązku przekazania kluczy i dokumentacji budynku.
   Tylko co teraz z tym budynkiem zrobić, skoro nie ma tam praktycznie nawet lokatorów? Zgodnie z ustawą o komisji we­ryfikacyjnej należałoby w odebranych z powrotem kamienicach przywrócić posiadanie mieszkań lokatorom - jeśli zechcą. Ale gdzie? Na Hożej 25a zrobiono już, co prawda w stanie surowym, hostel - z malutkimi klitkami mieszczącymi łóżko i z jedną łazien­ką na korytarzu na całym piętrze. Przywracać poprzedni układ? Dokończyć remonty na Poznańskiej 14, gdzie nie ma już wielu ścian, bo łączono kilka mieszkań, żeby powstały 200-metrowe apartamenty? Włączyć je do zasobu mieszkań komunalnych?
   - A co w sytuacji, gdy na końcu okaże się, że decyzja komisji zostanie uchylona przez sąd? Lokatorom, którzy tam zamieszkają, znów trzeba będzie zmieniać miejsce zamieszkania?- pyta Magda­lena Młochowska, zastępca dyrektora Biura Spraw Dekretowych urzędu miasta Warszawy i pełnomocniczka prezydenta do spraw rozwiązywania problemów mieszkaniowych w budynkach zwróconych byłym „właścicielom” lokatorów. - Do tej pory komisja wy­dała decyzje dotyczące 35 nieruchomości, w tym 23 zabudowanych kamienicami, wśród których jedynie co do 9 komisja nakazała miastu przejęcie nad nimi zarządu w terminie 7 dni. W przypadku żadnej nieruchomości nie udało się przejąć zarządu w 100 proc. Żaden z władających nieruchomością nie zgodził się na dobro­wolne przekazanie zarządu, dlatego nie uzyskaliśmy posiadania lokali i daleka droga ku temu. Wszystkie sprawy zostały skierowane do sądu cywilnego - dodaje dyrektor Młochowska. Bo samo wpi­sanie miasta do hipoteki nie powoduje, że można przeciąć kłódki, daje tylko legitymację, żeby iść do sądu. - Lokatorzy komunalni, którzy pozostali w budynkach, są w pełni objęci opieką miasta, płacą miejski czynsz, bo to możemy zrobić - mówi dyrektor Mło­chowska. - Formalnie we wszystkich budynkach przekazanych do zwrotu było zajętych 139 lokali. Udzieliliśmy pomocy 59 rodzi­nom, część osób wyprowadziła się do nieruchomości prywatnych. Dziś w sumie ok. 35 rodzin dalej mieszka w tych budynkach.

Ostatnio sprawy z nieruchomościami odbieranymi przez komisję Jakiego jeszcze bardziej się skomplikowały. Bo ko­misja już nie mówi, jak na początku, po prostu o cofnięciu zwrotu, już nie odbiera, tylko cofa decyzję o zwrocie do ponownego rozpa­trzenia przez prezydenta miasta. Tak było we wszystkich ostatnich 14 decyzjach komisji. Chodzi m.in. o kamienice przy Kazimierzow­skiej 34, Lutosławskiego 9 czy Dahlberga 5. Wróciły do punktu wyjścia, czyli statusu nieruchomości, co do których są zgłoszone roszczenia. To budynki przedwojenne, a zatem zgodnie z dekre­tem Bieruta nie należą do miasta, tylko do byłych właścicieli. I nad takim budynkiem prywatnym komisja Jakiego każe miastu spra­wować zarząd. Ale tu nie może ono złożyć powództwa o wydanie nieruchomości, która do niego nie należy, w takiej sytuacji przej­mowanie jest więc mało realne. Nieduża kamienica (z czterema rodzinami) przy Kazimierzowskiej 34 na starym Mokotowie to dziś własność byłego urzędnika Jakuba R., przebywającego w areszcie w związku z nieprawidłowościami w procesach reprywatyzacyj­nych. Urzędnicy Ratusza wysłali mu pismo do aresztu o polece­niu komisji weryfikacyjnej przejęcia zarządu nad jego budynkiem. Zero reakcji. Poszedł więc pozew, żeby sąd nakazał Jakubowi R. złożyć oświadczenie, że pozwala przejąć zarząd nad własną nie­ruchomością. Szykuje się spór cywilny na lata.
   Z kolei na Dahlberga 5, własności Marka Mossakowskiego, nad­zór budowlany nakazał już dawno przeprowadzenie gruntownego remontu. Mossakowski go nie zrobił, teraz będzie musiało go sfi­nansować miasto. - W tym roku będzie to kosztowało ok. 200 tys. zł, ale w przyszłym koszty niezbędnych napraw szacujemy na ponad 1,5 mln zł. Remont powinno się zacząć jak najszybciej, podczas gdy w tej chwili nie wiadomo, jaka będzie ostateczna decyzja. Nie można wykluczyć, że nieruchomość, ale tym razem wyremontowa­na, wróci w ręce Marka Mossakowskiego. A co z pieniędzmi, które włożymy w remont? Będą nas czekały kolejne spory sądowe? - pyta Kamila Dąbrowska z Wydziału Ochrony Mienia.
   - Ta nowa strategia, polegająca jedynie na uchylaniu decyzji zwrotowych i przekazywaniu spraw prezydentowi m.st. Warszawy do ponownego rozpatrzenia zamiast całościowego rozstrzygania sprawy, to świadoma taktyka komisji, zrzucanie z siebie odpowie­dzialności. Wiedzą, że tak naprawdę w niektórych sprawach, któ­re stawały na komisji, mimo ponownego szczegółowego badania jest prawdopodobne, że decyzja będzie taka sama jak poprzednio - mówi Piotr Rodkiewicz, dyrektor Biura Spraw Dekretowych Ratu­sza. Jak dodaje, według dotychczasowej linii orzeczniczej jedynymi przesłankami, które trzeba zbadać przy rozpoznaniu wniosku de­kretowego, były: terminowość złożenia wniosku (czy był złożony w ciągu sześciu miesięcy od objęcia gruntu, terminy te upłynęły w latach 1946-49) oraz możliwość pogodzenia korzystania z grun­tu przez właściciela z planem zabudowy. - A komisja weryfikacyjna anuluje zwroty pod zarzutem sprzeczności z interesem społecznym lub jeszcze częściej z tego powodu, że prezydent m.st. Warszawy w toku postępowania nie sprawdził, czy właściciel, składając wnio­sek dekretowy, fizycznie posiadał swoją nieruchomość, co nigdy nie było warunkiem, który trzeba było brać pod uwagę przy roz­poznaniu wniosku - mówi Rodkiewicz. Zmianę strategii komisji wiceprezydent Warszawy Witold Pahl, odpowiedzialny za procesy reprywatyzacyjne, komentuje krótko: - Komisja nie chce orzekać w sprawach sprzecznych ze swoim wizerunkiem medialnym, gdyż wtedy musiałaby wziąć na siebie rolę tego, kto będzie zmuszony oddać kamienicę zamieszkaną przez lokatorów komunalnych.
   A rozstrzygnięcia sądowe się oddalają. 7 czerwca miały ruszyć procesy przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym dotyczące skarg na pierwsze decyzje komisji weryfikacyjnej, z jesieni 2017 r., w kwestii działek na pl. Defilad, Twardej, Siennej. Ale dzień przed rozprawą komisja złożyła wnioski o wyłączenie sędziów, zarzuca­jąc im brak bezstronności, co miało polegać na tym, że już wcze­śniej uchylali decyzje komisji. Trzeba było odroczyć rozprawy, żeby rozpatrzyć wnioski. Sąd, odrzucając je, zauważył, że wojewódzkie sądy administracyjne zostały powołane w celu realizacji konstytu­cyjnej zasady kontroli działalności administracji publicznej. I w ra­mach tej kontroli są uprawnione do uchylania decyzji wydawa­nych przez organy administracji publicznej. I to, że sędzia wydaje odmienne od oczekiwań strony rozstrzygnięcia, daje podstawę do złożenia odwołania, ale nie do wyłączenia sędziego.

Dla wiceprezydenta Witolda Pahla to działania, które mają na celu jedynie przedłużenie postępowania, żeby jak najdłu­żej sądy nie wydały wyroków w sprawach decyzji komisji Jakiego, w których znalazłaby się ocena zgodności tej decyzji z prawem. W co najmniej dwóch przypadkach zostało nawet zaskarżone we­zwanie do uiszczenia opłaty sądowej w wysokości 100 zł od za­żalenia na oddalenie skargi. Komisja twierdziła, że pełni funkcję prokuratora, który jest zwolniony z takich opłat. Sprawa trafiła aż do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który stwierdził, że ko­misja nie jest urzędem prokuratorskim, tylko normalnym organem administracji publicznej, i płacić musi. Ale to też wszystko przedłu­ża. - Takie działania potwierdzają tylko tezę, że komisja ucieka. Nie chce dopuścić do wydania orzeczeń. Uważamy, że komisja kieruje się bardziej interesem politycznym niż interesem obywateli - mówi wiceprezydent Pahl. A co do spraw sądowych dotyczących decyzji odbierających nieruchomości, gdzie są lub byli lokatorzy, nawet nie ma wyznaczonych terminów pierwszych rozpraw.
   Tymczasem, jak dodaje wiceprezydent, nikt Ratusza nie zwol­nił z wydawania kolejnych nieruchomości zabranych bezprawnie na mocy dekretu Bieruta. Według szacunków Ratusza ok. 20 proc. zasobu komunalnego Warszawy objęte jest roszczeniami (co daje 16 tys. budynków i ok. 37 tys. lokatorów). Co z nimi? Ustawy repry­watyzacyjnej nie ma, a tzw. mała ustawa reprywatyzacyjna wpro­wadziła tylko zakaz oddawania budynków użyteczności publicz­nej. Dlatego w czerwcu PO złożyła wniosek do Sejmu o dopisanie do ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami jednego zdania - jeśli w budynku znajdują się więcej niż trzy mieszkania, staje się to przesłanką do odmowy wydania zgody na użytkowanie wie­czyste takiej nieruchomości. Z datą wejścia 14 dni od ogłoszenia.
   - Żebyśmy mieli podstawę do odmów w takich przypadkach i tym samym mogli chronić mieszkających tam lokatorów - tłumaczy Pahl. 11 września miało odbyć się w Sejmie pierwsze czytanie tego jednozdaniowego projektu noweli na połączonych komisjach infrastruktury i samorządu terytorialnego i polityki regionalnej. Urzędniczka z Ministerstwa Sprawiedliwości, która przybyła jako reprezentantka strony rządowej, powiedziała, że nie otrzymała pełnomocnictwa do przedstawienia stanowiska rządu. Stwierdziła tylko: „Przed godziną zostałam jedynie poinformowana, że mam wziąć udział w posiedzeniu komisji w charakterze słuchacza. Dzię­kuję”. I plan konkretnej pomocy lokatorom upadł.
   Projekt ustawy reprywatyzacyjnej firmowanej przez Jakiego, mó­wiący o rekompensatach, w grudniu 2017 r. miał już trafić pod ob­rady Komitetu Stałego Rady Ministrów, ale zniknął. Jak w styczniu tego roku poinformowało POLITYKĘ Centrum Informacyjne Rzą­du: „Projekt został przekierowany do Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów. Stały Komitet Rady Ministrów rozpatrzy go dopie­ro po zakończeniu prac w KERM”. I cisza. A działająca w to miej­sce komisja weryfikacyjna daje tylko złudne nadzieje lokatorom, bo oprócz szumu medialnego, który wytwarza, nie załatwia nic.
Violetta Krasnowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz