Ujawnione nagrania
pokazują Morawieckiego jako hipokrytę i karierowicza. Te, które nie ujrzały
jeszcze światła dziennego, mogą wysadzić w powietrze jego plany polityczne
Konkurenci z PiS
coraz brutalniej walczą z własnym premierem. Ostatnio najskuteczniejszą
bronią w tej walce stały się taśmy Morawieckiego. Faktycznie - aby przypodobać
się Kaczyńskiemu i Rydzykowi, Mateusz Morawieeki przebrał się za socjalnego
populistę, który chce „rechrystianizować upadłą liberalną Europę”. Tymczasem
nagrania pokazują, że w czasach, kiedy interesy robił jeszcze z kolegami z
Platformy Obywatelskiej, nosił jak własny garnitur liberalnego Europejczyka i
oświeceniowca.
Prawo i Sprawiedliwość oczywiście przyklaskiwało
Morawieckiemu, gdy opowiadał kłamstwa uderzające w Platformę. Partia broniła
go nawet wtedy, gdy sąd zmusił premiera do publicznego prostowania łgarstw, że
PO nie budowała dróg ani mostów. Jednak pisowscy hipokryci nie są zadowoleni,
kiedy dowiadują się, że Morawiecki okłamywał ich na temat własnej przeszłości,
swoich faktycznych (a w każdym razie deklarowanych) poglądów, a przede
wszystkim na temat swoich niejasnych interesów prywatnych.
TAŚMA, KTÓRA NISZCZY WIZERUNEK
Upublicznienie taśmy, znajdującej się w
jawnej części akt śledztwa podsłuchowego, jest dla Morawieckiego poważnym
ciosem wizerunkowym.
Dzisiejszy premier rządu PiS okazuje się wzorcowym
karierowiczem. Za Tuska kadził ludziom z Platformy Obywatelskiej -
komplementował ich politykę gospodarczą: „dobrze to rozegraliście, to był
wielki problem i bardzo trudny”. Dobijał się o lobbystyczne spotkania z
ministrem Tomaszem Arabskim, którego propaganda PiS obciążała wówczas (to jest
w 2013 roku) współodpowiedzialnością za „zbrodnię smoleńską”.
Rozmawiając z ludźmi PO, Morawiecki pozuje na twardego
neoliberała. Krytykuje nadmierne socjalne oczekiwania ludzi, których - jego zdaniem
- rozpuściło państwo opiekuńcze. Ostrzega, że „idą ciężkie czasy”, w których
„my, ludzie, we the
people, musimy
obniżyć nasze oczekiwania”. Oczywiście
sam Morawiecki jako dwucyfrowy milioner nie adresuje tej zachęty do siebie.
Także wtedy, gdy szuka wygodnej i wysokopłatnej pracy dla syna zaprzyjaźnionego
pisowskiego polityka Ryszarda Czarneckiego (zawsze lepiej zabezpieczyć się z
obu stron), nic nie mówi o tym, aby był on gotów „obniżyć swoje oczekiwania”.
Morawiecki jawi się na onetowych nagraniach jako pozbawiony
wszelkich złudzeń nihilista. Gardzący ludźmi, uważający, że każdego można
kupić - zarówno pojedynczych polityków, jak i
całe grupy społeczne. Nie różni się w tym od samego Jarosława Kaczyńskiego,
może dlatego obu panów połączyła tak głęboka sympatia.
Zaprzyjaźniony z Morawieckim prezes PKO BP Zbigniew
Jagiełło (nominowany na swe intratne stanowisko przez PO, za rządów PiS zabezpiecza
je sobie, finansując konkursy o żołnierzach
wyklętych) mówi na nagraniach o SKOK-ach senatora PiS Grzegorza Biereckięgo
jako o jednym wielkim przekręcie („SKOK-i wybuchną”), z którego finansowany
jest m.in. prawicowy portal braci Karnowskich wPolityce.pl. A
sam Morawiecki przyjmuje to jako oczywistość; podobnie jak dziś uważa pewnie
za oczywistą oczywistość, że Bierecki pisze regulacje dla polskiego sektora
bankowego.
Już ta pierwsza ujawniona taśma pokazuje także, jak
Morawiecki próbuje korumpować ludzi Platformy Obywatelskiej. Kiedy w nagranej
rozmowie pojawia się postać byłego ministra skarbu Aleksandra Grada (Grad jest
wówczas prezesem państwowej spółki PGE Energia Jądrowa), Mateusz Morawiecki
mówi: „zapytajcie go tak po cichu [o jego oczekiwania finansowe - C. M.]. Ja
bym spróbował tak bardziej jednorazowo. Pięć dych czy siedem, czy stówkę mu
damy na jakieś badania czy na coś. Dajcie mi pełne dossier. Pomyślę i jednorazowo
będę mu mógł na pewno coś sprokurować”.
W tym samym czasie, kiedy Morawiecki zgłasza się z
lobbystycznymi, żeby nie powiedzieć korupcyjnymi ofertami pod adresem ludzi
PO, on sam i jego bank załatwiają bardzo poważne interesy w obsadzonych przez
Platformę ministerstwach. Morawiecki lobbuje wówczas na rzecz sprzedaży
państwowego Ciechu Janowi Kulczykowi. Transakcja dochodzi do: skutku, co dla
Kulczyka oznacza miliardy, a dla banku BZ WBK, którego prezesem jest wtedy
Morawiecki, miliony złotych prowizji za operację, którą bank obsługuje
finansowo.
Ale Morawiecki
próbuje też zarobić na wrogim przejęciu tarnowskich Azotów przez rosyjską
spółkę Acron Wiaczesława Kantora. Tę z kolei transakcję miało: obsłużyć biuro
maklerskie BZ WBK, co przy jej ogromnej skali znów oznaczałoby poważne zyski
dla banku i premię dla prezesa. Tu jednak Morawiecki musiał obejść się
smakiem, ponieważ media nagłośniły sprawę, a rząd Donalda Tuska sprzedaż
zablokował.
TAŚMY, KTÓRE ZABIJAJĄ POLITYCZNIE
To wszystko uderza jednak w premiera
tylko wizerunkowo. Poważniejszym dla niego zagrożeniem są informacje o
nagraniach, które nie zostały upublicznione i nie wiadomo, gdzie się znajdują.
„Newsweek” już w
2016 r. informował, że z materiałów śledztwa dotyczącego kelnerskich
podsłuchów wynika, iż nagrań z udziałem Morawieckiego było więcej. W notatce z
przesłuchania w Centralnym Biurze Śledczym kelnera z restauracji Sowa i
Przyjaciele Łukasza N. z maja 2015 roku czytamy: „Ile rozmów/spotkań w
składzie Jagiełło, Morawiecki, Matuszewska zostało nagranych? Dwa lub trzy
Były też spotkania tych osób, na których na przykład nie było jednego z tych
uczestników”.
Dziennikarze Onetu dotarli teraz do zeznań dwóch osób,
które przesłuchiwane krzyżowo, niezależnie od siebie, tę informację
potwierdziły. Jak wynika z tych zeznań, nagrania zostały następnie przekazane
organizatorowi całego procederu podsłuchów, biznesmenowi Markowi Falencie. Co
się później z nimi stało - nie wiemy.
Falenta - główny skazany (choć wciąż unikający więzienia) w
aferze podsłuchowej - był importerem rosyjskiego węgla, a warto pamiętać, że
obrót surowcami energetycznymi jest w Rosji całkowicie kontrolowany przez
ludzi służb związanych z Putinem. Utrzymywał jednocześnie bliskie stosunki z
ludźmi Mariusza Kamińskiego w polskich służbach.
Te dodatkowe nagrania Morawieckiego czynią urzędującego
premiera RP osobą całkowicie niesuwerenną. Mogą się bowiem znajdować u Rosjan
albo u konkurentów Morawieckiego z obecnego obozu władzy, takich jak Zbigniew
Ziobro i Kamiński. Pierwszy z nich kontroluje materiały śledztwa, drugi
- taśmy.
Dlaczego te taśmy są dla Morawieckiego tak niebezpieczne?
Otóż oskarżeni w aferze podsłuchowej, przesłuchiwani niezależnie od siebie,
potwierdzili, że Mateusz Morawiecki (w drugim zeznaniu występujący jako
„prezes jednego z banków”) rozmawiał o „zakupie budynków pod inwestycje”,
„zaciąganiu kredytów na słupy”, „działaniu na szkodę banku”. A to już - gdyby
te informacje się potwierdziły- są sprawy kryminalne.
INTERCYZA PAŃSTWA MORAWIECKICH
W rodzinie Morawieckich w bankowości i polityce
specjalizuje się mąż, natomiast inwestycjami w nieruchomości - na wielką skalę
- zajmuje się jego żona Iwona Morawiecka.
Jak już wcześniej ustalił„Newsweek”, pierwszą umowę o
podziale majątku z żoną Morawiecki zawarł w 2013 roku, kiedy starał się o
stanowisko ministra w rządzie PO.
Drugą tego typu umowę państwo Morawieccy zawarli w roku
2015, kiedy Mateusz Morawiecki umawiał się już z Jarosławem Kaczyńskim na
zmianę klubowych barw i wejście do rządu PiS po wyborach.
Ani w 2 013, ani w 2 015 roku w małżeństwie Morawieckich
nie działo się nić, co uzasadniałoby nagłą potrzebę takiej intercyzy.
Przeprowadzony oficjalnie rozdział majątkowy mógł być politycznym
zabezpieczeniem na wypadek, gdyby ujawniono treść taśm sugerujących udział
Morawieckiego w obrocie nieruchomościami na ogromną skalę.
Informatorzy „Newsweeka” twierdzą, że instytucje i ludzie,
w których posiadaniu pozostaje niejawna część nagrań, dysponują też istotnymi
informacjami, o zakupach nieruchomości, którymi pośrednio lub bezpośrednio
obracała rodzina Morawieckich. I tylko kwestią czasu jest pojawienie się w mediach
informacjina ten temat - najpewniej już po wyborach samorządowych.
Jeśli bowiem PiS - jak wskazują sondaże - nie zdobędzie w
tych wyborach władzy w żadnym dużym mieście, a w sejmikach większości województw
będą rządzić koalicje bez jego udziału, ktoś musi zostać kozłem ofiarnym. Morawiecki
- oficjalnie ogłoszony twarzą kampanii, jednak nielubiany w partii - nadaje się do tej roli doskonale. Niedoszły „delfin”
Kaczyńskiego swym odejściem umożliwi rozgrywkę Joachimowi Brudzińskiemu,
Zbigniewowi Ziobrze, Mariuszowi Kamińskiemu i Andrzejowi Dudzie.
Oczywiście wizerunkowe straty dla PiS byłyby w takim
wypadku ogromne. Wygląda na to, że powoli schodzący ze sceny politycznej
Jarosław Kaczyński pozostawia na szczytach władzy ludzi, dla których zajęcie
jak najmocniejszej pozycji w sukcesyjnej wojnie jest ważniejsze niż interes
własnej formacji.
Cezary Michalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz