wtorek, 9 października 2018

Wojna hipokrytów



Ujawnione nagrania pokazują Morawieckiego jako hipokrytę i karierowicza. Te, które nie ujrzały jeszcze światła dziennego, mogą wysadzić w powietrze jego plany polityczne

Konkurenci z PiS co­raz brutalniej walczą z własnym premierem. Ostatnio najskutecz­niejszą bronią w tej walce stały się taśmy Morawieckiego. Faktycznie - aby przypodobać się Ka­czyńskiemu i Rydzykowi, Mateusz Morawieeki przebrał się za socjalnego populistę, który chce „rechrystianizować upadłą liberalną Europę”. Tymcza­sem nagrania pokazują, że w czasach, kiedy interesy robił jeszcze z kolega­mi z Platformy Obywatelskiej, nosił jak własny garnitur liberalnego Europej­czyka i oświeceniowca.
   Prawo i Sprawiedliwość oczywiście przyklaskiwało Morawieckiemu, gdy opowiadał kłamstwa uderzające w Plat­formę. Partia broniła go nawet wtedy, gdy sąd zmusił premiera do publiczne­go prostowania łgarstw, że PO nie budo­wała dróg ani mostów. Jednak pisowscy hipokryci nie są zadowoleni, kiedy do­wiadują się, że Morawiecki okłamywał ich na temat własnej przeszłości, swoich faktycznych (a w każdym razie deklaro­wanych) poglądów, a przede wszystkim na temat swoich niejasnych interesów prywatnych.

TAŚMA, KTÓRA NISZCZY WIZERUNEK
Upublicznienie taśmy, znajdującej się w jawnej części akt śledztwa pod­słuchowego, jest dla Morawieckiego po­ważnym ciosem wizerunkowym.
   Dzisiejszy premier rządu PiS okazuje się wzorcowym karierowiczem. Za Tu­ska kadził ludziom z Platformy Obywa­telskiej - komplementował ich politykę gospodarczą: „dobrze to rozegraliście, to był wielki problem i bardzo trudny”. Dobijał się o lobbystyczne spotkania z ministrem Tomaszem Arabskim, któ­rego propaganda PiS obciążała wówczas (to jest w 2013 roku) współodpowie­dzialnością za „zbrodnię smoleńską”.
   Rozmawiając z ludźmi PO, Mora­wiecki pozuje na twardego neoliberała. Krytykuje nadmierne socjalne oczekiwania ludzi, których - jego zda­niem - rozpuściło państwo opiekuńcze. Ostrzega, że „idą ciężkie czasy”, w któ­rych „my, ludzie, we the people, musimy
obniżyć nasze oczekiwania”. Oczywi­ście sam Morawiecki jako dwucyfro­wy milioner nie adresuje tej zachęty do siebie. Także wtedy, gdy szuka wygod­nej i wysokopłatnej pracy dla syna za­przyjaźnionego pisowskiego polityka Ryszarda Czarneckiego (zawsze lepiej zabezpieczyć się z obu stron), nic nie mówi o tym, aby był on gotów „obniżyć swoje oczekiwania”.
   Morawiecki jawi się na onetowych nagraniach jako pozbawiony wszel­kich złudzeń nihilista. Gardzący ludź­mi, uważający, że każdego można kupić - zarówno pojedynczych polityków, jak i całe grupy społeczne. Nie różni się w tym od samego Jarosława Kaczyń­skiego, może dlatego obu panów połą­czyła tak głęboka sympatia.
   Zaprzyjaźniony z Morawieckim prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło (nominowany na swe intratne stano­wisko przez PO, za rządów PiS zabez­piecza je sobie, finansując konkursy o żołnierzach wyklętych) mówi na na­graniach o SKOK-ach senatora PiS Grzegorza Biereckięgo jako o jednym wielkim przekręcie („SKOK-i wybuch­ną”), z którego finansowany jest m.in. prawicowy portal braci Karnowskich wPolityce.pl. A sam Morawiecki przyj­muje to jako oczywistość; podobnie jak dziś uważa pewnie za oczywistą oczy­wistość, że Bierecki pisze regulacje dla polskiego sektora bankowego.
   Już ta pierwsza ujawniona taśma pokazuje także, jak Morawiecki pró­buje korumpować ludzi Platformy Oby­watelskiej. Kiedy w nagranej rozmowie pojawia się postać byłego ministra skar­bu Aleksandra Grada (Grad jest wów­czas prezesem państwowej spółki PGE Energia Jądrowa), Mateusz Morawie­cki mówi: „zapytajcie go tak po cichu [o jego oczekiwania finansowe - C. M.]. Ja bym spróbował tak bardziej jednora­zowo. Pięć dych czy siedem, czy stówkę mu damy na jakieś badania czy na coś. Dajcie mi pełne dossier. Pomyślę i jed­norazowo będę mu mógł na pewno coś sprokurować”.
   W tym samym czasie, kiedy Morawie­cki zgłasza się z lobbystycznymi, żeby nie powiedzieć korupcyjnymi oferta­mi pod adresem ludzi PO, on sam i jego bank załatwiają bardzo poważne inte­resy w obsadzonych przez Platformę ministerstwach. Morawiecki lobbuje wówczas na rzecz sprzedaży państwowego Ciechu Janowi Kulczykowi. Transak­cja dochodzi do: skutku, co dla Kulczyka oznacza miliardy, a dla banku BZ WBK, którego prezesem jest wtedy Morawie­cki, miliony złotych prowizji za operację, którą bank obsługuje finansowo.
   Ale Morawiecki próbuje też zarobić na wrogim przejęciu tarnowskich Azo­tów przez rosyjską spółkę Acron Wia­czesława Kantora. Tę z kolei transakcję miało: obsłużyć biuro maklerskie BZ WBK, co przy jej ogromnej skali znów oznaczałoby poważne zyski dla banku i premię dla prezesa. Tu jednak Mora­wiecki musiał obejść się smakiem, po­nieważ media nagłośniły sprawę, a rząd Donalda Tuska sprzedaż zablokował.

TAŚMY, KTÓRE ZABIJAJĄ POLITYCZNIE
To wszystko uderza jednak w pre­miera tylko wizerunkowo. Poważ­niejszym dla niego zagrożeniem są informacje o nagraniach, które nie zo­stały upublicznione i nie wiadomo, gdzie się znajdują.
    „Newsweek” już w 2016 r. informo­wał, że z materiałów śledztwa dotyczą­cego kelnerskich podsłuchów wynika, iż nagrań z udziałem Morawieckiego było więcej. W notatce z przesłuchania w Centralnym Biurze Śledczym kelne­ra z restauracji Sowa i Przyjaciele Łu­kasza N. z maja 2015 roku czytamy: „Ile rozmów/spotkań w składzie Jagiełło, Morawiecki, Matuszewska zostało na­granych? Dwa lub trzy Były też spotka­nia tych osób, na których na przykład nie było jednego z tych uczestników”.
   Dziennikarze Onetu dotarli teraz do zeznań dwóch osób, które przesłuchiwa­ne krzyżowo, niezależnie od siebie, tę in­formację potwierdziły. Jak wynika z tych zeznań, nagrania zostały następnie prze­kazane organizatorowi całego procede­ru podsłuchów, biznesmenowi Markowi Falencie. Co się później z nimi stało - nie wiemy.
   Falenta - główny skazany (choć wciąż unikający więzienia) w aferze podsłu­chowej - był importerem rosyjskiego węgla, a warto pamiętać, że obrót su­rowcami energetycznymi jest w Rosji całkowicie kontrolowany przez ludzi służb związanych z Putinem. Utrzy­mywał jednocześnie bliskie stosunki z ludźmi Mariusza Kamińskiego w pol­skich służbach.
   Te dodatkowe nagrania Morawieckie­go czynią urzędującego premiera RP osobą całkowicie niesuwerenną. Mogą się bowiem znajdować u Rosjan albo u konkurentów Morawieckiego z obec­nego obozu władzy, takich jak Zbigniew Ziobro i Kamiński. Pierwszy z nich kontroluje materiały śledztwa, drugi - taśmy.
   Dlaczego te taśmy są dla Morawieckie­go tak niebezpieczne? Otóż oskarżeni w aferze podsłuchowej, przesłuchiwa­ni niezależnie od siebie, potwierdzili, że Mateusz Morawiecki (w drugim ze­znaniu występujący jako „prezes jed­nego z banków”) rozmawiał o „zakupie budynków pod inwestycje”, „zaciąganiu kredytów na słupy”, „działaniu na szko­dę banku”. A to już - gdyby te informacje się potwierdziły- są sprawy kryminalne.

INTERCYZA PAŃSTWA MORAWIECKICH
W rodzinie Morawieckich w banko­wości i polityce specjalizuje się mąż, na­tomiast inwestycjami w nieruchomości - na wielką skalę - zajmuje się jego żona Iwona Morawiecka.
   Jak już wcześniej ustalił„Newsweek”, pierwszą umowę o podziale majątku z żoną Morawiecki zawarł w 2013 roku, kiedy starał się o stanowisko ministra w rządzie PO.
   Drugą tego typu umowę państwo Morawieccy zawarli w roku 2015, kiedy Mateusz Morawiecki umawiał się już z Jarosławem Kaczyńskim na zmianę klubowych barw i wejście do rządu PiS po wyborach.
   Ani w 2 013, ani w 2 015 roku w małżeń­stwie Morawieckich nie działo się nić, co uzasadniałoby nagłą potrzebę takiej intercyzy. Przeprowadzony oficjalnie rozdział majątkowy mógł być politycz­nym zabezpieczeniem na wypadek, gdy­by ujawniono treść taśm sugerujących udział Morawieckiego w obrocie nieru­chomościami na ogromną skalę.
   Informatorzy „Newsweeka” twier­dzą, że instytucje i ludzie, w których posiadaniu pozostaje niejawna część nagrań, dysponują też istotnymi infor­macjami, o zakupach nieruchomości, którymi pośrednio lub bezpośrednio obracała rodzina Morawieckich. I tylko kwestią czasu jest pojawienie się w me­diach informacjina ten temat - najpew­niej już po wyborach samorządowych.
   Jeśli bowiem PiS - jak wskazują son­daże - nie zdobędzie w tych wybo­rach władzy w żadnym dużym mieście, a w sejmikach większości województw będą rządzić koalicje bez jego udziału, ktoś musi zostać kozłem ofiarnym. Mo­rawiecki - oficjalnie ogłoszony twarzą kampanii, jednak nielubiany w partii - nadaje się do tej roli doskonale. Niedo­szły „delfin” Kaczyńskiego swym odej­ściem umożliwi rozgrywkę Joachimowi Brudzińskiemu, Zbigniewowi Ziobrze, Mariuszowi Kamińskiemu i Andrzejowi Dudzie.
   Oczywiście wizerunkowe straty dla PiS byłyby w takim wypadku ogromne. Wygląda na to, że powoli schodzący ze sceny politycznej Jarosław Kaczyński pozostawia na szczytach władzy ludzi, dla których zajęcie jak najmocniejszej pozycji w sukcesyjnej wojnie jest waż­niejsze niż interes własnej formacji.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz