Miał być nowy i
bardzo narodowy. Z polskim czipem. Ale elektroniczny dowód osobisty rodzi się w
bólach, nie bardzo wiadomo, kto jest akuszerem, a wokół porodu krążą służby
Wojciech Cieśla
Na
pierwszy rzut oka wygląda jak zwykły dowód osobisty - lekko różowy kawałek
plastiku ze zdjęciem i numerem PESEL. Ale e-dowód ma jeszcze kod kreskowy i
czip. Dzięki nowemu dowodowi od 2019 roku będzie można potwierdzać odbiór
dokumentów z banku, szpitala, sądu albo urzędu - bez składania podpisu. Dowodem
będzie można elektronicznie podpisywać faktury i umowy.
Ma być sprawnie i nowocześnie. Polacy dostaną
dostęp do e-administracji, państwo zaoszczędzi na utrzymaniu urzędników.
To teoria. Kulisy narodzin e-dowodu to obraz
tego, jak państwo prowadzi jedno z najważniejszych przedsięwzięć: zamieszanie,
przepychanki o wpływy i walka o pieniądze.
Polska to dziś jedno
z ostatnich państw w Unii bez e-dowodu. Walka o
jego wprowadzenie zaczęła się w 2008 roku. - To było tuż przed nową perspektywą
unijną - opowiada jeden z byłych wiceszefów MSWiA. - Kupa forsy do wy
dania, ambitny projekt. W
ministerstwie wszyscy byli optymistami. Nowe dowody miały być ważną częścią
informatyzacji Polski. Żeby z urzędem obywatel nie kontaktował się przez
papiery, tylko jak w sklepie - zbliżeniowo.
Unia Europejska przyklasnęła, dała Polsce niemal
100 mln euro. Pierwsze e-dowody planowano na 2011 roku, administracja miała
się do nich dostosować najwyżej dwa lata później. Wtedy, w 2011 roku, wybuchła
infoafera - okazało się, że Andrzej M., dyrektor Centrum Projektów
Informatycznych MSWiA, wziął 3 mln zł łapówek (dostał za to wyrok więzienia w
zawieszeniu).
Projekt zamarł, afera zmiotła całe Centrum
Projektów Informatycznych MSWiA. Gdy w 2015 r. urzędnicy z Brukseli zaczęli
dopytywać o losy e-dowodu, udało się wynegocjować nowy termin - 2019 r. Warunek: jeżeli Polska nie zacznie wydawać
elektronicznych dowodów, to Unia każe zwrócić ok. 150 mln zł.
II
Były wiceminister: -
Im dalej w las, tym projekt e-dowodów stawał się coraz bardziej nie do
ogarnięcia.
Gorący kartofel. Gdy powstało
Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, projekt trafił do Centralnego Ośrodka
Informatyki. Ktoś wpadł na pomysł, żeby przetarg na tak strategiczną rzecz jak
dokumenty obywateli wypuścić na rynek. A potem ktoś inny się połapał, że tego
dowodu nie mogą nam zrobić Węgrzy czy Niemcy, bo oddamy im wrażliwe dane
obywateli. Trzeba było unieważniać przetarg.
Pod koniec 2015 r. na czele resortu cyfryzacji
staje Anna Streżyńska. Obiecuje ukończenie rozgrzebanych projektów
informatycznych. Nowe rozwiązania mają nas przenieść do cyfrowej awangardy.
Produkcją e-dowodów ma się zająć Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych.
Pierwszym prezesem PWPW za czasów „dobrej
zmiany” zostaje Piotr Woyciechowski. W 2016 r. ogłasza: powstanie polski układ
scalony. Może trafić do paszportów biometrycznych i e-dowodów. W siedzibie
PWPW uroczyście powstaje konsorcjum POL-PUS (od Programowalny Układ Scalony),
którego celem jest opracowanie i wdrożenie „polskiego czipa”.
Opowiada jeden z pracowników PWPW: - POL-PUS
miał stworzyć polski, narodowy procesor. Wymyślić proch i elektryczne auto w
segmencie dokumentów. Nie zrobił nic. Dosłownie: nic.
III
Konsorcjum od
„polskiego czipa” tworzą PWPW, Instytut Maszyn
Matematycznych, Instytut Technologii Elektronowej, WB Electronics i Kolegium
Jagiellońskie. Ktoś podaje szacunkowy koszt stworzenia nowoczesnego cacka
- 150 mln zł.
Publiczność ma wrażenie, że skoro powstanie
czipa zapowiedzieli m.in. ministrowie Mariusz Błaszczak i Anna Streżyńska, to
POL-PUS ochoczo ruszył do pracy. Błąd. Projekt nawet formalnie nie zostaje
uruchomiony.
Pracownicy PWPW odkrywają, że Kolegium
Jagiellońskie, które stało się częścią POL-PUS, to niszowa szkoła, w której
wykładają Grzegorz Górski, szef rady nadzorczej PWPW, oraz jego rodzina.
Ciekawostka: szkoła ma profil humanistyczny. Górski to były radny PiS z Torunia,
historyk i prawnik. Słynie z ostrego języka:
przeciwników nazywa „popłuczynami po Urbanie sprzymierzonymi z postbolszewią”.
W wywiadzie dla rządowego radia podkreśla związki PWPW z prof. Wiesławem Biniendą, ekspertem smoleńskim: - Jest poprzez
rodzinne uwarunkowania związany z PWPW, ponieważ jego mama mieszkała w budynku,
który przylegał do PWPW.
Górski zostaje odwołany z rady Wytwórni po
cichu wiosną 2017 r. W jego notce biograficznej na próżno szukać śladów pobytu
w PWPW. Według informacji „Newsweeka” działania POL-PUS objęte zostały
kontrolą MSWiA.
W czerwcu tego roku, już bez konferencji
prasowej i uśmiechów prezesa,
POL-PUS został po cichu
rozwiązany. Dlaczego? PWPW odpowiada: „Z uwagi na konieczność ochrony tajemnicy
handlowej PWPW S.A. odmawia udzielenia informacji na temat przyczyn
rozwiązania umowy konsorcjum POL-PUS”.
IV
Według naszych
rozmówców jedna z największych przeszkód, na
jakie trafia e-dowód, to państwowe rejestry, z którymi ma współpracować. Część
- jak PESEL - pochodzi z lat 70. i 80., zawiera
mnóstwo błędów.
Ale są też inne powody opóźnienia e-dowodu. „Dobra zmiana” wymiata z Wytwórni setki ludzi, w tym fachowców,
których wiedza przydałaby się do uzyskania wszystkich koniecznych certyfikatów.
Przez pierwsze dwa lata rządów PiS w PWPW
trwa trzęsienie ziemi - zarząd wchodzi w konflikt z pracownikami. Dziennikarzy,
którzy ośmielą się pisać krytycznie o PWPW, pozywa albo składa na nich
doniesienia do prokuratury.
O metodach, które zarząd stosuje
w tym sporze, pracownicy mówią: esbeckie.
Piotr Woyciechowski uchodzi za człowieka
Antoniego Macierewicza, PWPW hojnie wspiera prorządowe media, przez dwa lata
trwa sielanka. Dopiero gdy w 2017 r. dziennikarze „Faktu” i RMF FM ujawniają, że związkowcy z PWPW zostali
podsłuchani, ówczesny szef MSWiA Mariusz Błaszczak odwołuje prezesa.
To dopiero początek karuzeli. Kolejny
prezes wytrzymuje w fotelu zaledwie cztery miesiące. Potem p.o. prezes w ciągu
miesiąca skłóca się z pracownikami, następnie przychodzi kolejny prezes na
kilka miesięcy. Latem tego roku czwartym za „dobrej zmiany” szefem PWPW
zostaje Maciej Biernat.
Czeka na niego bomba z opóźnionym zapłonem:
projekt e-dowodu.
V
Już wiosną 2018 r.
raport na temat opóźnień w e-dowodzie dostaje premier
Mateusz Morawiecki. Dwieście stron, które miażdżą urzędników: przez dwa lata
rządów PiS różne instytucje pracowały nad e-dowodem, nie współpracując ze
sobą. Miały różne terminy wykonania tych samych prac. Wniosek z audytu: „Nie ma
możliwości jednoznacznego zidentyfikowania stanu projektu”.
Mówi nasz rozmówca z PWPW: - Żeby ministerstwo
mogło pracować nad kolejnymi etapami e-dowodu, musi go dostać. Musi mieć wersję
testową od nas. Ale mamy październik, a wciąż nie podpisano umów na wykonanie
kluczowych elementów do dowodu, czyli procesorów, systemów IT i inletów. Inlet to element, na którym instaluje
się mikroprocesor. W tej chwili PWPW próbuje podpisać umowę z firmą
Pentacomp, w grze o zlecenia jest także spółka Smartrack. Problem polega na
tym, że dwaj dzisiejsi członkowie zarządu PWPW wcześniej pracowali dla obu
firm.
Obie spółki, Pentacomp i Smartrack, można
odnaleźć na liście donatorów Fundacji Reduta, stworzonej przez PWPW. Wytwórnia
„odmawia udzielenia odpowiedzi na pytania dotyczące ewentualnej współpracy z
innymi podmiotami z uwagi na ochronę tajemnicy
przedsiębiorstwa”. Zapewnia, że
jeden z wiceprezesów wyłącza się z decyzji w sprawie swojego byłego pracodawcy.
Nasz rozmówca z PWPW: - Tak bardzo
wstaliśmy z kolan, że za chwilę oprócz robocizny w e-dowodzie nie będzie nic
polskiego. Kompozyty niemieckie, francuskie, szwajcarskie. Czytniki do
e-dowodów, które dostaną za chwilę wszystkie polskie gminy, mają nawet takie
śmieszne ptaszydło na odwrocie. Orzełka, ale czarnego. To znak, że produkt
wykonano w Niemczech. Po drugiej stronie będzie dumne logo naszej firmy, ale de
facto oznaczamy tylko niemiecki czytnik. I to jedyny czytnik, który pasuje do
nowych dowodów.
W PWPW panika - bo nie tylko czytniki są
niemieckie. Maszyny do personalizacji paszportów pochodzą z firmy Bauer & Muck. Gdy PWPW próbowała wyrzucić Bauer & Muck ze zlecenia, zaczęła rozmowy ze spółką Ruhlamat. Też
niemiecką.
PWPW zapewnia, że „w nowych elektronicznych
dowodach osobistych zostanie zastosowany szereg polskich rozwiązań i
zabezpieczeń opracowanych przez ekspertów PWPW S.A.”.
VI
Mówi były
wiceminister: - to, co dzieje się wokół e-dowodu, to porażka. Gdy MSWiA daje
zlecenia PWPW bez przetargu, to wiadomo, że Unia im to oprotestuje. Tymczasem
we wrześniu rząd oficjalnie ogłosił, że e-dowód zacznie działać do końca marca.
Chyba w ramach kampanii wyborczej, bo prace nad dostosowaniem
oprogramowania do obsługi nowych
dowodów przez rejestry państwowe leżą.
Resort cyfryzacji w reklamówkach w sieci już
dziś chwali się e-dowodem, którego nikt jeszcze nie miał w ręku. Wciąż nie
wiadomo, kto (po upadku prac nad polskim czipem) wyprodukuje mikroprocesory.
Niemal na pewno będzie to firma zagraniczna. Z jakiego kraju? Czy skoro rząd
działa w takim pośpiechu, sposób zaszyfrowania danych na czipach będzie miała
szansę sprawdzić ABW? Jeszcze kilka miesięcy temu nie istniała procedura
postępowania w przypadku utraty, uszkodzenia czy kradzieży e-dowodu.
Pracownik PWPW: - W ciągu ostatniego roku w
dziale, który zajmuje się mikroprocesorami, trzy razy zmieniało się szefostwo.
Tak można hodować marchewkę, a nie produkować dokumenty.
Żeby zdążyć na czas, ostatnio PWPW
przygotowała dokumentację przetargową do zamówienia na czytniki do e-dowodów
dla gmin. Rozesłała ją po Polsce, a kilka dni później wysłała ofertę - 499 zł
za swój czytnik. - To śmiech, bo na rynku jedyny czytnik ma PWPW. To wygląda
jak ustawianie przetargu - śmieje się pracownik PWPW.
VII
Na początku września
o e-dowody zapytał szefa MSWiA poseł Paweł Pudłowski z Nowoczesnej. Chciał wiedzieć, kto jest producentem mikroprocesora?
Dlaczego miesiąc temu zmieniono jego wersję? Dlaczego blankiet e-dowodu
kosztuje sześć razy drożej niż wytworzenie go w PWPW? Czy gminy będą kupowały
czytniki bez przetargu? Nie dostał odpowiedzi.
Były wiceminister: - Wprowadzanie e-dowodów
potrwa 10 lat, będzie kosztować ponad półtora miliarda. Gdybyśmy je zrobili
tak, jak trzeba, dziesięć lat temu, można by mówić o jakimś skoku, o
modernizacji. A dziś?
Zapytaliśmy MSWiA i PWPW o e-dowody i
zawirowania wokół projektu. Odpowiedzi są optymistyczne: zdążymy na czas.
Ciekawe rzeczy się dzieją w tej polityce. Bardzo dobry artykuł, czyta się go z zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuń