Starcie
Trzaskowskiego z Jakim może sprawić, że inteligenckość w polityce przestanie
być wstydliwa - mówi Ludwik Dorn, były wiceprezes PiS i były wicepremier
Rozmawia Renata Grochal
NEWSWEEK: Czy
kampania wyborcza w Warszawie jest symbolicznym starciem dwóch Polsk -
inteligenckiej i aspirującej?
LUDWIK DORN: Po
raz pierwszy od lat inteligenckość lub aspirowanie do niej stało się tematem
kampanii wyborczej. I okazało się, że nawet pisowczyk coś za plecami musi mieć
(śmiech).
Na przykład
wypożyczone książki, jak w spocie Patryka Jakiego?
- Z przesłaniem elitaryzmu inteligenckiego zaczął pan Trzaskowski.
A to, że Geremek go egzaminował, a to ile języków zna, z jakiej jest rodziny,
takiej klasycznie inteligenckiej, zasiedziałej w Warszawie. A że dużą
bibliotekę ma, czyli wiele tych elementów, które są odbierane jako
inteligenckie wywyższanie się i zadzieranie nosa.
Czyli jak ktoś czyta, zna się
na malarstwie i zna języki, to zadziera nosa?
- Bo zadzierał nosa! No dobrze,
nie wiem, jakie były intencje, ale to jest tak jak przed Bożym Narodzeniem przy
oblężeniu Częstochowy. Gdy ksiądz Kordecki wysłał mnichów z opłatkiem do
jenerała Millera, to jenerał Miller wybuchnął, wrzeszcząc do sztabu: „Mnisi
kpią sobie z nas, mości panowie!”. Na co książę heski odparł: „Intencji nie
było, ale na jedno wychodzi”. Tak samo jest z Trzaskowskim i tym wpisem o
Geremku, Rembrandcie i Morinie.
W tym się też mieściła ławeczka
Trzaskowskiego. Przypominam sobie z memuarystyki klasycznych inteligentów rzuconych
w PRL, czy np. powieści Kisielewskiego, te spacery wzdłuż parku Ujazdowskiego i
Łazienek.
Przysiadają sobie na ławeczkach i
toczą rozmowy. Na co pan Jaki odpowiadał: stoimy pod blokiem, my, blokersi. I twierdził, skądinąd słusznie, że przecież zasiedziałego
warszawiaka to w Warszawie ze świecą szukać.
Skąd się wziął hejt w sieci
wobec Trzaskowskiego?
- Bo III RP, w przeciwieństwie do II RP, nie jest państwem inteligenckim, jest państwem
ludowym. To jest III Rzeczpospolita Ludowa.
Nie mamy żadnego wspólnego kodu
kulturowego?
- Nie. W latach 70. grupa
rozbudzonych intelektualnie studentów, licealistów czytała te same książki z
serii „plus minus nieskończoność”, jeździła do Krakowa na Wajdę i Jarockiego do
Starego Teatru. To był wspólny kod społeczno-kulturowy.
Trzaskowski może bez intencji,
może nie chciał zadzierać nosa, ale odwołał się do tego kodu: Rembrandt, Morin, Geremek. A to jest parę albo paręnaście tysięcy osób.
I szybko zaczął się od tej
inteligenckości odcinać.
- Każdy z kandydatów zaczął
tworzyć swoisty koktajl. Z punktu widzenia konfliktu statusowego oni zaczęli
się zlewać. Może nieświadomie, może tak wyszło. Pan Trzaskowski mówi: jak ja
mogę być przeciwko słoikom, skoro jestem z rodziny słoików. Ojciec wprawdzie
kompozytor, ale z Krakowa, a żona ze Śląska. Same słoiki. A w ogóle chociaż
ojciec kompozytor, to dzieciństwo i młodość spędziłem na podwórku. Nastąpiła
tu próba wpasowania się w dominantę migracyjną, bardzo istotną w Polsce, a w
przypadku wielkich miast - jeszcze bardziej. I odwołanie się do takiego
ludowego doświadczenia życia. Wprawdzie nie blok, ale podwórko. A pan Jaki
zaczął mówić, że on tutaj jakąś prestiżową uczelnię hiszpańską skończył.
Nie uczelnię, tylko
kilkumiesięczny kurs organizowany przez tę uczelnię.
- No tak, ale dyplom ma. Jak
Trzaskowski zaczął mówić o rozmiarach swojej biblioteki, to poszedł spot
wyborczy pana Jakiego z wynajętą biblioteką, że patrzcie, ja nie tylko pisaty,
ale także czytaty. A głaza u mienia takoje naczytannoje, naczytannoje, jak w rosyjskim
dowcipie.
Ja to obserwowałem z wielkim zaciekawieniem. Bo widać, że temperatura
konfliktu o dystrybucję społecznego szacunku się obniża. Na razie to widać na
odcinku warszawskim. To nie obejmuje jeszcze całej Polski, ale jest ważne, bo
stolica ma charakter wzorotwórczy. Zaczął powstawać jakiś modalny polityk z
klasy średniej odwołujący się do doświadczeń życiowych zarówno typu
plebejskiego, jak i elitarno-inteligenckiego.
To znaczy, że PiS, które wzięło
na sztandary dawanie po nosie elitom, straci polityczne paliwo?
- To będzie proces dłuższy, ale
jeżeli rzeczywiście do tego stopniowego obniżania temperatury konfliktu
dojdzie, to narzędzie walki politycznej, którego używa PiS, będzie coraz mniej
skuteczne. Będą musieli poszukać innego paliwa.
Za chwilę w kampanii będzie
trzeba pokazać nie tylko program, ale także jakie książki się czyta?
- Politycy zobaczą, że kampania w
stylu pani Szydło wymachującej mopem, niczym Irena Kwiatkowska w „Czterdziestolatku”,
już nie żre. Że trzeba coś mieć za plecami, bo to żre. Być może ten wątek
inteligenckości, przeżywania wyższej kultury symbolicznej, intensywnych lektur,
przestanie być taki wstydliwy. Proszę zauważyć, jak bardzo w gruncie rzeczy
pogardliwy stosunek do inteligencji generował film „Dzień świra”.
Inteligent to frustrat,
niezrównoważony emocjonalnie, cierpiący na nerwicę natręctw.
- Tak. Kształt społeczny się stale
przetapia i jesteśmy w bardzo interesującym momencie tego przetapiania, a
później przekuwania. Może w sposób nieświadomy Trzaskowski tym Geremkiem,
Morinem i Rembrandtem zaoferował części ludzi z awansu, bo w Polsce większość
ludzi jest z awansu, pozytywny punkt odniesienia. Jak od tego czytelnictwo w
Polsce wzrośnie, to tylko dobrze.
Dlaczego Kaczyński traktuje
elity, także inteligencję, wrogo?
- Kaczyński gardzi z jednej strony
tymi plebejami, jak Tusk, któremu wypomina, że wychował się na podwórku i gra w
piłkę, a z drugiej strony - tymi nadętymi inteligentami, przez których został
odrzucony. Daje bardzo mocno wyraz tej pogardzie, ale to jest fenomen. Nie można
go zaatakować za antyinteligenckość, bo jest inteligentem i się tego nie
wstydzi. On się nie plebeizuje. Czyli jest ważny dla tych środowisk, dla
których danie po nosie tym, którzy zadzierają nosa, jest czy było bardzo
istotne. Oni myślą sobie: patrzcie, jak on ich atakuje, a oni nic mu nie mogą
zrobić, tylko podskakują jak wszy na grzebieniu.
Pan też mówit o
wyksztatciuchach...
- To było nawiązanie do
sformułowania Romana Zimanda, który przetłumaczył określenie Sołżenicyna
„inteligenczestwo”, a Witkacy używał słowa „wykształceńcy”. Ja mówiłem, że
wykształciuchy to ludzie z awansu gardzący wsią lub małym miasteczkiem, z
którego wyszli. Przejmują wzorce inteligencji postziemiańskiej, ale bez
przyswojenia sobie jej etosu, a elementem tego wzorca jest dystans wobec
środowisk małomiasteczkowych i chłopstwa, który u ludzi awansujących przeradzał
się w pogardę. Dlaczego warszawiacy byli w PRL i są dziś znienawidzeni w całej
Polsce? Bo to byli właśnie krawaciarze wykształciuchy - ludzie z awansu, którzy
gardzą tymi, co nie doznali tego awansu.
Wtedy gromy się na pana
posypały za tę wypowiedź.
- Gdybym wiedział, co z tego
wyniknie, tobym tego nie powiedział. Człowiek wypowie się precyzyjnie, a i tak
zrobią z tego, co chcą.
Donald Tusk też pogardliwie
traktował inteligencję. Niektórzy
działacze dawnej Unii Wolności do dziś mu tego nie mogą zapomnieć.
- Tusk przemyślał klęskę
Mazowieckiego z Tymińskim i uznał, że na inteligenckim zadzieraniu nosa można
się tylko przejechać, a na wykpiwaniu inteligenckiego zadzierania nosa można
tylko wygrać. Liberałowie pogardliwie traktowali przegrańców. No i gdzie z tymi
waszymi fumami, zadzieraniem nosa żeście doszli, koledzy z Unii Wolności? Was
nie ma, a my rządzimy. I co, mamy was słuchać? A idźcie sobie.
Dlaczego po 1989 r.
inteligencja właściwie poza Unią Demokratyczną nie miała swojej partii?
- Po 1989 r. rząd Tadeusza
Mazowieckiego przyjął filozofię implementacji modernizacji imitacyjnej, czyli
że w Polsce ma być tak jak na Zachodzie. A na Zachodzie nie było inteligencji,
tylko klasa średnia i inteligenci związani z Mazowieckim sami sobie strzelili w
głowę. O ile II RP była państwem przede wszystkim dla inteligentów, to dla
najbardziej inteligenckiego rządu Mazowieckiego inteligencja nie występowała
ani jako podmiot, ani jako tworzywo. To był pewien zasób z przeszłości, który
ma wspierać własne unicestwienie.
Według politologa Aleksandra
Smolara pogardliwy stosunek do inteligencji zaczął się w latach 1980-1981. Lech
Wałęsa uznał wtedy, że to on rządzi, a inteligenci mogą najwyżej doradzać.
- To jest never ending story. II RP była państwem inteligenckim, zwłaszcza po 1926 r.,
kiedy inteligencja, która tak nie lubiła ludowców i endecji, poparła
Piłsudskiego. Później Hitler i Stalin zrobili co swoje i inteligencja została
zdziesiątkowana. Ale proszę zauważyć, że znaczna część aparatu komunistycznego
niesłychanie się na inteligencję snobowała. Zenon Kliszko czytał Norwida i
podziwiał Parnickiego. Ministrowie i sekretarze KC od kultury czuli związek, po
1956 roku, nie z kulturą socjalistyczną, ale z kulturą polską. Wanda Wiłkomirska
jako żona Rakowskiego. Nina Andrycz jako żona Cyrankiewicza. Żony, kochanki,
życie salonowo-towarzyskie, oni czuli się w jakimś sensie zależni od tej
inteligencji, z jednej strony niedobitej, z drugiej własnej, wychowanej przez
siebie, która te inteligenckie wzory zassała. Moczarowcom w ogóle nie zależało
na uznaniu ze strony inteligencji, natomiast mieli resentyment i chcieli ją
zniszczyć.
Jak mnie w 1976 r. w Radomiu
walili pałą w pięty, to porucznik Prasek, który mnie przesłuchiwał, wrzeszczał
na mnie: „szpagatowa inteligencja!”. Facet miał pięćdziesiąt kilka lat, wymięty
garnitur z Galluxa,
przepoconą koszulę. Socjologiem jest się w
każdej sytuacji, nawet jak leją w pięty, i pomyślałem sobie: a ty, kurczę,
jesteś od partyzantów Moczara, ty masz, chłopie, kompleks inteligencji.
Ale Smolar ma rację. Solidarność z
lat 1980-1981 to był lud jako suweren, inteligencja jako eksperci, czyli
jednostki, które nie mają władzy politycznej, są do wynajęcia. Etos
inteligencki odżył w podziemiu po stanie wojennym. Bo na czym polegało
podziemie? Na pisaniu, redagowaniu, czytaniu i dyskutowaniu po kruchtach. A kto
pisze i czyta? Inteligencja.
Wróćmy do Jakiego. Jak się panu
podoba jego kampania?
- On wyborów najpewniej nie wygra.
Jak spojrzeć na Patryka Jakiego i jego obietnice dla Warszawy, to są obietnice
z wczesnej fazy urbanizacji, jak za Starynkiewicza w XIX wieku. Trochę
Starynkiewicz, a trochę Gierek. To pokazuje pewną, nie chcę człowieka obrażać,
prostotę jego myśli (śmiech).
Jak samorząd - to inwestycje, jak komunikacja - to metro. A dlaczego tylko
dwie linie, a dlaczego nie cztery, nie pięć. I tutaj się władował straszliwie,
bo niewątpliwie panią prezydent Gronkiewicz-Waltz można krytykować za wiele
rzeczy, ale za jedno krytykować nie sposób: za komunikację publiczną.
Akurat komunikację Warszawa ma
jedną z najlepszych spośród europejskich stolic.
- To przecież nie tylko metro,
tramwaje, autobusy, buspasy, zgranie tego wszystkiego. A Jaki to taki
Starynkiewicz i Chruszczow w jednym - dogonimy i przegonimy Amerykę, dogonimy
i przegonimy Sofię. A że Sofia ma przy rozbudowanym metrze fatalną
komunikację, bo metro pożarło wszystko, mniejsza z tym.
Nowoczesność, dynamizm, nowe linie
metra. To się może podobać w Mławie czy w Suwałkach. Ale warszawiacy głupi nie
są. Każdy, kto żyje w mieście, wie, jak kiedyś wyglądała komunikacja publiczna,
a jak teraz. Że jest dobrze, a będzie lepiej.
A przychodzi ten wariat i wszystko
nam poprzewraca. Podobnie ta dziewiętnasta dzielnica, rodem z modernizmu Le
Corbusiera. Jak to się ma do koncepcji urbanistycznej miasta? Ma być
nowocześnie, gierkowska Huta Katowice!
A to, co proponuje Trzaskowski?
- Trzaskowski wie, że jeśli chodzi
o dynamizm rozwoju, inwestycje, Warszawa napędza sama siebie, trzeba to tylko
regulować, żeby miasto się nie zadławiło. A co jest ważne? Jakość życia. I to
jest trochę takie inteligenckie, a trochę postmodernistyczne. To on najlepiej
zasysa postulaty ruchów miejskich. Jego zrozumienie dla kultury w wymiarze masowo-eventowym świadczy o tym, że on te potrzeby lepiej odczytuje niż
gierkowski Jaki.
Co będzie dalej z Jakim? Zostanie
wykorzystany do politycznego zabicia
Ziobry? Zrezygnował już z członkostwa w Solidarnej Polsce.
- Ta deklaracja o bezpartyjności
to był zręczny pretekst do porzucenia Solidarnej Polski. Pan Jaki uznał, że w
Zjednoczonej Prawicy, a już w Solidarnej Polsce to w ogóle, nie ma miejsca na
dwóch szeryfów. Jak jest dwóch szeryfów, to jeden musi zastrzelić drugiego.
Ale do tej pory był lojalny
wobec Ziobry. Kampania samorządowa aż tyle zmieniła?
- Jak ktoś się staje nie
warszawską twarzą PiS, tylko ogólnopolską, to nawet jeśli nie zostanie
prezydentem, będzie miał sukces. To bardzo ludzi zmienia.
Czyli będzie musiał zabić
Ziobrę?
- Albo Ziobro będzie musiał zabić
jego.
A co będzie z Trzaskowskim?
Jeśli wygra w Warszawie, przestanie się liczyć w walce o przywództwo w PO?
- Tak. Proszę zauważyć, że
Trzaskowski będzie miał niewątpliwie i w pierwszej, i w drugiej turze wynik
gorszy niż Hanna Gronkiewicz-Waltz. Za swoją kampanię, po części słusznie, ale
po części niesłusznie, był rozjeżdżany. Jeśli przy tym, co wyprawia PiS w Polsce,
będzie miał wynik gorszy niż Gronkiewicz-Waltz, to jaką on będzie nadzieją dla
PO? Utonie w tej Warszawie.
Czy afera podsłuchowa bardzo
nadweręży Morawieckiego i PiS?
- Nadweręży wtedy, kiedy uprawdopodobni
się w sposób mocny to, że on brał udział w procederze przestępczym. Nie te
kolejne taśmy, co on powiedział o Kubicy. To się ludności, myślę, bardzo podobało.
A czemu k..., ja mam pięć dych komuś odpalać, kiedy to w Polsce nie żre, bo
Formuła 1 nikogo nie interesuje?
Ale kontrolowany przez państwo
Orlen da Kubicy 40 milionów złotych, żeby odbudować wiarygodność premiera.
- No da, to jest nacisk polityki
facebookowej czy twitterowej. Ale Kaczyński już wytłumaczył, że Morawiecki
pełzając milczkiem, jak wąż łudził despotę, że odwołam się do Mickiewicza,
przybierał barwy ochronne, z tymi sukinsynami z PO trzeba rozmawiać ich
językiem. Ale tak naprawdę to latał do mnie z donosami, był naszym Konradem
Wallenrodem. I nasza część publiczności to kupi. A to, że hipokryta, nie ma
znaczenia. Prawdziwym ciosem, ale takim miażdżącym, byłoby to, gdyby ktoś
udowodnił, że coś z tym kupowaniem nieruchomości na słupy było na rzeczy. Bo
Kaczyński tyle już zainwestował w Morawieckiego, że z niego się nie wywikła.
To by uderzyło i w Kaczyńskiego, i w PiS, bo premier to byłby przestępca.
Ludwik Dorn - socjolog, były wiceprezes
PiS, były marszałek Sejmu, były wicepremier oraz minister spraw wewnętrznych
i administracji, obecnie komentator i publicysta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz