środa, 10 października 2018

Tata premiera



Polska partia przyjaciół Putina zaczyna nowe życie. Tym razem na samym zapleczu „dobrej zmiany”. Ugrupowanie Kornela Morawieckiego kontrolują ludzie związani z oskarżonym o szpiegostwo na rzecz Rosji Mateuszem Piskorskim.

Ostatnie wyczyny Kornela Mo­rawieckiego przyprawiają większość jego dawnych to­warzyszy niemal o palpitacje serca. Konsternują wystąpie­nia, w których empatia dla putinowskiej Rosji zdaje się rosnąć skokowo. Żenują oszustwa i awantury wstrząsające zało­żoną przez Kornela Morawieckiego par­tią Wolni i Solidarni. W dygot wprawiają nazwiska i sylwetki osób, które przejmują kontrolę nad tym ugrupowaniem.
   Różne bywają tylko uzasadnienia. We­dług wersji życzliwej Kornel nie zna się na ludziach, gdyż jest zbyt prostolinijny.
I teraz różne szemrane postaci pasożytują na legendzie przywódcy Solidarności Wal­czącej i jego rodzinnej relacji z premierem.
   W wersji mniej wyrozumiałej ojca pre­miera utopiły ambicje. Nie wystarczał mu
status bohatera snującego przy kominku kombatanckie wspomnienia. Zawsze uważał się za głównego oponenta okrągłostołowej elity i z trudem znosił pasmo po­litycznych porażek w III RP. Lecz jeśli ktoś sądził, że wejście do Sejmu z listy Kukiza, godność marszałka seniora oraz ojcowska radość z premierowskiej nominacji Mate­usza okażą się wystarczającą rekompensa­tą, to się grubo pomylił. Morawiecki mimo 77 lat na karku ani myśli godnie schodzić ze sceny. Zainwestował więc w Wolnych i Solidarnych wiele sił i energii.

Kto sfałszował?
Niestety, ośrodki sondażowe nawet nie umieszczają tej partii w kwestionariu­szach. Choć Morawiecki i tak jest słucha­ny. Na każdym kroku deklaruje, że chciałby pogodzić rodaków oraz zasypać podziały między Polską i Rosją. Choć na razie co naj­wyżej skonfliktował własną partię i ak­tywnie stara się rozbroić dosyć jednolite stanowisko polskich elit wobec Rosji. Jest pierwszym polskim politykiem, który proputinowskie poglądy wyprowadził z niszy do głównego nurtu.
   Pragnął też Kornel Morawiecki osłaniać syna. Dla premiera działalność ojca jest jednak źródłem zgryzot. W ubiegłym ty­godniu nawet publicznie odciął się od po­glądów seniora. Ambiwalentna relacja ojca z synem jest kwestią szczególnie wrażliwą. Stare wrocławskie otoczenie Kornela nie­chętnie o niej opowiada. Czasem jednak słychać, że w większym stopniu to nie Ma­teusz, lecz Kornel mentalnie wyemigrował z Wrocławia do Warszawy. W stolicy ufor­mował się wokół niego nowy krąg, składa­jący się z towarzystwa politycznie szemra­nego, rutynowo będącego dotąd obiektem zainteresowania służb. Czyli radykalnych endeków, pogrobowców narodowo-komunistycznego Grunwaldu, sierot po Andrze­ju Lepperze, wreszcie działaczy prokremlowskiej partii Zmiana. Zarazem upadła idea wspólnego startu z PiS do sejmików wojewódzkich. Sam Morawiecki przyznał, że to z powodu jego prorosyjskich wy­powiedzi. Na listy WiS wejdą za to ludzie z Samoobrony.
   Dla tych, którzy angażowali się z senty­mentu dla legendy Morawieckiego senio­ra albo chcieli budować niezależne od PiS polityczne zaplecze dla Mateusza, to było już zbyt wiele. Niektórzy sami się wycofa­li. Inni właśnie zostali usunięci. Pretekstu dostarczyła afera z podpisami.
   Choć media opisały tę historię, nadal nie wiadomo, kto konkretnie był jej bo­haterem. Komisja wyborcza w Warszawie odmówiła rejestracji części list kandyda­tów z powodu sfałszowanych podpisów poparcia. Niektóre miały należeć do osób nieżyjących. W efekcie partia straciła moż­liwość wystawienia kandydata na prezy­denta Warszawy.
   Wybuchła awantura. W odpowiedzi Morawiecki zawiesił 11 regionalnych pełnomocników partii, którym powierzył wcześniej organizację struktur do zało­życielskiego zjazdu. Tyle że akurat żaden z zawieszonych nie miał nic wspólnego z oszustwem. Niektórzy zagrozili więc procesem o zniesławienie. W kolejnym oświadczeniu pełnomocnik wyborczy WiS Grzegorz Krzysztof Krzeszowski pro­sił, aby nie łączyć zawieszonych pełno­mocnictw z fałszerstwami, które zostaną wyjaśnione osobnym trybem.
   To dlaczego zawieszono pełnomocni­ków? - Zadaniem tych osób było przygoto­wanie struktur partyjnych do wyborów. Pan marszałek uznał, że efekty ich pracy nie były zadowalające - mówi nam Krzeszowski.
   To prawda, że w wielu miastach reje­strowanie list szło kulawo. Z wewnętrznej korespondencji, do której udało nam się dotrzeć, wyłania się obraz potężnego cha­osu kompetencyjnego. Niekiedy powta­rzał się ten sam schemat: lokalni działacze przynoszą zebrane podpisy pod listami kandydatów, z których oddelegowani przez partyjną „górę” (czyli formalnie Krzeszowskiego) koordynatorzy z różnych przyczyn nie chcą korzystać.
   Na takim gruncie urodziła się spekula­cja o prowokacji. Ktoś w otoczeniu Mora­wieckiego miał sabotować przygotowania do wyborów, aby mieć pretekst do czystki.
I raczej nie chodzi o Krzeszowskiego, który jako pełnomocnik ponosi odpowiedzial­ność karną za nieprawidłowości. Za fał­szerstwo w skrajnym przypadku może mu grozić 12 lat więzienia. Ale to nie Krze­szowski zajmował się rejestracją warszaw­skich list. On sam w rozmowie z POLITYKĄ wskazuje na Tadeusza Bartolda.
   Czyli człowieka, który podobno wy­wiera dziś największy wpływ na Kor­nela Morawieckiego. Starszego pana o sympatycznej aparycji i niezbyt sym­patycznych poglądach. Bez jego roli trudno byłoby zrozumieć przyczyny ostatnich wystąpień dawnego przywód­cy Solidarności Walczącej.
   Kornel Morawiecki nigdy nie był an­tyrosyjski. To go wyróżniało na tle anty­komunistycznej prawicy. Nie wpisywał komunizmu w tradycję rosyjskiego im­perializmu i despotyzmu. Solidaryzował się za to z ciemiężonym ludem imperium.
   Doszukiwano się w tym wpływu Mi­kołaja Iwanowa. Z osiadłym w Polsce ro­syjskim dysydentem i historykiem Mora­wiecki zaprzyjaźnił się jeszcze w czasach Solidarności. Iwanow przez lata starał się godzić rosyjski punkt widzenia z polskim. Ale pracując nad najnowszą książką o sta­linowskich czystkach na ludności polskiej w ZSRR, dotarł do źródeł, które nim wstrzą­snęły. I sformułował tezę o masowym ludobójstwie wręcz na skalę Holokaustu.

Kręta droga do Kornela
Traf chciał, że w tym samym czasie Mo­rawiecki coraz śmielej nasiąkał rosyjską historiografią i aktualnie lansowanymi przez Kreml ideologiami. Jeśli dotąd był w tych sprawach ambiwalentny, teraz przejmował rosyjski punkt widzenia. Dro­gi przyjaciół zaczęły się rozchodzić. Kilka miesięcy temu publicznie się nawet po­sprzeczali o wojnę w Donbasie. Rosjanin krytykował Putina za imperialną politykę, Polak jej bronił.
   Ostatnie wystąpienia Kornela Morawieckiego niewiele już odbiegają od tego, co głosi kremlowska propaganda. Na ła­mach „Polska The Times” wystąpił prze­ciwko dostawom amerykańskiego gazu i żałował, że Polska odrzuciła rosyjską ofertę budowy gazociągu omijającego Ukrainę. Opowiedział się również za znie­sieniem sankcji na Rosję.
   Po wizycie Andrzeja Dudy w USA zbesz­tał obóz rządzący za starania na rzecz sprowadzenia do Polski stałych ame­rykańskich baz. Argumenty te same co w rosyjskich mediach: Zachód prowokuje Rosję, ryzykując wybuch wojny jądrowej. Skądinąd jest też Morawiecki zdecydowa­nym przeciwnikiem kupowania od USA sprzętu wojskowego. Twierdzi, że Amery­kanie trzymają w rękach kody do rakiet w polskich samolotach, aby w razie kon­fliktu zbrojnego je zablokować.
   W rozmowie z „Super Expressem” ape­lował do syna, aby zaprosił Putina do Pol­ski. „Nie możemy mówić, że Rosja nam grozi” - tłumaczył. Nie ogranicza również Morawieckiego rosyjski zamordyzm, usta­wiane wybory, polityczne mordy. Twierdzi, że podobne patologie zdarzają się w de­mokracjach zachodnich.
   Ale najpełniej wyłożył swe poglądy latem na łamach „Do Rzeczy”. W poli­tyce rosyjskiej nie dopatrzył się niczego agresywnego. Konflikt w Donbasie to „w pewnym sensie wojna domowa, zde­rzenie dwóch racji”. Istotą kijowskiego Majdanu było „obalenie demokratycznie wybranego prezydenta Janukowycza”. A jeśli chodzi o aneksję Krymu, to może i Rosja złamała prawo międzynarodowe, ale ważniejsze jest „prawo ludów do sa­mostanowienia”. Bo krymskie referen­dum przy asyście „zielonych ludzików” - zdaniem Kornela Morawieckiego - było „jednak demokratyczne”.
   Nie zabrakło typowej dla Morawieckie­go kuchennej geopolityki oraz utopijnych wizji wielkiej Europy „w sensie duchowym, gospodarczym i militarnym” złączonej z Rosją. To niemal kalka eurazjatyckich koncepcji ideologa rosyjskiego imperia­lizmu Aleksandra Dugina. Z tą różnicą, że Dugin chciałby podporządkować Eu­ropę Rosji, podczas gdy Morawieckiemu marzy się Unia Europejska od Atlantyku po Pacyfik. Co właściwie na jedno wycho­dzi, skoro ojcu polskiego premiera funda­ment wartości Zachodu jest raczej obcy („Wschód jest bardziej solidarny, przyja­zny ludziom”).
   Dla polskiej polityki zagranicznej, która „sprowadza się do odgrywania roli mario­netki Waszyngtonu”, Kornel Morawiecki nie ma cienia wyrozumiałości. O czym mówił też w wywiadzie udzielonym ro­syjskiej agencji RIA Nowosti.
   Ekspertów od spraw wschodnich trochę dziwi, że Rosjanie nadmiernie nie ekspo­nują tych wypowiedzi w propagandzie. Być może uznano, że mogłoby to osłabić autorytet Morawieckiego w kraju. Znacz­nie lepiej słucha się przecież niepokornej solidarnościowej legendy niż potencjal­nego agenta wpływu.
   W lutym tego roku Kornel Morawiecki złożył poręczenie za Mateusza Piskorskie­go podejrzewanego o szpiegostwo na rzecz Rosji. Szefa prokremlowskiej partii Zmiana przetrzymywano w areszcie bez wyroku od ponad dwóch lat (proces ruszył mie­siąc temu). W inicjatywie Morawieckiego niektórzy widzieli rękę Tadeusza Bartolda, który zanim wkręcił się do Wolnych i Soli­darnych, był członkiem zarządu krajowego partii Zmiana.
   Było to ciało specyficzne. Dobrane w taki sposób, aby skupić w jednym miejscu wszelkie ekstrema od prawa do lewa. Sam Piskorski zaczynał jako aktywista neopogański, potem został rzecznikiem i posłem Samoobrony. Pojawili się zdeklarowani faszyści z Falangi, rasiści, komuniści i słowianofile. Przeważnie też miłośnicy poli­tycznych destynacji na Krym, do Donbasu bądź Syrii, gdzie w zamian za wikt i opierunek świadczyli o nieposzlakowanej posta­wie Rosji. Był również rodowity Syryjczyk, który ponoć pośredniczył w kontaktach z obozem Asada i libańskim Hezbollahem.

Po drugiej stronie lustra
Bartold (rocznik 1946) był w tym gronie seniorem, ale pasował wyśmienicie. Cze­go dowodzi choćby pobieżna kwerenda jego facebookowego profilu. Regularnie zresztą zawieszanego za kolportowanie antysemickich treści. Pełno tu wpisów o „śmierdzących szabesgojach”. Miga­ją grafiki z pejsatym Żydem w chałacie, łapczywie obejmującym cały glob - jakby przekopiowane wprost z nazistowskiego „Der Sturmera”.
   Główną pasją Bartolda jest jednak tro­pienie filosemityzmu w PiS. Wystarczy, że któraś z osobistości „dobrej zmiany” wystąpi na żydowskiej uroczystości, a już nie daj Boże kurtuazyjnie przywdzieje jarmułkę, a na profilu pojawi się stosowny komentarz. Szczególnie naraził się wice­premier Piotr Gliński, któremu Bartold nieraz już radził, aby czym prędzej się ob­rzezał („bo podobno na starość to bardzo boli”). Nie oszczędza również prezesa PiS, a nawet Mateusza Morawieckiego. Udo­stępnił raz tekst z jakiejś oszalałej gazetki o tym, że „wielki strateg Jarosław Kaczyń­ski mianowaniem żyda Morawieckiego na premiera Polski wykluczył siebie same­go z gry politycznej. A dodatkowo położył kamień milowy na drodze do mordu na­szej Ojczyzny i ludobójstwa na Polakach”.
   Niemiła też jest Bartoldowi tradycja solidarnościowa. Skłania się ku opinii, że była to „wielka zdrada, plan Jankesów i innych polskich i globalnych szumowin”. Na kolportowanym plakacie solidaryca ma wkomponowany symbol dolara oraz amerykańską flagę zamiast polskiej. Czy Kornel Morawiecki oglądał te treści? Chy­ba nie, podobno nie korzysta z internetu.
   Pozytywne afekty Bartold rezerwuje je­dynie dla Rosji. Podkreśla, że jej obecny rozkwit jest „końcem świata żydowskich finansowych elit”. Entuzjazmuje się kon­cepcją rozbioru Ukrainy przez Polskę i Ro­sję („Ave Putin”). Kibicuje separatystom w Donbasie i wojskom Asada („Niech do­bry Bóg ma w opiece armię Syrii”). Udo­stępnia mema, na którym Putin z Mie- dwiediewem robią sobie bekę z dwóch skromnych baterii amerykańskich Patrio­tów w Polsce. I od miesięcy lansuje tezę, że Skripala otruli Amerykanie.
   Bartold co nieco Rosji zawdzięcza. Za komuny miał w Starej Miłosnej pod Warszawą warsztat, gdzie produko­wał drobiazgi z tworzywa sztucznego (m.in. długopisy). Na dużą skalę, po­przez spółdzielnię w Otwocku, wysyłał towar do ZSRR i na Kubę. Zarobił wte­dy spore jak na tamte czasy pieniądze. W wydeptywaniu dojść zapewne poma­gała działalność w satelickim Stronnic­twie Demokratycznym.
   W latach 90. przez dwie kadencje był radnym w Wesołej. Sympatyzował wtedy z prawicą, a jego patronem był Romuald Szeremietiew (dziś nie chce o Bartoldzie mówić). Później lawirował pomiędzy prawicowym mainstreamem i ekstrema­mi. Próbował dostać się do Sejmu z listy AWS, a potem trafił do prezydenckiego sztabu faszyzującego generała Tadeusza Wileckiego. W 2005 r. - w roli szefa komi­tetu wyborczego - organizował nieudany polityczny come back Stana Tymińskiego. A już rok później ubiegał się na Mazowszu o mandat radnego sejmiku z listy PiS.
   Następnie wraz z sierotami po Samo­obronie i LPR zakładał Ruch Ludowo-Na­rodowy. Przekształcony wkrótce w Ligę Narodową, na czele której stanął znany koneserom rosyjskiej propagandy Zbi­gniew Lipiński. W zamierzchłych czasach - asystent Bolesława Piaseckiego w PAX. Bartold był zastępcą Lipińskiego.
   Z Piskorskim skumał się w 2011 r., gdy obaj kandydowali z listy Polskiej Partii Pracy do Sejmu. Ale w kolejnych wyborach szturmował już parlament jako kukizowiec. Wyszło jak zawsze, ale przynajmniej poznał wtedy Kornela Morawieckiego.
   Nie wiadomo, kto obejmie partyjne wakaty po odwołanych pełnomocni­kach. Mówi się, że mają to być ludzie Bartolda. Już w ub.r. próbował ich lega­lizować. Kombinował ponoć za plecami Morawieckiego, krążyły słuchy o sfałszo­wanym podpisie szefa. Morawiecki cof­nął wtedy Bartoldowi pełnomocnictwo do występowania w jego imieniu. Ale ten szybko wrócił do łask. Rozsyłaną listę jego ludzi otwierał były poseł Samoobrony Marian Curyło. Po aneksji Krymu wiecował w Krakowie, skandując: „Niech żyje Putin”. Zasłużył więc na miejsce w radzie krajowej partii Zmiana.
   Protegowanym Bartolda jest również Dariusz Grabowski. Niedoszły kandydat Wolnych i Solidarnych na prezydenta War­szawy, wcześniej poseł i eurodeputowany (z list ROP, PSL i LPR). Obecnie kieruje Klubem Inteligencji Polskiej, który wystę­puje przeciwko „dalszemu ograniczaniu polskiej suwerenności poprzez eskalację antyrosyjskiego sojuszu Polski z USA”. Na stronie internetowej KIP można znaleźć peany na cześć „dumnej aryjsko-słowiań- skiej świętej rasy” oraz artykuły z rosyjskie­go „Sputnika”.
   Kolejnym faworytem Bartolda był Ro­muald Starosielec. Właściciel drukarni, który nie skąpi grosza na patriotyczne przedsięwzięcia. Przed laty był zamiesza­ny w głośną aferę wyprowadzania pienię­dzy z Wielkopolskiego Banku Rolniczego. Biznesmen sympatyzował też z Piskor­skim. Według Marcina Reya (autora bloga „Rosyjska V kolumna w Polsce”) kilka lat temu Starosielec brylował na promo­cji wydanej za pieniądze rosyjskiego MSZ książki z tłumaczeniami przemówień Sier­gieja Ławrowa.

Niespodzianka
Takie persony dominują dziś w oto­czeniu Kornela Morawieckiego. I gdy wydawało się, że już nie jest on w stanie niczym więcej zaskoczyć dawnych przy­jaciół, znienacka zafundował im kolejną niespodziankę. Podczas ostatniej kon­wencji wyborczej w Konstancinie poja­wił się u boku mężczyzny znanego jako Aleksander Jabłonowski. Przeciętnemu obywatelowi to nazwisko niewiele mówi. Ale znawcom tematu poopadały szczęki z wrażenia.
   Naprawdę nazywa się Wojciech Olszański, jest aktorem i bohaterem najdalej wysuniętych na prawo rubieży internetu. To już jest świat odwróconych pojęć. Pu­tin jest tam zbawcą świata, Słowianie rasą panującą, a Imperium Lechickie nauko­wo zbadanym podmiotem historii. Z tego miejsca nawet ONR uchodzi za ugrupowa­nie centrowo-liberalne. Prawicowy inter­net od dawna zażarcie się spiera o Jabło­nowskiego vel Olszańskiego. Rywalizują dwa stanowiska. Jedno, że to świr. I drugie, że przeszkolony rosyjski agent specjalizu­jący się w sianiu chaosu.
   Na nagraniu z Konstancina widać, jak w czasie oracji dziwnego człowieka w fu­rażerce Kornel Morawiecki chyba nie wie­dział, co zrobić z oczami. Chcieliśmy go o to zapytać. Niestety, mimo licznych prób nie udało się nawiązać kontaktu.
Rafał Kalukin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz