W czasie sezonu
wyborczego PiS znowu uruchamia stare chwyty: „ociepla się”, „mery- torycznieje”,
chowa Macierewicza i Pawłowicz, a wystawia na front Morawieckiego. Ile razy ta
metoda może zadziałać, zwłaszcza po trzech latach intensywnych występów władzy?
Ciepło - zimno, twardo - miękko. Zimno i twardo do swojego
elektoratu, by był nadal ufny i wiedział, że żadne cele rewolucyjne nie
zostały zarzucone, a wrogowie nadal są wrogami, a nawet bardziej. Ciepło i
miękko do pozostałych części elektoratu, a więc do tych, którzy się wahają, ulegają
emocjom chwili.
Politycy PiS objeżdżają kraj przed wyborami samorządowymi.
Deklarowana troska o rodziny, o życie tam „na dole”, lista zapowiadanych
prezentów i inwestycji mają wywołać wrażenie, że oto pojawiają się prawdziwi
gospodarze, że mają przemyślany program i silną wolę działania. Ta łaskawa
dobroć ma być prawdziwym obliczem rządzących, tak ma być odbierana. Zwłaszcza
że w kampanii nie używają wielu z wcześniejszych radykalnych haseł i epitetów,
choć zawsze coś tam się wyrwie. To kolejny „nowy” PiS, „ ściskający ręce i
dający nadzieję”, jak Duda w 2015 r.
Niemniej ludzie to kupują, zwłaszcza że propaganda mediów
narodowych nakręca entuzjazm, pokazuje ludzi radosnych i szczęśliwych,
zapatrzonych i zasłuchanych, wycinając z wizji i fonii wszystkich
protestujących. W tych warunkach wielu wyborców zapewne daje się wciągnąć w ten
ułudny, niby normalny świat problemów samorządowych, w którym
wystawieni kandydaci PiS są tacy
sami jak inni, a często lepsi, bo chcą dać więcej, stoi za nimi siła, władza.
Rozumieją to urzędnicy, funkcjonariusze, budżetówka, a także biznes, który
kłania się głęboko każdej władzy, prosząc o kontrakty, a zwłaszcza PiS, bo
uchodzi za mściwy.
Miła pragmatyczna partia
Ta rządząca orkiestra gra na różne
nuty i instrumenty. Zadziwiające, że te chwyty znowu zdają się dawać korzystne
dla PiS efekty, przynajmniej na to wskazują aktualne sondaże. A też
komentatorzy wpadają w te sidła; mówią, że jak tak dalej pójdzie, to opozycja
jest pozamiatana. Trochę ten ton przycichł po energicznej konwencji opozycyjnej
Koalicji Obywatelskiej, na której do Platformy i Nowoczesnej dołączyła Barbara
Nowacka ze swoim stowarzyszeniem, oraz po konwencjach SLD i jeszcze bardziej
PSL.
Brak odporności na zagrywki Prawa i Sprawiedliwości jest
zadziwiający, zwłaszcza że tyle razy stosowano je w przeszłości. Wydawałoby
się, że techniki manipulacyjne nie mogą zasłaniać wszystkich podstawowych cech
polityki PiS, jego prezydenta i rządu. A zwłaszcza pełzającego wyprowadzania
kraju z europejskiej wspólnoty oraz dewastacji ustroju i praworządności, także
w wymiarze praktycznym. Choćby takim, że po trzech latach dobrze widać, co
oznacza tzw. polityka personalna Jarosława Kaczyńskiego, jak też to, jak
prezes szanuje niezależną samorządność.
Ale Kaczyński, decydując się na kolejne ocieplenie, trzyma
się swojej diagnozy społeczeństwa sprzed kilku lat, która otworzyła mu drogę do
sukcesów: że wyborcy łatwo zapominają, nie łączą ze sobą faktów, wierzą w to,
co zobaczą w państwowej telewizji, że bardziej cenią finansowe konkrety niż
„abstrakcyjne” kwestie demokratycznego ustroju. Wreszcie - ulegają emocji
chwili, afery i awantury trwają góra tydzień, a dziennikarze też się nudzą
(pisaliśmy kiedyś o „nudzie łamania demokracji”).
Obóz rządzący wraca bez skrupułów do swojej metody „ocieplania”,
bo wygrał inne starcie. Przeforsował w końcu swój przekaz, że „walka z PiS to
za mało”, czyli w istocie demokracja to za mało. A to otwarło drzwi do tzw. starcia
programowego, „merytorycznego”. W efekcie wybory samorządowe, co zaakceptowała
także opozycja, mają być przede wszystkim konkursem na lokalne propozycje, a
mniej starciem dwóch koncepcji państwa, czym są w istocie. Partia
Kaczyńskiego, tak ideologiczna i tożsamościowa dla swojego twardego
elektoratu, wobec wyborców centrowych chce być pragmatycznym, eksperckim
ugrupowaniem z Morawieckim jako frontmanem.
Premier jest podziwiany jako „groźny przeciwnik dla opozycji”,
coraz zręczniejszy i sprawniejszy, który sprytnie unika mówienia o
kontrowersyjnych sprawach ustrojowych, jak napisała Dominika Wielowieyska z
„GW”, choć Morawiecki wypowiada się w sprawie sądownictwa często ostrzej niż
Ziobro. Nieustannie wychwala Morawieckiego Paweł Siennicki z „Polska The
Times”, przy którym to premierze, niemal geniuszu, opozycja jawi się w wizji
autora jako niepoważna, przegrana grupa frustratów. Siennicki ponadto napisał
niedawno, że „nikt z opozycji nie sformułował kontroferty wobec PiS”.
Zatem oferta przywrócenia, choćby na początek, liberalnej
demokracji, niezależnego sądownictwa i prokuratury, dobrych relacji z Unią
Europejską, najwyraźniej nie robią na naczelnym „Polski The Times” większego
wrażenia (to ta „nuda”). Bo jest fascynacja nowoczesnym premierem, za którym
ciągnie się co prawda długi pisowski ogon, ale
jest robocza propozycja, aby ogona nie uwzględniać.
Morawiecki ma zatem symbolizować nowe czasy, to kluczowa
postać w aktualnej propagandzie PiS. Prezydent Duda, przyjmując tę konwencję
ocen, był w zeszłym roku znakiem sprzeciwu i dowodem, że obóz władzy potrafi
dokonać „autokorekty”, co było oczywiście nieprawdą. W nowym sezonie to premier
ma być twarzą stabilizacji i normalizacji, co jest taką samą nieprawdą.
Morawiecki bywa bardzo agresywny i nonszalancki w ocenach, manipuluje faktami
i liczbami, wygaduje niestworzone rzeczy, a w pisowskim fundamentalizmie nie
ustępuje posłance Pawłowicz. Czasami wchodzi w ton gierkowszczyzny z początku
lat 70., jak w ostatnim przemówieniu o górnictwie. Morawiecki wchodzi w
kolejne role bez mrugnięcia okiem: jest historykiem, ekonomistą,
opozycjonistą, obrońcą przed Brukselą, ale kiedy trzeba, także kimś, kto
współwprowadzał Polskę do Unii. I to wszystko jest zapisywane Morawieckiemu w
sumie na plus.
W podziwie dla PiS, jaki jest widoczny także w niePiS,
coraz trudniej oddzielić uznanie dla politycznego marketingu tej partii od
cenienia - po prostu - tego ugrupowania i jego polityki. Socjotechniczna
sprawność rządzących i brak skrupułów w rozdawaniu budżetowych pieniędzy tworzą
wizerunek sprawności i siły jako takiej, co wychwalają komentatorzy w
telewizyjnych studiach.
Zatem normalizacja, jaką zaproponował w swojej propagandzie
PiS, przyjmuje się. Zaakceptowano choćby oddzielność kampanii samorządowej,
okresowe wzięcie w nawias głównego politycznego sporu. Kiedy politycy PiS mówią
ze zgrozą, że opozycja włącza centralną politykę do kampanii, że „dzieli
ludzi”, ideologizuje sprawy lokalne, wielu komentatorów podejmuje ten wątek.
Chodzi przecież o to, aby iść do przodu, dać już spokój z „męczącym ludzi
sporem PiS z Platformą” (Robert Biedroń). To nowa, nieoczekiwana wersja hasła
„wybierzmy przyszłość” z czasów kampanii prezydenckiej Aleksandra
Kwaśniewskiego.
„Nie wierzę w to, że
Grzegorz Schetyna ma jakąkolwiek wspólnotę wartości z Robertem Biedroniem” -
głosi Marcin Anaszewicz z think tanku Biedronia. Zatem obrona
praworządności nie jawi się Anaszewiczowi jako istotna wspólna wartość.
Lewicowa działaczka Wanda Nowicka zauważyła zaś: „powrót do polityki
prowadzonej przez PO byłby nie do zniesienia i zmiany na lepsze nie zapewni”.
Można powiedzieć wiele złego o Platformie, ale nie ma powodu sądzić, że nie
chce ona przywrócenia demokratycznego systemu, a przy jej rządach procedury
sankcyjnej Unia jakoś nie wszczynała. Jednak dla Nowickiej przywrócenie
tamtego stanu nie jest „zmianą na lepsze”. Można w tym dostrzec pragnienie
wzięcia w nawias tego, co PiS robi z państwem i praworządnością, aby móc
traktować tę formację jako zwykłą partię: „obiektywnie” oceniać rozwiązania,
chwalić, dyskutować. Żeby było prawie normalnie.
Przy takim nastawieniu części niePiS tym bardziej
zrozumiała jest strategia władzy: promować zarastanie politycznego sporu
(„blizną podłości”, dodałby zapewne Żeromski). Przekaz jest taki: kij - „nie
walczcie z tym, z czym nie wygracie, bo to się nie opłaca” w połączeniu z
uspokajającą marchewką - „nic strasznego się nie stało”. Jest Trybunał
Konstytucyjny, działają sądy, Polska jest w Unii Europejskiej, prezydent
spotyka się z Donaldem Trumpem, premier jeździ do Brukseli i odnosi
tam sukcesy w sprawie uchodźców. Reszta to szczegóły, różnice w prawniczych
opiniach, w wizjach rozwoju, które mieszczą się w ramach demokratycznej debaty.
Popatrzcie na Morawieckiego: czy on wygląda na oszołoma?
Demokrację musicie kupić
Są dwie interpretacje. Albo PiS
nieustannie manipuluje społeczeństwem, które mimo wielu doświadczeń nie jest w
stanie oprzeć się chwytom tej partii, choć w gruncie rzeczy myśli inaczej,
albo też wyborcy w dużej mierze po prostu chcą takiej władzy, bo się ona
podoba, trafia w realne gusta, odpowiada
na swojskie, a nie deklaratywne, wydumane potrzeby. I ci szukają dla partii
Kaczyńskiego alibi.
Opozycja polityczna nie ma wyjścia i działa tak, jakby prawdziwa
była ta pierwsza interpretacja. Wielu zaś komentatorów zdaje się przychylać do
drugiej wersji, zwątpili w sens upierania się przy ustrojowych pryncypiach,
zgodzili się w istocie na diagnozę Kaczyńskiego. Paradoks polega na tym, że im
bardziej PiS demoluje demokratyczne instytucje, im jest bliższy finału, tym
głośniej słychać, aby już o tym nie mówić. Komentator gazeta.pl po konwencji Koalicji Obywatelskiej pochwalił Schetynę, że
o PiS było w jego przemówieniu „tylko 30 proc.”.
Można odnieść
wrażenie, że przyjmują specyficzny fatalizm: jeśli ceną za umowne 500 plus było
to, co zrobił PiS w innych dziedzinach, to może warto, nawet z ciężkim sercem,
tę cenę zaakceptować. Widać przy tym specyficzne wyzwanie rzucane opozycji
parlamentarnej: jeśli upieracie się przy swojej liberalnej demokracji, to
musicie ją sobie kupić, przelicytowując PiS.
Sprzyja temu jeszcze jedno zjawisko. PiS stara się
przedstawiać politykę jako zestaw niezależnych konkursów, gdzie ma wygrać oddzielony
od całego kontekstu zwycięzca bieżącej kampanii - taka specyficzna
kampaniokracja. Kandydaci PiS pokazują swoje rodziny, wpisują się w klimat
opowiadania o Polsce językiem patosu, silnych emocji, co jest starannie scenograficznie przygotowane przed kolejnymi
wiecami i konwencjami. Postawienie w kampanii samorządowej na polityków z
młodszego pokolenia (Patryk Jaki, Małgorzata Wassermann, Kacper Płażyński),
którzy są gotowi obiecać wszystko wszystkim, jest kolejnym chwytem już kiedyś
stosowanym. W końcu prezydent Andrzej Duda należał do podobnego zaciągu w
poprzedniej odsłonie.
W tych wystudiowanych przemówieniach premiera i kandydatów
przezierają prawdziwe interesy polityczne. Jasne, PiS chce jedności rządu z samorządami, czyli najchętniej
zamieniłby je w organy władzy wykonawczej, dyspozycyjne i posłuszne. A także
jako gwarantowane miejsca pracy i lądowiska dla wiernych ludzi z aparatu i
wokół niego.
Schładzanie konfliktu
Wciąż zadziwia, jak wielu
wyborców, polityków, publicystów ulega wpływowi władzy i z oburzeniem reaguje,
kiedy się im to wytyka. Dokładnie tak, jak chce PiS, mówią o konieczności
„wygaszenia emocji”, „schłodzenia konfliktu”, „szukania porozumienia”. Być
może już się ze zmianami ustroju pogodzili, są za normalizacją lansowaną przez
premiera Morawieckiego, za resetem, specyficzną grubą kreską: no dobrze,
pisowcy, nabroiliście, ale nie wracajmy do tego, umówmy się, że od teraz będziecie
łagodniejsi, i przejdźmy do konkretów, które interesują ludzi.
Jednak wiadomość jest zła: to nie koniec ekscesów. Ostatnio
posłanka PiS Joanna Lichocka zapowiedziała, że plan dekoncentracji prywatnych
mediów, czyli de facto ich pacyfikacji, nie został przez PiS zarzucony i
powróci. Zapewne w następnej kadencji, która ma być przez PiS wygrana rzecz jasna
dzięki „schładzaniu” emocji i „poszerzaniu debaty”. Kolejna kadencja PiS u
władzy już na trwałe zmieni ustrój państwa i świadomość tego faktu lub jej brak
będą kluczowe dla decyzji ludzi w nadchodzącym wyborczym cyklu. Na razie ta
świadomość jest nikła.
Rewolucyjny wigor władzy wróci w 2019 r. Jarosław Kaczyński
powiedział nadzwyczaj szczerze, że do dalszych zmian potrzebne jest dokończenie
reformy sądownictwa - tak aby niezależne sądy ich nie zakwestionowały. W
ostatnią sobotę Kaczyński powiedział na konwencji w Olsztynie: „nienawiść do
własnej ojczyzny, własnego narodu, to jedna z
chorób, która dotknęła części sędziów, i która prowadzi do nieszczęść”. To
jedno z takich zdań, których nie chcą słuchać symetryści i od razu przełączają
na Morawieckiego. A premier na tej samej konwencji: „Społeczeństwo i państwo
jest pewną jednością. Gospodarka i społeczeństwo też jest jednością. To nas
różni od wielu poprzednich rządów, które widziały to jako dwa odseparowane
światy”. I od razu lepiej.
W sezonie wyborczym PiS się jeszcze parę razy ociepli,
zaprosi do współpracy, wezwie do „merytorycznej dyskusji na programy” oraz do
Marszu Niepodległości. Opozycja, nie zgadzając się na udział w tym orszaku
władzy, zostanie skrytykowana za pogłębianie podziałów, nieumiejętność
wzniesienia się ponad urazy, uczestnictwo w zimnej wojnie domowej.
PiS nie będzie musiał brać udziału w tej krytyce, zrobią to
za niego tzw. przeciwnicy władzy. Trzeba przyznać, że sterowanie swoimi
przeciwnikami PiS opanował do perfekcji, regularnie narzuca tezy, hasła i
interpretacje - słowem, państwo działa. Ale gdyby opozycja skorzystała z
niemoralnej propozycji, aby już nie wracać do przesądzonych spraw ustrojowych,
to straciłaby rację istnienia, nie byłaby już demokratyczną opozycją.
Walka trwa
Oczywiście nie ma prostego powrotu
do okresu sprzed 2015 r. Zmieniły się, nie tylko w Polsce, oczekiwania ludzi w
stosunku do państwa i jego instytucji, większość uważa, że ma być bardziej
aktywne. Restytucja demokracji musi być zatem połączona z nowym otwarciem
programowym we wszystkich dziedzinach. Na nowo określona polityka społeczna,
zagraniczna, obronna. Politycy opozycyjni nie unikną deklaracji np. w sprawie
szkolnictwa, służby zdrowia, a także sądownictwa, któremu po przywróceniu niezawisłości
trzeba przywrócić sprawność. Platforma na poziomie programowym z okresu rządu
Ewy Kopacz nie ma szans. Ta partia i inne muszą pokazać, że da się reformować
państwo, przedstawiać atrakcyjne wizje, wzbudzać społeczny wigor bez zrywania z
zachodnim modelem ustrojowym. Słowem, fundament praworządności pozostaje, ale
cały budynek, po chaotycznej rozwalance rządów PiS, musi iść do kapitalnego
remontu.
Przed opozycją stoi wyzwanie, jak prowadzić kampanię w czasach
po 500 plus. Istota tej metody polega na nieznanej wcześniej ostentacji: te
same pieniądze można było dać ludziom w postaci ulgi podatkowej, także w cyklu
miesięcznym, a tym, których podatki są zbyt niskie, wyrównać. Ale ulga
podatkowa nawet w znikomej części nie miałaby takiego efektu propagandowego jak
danie tych samych pieniędzy „do ręki”. Bo wtedy daje dobra władza, a w
przypadku ulgi po prostu państwo mniej zabiera i wiadomo wtedy, skąd te
pieniądze pochodzą - z zarobków obywateli. To kolosalna różnica. Chwyt PiS
zmienił polską politykę w takim samym stopniu jak wprowadzenie dotacji dla
partii i powstanie ogólnopolskiej stacji informacyjnej w 2001 r. Tamten rok i
2015 to dwie cezury polskiej polityki po demokratycznym przełomie. Pokazuje to,
z czym ma dzisiaj do czynienia opozycja.
Na konwencjach formacji opozycyjnych były próby stawania do
tej nowej propagandowo-socjalnej licytacji z PiS, bo panuje przekonanie, że
inaczej się nie da. W tym sensie PiS narzucił nowe warunki. Takie są warunki
tej gry. Trwa po prostu bezwzględna walka, czasami o zupełnie podstawowe
wartości. Wiele wskazuje na to, że strategia marketingowców Kaczyńskiego i
Morawieckiego przynosi efekty, że zwolennicy PiS o wiele bardziej chcą PiS,
niż przeciwnicy tej partii jej nie chcą. Ale wynik wciąż nie jest przesądzony.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz