wtorek, 16 października 2018

Przebieranki władzy



W czasie sezonu wyborczego PiS znowu uruchamia stare chwyty: „ociepla się”, „mery- torycznieje”, chowa Macierewicza i Pawłowicz, a wystawia na front Morawieckiego. Ile razy ta metoda może zadziałać, zwłaszcza po trzech latach intensywnych występów władzy?

Ciepło - zimno, twardo - miękko. Zimno i twardo do swojego elektoratu, by był nadal ufny i wie­dział, że żadne cele rewolucyjne nie zostały za­rzucone, a wrogowie nadal są wrogami, a nawet bardziej. Ciepło i miękko do pozostałych części elektoratu, a więc do tych, którzy się wahają, ule­gają emocjom chwili.
   Politycy PiS objeżdżają kraj przed wyborami samorządowy­mi. Deklarowana troska o rodziny, o życie tam „na dole”, lista zapowiadanych prezentów i inwestycji mają wywołać wrażenie, że oto pojawiają się prawdziwi gospodarze, że mają przemyślany program i silną wolę działania. Ta łaskawa dobroć ma być praw­dziwym obliczem rządzących, tak ma być odbierana. Zwłaszcza że w kampanii nie używają wielu z wcześniejszych radykalnych haseł i epitetów, choć zawsze coś tam się wyrwie. To kolejny „nowy” PiS, „ ściskający ręce i dający nadzieję”, jak Duda w 2015 r.
   Niemniej ludzie to kupują, zwłaszcza że propaganda me­diów narodowych nakręca entuzjazm, pokazuje ludzi rado­snych i szczęśliwych, zapatrzonych i zasłuchanych, wycinając z wizji i fonii wszystkich protestujących. W tych warunkach wielu wyborców zapewne daje się wciągnąć w ten ułudny, niby normalny świat problemów samorządowych, w którym
wystawieni kandydaci PiS są tacy sami jak inni, a często lep­si, bo chcą dać więcej, stoi za nimi siła, władza. Rozumieją to urzędnicy, funkcjonariusze, budżetówka, a także biznes, który kłania się głęboko każdej władzy, prosząc o kontrakty, a zwłaszcza PiS, bo uchodzi za mściwy.

Miła pragmatyczna partia
Ta rządząca orkiestra gra na różne nuty i instrumenty. Zadzi­wiające, że te chwyty znowu zdają się dawać korzystne dla PiS efekty, przynajmniej na to wskazują aktualne sondaże. A też komentatorzy wpadają w te sidła; mówią, że jak tak dalej pój­dzie, to opozycja jest pozamiatana. Trochę ten ton przycichł po energicznej konwencji opozycyjnej Koalicji Obywatelskiej, na której do Platformy i Nowoczesnej dołączyła Barbara Nowacka ze swoim stowarzyszeniem, oraz po konwencjach SLD i jeszcze bardziej PSL.
   Brak odporności na zagrywki Prawa i Sprawiedliwości jest zadziwiający, zwłaszcza że tyle razy stosowano je w przeszłości. Wydawałoby się, że techniki manipulacyjne nie mogą zasłaniać wszystkich podstawowych cech polityki PiS, jego prezydenta i rządu. A zwłaszcza pełzającego wyprowadzania kraju z euro­pejskiej wspólnoty oraz dewastacji ustroju i praworządności, także w wymiarze praktycznym. Choćby takim, że po trzech latach dobrze widać, co oznacza tzw. polityka personalna Jarosława Ka­czyńskiego, jak też to, jak prezes szanuje niezależną samorządność.
   Ale Kaczyński, decydując się na kolejne ocieplenie, trzyma się swojej diagnozy społeczeństwa sprzed kilku lat, która otworzyła mu drogę do sukcesów: że wyborcy łatwo zapominają, nie łączą ze sobą faktów, wierzą w to, co zobaczą w państwowej telewizji, że bardziej cenią finansowe konkrety niż „abstrakcyjne” kwestie demokratycznego ustroju. Wreszcie - ulegają emocji chwili, afe­ry i awantury trwają góra tydzień, a dziennikarze też się nudzą (pisaliśmy kiedyś o „nudzie łamania demokracji”).
   Obóz rządzący wraca bez skrupułów do swojej metody „ocie­plania”, bo wygrał inne starcie. Przeforsował w końcu swój przekaz, że „walka z PiS to za mało”, czyli w istocie demokracja to za mało. A to otwarło drzwi do tzw. starcia programowego, „merytorycznego”. W efekcie wybory samorządowe, co zaakcep­towała także opozycja, mają być przede wszystkim konkursem na lokalne propozycje, a mniej starciem dwóch koncepcji pań­stwa, czym są w istocie. Partia Kaczyńskiego, tak ideologicz­na i tożsamościowa dla swojego twardego elektoratu, wobec wyborców centrowych chce być pragmatycznym, eksperckim ugrupowaniem z Morawieckim jako frontmanem.
   Premier jest podziwiany jako „groźny przeciwnik dla opo­zycji”, coraz zręczniejszy i sprawniejszy, który sprytnie unika mówienia o kontrowersyjnych sprawach ustrojowych, jak na­pisała Dominika Wielowieyska z „GW”, choć Morawiecki wy­powiada się w sprawie sądownictwa często ostrzej niż Ziobro. Nieustannie wychwala Morawieckiego Paweł Siennicki z „Pol­ska The Times”, przy którym to premierze, niemal geniuszu, opozycja jawi się w wizji autora jako niepoważna, przegrana grupa frustratów. Siennicki ponadto napisał niedawno, że „nikt z opozycji nie sformułował kontroferty wobec PiS”.
   Zatem oferta przywrócenia, choćby na początek, liberalnej demokracji, niezależnego sądownictwa i prokuratury, dobrych relacji z Unią Europejską, najwyraźniej nie robią na naczelnym „Polski The Times” większego wrażenia (to ta „nuda”). Bo jest fascynacja nowoczesnym premierem, za którym ciągnie się co prawda długi pisowski ogon, ale jest robocza propozycja, aby ogona nie uwzględniać.
   Morawiecki ma zatem symbolizować nowe czasy, to kluczowa postać w aktualnej propagandzie PiS. Prezydent Duda, przyj­mując tę konwencję ocen, był w zeszłym roku znakiem sprzeci­wu i dowodem, że obóz władzy potrafi dokonać „autokorekty”, co było oczywiście nieprawdą. W nowym sezonie to premier ma być twarzą stabilizacji i normalizacji, co jest taką samą niepraw­dą. Morawiecki bywa bardzo agresywny i nonszalancki w oce­nach, manipuluje faktami i liczbami, wygaduje niestworzone rzeczy, a w pisowskim fundamentalizmie nie ustępuje posłance Pawłowicz. Czasami wchodzi w ton gierkowszczyzny z początku lat 70., jak w ostatnim przemówieniu o górnictwie. Morawiec­ki wchodzi w kolejne role bez mrugnięcia okiem: jest history­kiem, ekonomistą, opozycjonistą, obrońcą przed Brukselą, ale kiedy trzeba, także kimś, kto współwprowadzał Polskę do Unii. I to wszystko jest zapisywane Morawieckiemu w sumie na plus.
   W podziwie dla PiS, jaki jest widoczny także w niePiS, coraz trudniej oddzielić uznanie dla politycznego marketingu tej partii od cenienia - po prostu - tego ugrupowania i jego polityki. Socjo­techniczna sprawność rządzących i brak skrupułów w rozdawaniu budżetowych pieniędzy tworzą wizerunek sprawności i siły jako takiej, co wychwalają komentatorzy w telewizyjnych studiach.
   Zatem normalizacja, jaką zaproponował w swojej propagan­dzie PiS, przyjmuje się. Zaakceptowano choćby oddzielność kampanii samorządowej, okresowe wzięcie w nawias głównego politycznego sporu. Kiedy politycy PiS mówią ze zgrozą, że opozycja włącza centralną politykę do kampanii, że „dzieli ludzi”, ideologizuje sprawy lokalne, wielu komentatorów podejmuje ten wątek. Chodzi przecież o to, aby iść do przodu, dać już spokój z „męczącym ludzi sporem PiS z Platformą” (Robert Biedroń). To nowa, nieoczekiwana wersja hasła „wybierzmy przyszłość” z czasów kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego.
    „Nie wierzę w to, że Grzegorz Schetyna ma jakąkolwiek wspól­notę wartości z Robertem Biedroniem” - głosi Marcin Anaszewicz z think tanku Biedronia. Zatem obrona praworządności nie jawi się Anaszewiczowi jako istotna wspólna wartość. Lewicowa działaczka Wanda Nowicka zauważyła zaś: „powrót do polityki prowadzonej przez PO byłby nie do zniesienia i zmiany na lepsze nie zapewni”. Można powiedzieć wiele złego o Platformie, ale nie ma powodu sądzić, że nie chce ona przywrócenia demokratycznego systemu, a przy jej rządach procedury sankcyjnej Unia jakoś nie wszczy­nała. Jednak dla Nowickiej przywrócenie tamtego stanu nie jest „zmianą na lepsze”. Można w tym dostrzec pragnienie wzięcia w nawias tego, co PiS robi z państwem i praworządnością, aby móc traktować tę formację jako zwykłą partię: „obiektywnie” oceniać rozwiązania, chwalić, dyskutować. Żeby było prawie normalnie.
   Przy takim nastawieniu części niePiS tym bardziej zrozumiała jest strategia władzy: promować zarastanie politycznego sporu („blizną podłości”, dodałby zapewne Żeromski). Przekaz jest taki: kij - „nie walczcie z tym, z czym nie wygracie, bo to się nie opłaca” w połączeniu z uspokajającą marchewką - „nic strasznego się nie stało”. Jest Trybunał Konstytucyjny, działają sądy, Polska jest w Unii Europejskiej, prezydent spotyka się z Donaldem Trumpem, pre­mier jeździ do Brukseli i odnosi tam sukcesy w sprawie uchodźców. Reszta to szczegóły, różnice w prawniczych opiniach, w wizjach rozwoju, które mieszczą się w ramach demokratycznej debaty. Popatrzcie na Morawieckiego: czy on wygląda na oszołoma?

Demokrację musicie kupić
Są dwie interpretacje. Albo PiS nieustannie manipulu­je społeczeństwem, które mimo wielu doświadczeń nie jest w stanie oprzeć się chwytom tej partii, choć w gruncie rze­czy myśli inaczej, albo też wyborcy w dużej mierze po prostu chcą takiej władzy, bo się ona podoba, trafia w realne gusta,         odpowiada na swojskie, a nie deklaratywne, wydumane po­trzeby. I ci szukają dla partii Kaczyńskiego alibi.
   Opozycja polityczna nie ma wyjścia i działa tak, jakby praw­dziwa była ta pierwsza interpretacja. Wielu zaś komentatorów zdaje się przychylać do drugiej wersji, zwątpili w sens upierania się przy ustrojowych pryncypiach, zgodzili się w istocie na dia­gnozę Kaczyńskiego. Paradoks polega na tym, że im bardziej PiS demoluje demokratyczne instytucje, im jest bliższy finału, tym głośniej słychać, aby już o tym nie mówić. Komentator gazeta.pl po konwencji Koalicji Obywatelskiej pochwalił Schetynę, że o PiS było w jego przemówieniu „tylko 30 proc.”.
   Można odnieść wrażenie, że przyjmują specyficzny fatalizm: jeśli ceną za umowne 500 plus było to, co zrobił PiS w innych dziedzinach, to może warto, nawet z ciężkim sercem, tę cenę zaakceptować. Widać przy tym specyficzne wyzwanie rzucane opozycji parlamentarnej: jeśli upieracie się przy swojej liberal­nej demokracji, to musicie ją sobie kupić, przelicytowując PiS.
   Sprzyja temu jeszcze jedno zjawisko. PiS stara się przedstawiać politykę jako zestaw niezależnych konkursów, gdzie ma wygrać od­dzielony od całego kontekstu zwycięzca bieżącej kampanii - taka specyficzna kampaniokracja. Kandydaci PiS pokazują swoje rodziny, wpisują się w klimat opowiadania o Polsce językiem patosu, sil­nych emocji, co jest starannie scenograficz­nie przygotowane przed kolejnymi wiecami i konwencjami. Postawienie w kampanii samorządowej na polityków z młodszego pokolenia (Patryk Jaki, Małgorzata Wasser­mann, Kacper Płażyński), którzy są gotowi obiecać wszystko wszystkim, jest kolejnym chwytem już kiedyś stosowanym. W końcu prezydent Andrzej Duda należał do podob­nego zaciągu w poprzedniej odsłonie.
   W tych wystudiowanych przemówie­niach premiera i kandydatów przeziera­ją prawdziwe interesy polityczne. Jasne, PiS chce jedności rządu z samorządami, czyli najchętniej zamieniłby je w organy władzy wykonawczej, dyspozycyjne i posłuszne. A także jako gwarantowane miejsca pracy i lądowiska dla wiernych ludzi z aparatu i wokół niego.

Schładzanie konfliktu
Wciąż zadziwia, jak wielu wyborców, polityków, publicystów ulega wpływowi władzy i z oburzeniem reaguje, kiedy się im to wytyka. Dokładnie tak, jak chce PiS, mówią o konieczności „wygaszenia emocji”, „schłodzenia konfliktu”, „szukania po­rozumienia”. Być może już się ze zmianami ustroju pogodzili, są za normalizacją lansowaną przez premiera Morawieckiego, za resetem, specyficzną grubą kreską: no dobrze, pisowcy, nabroiliście, ale nie wracajmy do tego, umówmy się, że od teraz będzie­cie łagodniejsi, i przejdźmy do konkretów, które interesują ludzi.
   Jednak wiadomość jest zła: to nie koniec ekscesów. Ostatnio posłanka PiS Joanna Lichocka zapowiedziała, że plan dekoncen­tracji prywatnych mediów, czyli de facto ich pacyfikacji, nie został przez PiS zarzucony i powróci. Zapewne w następnej kadencji, która ma być przez PiS wygrana rzecz jasna dzięki „schładzaniu” emocji i „poszerzaniu debaty”. Kolejna kadencja PiS u władzy już na trwałe zmieni ustrój państwa i świadomość tego faktu lub jej brak będą kluczowe dla decyzji ludzi w nadchodzącym wybor­czym cyklu. Na razie ta świadomość jest nikła.
   Rewolucyjny wigor władzy wróci w 2019 r. Jarosław Kaczyński powiedział nadzwyczaj szczerze, że do dalszych zmian potrzebne jest dokończenie reformy sądownictwa - tak aby niezależne sądy ich nie zakwestionowały. W ostatnią sobotę Kaczyński powie­dział na konwencji w Olsztynie: „nienawiść do własnej ojczyzny, własnego narodu, to jedna z chorób, która dotknęła części sę­dziów, i która prowadzi do nieszczęść”. To jedno z takich zdań, których nie chcą słuchać symetryści i od razu przełączają na Mo­rawieckiego. A premier na tej samej konwencji: „Społeczeństwo i państwo jest pewną jednością. Gospodarka i społeczeństwo też jest jednością. To nas różni od wielu poprzednich rządów, które widziały to jako dwa odseparowane światy”. I od razu lepiej.
   W sezonie wyborczym PiS się jeszcze parę razy ociepli, zaprosi do współpracy, wezwie do „merytorycznej dyskusji na progra­my” oraz do Marszu Niepodległości. Opozycja, nie zgadzając się na udział w tym orszaku władzy, zostanie skrytykowana za pogłę­bianie podziałów, nieumiejętność wzniesienia się ponad urazy, uczestnictwo w zimnej wojnie domowej.
   PiS nie będzie musiał brać udziału w tej krytyce, zrobią to za nie­go tzw. przeciwnicy władzy. Trzeba przyznać, że sterowanie swoimi przeciwnikami PiS opanował do perfekcji, regularnie narzuca tezy, hasła i interpretacje - słowem, państwo działa. Ale gdyby opozycja skorzystała z niemoralnej propozycji, aby już nie wracać do prze­sądzonych spraw ustrojowych, to straciłaby rację istnienia, nie byłaby już demokratyczną opozycją.

Walka trwa
Oczywiście nie ma prostego powrotu do okresu sprzed 2015 r. Zmieniły się, nie tylko w Polsce, oczekiwania ludzi w sto­sunku do państwa i jego instytucji, więk­szość uważa, że ma być bardziej aktywne. Restytucja demokracji musi być zatem połączona z nowym otwarciem programo­wym we wszystkich dziedzinach. Na nowo określona polityka społeczna, zagraniczna, obronna. Politycy opozycyjni nie unikną deklaracji np. w sprawie szkolnictwa, służ­by zdrowia, a także sądownictwa, któremu po przywróceniu niezawisłości trzeba przy­wrócić sprawność. Platforma na poziomie programowym z okresu rządu Ewy Kopacz nie ma szans. Ta partia i inne muszą pokazać, że da się reformo­wać państwo, przedstawiać atrakcyjne wizje, wzbudzać społeczny wigor bez zrywania z zachodnim modelem ustrojowym. Słowem, fundament praworządności pozostaje, ale cały budynek, po cha­otycznej rozwalance rządów PiS, musi iść do kapitalnego remontu.
   Przed opozycją stoi wyzwanie, jak prowadzić kampanię w cza­sach po 500 plus. Istota tej metody polega na nieznanej wcześniej ostentacji: te same pieniądze można było dać ludziom w posta­ci ulgi podatkowej, także w cyklu miesięcznym, a tym, których podatki są zbyt niskie, wyrównać. Ale ulga podatkowa nawet w znikomej części nie miałaby takiego efektu propagandowego jak danie tych samych pieniędzy „do ręki”. Bo wtedy daje dobra władza, a w przypadku ulgi po prostu państwo mniej zabiera i wiadomo wtedy, skąd te pieniądze pochodzą - z zarobków oby­wateli. To kolosalna różnica. Chwyt PiS zmienił polską polity­kę w takim samym stopniu jak wprowadzenie dotacji dla partii i powstanie ogólnopolskiej stacji informacyjnej w 2001 r. Tamten rok i 2015 to dwie cezury polskiej polityki po demokratycznym przełomie. Pokazuje to, z czym ma dzisiaj do czynienia opozycja.
   Na konwencjach formacji opozycyjnych były próby stawania do tej nowej propagandowo-socjalnej licytacji z PiS, bo panuje przekonanie, że inaczej się nie da. W tym sensie PiS narzucił nowe warunki. Takie są warunki tej gry. Trwa po prostu bezwzględna wal­ka, czasami o zupełnie podstawowe wartości. Wiele wskazuje na to, że strategia marketingowców Kaczyńskiego i Morawieckiego przy­nosi efekty, że zwolennicy PiS o wiele bardziej chcą PiS, niż prze­ciwnicy tej partii jej nie chcą. Ale wynik wciąż nie jest przesądzony.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz