wtorek, 23 października 2018

Ocalić wiarę



Polacy mają dziś prosty wybór, jeśli chodzi o relacje z Kościołem katolickim - albo uporządkowana sekularyzacja, albo bezsilny antyklerykalizm niewolników

Prawicowi publicyści - ot, choćby Tomasz Terlikow­ski czy Paweł Lisicki - pani­kują, wieszcząc apokalipsę i nadciągające prześlado­wania Kościoła. A bardziej liberalni księ­ża, zakonnicy, a nawet biskupi ostrożnie chwalą film Wojciecha Smarzowskiego i prewencyjnie przygotowują się do dia­logu z antyklerykałami.
   Jednak zaskakująca popularność „Kleru” to nie pierwszy masowy przejaw polskiego antyklerykalizmu po roku 1989. Najpierw był tygodnik „Nie” Jerzego Urbana i jego zaskakujący sukces w Polsce Jana Pawła II. Później Ruch Palikota, jego 10 procent po­parcia i trzeci klub w Sejmie. Teraz mamy kolejną antyklerykalną rewoltę.
   Te wcześniejsze kończyły się klęską. A nawet jeszcze gorzej - jedynie ukrywa­ły postępującą porażkę świeckiego społe­czeństwa i państwa. Kiedy „Nie” osiągało rekordowe nakłady (powyżej 700 tys.), ka­techeci wkroczyli właśnie do państwo­wych szkół, podpisano konkordat i zaczęła prace Komisja Majątkowa, w której za wie­dzą i zgodą polskich biskupów nierucho­mości zdobywał dla Kościoła były wysoki funkcjonariusz Wydziału IV komunistycz­nego MSW, zajmującego się w PRL inwigi­lacją i prześladowaniem księży.
   Kiedy miliony Polaków zagłosowały na Ruch Palikota, postępowała klerykalizacja polskiego państwa i prawa, rozkwitała religia smoleńska, a ostateczny koniec ugrupowania zbiegł się z momentem, kiedy władzę w Polsce przejęła najbar­dziej patologiczna koalicja tronu Ka­czyńskiego z ołtarzem Rydzyka. Dziś, kiedy miliony Polaków chodzą na „Kler” (film Smarzowskiego ma szansę już za chwilę frekwencyjnie pokonać „Quo vadis”), katecheci niepodzielnie rządzą w polskich szkołach, Ziobro usuwa na­zwiska księży z ujawnionej przez jego ministerstwo listy pedofilów, Kaczyński, Morawiecki i Gowin zasilają miliona­mi złotych z budżetu państwa imperium Rydzyka, a wielu biskupów i księży ot­warcie uczestniczy w kampanii wybor­czej Prawa i Sprawiedliwości.
   Wyrok na mocno dziś podupadły tygo­dnik „Nie” (za opublikowanie karykatu­ry Jezusa) zbliża Polskę do standardów państwa wyznaniowego. Jeżeli za na­ruszanie uczuć religijnych będzie się w naszym kraju skazywać, oznacza to nie tylko zniszczenie tygodnika „Nie”, lecz także zablokowanie jakiejkolwiek kry­tyki Kościoła. Nawet Smarzowski może w każdej chwili zostać zaskarżony i ska­zany z tego paragrafu. Polscy sędziowie, dzielnie walczący na wszystkich innych frontach, wobec tego akurat „trendu” mogą się złamać.
   Jak tłumaczyć tę słabość polskiego antyklerykalizmu? Czy jest on po prostu niszą ożywiającą zawsze te same parę mi­lionów najbardziej zdesperowanych Po­laków i zawsze z sukcesem kontrowaną przez mobilizację katolickiej większości?
   A może jest jeszcze gorzej? Może pol­ski antyklerykalizm to tylko rozryw­ka niewolników, którzy lubią psioczyć na boku i po cichu na swego pana? Jed­nak kiedy mocno tupnie, oddają mu bez szemrania swoje dzieci (trudno so­bie wyobrazić coś bardziej w tej mie­rze wstrząsającego niż te przykłady rodziców, którzy stawali po stronie księ­ży pedofilów, przeciwko świadectwom własnych córek i synów) i na skinienie władcy wykonują wszystkie wymagane przez niego gesty uległości.

KATOLICYZM BEZ ALTERNATYWY
Antyklerykalne bunty w Polsce zawsze pacyfikował brak silnej świe­ckiej kultury, tradycji, brak pełnej al­ternatywnej wizji wspólnoty. Nawet Jerzy Urban przyznaje dziś w rozmo­wie z „Newsweekiem”, że „religia długo była w Polsce jedynym źródłem budo­wania wspólnoty, dopóki nie zakorzeni się u nas świecka wizja społeczeństwa i państwa, wzmacniana przez wykształ­cenie i kontakty z Zachodem, dopóty Kościół będzie tutaj rządził”.
   To nie jest refleksja w Polsce orygi­nalna. Najciekawszy myśliciel polskiej lewicy Stanisław Brzozowski, już na po­czątku XX wieku ostrzegał polskich an­tyklerykałów następującymi słowami:
 „Może byśmy uprzytomnili sobie na ra­zie, że prócz chrześcijańskiej - a gdy­bym miał tu miejsce, broniłbym tezy, że prócz katolickiej - nie posiadamy żad­nej innej kultury”. Roman Dmowski, w młodości antyklerykał, potem dar­winista i nacjonalista, w późnym eseju „Kościół, naród, państwo” pisał: „Bry­tyjczycy czy Francuzi dorobili się silnej świeckiej kultury, można więc wyob­razić sobie u nich rozdział Kościoła od państwa”. Jednak Polacy zdaniem Dmowskiego takiej świeckiej kultury nigdy nie zdołali stworzyć, dlatego „usi­łowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od reli­gii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu”.
   Ta obawa powracała także u współczes­nych intelektualistów lewicy i liberalne­go centrum. Adam Michnik, polemizując z Januszem Palikotem w 2014 r., stwier­dził w głośnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”: „Kościół to jedyne miejsce, do którego zwykły Polak przychodzi co niedziela i dowiaduje się, gdzie jest do­bro, a gdzie zło”.
   Palikot odpowiedział wówczas argu­mentem, który w swoim filmie powtó­rzył Smarzowski: „Kościół ojca Rydzyka to na pewno nie jest miejsce, w którym zwykły Polak dowiaduje się, gdzie jest dobro, a gdzie zło. Nie jest też takim miej­scem Kościół księdza Oko, gdzie odziera się z godności ludzi za to tylko, że są ho­moseksualistami”. Zdaniem Palikota to właśnie twierdzenie o bezalternatyw­ności katolicyzmu wywołało największe patologie polskiego Kościoła.
   Zarazem ten sam Palikot w książce „Zdjąć Polskę z krzyża”, która była jego politycznym testamentem i jednocześ­nie najbardziej dojrzałą deklaracją nowo­czesnego polskiego antyklerykalizmu, szczerze mówił o kłopotach z zapropo­nowaniem światopoglądowej alternaty­wy dla katolicyzmu. Mówił o własnych próbach odwoływania się do filozofii Wschodu, o powrocie do Słowiańszczy­zny i celebrowaniu świętości natury. Opowiadał też o pośle swojej partii z głę­bokiej prowincji, który do tego stopnia nie wyobrażał sobie życia poza Kościo­łem, że po dostaniu się do Sejmu z list Ru­chu Palikota poszedł z dumą na mszę do swojej wiejskiej parafii. Został tam pub­licznie upokorzony, zwyzywany przez księdza i wraz z całą rodziną wyrzucony z kościoła. Palikot wymieniał, jako abso­lutne wyjątki, Kazimierę Szczukę, Mag­daleną Środę czy Wandę Nowicką, które były feministkami, liberałkami lub socjalistkami. Ich antyklerykalizm nie był istotą ich wyboru. Odsłaniał dojrzałe świeckie wizje społeczeństwa i państwa.
   Jednak przepływ wielu wyborców Ru­chu Palikota (a także niektórych jego liderów, np. Liroya) do Kukiza i naro­dowców pokazał, że u wielu z nich za prostym antyklerykalnym odruchem stały ziejąca głupota i pustka.

ZAMIAST SOJUSZU TRONU I OŁTARZA
W Holandii, we Francji czy w pół­nocnych Niemczech antyklerykalizm jest ostatnią pamiątką po religijnych wojnach XVII wieku, po uwalnianiu się spod świeckiej władzy biskupów, ale nie odgrywa ważnej roli w codziennym funk­cjonowaniu tamtejszych społeczeństw. Świeckość liberalnej demokracji Zacho­du zrodziła się z zupełnie innych źródeł. Pierwsze to reformacja - wielka odno­wa chrześcijaństwa będąca odpowie­dzią na patologie Kościoła jako władzy ziemskiej. Drugim źródłem jest oświece­nie jako pełny system wartości i prawa, a także opowieść o świeckim sensie indy­widualnego ludzkiego życia. Szczególnie we Francji świecka filozofia stała się for­mą, której na próżno w Polsce wypatry­wał Dmowski.
   W Polsce reformacja została stłumio­na i porzucona, a oświecenie nigdy nie dotarło głębiej niż do wąskich elit. Jeśli jednak szukamy nadziei na polską świeckość, która nie byłaby tylko jałowym antyklerykalnym buntem niewolników, popatrzmy, czego boją się fanatyczni obrońcy patologii polskiego Kościoła.
   Czego zatem najbardziej nienawi­dzą Rydzyk, Jurek, Lisicki, Terlikowski, Gowin? Soboru watykańskiego II i Unii Europejskiej. Sobór był próbą korekty, rozliczenia się z patologiami Kościoła. Przedstawiał chrześcijaństwo jako reli­gię miłości i wolności - przeciwieństwo proponowanego dziś Polakom przez rzą­dzącą prawicę kultu nienawiści wobec inaczej myślących i obcych, oraz zniewo­lenia ludzkich sumień za pomocą zideologizowanego państwa i prawa.
   Nauczanie soboru watykańskiego do Polaków prawie nie dotarło. Jednak większość z nas poznała Unię Europejską pokazującą, że świeckie społeczeństwa i państwa nie są „chaosem”, „relatywi­zmem”, „zbydlęceniem”, a Europy nie zamieszkują „worki skórno-mięśniowe” - jak polscy katolicy z Opus Dei na­zywają niewierzących. Normy i prawa Unii Europejskiej są bardzo często zsekularyzowanymi normami chrześcijań­stwa. W dodatku ta świecka Europa nie walczy z religią. Jest raczej miejscem tego, co Alphonse de Lamartine, katoli­cki myśliciel z XIX wieku, przypomnia­ny przez sobór watykański II, nazywał „przyjaznym rozdziałem Kościoła i pań­stwa”. Kościół katolicki jest reprezen­towany we wszystkich instytucjach UE. Głosowania w kwestiach wartości w Par­lamencie Europejskim raz wygrywają chadecy, raz socjaldemokraci, kiedy in­dziej liberałowie.
   Sensowna sekularyzacja, przyjazny, ale prawdziwy rozdział Kościoła od pań­stwa, nie jest przepisem na zniszczenie w Polsce chrześcijaństwa, ale podstawo­wym warunkiem, aby chrześcijaństwo w Polsce przetrwało. Dzięki temu nie bę­dziemy skazani na tępy i płytki antyklerykalizm niewolników. Na razie jednak, kiedy ogląda się „Kler” Smarzowskiego, słowa Romana Dmowskiego, że „Koś­ciół jest narodową formą Polaków”, rozbrzmiewają w głowie widza jak najbrutalniejsze szyderstwo.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz