Plemienność likwiduje
Polskę. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, aż w końcu przyjdzie taki kryzys
wojskowy, polityczny, uchodźczy który połamie nam kości ostrzega były szef MSW
Bartłomiej Sienkiewicz
Rozmawia Paweł Reszka
NEWSWEEK:Afera podsłuchowa wraca?
BARTŁOMIEJ SIENKIEWICZ: Rozmawiamy o tej sprawie,
bo dziennikarze starannie przeczytali akta sądowe. Znaleźli tam zeznania
kelnerów, w których pojawia się nazwisko premiera. Nikt im tego do Onetu
potajemnie nie przyniósł, to było dostępne dla wszystkich.
Sprawa jednak ciągle
się tli.
- Bo nie została załatwiona do końca. Skazano Falentę i
kelnerów, bezpośrednich wykonawców, ale ciągle nie wiadomo, jakie było drugie
dno. Kiedyś - gdy będą niezależne prokuratura i sądy, które nie będą się bały -
może dowiemy się czegoś pewnego.
Słucham taśmy z
nagraniem Mateusza Morawieckiego. Zastanawiam się, czy coś się z tego
politycznie „doklei” do premiera, To, że przeklina. Albo podziwia Angelę
Merkel. Albo barwne zdanie, że będziemy „zapier... i kur... rowy kopać”.
- Nie chcę tego komentować. Sam byłem nagrany, więc moje
komentarze byłyby nieprzyzwoite.
Współczuje pan
premierowi?
- Jako człowiekowi - tak. Wiem, jakie są koszty emocjonalne.
Jako premierowi PiS - nie.
Mówimy o nagraniu, na
którym padają brzydkie słowa, ale podobno jest coś więcej - taśma, gdzie szef
banku, obecny premier, mówi coś o kupowaniu na słupy.
- Jeśli się okaże, że jest taka taśma, to mam nadzieję, że
premier wyjaśni to do samego końca. Każdy jest odpowiedzialny za swoje czyny i
słowa, także te utrwalone na taśmie. I premier też tę odpowiedzialność ponosi.
Do pana przylgnęło z taśm kilka określeń, m.in. „państwo
teoretyczne”. Taki tytuł dał pan swojej nowej książce.
- Pamiętam tę falę oburzenia: „Jak
minister może mówić o państwie teoretycznym? Przecież sam jest w rządzie!”.
Fala była podszyta strachem.
Jak to?
- Bo my przez całe lata żyliśmy w
państwie teoretycznym.
PiS państwo teoretyczne przełamało. Tak nam mówi w
„Wiadomościach” TVP.
- Triumfalizm słychać w co drugim
przemówieniu premiera, jego poprzedniczki, nie mówiąc o Jarosławie Kaczyńskim.
Ale to tylko opakowanie państwa teoretycznego w sreberko propagandy i
udawanie, że jest lepiej.
A nie jest?
- Za rządów PiS nie stało się nic
takiego, żeby można było mówić o sprawnym państwie.
W książce daję wiele przykładów na
to, że państwo teoretyczne rozwija się doskonale.
Co się zmieniło za PiS?
- Decyzje polityczne są sprawnie
przenoszone na dół, gdyż państwo zrosło się z partią. Tu rodzi się pytanie, co
robić, gdy PiS przegra? Wierzyć, że tysiące oddanych PiS urzędników zacznie
realizować wolę dzisiejszej opozycji?
A więc czystka!
- Tylko że po tych wszystkich czystkach
będzie tu pustynia. Po państwie Polaków nic nie zostanie, jak tak dalej się
będziemy bawić. To, co robi PiS, jest dobijaniem mechanizmów państwa.
Spirala nie zaczęła się nakręcać od PiS.
- Tak i ja wyraźnie to piszę. Nie
jest tak, że „PO zniszczyła Polskę”, a „PiS to samo zło”. Ten prymitywizm
propagandy jest przekleństwem polskiej polityki. Jeśli mamy taki totalny spór,
to rozmowa o tym, jak ma wyglądać wspólne państwo Polaków, jest prawie
niemożliwa. Ale w tej dewastacji nie ma symetrii - rządy prawicy pozostawią
Polskę w gorszym stanie, niż ją zastały, bo do starych grzechów dołożą
kompletny chaos.
Platforma i Grzegorz Schetyna proponują: zlikwidujmy urzędy
wojewody, zostawmy pieniądze z podatków samorządom. Pan twierdzi, że to zły pomysł. Dlaczego?
- Propozycja Grzegorza Schetyny
polega na wycofaniu państwa do granic Warszawy.
Źle, gdy jest mniej państwa? Właśnie tego od zawsze chcieli
liberałowie.
- Kryzys, który przechodzą cały
Zachód i Polska, nie jest kryzysem liberalizmu. Nie ma przecież innej
demokracji niż liberalna. To kryzys państw. W trudnych czasach zaczęły się one
wycofywać ze swoich powinności. Obywatele poczuli, że zostali sami - wobec
napływu imigrantów, wobec zdrady elit i manifestacyjnego bogacenia się
zamożnych. Samotność obywateli dała pole populistom.
Oni obiecywali naprawę państwa i
redystrybucję środków. Receptą na tęsknotę wyborców za państwem nie może być
likwidowanie jego instytucji w terenie. Dlatego uważam, że nie należy likwidować
stanowiska wojewody, ale przeciwnie - rozszerzyć jego władzę. Starosta powinien
mu podlegać i być urzędnikiem administracji państwowej. Ludzie potrzebują
państwa „obok”, struktury, która działa niezależnie od tego, kto rządzi.
Ale sam pan brał udział w likwidacji państwa - na przykład
jako minister spraw wewnętrznych zmniejszając liczbę posterunków policji na
prowincji.
- Małe posterunki to rozpraszanie
sił policyjnych i marnowanie kolosalnych środków. To taki sklep z policją,
czynny od 8 do 16, który ładnie wygląda, ale nie poprawia bezpieczeństwa.
Decyzja o likwidacji posterunków była oczywiście racjonalna.
Jednak przy ich likwidacji popełnił pan błąd.
- Zgadza się, działo się to za szybko,
bez okresów przejściowych. Krótki czas na działanie to przekleństwo polskich
modernizatorów. Mówi się, że jak dostajesz władzę, to masz trzy miesiące.
Rozwal, co masz rozwalić, zbuduj swoje i natychmiast zalej betonem. Wtedy masz
szansę, że następcy tego nie zniszczą.
Dlaczego tak jest?
- Nie istnieje żadna możliwość
rozmowy o przyszłości państwa, która odbywałaby się poza bieżącym sporem
politycznym. Teraz PiS zakwestionowało cały dorobek prawie trzech dekad wolnej
Polski i chce ją urządzić po swojemu. To spór totalny.
Zacytuję zdanie z pańskiej książki: „Byłem trybikiem tej
wojny”.
- Dlatego dobrze wiem, jak łatwo
wchodzi się w te buty. Naturalnym hamulcem przed popełnianiem błędów powinno
być własne środowisko, ludzie, którzy cię otaczają i mogą cię opieprzyć po cichu.
Albo publicznie, zgodnie z zasadami demokracji, oznajmić: „Moim zdaniem to jest
szkodliwe”. Tak się jednak nie dzieje.
Dlaczego?
- W naszej polityce nie ma
ścierania się wizji. Jest ścieranie się armii. W takiej sytuacji nie masz prawa
mieć wątpliwości co do poczynań własnego obozu: „Co wy tu szeregowy chrząkacie?
Przecież jesteśmy na wojnie!”.
W sytuacji „wojennej” uchodzi niemal wszystko.
- Mamy intelektualistów
oklaskujących żenujące wystąpienia polityków, mamy solidarność w niszczeniu
wszystkiego, co nie jest dziełem „naszej partii”. Można nawet uruchomić
telewizję Kurskiego - której nie da się kwalifikować do „roboty propagandowej”,
a jedynie do zezwierzęcenia medialnego. Do tego właśnie prowadzi brak bezpieczników
w obrębie własnego plemienia.
Ma pan żal, że wtedy nikt z kolegów do pana nie przyszedł?
- Że nikt nie powiedział
publicznie: „Sienkiewicz, ty się puknij w głowę, nie rób tego tak szybko, rób
to inaczej”? Mam żal.
Dlaczego nikt nie powiedział?
- Wszyscy byliśmy zakładnikami
wojny! Ale nikt z PiS też nie przyszedł, tylko od razu zaczęto atak. Dlaczego?
Bo gdyby ktoś od nich do mnie przyszedł, to „swoi” uznaliby go za zdrajcę. Nie
ma mechanizmów autokorekty, główne partie są jak samolot, który leci tylko na
autopilocie. Co jest na końcu - wiadomo. Jednak z faktu, że jest źle, nie
wynika, że ma być źle już zawsze. Trzeba problem nazwać, przedyskutować. A na
samym początku należy głośno powiedzieć, że problem jest. I ja właśnie to
mówię.
Ja słyszę inne propozycje: „Najpierw pobijmy PiS, a potem
pogadajmy co dalej”.
- Chyba PO wprost tego nie
wypowiedziała, ale rzeczywiście taki przekaz jest. Uważam, że to błąd.
To może opozycja powinna „przytulić” wybrane elementy
strategii odpowiedzialnego rozwoju premiera Morawieckiego? Konstytucję dla
biznesu? Albo kumulowanie środków z państwowych spółek na inwestycje w
innowacyjność?
Bo na razie, jak Morawiecki mówi: „Zbudujmy samochód
elektryczny”, to opozycja ryczy ze śmiechu.
- Wątpię w realność pomysłów pana
premiera: „Zróbmy samochód elektryczny”, „Dokonajmy skoku technologicznego”,
„Zbierzmy pieniądze w państwowych firmach i przeróbmy ja na innowacyjność”.
Gospodarka oparta na wiedzy nie może być budowana przez państwo. Budują ją prywatni
przedsiębiorcy, posługujący się twardym rachunkiem ekonomicznym - tyle wydam na
badania, tyle na płace, tyle na inwestycje. Tymczasem rząd serwuje nam ułudę:
„Stworzymy polskie innowacyjne start-upy”.
I co w tym złego?
- To oferta pogoni za horyzontem,
nigdy nie do dogonienia. Załóżmy, że jeden z tysięcy polskich start-upów
odniesie sukces. Wie pan, co się wtedy stanie? Pojawią się goście z Wall Street
i go sobie kupią. Żaden mechanizm tego nie powstrzyma. Zresztą pan mówi o „przytulaniu”
elementów koncepcji Morawieckiego. A kto z opozycji został zaproszony do
dyskusji nad tą koncepcją?
Nikt.
- Zgadza się. A rękę powinien
wyciągnąć silniejszy. Ten, kto rządzi, ma lepsze narzędzia i większe
obowiązki. Tymczasem wyciągniętej ręki nie ma. Oni budują - po swojemu -
państwo jeszcze bardziej teoretyczne, niż je zastali.
Sam pan napisał, że „Polska to cmentarzysko strategii”.
Przypomnę, że mało która ekipa korzysta np. z prac zespołu prof. Jerzego Hausnera.
- Pełna zgoda. Zespół skupiony
wokół prof. Hausnera to jedno z najciekawszych środowisk w Polsce. Było
niewykorzystane przez PO, teraz też jest na uboczu. Tymczasem ich dorobek - np.
w dziedzinie samorządności, dużych miast - jest olbrzymi. Nieumiejętność
korzystania z czegoś, co nie jest partyjne, jest przerażająca.
Po obu stronach! Mamy swoich
ekspertów, PR-owców, fachowców. Przygotowujemy jakiś pomysł w zaciszu gabinetu,
apotem wychodzimy i mówimy: „Albo to kupujecie, albo na drzewo”.
No więc powtórzę: może to jest idealny moment dla opozycji?
„Jesteście źli i was nie lubimy, ale koncepcję ratowania systemu emerytalnego
przez program pracowniczych planów kapitałowych chcemy kontynuować”. Zresztą
nieważne, jaką koncepcję. Ważne, aby przerwać tę spiralę.
- Jakikolwiek pomysł na
zakończenie wojny polsko-polskiej jest dobry. Problem w tym, że wiele spraw
poszło już za daleko. Na dodatek nadchodzą wybory. W tej sytuacji zwrócenie
się jednej strony do drugiej byłoby odebrane jako oznaka słabości.
To jaki sposób jest dobry?
- Trzeba budować nowe rozwiązania
obok sporu. Mnóstwo osób uważa, że PiS rządzi źle, ale jednocześnie nie ufa PO,
bo popełniła błędy, jak każda władza, ale nie potrafiła się do tego przyznać.
Jednak widzą, że spór niszczy Polskę. Wśród nich jest miejsce na tworzenie
programów nieskażonych wojną partyjną.
Ten, kto sięgnie po tych ludzi, po
takie środowiska, zdobędzie przewagę nad tymi, którzy zostaną w transzejach.
Ale jest, jak jest. Cytuje pan w książce bardzo czcigodnych
profesorów, jak brutalnym językiem obrażają obywateli, którzy poparli partię
Kaczyńskiego.
- Mam wielki żal do elit
profesorsko-liberalnych, że z tego, co dzieje się przez ostatnie trzy lata,
zrozumiały tylko: wyborcy PiS są niedobrzy. Chociaż jeśli chodzi o język, to i
tamta strona nie jest od macochy.
Wiadomo! Mnie na przykład pan premier wykluczył z rozmowy o
Polsce. Jestem w jego opinii polskojęzycznym dziennikarzem pracującym dla
Niemca. Znaczy - piąta kolumna.
- Powiem tak: plemienność
likwiduje Polskę. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, niedostrzegalnie. Nie
widzimy tego, ale to się dzieje. Państwo słabnie, jest coraz mniej odporne na
kryzysy. W końcu przyjdzie taki kryzys - wojskowy, polityczny, uchodźczy -
który połamie nam kości. Napisałem „Państwo teoretyczne”, żeby ostrzec. To jest
bardzo niebezpieczna droga. Gdy się w to bawiliśmy jeszcze pięć, osiem lat
temu, to nie miało to aż takiego znaczenia, bo byliśmy w innej sytuacji.
Dziś świat się rozchybotał?
- Zdecydowanie. Balansujemy nad przepaścią,
choć ciągle udajemy, że to autostrada. Wspólnota międzynarodowa się sypie,
mamy do czynienia z masowymi ruchami uchodźczymi, wyzwaniami ekologicznymi.
Nie da się tymi kryzysami zarządzać jedną ręką, gdy druga będzie zajęta
okładaniem maczugą przeciwnika.
Opozycja powinna iść na marsz 11 listopada?
- A czemu nie?
Pytam o to polityków opozycji od jakiegoś czasu.
Najczęściej mówią: nie.
- Jeśli niepisowska strona uzna,
że 11 Listopada jest świętem PiS, to nie udawajmy, że mamy jakiekolwiek państwo.
Da się przełamać państwo teoretyczne?
- Nie wiem. Pewne recepty
przedstawiłem w książce, choć nie mam złudzeń, że książki zmieniają świat. W
polskiej polityce jestem taki trochę „zdechły pies”, Ale ten pies jeszcze
szczeka, może obudzi jakichś ludzi.
Najbardziej dramatyczny przykład na istnienie państwa
teoretycznego jest na początku pana książki. Wiadomo już, że są nielegalnie
nagrane taśmy. Wiadomo, że niebawem zostaną opublikowane. Pan jest szefem MSW i
rozmawia o tym z szefem CBA poza swoim gabinetem. Boicie się podsłuchów!
- Taką atmosferę wytworzył mój
rozmówca, nie wiedziałem dlaczego. Ale jest jasne, że odpowiedzialność za sprawę
taśm spada bezpośrednio na mnie. Ja byłem nadzorcą służb, ja ponoszę
odpowiedzialność polityczną. Nikt mnie z tego nie zwolni. To moja porażka.
Wciąż zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd. Politycy mają sakramencki
problem z tym, żeby wyjść do ludzi i powiedzieć: „OK, popełniłem błąd, trzeba
było inaczej”. A polityka to dokładnie takie samo zajęcie jak inne: robimy mądre
rzeczy głupie, mylimy się, upadamy, podnosimy się. Tymczasem polityk prędzej
umrze, niż przyzna się do błędu. Wydaje mu się, że traci jakiś teflon, ulega
degradacji. Powiem tylko, że moim zdaniem w tamtym kryzysie idealnie zachował
się Tusk. Nie pozwolił na zdemolowanie państwa ludziom, którzy stali za
podsłuchami. Bo przecież nie stali za nimi wyłącznie pan Falenta i dwóch
kelnerów.
A kto? Wykonawcy działali na zlecenie PiS? Na rzecz Rosjan?
Takie sugestie znajduję w pańskiej książce.
- Ja obu tych scenariuszy nie jestem
wstanie zweryfikować. Nowe fakty pochodzą od dziennikarzy, którzy badali
sprawę. Nie mogę oceniać tych doniesień - ale przecież nikt nie wytacza im
procesów, nikt nie krzyczy: „kłamstwo”.
Pytanie o twarde dowody. Sprawę badał pan i badały podległe
panu służby, ale nie udało się odnaleźć drugiego dna.
- Piszę w książce, że w grę mogła
wchodzić nieudolność służb albo ich infiltracja przez sprawców afery.
Prokuratura zrobiła wiele, żeby tej sprawy nie wyjaśnić, a sąd zrobił wiele,
żeby tego nie dostrzec. Wszyscy udają, że nie ma problemu.
A jest?
- Owszem - jest. Taśmy ciągle
wracają. Dziś czytamy że są jakieś nagrania z premierem. A co będzie dalej?
Kto nam zagwarantuje, że na przykład w kluczowym momencie negocjacji w sprawie
stałej obecności wojsk USA w Polsce nie pojawi się coś nowego? Bo jak wiemy,
większość taśm nie została odnaleziona - nie wiadomo, czy zostały zniszczone,
czy ktoś je mai kto został zarejestrowany... Żyjemy więc w państwie
teoretycznym, pod którym tyka bomba.,,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz