Trzeba domagać się
odtajnienia kościelnych archiwów, bo zaraz zostaną zniszczone. Niech wierni
staną po stronie ofiar i przestaną milczeniem chronić sprawców
NEWSWEEK: Nakręcił
pan „Kler” ze złości czy bezsilności wobec
poczynań Kościoła?
WOJCIECH SMARZOWSKI: Zawsze robię filmy o tym, co
mnie boli. Oczywiście wiele rzeczy uwiera mnie pod czapką, ale czasami
przychodzi moment, w którym trzeba powiedzieć: dość. Czułem i czuję się
osaczony Kościołem i religią. Religia jest wszędzie - w prasie, w telewizji, w
urzędach i na ulicy. Kroplą, która przepełniła czarę, było zderzenie się z
religią w szkole. Moi synowie rozpoczęli edukację i nagle uświadomiłem sobie
skalę zjawiska. Nie chodzi o jednostkowy przypadek moich synów ani o
konkretnego księdza, ale o to, że wszystko zaczyna się w szkole. Społeczeństwo
jest przyzwyczajane od najmłodszych lat do wszechobecności Kościoła w życiu.
Efekt jest taki, że nasze dzieci mają wyprane mózgi, bo wychowuje się je w
przesądach.
Religia uczy
bierności wobec działań Kościoła?
- Nasze pokolenie wydaje się stracone, ale może uda się z
tego zaklętego kręgu wyzwolić nasze dzieci? Obecność w życiu katechety, a
potem księdza powinna być wyborem, a nie sytuacją zastaną, na którą jesteśmy
skazani.
Naprawdę jesteśmy
skazani?
- Oczywiście istnieje margines wyboru. Jestem ateistą i nikt
nie zmusza mnie do ochrzczenia dzieci albo chodzenia na mszę, jednak gdy
wchodzę na pocztę, to mam wrażenie, że liczba kalendarzy z papieżami, śpiewników
oazowych i żywotów świętych nie pozostawia już miejsca na listy. Gdy jadę
przez Polskę i mijam coraz brzydsze kościoły, coraz wyższe
krzyże - to myślę, że ktoś zabiera mi mój kraj. Gdy państwo
łoży coraz większe kwoty na kościelne inwestycje albo uroczystości - również z
moich podatków - to czuję się oszukany, bo finanse kościelne są poza prawem.
Tak samo jak poza prawem, a właściwie ponad prawem jest kler. Gdy Ministerstwo
Sprawiedliwości ujawniło rejestr pedofilów, to nie znalazł się w nim żaden ze skazanych
za takie przestępstwa księży. Na taką rzeczywistość nie ma we mnie zgody!
W pierwotnym
założeniu „Kler” miał być ponoć filmem o pedofilii w Kościele.
- Ktoś coś chlapnął, w internecie skopiowali i poszło w
świat. To miał być film o wszystkich grzechach Kościoła, a na początku roboczy
tytuł brzmiał „Głęboka taca”. Przy okazji dowiedziałem się, że księża nie
mówią „głęboka taca”, ale „cicha taca”. Liczy się szelest banknotów, nie brzęk
monet.
Konsultował pan
scenariusz z duchownymi?
- Na każdym etapie. Gdy pisaliśmy scenariusz z Wojtkiem
Rzehakiem, założyliśmy, że chcąc pokazać instytucję Kościoła od środka, musimy
być z kamerą w kurii, w jakiejś wiejskiej, skromnej parafii i w dobrze
prosperującym kościele w średniej wielkości mieście. To narzuciło trzy wątki,
które zbudowały zarys historii. Pokazaliśmy go naszemu konsultantowi, a on
powiedział: to jest prawdziwe, a to trzeba zmienić i skontaktował nas z
księżmi i byłymi duchownymi, którzy opowiedzieli, jak podobne sytuacje
wyglądają w życiu. Pracowali potem z nami przy scenariuszu, przy wybieraniu
obiektów, projektowaniu kostiumów, charakteryzacji... Cały czas mieliśmy na planie kogoś, kto nas pilnował. Na koniec
pokazaliśmy świeżo zmontowany film - jeszcze bez muzyki, z roboczym dźwiękiem
- grupie księży, którzy zgodnie przyznali, że nie obraża uczuć religijnych i
pokazuje Kościół takim, jaki jest naprawdę. Tyle że zarówno duchowni, jak i
wierni nie są na konfrontację z takim obrazem przygotowani. Bo w Polsce zna się
Kościół tylko z jednej strony - do ołtarza. A tego, co za ołtarzem, nikt już
nie wie.
Może raczej nie chce wiedzieć?
- To kluczowe pytanie. Stawiam je
między wierszami, a właściwie między scenami filmu, i mam nadzieję, że gdy widz
wyjdzie z kina, zastanowi się, czy jest współodpowiedzialny za to, co
zobaczył. Może dostrzeże wreszcie w księdzu człowieka, a nie świętego. W
ostatnich dniach byłem świadkiem dialogu dającego do myślenia: „Ten ksiądz
molestował dzieci!” - mówiła oburzona kobieta. „No tak, tak - odpowiedziała jej
druga. - Z tymi dziećmi to rzeczywiście niedobrze, ale kościół nowy
postawił!”. I co?
No właśnie: co?
- Masakra. Przecież ksiądz to taki
sam obywatel jak każdy z nas i jeśli zdarzy mu się postąpić źle, to musi być
traktowany jak każdy. Niby oczywiste, a jednak oczywiste nie jest.
Ludzie Kościoła, którzy
obejrzeli już film, zarzucają, że jest „jednostronny, pozbawiony niuansów,
nakreślony grubą krechą”.
- Dlatego że odczarowuje świętość
Kościoła? Kościół na takie okoliczności ma wyćwiczone latami piękne zdania,
które odnoszą się do wartości najświętszych. Umniejszają, tuszują, odwracają
uwagę, rozmywają jego winy. Mam pytanie do wszystkich księży, którzy uważają,
że ten film jest nieprawdziwy. Do tych, którzy mają powołanie, pomagają
ludziom, nie grzeszą albo grzeszą tylko troszkę: jak się czują, firmując
swoimi twarzami instytucję, która jest tak zepsuta? Co czują, wiedząc - bo nie
wierzę, że nie znają skali - że Kościół nie poczuwa się do odpowiedzialności za
ofiary pedofilów w sutannach? Czy czują wstyd?
W filmie mamy postać młodego
wikarego Jana, o którego duszę toczy się gra.
- Jan niedawno wyszedł z
seminarium, przechodzi kryzys. Jakim będzie w przyszłości księdzem? W którą
pójdzie stronę? Czy po zostanie wierny powołaniu i odważy się mówić o tym, co
go boli, czy raczej zamknie się w swoim wąskim wycinku i będzie działał tak,
aby nikomu nie wchodzić w drogę? A może uzna, że nie zważając na wypaczenia,
warto robić karierę? Trzymać z tymi, którzy zapewnią dobrą, bogatą parafię?
A na niej grube koperty z
datkami „co łaska”.
- Scena, w której ksiądz wybiera z
szuflady odpowiedniej grubości kopertę, aby wycisnąć maksymalną kasę za miejsce
na cmentarzu, jest wzięta z życia. Postacie i zdarzenia w „Klerze” są fikcyjne,
ale budulec je tworzący jak najbardziej prawdziwy. Na przedpremierowym pokazie
dla księży zaskoczyło mnie to, że wskazywali palcem i mówili: ten to nazywa się
tak, a tamten tak. Przykładali nazwiska konkretnych kapłanów do filmowych
bohaterów, do sytuacji.
Arcybiskupa też rozpoznali?
- Podobno rozpoznał się sam po
obejrzeniu zwiastuna filmu, który promował film w internecie.
Niech zgadnę: arcybiskup Głódź?
- Nie drążmy tematu.
W Polsce są 33 tysiące
duchownych, w tym ponad stu biskupów. Ilu z nich dotyczą problemy pokazane w
„Klerze” - chciwość, pomiatanie ludźmi,
korupcja, zblatanie z władzą, hipokryzja, kochanki, alkoholizm, pedofilia?
- Moim zdaniem hipokryzja dotyczy
90 procent księży. Pozostali są izolowani i mają zakaz wypowiedzi. A ryba psuje
się od głowy. Myślę, że w grupie hierarchów musi być wielu mających coś za
uszami, bo to daje przyzwolenie reszcie. Mnie zarzuca się pokazywanie wyłącznie
ciemnej strony Kościoła, ale przygotowując się do tego filmu, zrozumiałem, że
wiedza o tej instytucji jest bardzo rozproszona. Powstają porażające
reportaże, pojawiło się kilka książek, czasami zapadnie jakiś wyrok w sprawie
księdza pedofila, jest o tym głośno przez dzień, a następnego ludzie w
sutannach zamiatają wszystko skrzętnie pod dywan. A przecież pedofilia wśród
duchownych wciąż ma miejsce, wciąż rodzą się dzieci księży, wciąż duchowni
powodują po pijanemu wypadki, potępiają z ambony homoseksualizm, choć - jak
pokazują badania - w ich szeregach 30 procent to geje. Dopiero gdy spojrzy się
całościowo, widać, jaka to zepsuta instytucja. Wszystkim krytykom odpowiadam
więc: „Kler” to film fabularny, nie dokument, film, który pozwala pokazać
opisywany świat w pigułce.
Gorzkiej.
- Jak diabli.
I Smarzowski taką pigułkę
postanowił zaserwować Polakom?
- Gdy poszedłem na spektakl
„Klątwa” w warszawskim Teatrze Powszechnym, zdałem sobie sprawę, że ci, którzy
wystawili ten spektakl, pokazują go ludziom myślącym tak samo jak oni. A ci, w
których głowach można by coś zmienić, modlą się przed teatrem i organizują
protestacyjne pikiety. Jeżeli wejdą na spektakl, to tylko po to, żeby wrzucić
substancje trujące. Film ma inną siłę rażenia. Kilka czasem niewybrednych
dowcipów, trzymająca w napięciu akcja kryminalna, parę ciętych dialogów lub
sloganów, które mają szansę wejść do codziennego języka.
Na przykład: „Oto wielka
tajemnica wiary: złoto i dolary”.
- Księża już tak nie mówią. Teraz
jest: „Wielka tajemnica wiary: auta i dolary”. Marka samochodu ustawia księdza
w hierarchii kościelnej i społecznej. Chociaż ci myślący pewnie się nie
obnoszą.
Postanowił pan trafić z
„Klerem” do myślących inaczej niż pan?
- Większość moich filmów powstaje
z takim zamiarem. W „Drogówce” mamy policjanta mającego kilka wad, ale w miarę
rozwoju akcji okazuje się, że świat, który go otacza, jest jeszcze gorszy.
Więc zaczynamy kibicować temu, którego na początku być może skreśliliśmy. To
konstrukcja, którą lubię w kinie, bo gwarantuje postacie wiarygodne. Świat nie
jest czarno-biały, ludzi nieskazitelnych jest jak na lekarstwo.
Nie brakuje głosów mówiących,
że „Kler” to „Drogówka” w sutannach.
- Tam mundur i tu mundur. W
pierwszych scenach „Kleru” ksiądz Kukuła, którego gra Arek Jakubik, ma koszulkę
z napisem „Drogówka”. To świadomy zabieg, lubię puszczać oko do widza. I w
„Drogówce”, i w „Klerze” chciałem, żeby widz w miarę upływu akcji stracił
poczucie, że już nie ogląda lekkiej komedii, a siedzi zanurzony po pachy w
poważnym temacie. I tę granicę przejścia z emocji w emocję zawsze próbuję
widzowi ukryć.
Ksiądz Andrzej Luter,
powiedział po obejrzeniu filmu, cytując ks. Tischnera, że to „antyklerykalizm
jaskiniowy i tramwajowy”.
- Niech to powtórzy, patrząc w
oczy ofiarom pedofilii. Znajdzie ich w fundacji Marka Lisińskiego „Nie lękajcie
się”, gdzie wciąż zgłaszają się nowe ofiary, najstarsza ma dziś 70 lat. Jeśli
ktoś uważa, że przygotowując nowy film, na chłodno kalkuluję, komu by dowalić,
żeby efekt - liczba widzów w kinach - był najmocniejszy, to jest w błędzie.
Wychodzę od tego, co aktualnie mnie w otaczającym świecie wkurza. Smarzowski
ogląda różne kino, komedie romantyczne także, ale ze Smarzowskim reżyserem
dogadał się tak, że szkoda mu czasu na błahe historie. Zawsze wierzę, że mój
film będzie rezonował, że sprowokuje dyskusje, bo inaczej nie ma po co wyciągać
kamery z samochodu. I wiem, że Kościół nie oczyści się sam z siebie, tak jak
nie oczyściła się żadna nieprzymuszona do tego instytucja. Potrzebna jest pomoc
państwa i nacisk opinii społecznej. W Australii doliczono się 7 proc. pedofilów
wśród duchownych, bo tamtejszy Kościół udostępnił komisjom badającym sprawę
pedofilii wszystkie archiwa. W Niemczech mówi się o 4 procentach, bo Kościół
wydaje tylko niektóre akta.
W Polsce archiwa kościelne są
tajne.
- I ktoś musi zacząć domagać się
ich odtajnienia, bo zaraz zostaną zniszczone. Prokuratura. Ofiary i ich
rodziny. Wierni, którzy staną po stronie ofiar i przestaną milczeniem chronić
sprawców. To jest długi i żmudny proces. Gdy w 1992 r. Sinead O’Connor podarła na koncercie zdjęcie papieża, pomyślałem sobie: „O
kurcze, grubo”. Teraz wiem, dlaczego to zrobiła. Bo papież, nasz papież, jest
odpowiedzialny za ukrywanie tematu pedofilii w Kościele. Ćwierć wieku później w
Irlandii zamykane są seminaria z powodu braku chętnych. Kościoły świecą
pustkami. Polski kler zachowuje się tak, jakby nie był świadomy procesów
zachodzących w całym katolickim świecie. Zachowuje się jak jakiś odłam
Kościoła katolickiego.
Może dlatego, że sojusz tronu z
ołtarzem ma się u nas wyjątkowo dobrze?
- Bez wątpienia. Każda władza po
1989 r. układała się z klerem, bo wierni to głosy wyborcze. Obecna robi to na
klęczkach. Czy podobają mi się egzorcyzmy odprawiane przez przedstawicieli
rządu w Radiu Maryja lub na Jasnej Górze? Oczywiście, że nie. Jestem tą
sytuacją zniesmaczony.
Zrobiłem „Kler”, ale nie jestem
naiwny. Wiem, że Kościół ma dwa tysiące lat, a mój film to kropla, która drąży
skałę. Są reportaże w mediach, dokumenty, są już wyroki dla księży pedofilów,
odszkodowania dla ich ofiar, jeszcze nie systemowe, ale wręczane pod stołem przez pracowników kurii... To wszystko
tworzy efekt kuli śnieżnej, której - bardzo chciałbym w to wierzyć - nie da się
już powstrzymać.
Powiedział pan na początku
rozmowy: „Kościół jest wszędzie”. Jak ta wszechobecność warunkuje myślenie
Polaków? Czym skutkuje?
- Nie słyszała pani? Ręka podniesiona
na Kościół to ręka podniesiona na Polskę.
To Jarosław Kaczyński.
- Właśnie, a ja potrafię wyobrazić
sobie mój kraj bez Kościoła. Chciałbym, żeby konkordat został rozwiązany,
religia wyprowadzona ze szkół. Żeby Kościół utrzymywał się wyłącznie z datków
wiernych. Pracuję teraz nad scenariuszem serialu, który opowiada o Słowianach.
O tym, że przed chrztem też byliśmy.
Od kiedy jest pan ateistą?
- Od zawsze.
Nie był pan ochrzczony?
- Nie. Moi rodzice urodzili się
przed wojną na wsiach, a więc siłą rzeczy w rodzinach katolickich, ojciec był w
partii i mama odsunęła się od Kościoła. Szybko się rozeszli, mama wróciła. Ja
nigdy nie miałem takiej potrzeby. Uduchowienie można czerpać z różnych źródeł.
Mam też sporo znajomych, którzy uważają się za ateistów, ale dla świętego
spokoju chrzczą dzieci, fundują im pierwszą komunię. To jest myślenie
komunistyczne, które Kościół w Polakach skutecznie konserwuje.
Pan lubi Polaków?
- Prawdziwy Polak nie kojarzy mi
się dobrze. Prawdziwy człowiek - lepiej.
Obraz Polaków w pańskich
filmach jest - najdelikatniej mówiąc - mało sympatyczny.
- Rano, kiedy wstaję, to bardzo
lubię świat i ludzi. W południe jest już trochę gorzej, a wieczorem całkiem
słabo. Jednak wiem, że jutro znowu się obudzę i znowu będzie rano.
Wieczorem ogląda pan
„Wiadomości”?
- Publiczne?
Tak.
- W życiu! Ja nawet, gdy mam
sprawę do załatwienia na Mokotowie, to omijam ulicę Woronicza, żeby mi nikt
zdjęcia nie zrobił.
Ale Festiwal Filmowy w Gdyni,
gdzie „Kler” miał premierę, jest obsługiwany przez TVP.
- A transmisja z gali była
pokazana z opóźnieniem, bo mamy wolne media. Taki zasłyszany żarcik. Ale
prawda jest taka, że dofinansowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej
uzyskałem ostatnim rzutem na taśmę, bo scenariusz złożyliśmy w końcówce rządów
PO. Nie mam wątpliwości, że teraz nie dostałbym ani złotówki.
Za poprzedni film „Wołyń”
prezes TVP Jacek Kurski przyznał panu specjalną nagrodę, a dziś uważa
pana za wroga władzy.
- Nigdy nie przyjąłem tej nagrody,
ponieważ nie chciałem, aby manipulowano mną czy filmem w celach politycznych.
Ale rzeczywiście, rok temu w pewnych kręgach uchodziłem za reżysera
prawicowego. Dziś jestem lewakiem albo lewackim liberałem. A ja po prostu idę
swoją drogą.
Co musiałoby się w Polsce
zmienić, żeby narodową szklankę zaczął pan postrzegać do połowy pełną, a nie
pustą?
- Musimy stać się społeczeństwem
samodzielnie myślącym. Mniej doktryn, więcej nauki.
Ktoś panu odmówił podczas pracy
nad „Klerem”?
- Parę osób, ale tylko jedna
powiedziała, że chodzi o wiarę. Nie udało się też znaleźć w Polsce kościołów, w
których moglibyśmy kręcić film. Jeden ksiądz wyraził zgodę, ale musiał dostać
pozwolenie z kurii i gdy minął tydzień, wiedziałem, że nic z tego nie będzie.
Myśleliśmy więc o zdesakralizowanych kościołach, ale okazało się to bardzo
kosztowne, bo taki kościół trzeba by na potrzeby filmu wyposażyć. Ostatecznie
trafiliśmy do Czech. Rozwiązało to jeszcze jeden problem: w Polsce odbywa się
parę mszy dziennie, a tam jest jedna na tydzień. Nie trzeba było wynosić i
wnosić sprzętu do kościoła.
A odtwórcy głównych ról łatwo
dali się namówić?
- Wysłałem scenariusz do Janusza
Gajosa i dostałem odpowiedź: „tak”. Wszystko jest w tym jednym słowie. Jesteśmy
dorośli i wiemy, w co się pakujemy. Ale wiemy też, jak bardzo potrzebne są zmiany
w głowach. W naszych polskich głowach.
W przeciwnym razie, gdzie się
znajdziemy?
- Na razie zmierzamy w kierunku
wyznaniowego państwa totalitarnego. Tyle że po cichu liczę na niepokorność
Polaków. Na tego wyjątkowego, niepowtarzalnego i buntowniczego ducha, który da
o sobie znać w sytuacji krytycznej.
Kiedyś pracowałem fizycznie w
Schwarzwaldzie, gdzie porządek jest niemiecki i krajobraz pod kontrolą. Jak
trzeba, to nawet trawę pomalują na zielono. I pamiętam, gdy po pół roku,
wracając do Polski, zobaczyłem w Wielkopolsce - było nie było
najporządniejszej części naszego kraju - stojące krzywo taczki i porzuconą łopatę,
od razu cieplej mi się zrobiło na sercu. Bo to takie nasze.
Wyobraża pan sobie życie poza
Polską?
- Życie tak, robienia filmów nie.
Żeby mieć coś do powiedzenia, trzeba mieć czas na obserwację, refleksję, czymś
nasiąknąć, jakimś wspólnym doświadczeniem, sposobem myślenia, odczuwania.
Mamy w Polsce świetnych aktorów i ja nie mam parcia, żeby w CV mieć film np. z
Bradem Pittem. Tutaj
robię kino autorskie, czyli mam kontrolę nad
scenariuszem, wyborem obsady i montażem. Mam kontrolę nad filmem. Mam pełną
artystyczną swobodę. Te filmy są moje. Oczywiście dobra zmiana nie potrzebuje
takiego kina jak moje, ale ja mam telefon, a w telefonie kamerę. Dam radę.
Smarzowski jest z krwi i kości
polski?
- Wychowany na ziemniakach. Gdybym
urodził się w Toskanii, to pewnie moje filmy miałyby perfekcyjnie skomponowane
kadry, cudowne światło, kolory tamtej ziemi, kamera byłaby statyczna... No, ale
urodziłem się na Podkarpaciu i moje filmy są, jakie są. Co zrobić - taki kraj
mam i taki kocham. I choć wiele mnie tu wkurza i boli, to wiem, że Polska
będzie mi dostarczała filmowych tematów do końca życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz