poniedziałek, 1 października 2018

To, co mnie wkurza



Trzeba domagać się odtajnienia kościelnych archiwów, bo zaraz zostaną zniszczone. Niech wierni staną po stronie ofiar i przestaną milczeniem chronić sprawców


NEWSWEEK: Nakręcił pan „Kler” ze złości czy bezsilności wobec poczynań Kościoła?
WOJCIECH SMARZOWSKI: Zawsze robię filmy o tym, co mnie boli. Oczywiście wiele rzeczy uwiera mnie pod czapką, ale czasami przychodzi moment, w którym trzeba powiedzieć: dość. Czułem i czuję się osaczony Kościołem i religią. Religia jest wszędzie - w prasie, w telewizji, w urzędach i na ulicy. Kroplą, która przepełniła czarę, było zderzenie się z religią w szkole. Moi synowie rozpoczęli edukację i nagle uświado­miłem sobie skalę zjawiska. Nie chodzi o jednostkowy przy­padek moich synów ani o konkretnego księdza, ale o to, że wszystko zaczyna się w szkole. Społeczeństwo jest przyzwy­czajane od najmłodszych lat do wszechobecności Kościoła w życiu. Efekt jest taki, że nasze dzieci mają wyprane mózgi, bo wychowuje się je w przesądach.
Religia uczy bierności wobec działań Kościoła?
- Nasze pokolenie wydaje się stracone, ale może uda się z tego zaklętego kręgu wyzwolić nasze dzieci? Obecność w życiu ka­techety, a potem księdza powinna być wyborem, a nie sytua­cją zastaną, na którą jesteśmy skazani.
Naprawdę jesteśmy skazani?
- Oczywiście istnieje margines wyboru. Jestem ateistą i nikt nie zmusza mnie do ochrzczenia dzieci albo chodzenia na mszę, jednak gdy wchodzę na pocztę, to mam wrażenie, że liczba kalendarzy z papieżami, śpiewników oazowych i ży­wotów świętych nie pozostawia już miejsca na listy. Gdy jadę przez Polskę i mijam coraz brzydsze kościoły, coraz wyższe
krzyże - to myślę, że ktoś zabiera mi mój kraj. Gdy państwo łoży coraz większe kwoty na kościelne inwestycje albo uro­czystości - również z moich podatków - to czuję się oszukany, bo finanse kościelne są poza prawem. Tak samo jak poza pra­wem, a właściwie ponad prawem jest kler. Gdy Ministerstwo Sprawiedliwości ujawniło rejestr pedofilów, to nie znalazł się w nim żaden ze skazanych za takie przestępstwa księży. Na taką rzeczywistość nie ma we mnie zgody!
W pierwotnym założeniu „Kler” miał być ponoć filmem o pedofilii w Kościele.
- Ktoś coś chlapnął, w internecie skopiowali i poszło w świat. To miał być film o wszystkich grzechach Kościoła, a na po­czątku roboczy tytuł brzmiał „Głęboka taca”. Przy okazji do­wiedziałem się, że księża nie mówią „głęboka taca”, ale „cicha taca”. Liczy się szelest banknotów, nie brzęk monet.
Konsultował pan scenariusz z duchownymi?
- Na każdym etapie. Gdy pisaliśmy scenariusz z Wojtkiem Rzehakiem, założyliśmy, że chcąc pokazać instytucję Koś­cioła od środka, musimy być z kamerą w kurii, w jakiejś wiej­skiej, skromnej parafii i w dobrze prosperującym kościele w średniej wielkości mieście. To narzuciło trzy wątki, które zbudowały zarys historii. Pokazaliśmy go naszemu konsul­tantowi, a on powiedział: to jest prawdziwe, a to trzeba zmie­nić i skontaktował nas z księżmi i byłymi duchownymi, którzy opowiedzieli, jak podobne sytuacje wyglądają w życiu. Praco­wali potem z nami przy scenariuszu, przy wybieraniu obiek­tów, projektowaniu kostiumów, charakteryzacji... Cały czas mieliśmy na planie kogoś, kto nas pilnował. Na koniec pokazali­śmy świeżo zmontowany film - jeszcze bez muzyki, z roboczym dźwiękiem - grupie księży, którzy zgodnie przyznali, że nie obra­ża uczuć religijnych i pokazuje Kościół takim, jaki jest napraw­dę. Tyle że zarówno duchowni, jak i wierni nie są na konfrontację z takim obrazem przygotowani. Bo w Polsce zna się Kościół tylko z jednej strony - do ołtarza. A tego, co za ołtarzem, nikt już nie wie.
Może raczej nie chce wiedzieć?
- To kluczowe pytanie. Stawiam je między wierszami, a właściwie między scenami filmu, i mam nadzieję, że gdy widz wyjdzie z kina, zastanowi się, czy jest współodpowie­dzialny za to, co zobaczył. Może dostrzeże wreszcie w księdzu człowieka, a nie świę­tego. W ostatnich dniach byłem świadkiem dialogu dającego do myślenia: „Ten ksiądz molestował dzieci!” - mówiła oburzona kobieta. „No tak, tak - odpowiedziała jej druga. - Z tymi dziećmi to rzeczywiście nie­dobrze, ale kościół nowy postawił!”. I co?
No właśnie: co?
- Masakra. Przecież ksiądz to taki sam oby­watel jak każdy z nas i jeśli zdarzy mu się postąpić źle, to musi być traktowany jak każdy. Niby oczywiste, a jednak oczywiste nie jest.
Ludzie Kościoła, którzy obejrzeli już film, zarzucają, że jest „jednostronny, pozbawiony niuansów, nakreślony grubą krechą”.
- Dlatego że odczarowuje świętość Koś­cioła? Kościół na takie okoliczności ma wyćwiczone latami piękne zdania, które odnoszą się do wartości najświętszych. Umniejszają, tuszują, od­wracają uwagę, rozmywają jego winy. Mam pytanie do wszystkich księży, którzy uważają, że ten film jest nieprawdziwy. Do tych, którzy mają powołanie, pomagają ludziom, nie grzeszą albo grze­szą tylko troszkę: jak się czują, firmując swoimi twarzami insty­tucję, która jest tak zepsuta? Co czują, wiedząc - bo nie wierzę, że nie znają skali - że Kościół nie poczuwa się do odpowiedzialności za ofiary pedofilów w sutannach? Czy czują wstyd?
W filmie mamy postać młodego wikarego Jana, o którego duszę toczy się gra.
- Jan niedawno wyszedł z seminarium, przechodzi kryzys. Jakim będzie w przyszłości księdzem? W którą pójdzie stronę? Czy po­ zostanie wierny powołaniu i odważy się mówić o tym, co go boli, czy raczej zamknie się w swoim wąskim wycinku i będzie działał tak, aby nikomu nie wchodzić w drogę? A może uzna, że nie zwa­żając na wypaczenia, warto robić karierę? Trzymać z tymi, którzy zapewnią dobrą, bogatą parafię?
A na niej grube koperty z datkami „co łaska”.
- Scena, w której ksiądz wybiera z szuflady odpowiedniej grubości kopertę, aby wycisnąć maksymalną kasę za miejsce na cmentarzu, jest wzięta z życia. Postacie i zdarzenia w „Klerze” są fikcyjne, ale budulec je tworzący jak najbardziej prawdziwy. Na przedpremie­rowym pokazie dla księży zaskoczyło mnie to, że wskazywali palcem i mówili: ten to nazywa się tak, a tamten tak. Przykładali nazwiska konkretnych kapłanów do filmo­wych bohaterów, do sytuacji.
Arcybiskupa też rozpoznali?
- Podobno rozpoznał się sam po obejrze­niu zwiastuna filmu, który promował film w internecie.
Niech zgadnę: arcybiskup Głódź?
- Nie drążmy tematu.
W Polsce są 33 tysiące duchownych, w tym ponad stu biskupów. Ilu z nich dotyczą problemy pokazane w „Klerze” - chciwość, pomiatanie ludźmi, korupcja, zblatanie z władzą, hipokryzja, kochanki, alkoholizm, pedofilia?
- Moim zdaniem hipokryzja dotyczy 90 procent księży. Pozostali są izolowani i mają zakaz wypowiedzi. A ryba psuje się od głowy. Myślę, że w grupie hierarchów musi być wielu mających coś za uszami, bo to daje przyzwolenie reszcie. Mnie zarzuca się pokazywanie wy­łącznie ciemnej strony Kościoła, ale przygotowując się do tego filmu, zrozumiałem, że wiedza o tej instytucji jest bardzo roz­proszona. Powstają porażające reportaże, pojawiło się kilka ksią­żek, czasami zapadnie jakiś wyrok w sprawie księdza pedofila, jest o tym głośno przez dzień, a następnego ludzie w sutannach zamia­tają wszystko skrzętnie pod dywan. A przecież pedofilia wśród du­chownych wciąż ma miejsce, wciąż rodzą się dzieci księży, wciąż duchowni powodują po pijanemu wypadki, potępiają z ambony homoseksualizm, choć - jak pokazują badania - w ich szeregach 30 procent to geje. Dopiero gdy spojrzy się całościowo, widać, jaka to zepsuta instytucja. Wszystkim krytykom odpowiadam więc: „Kler” to film fabularny, nie dokument, film, który pozwala poka­zać opisywany świat w pigułce.
Gorzkiej.
- Jak diabli.
I Smarzowski taką pigułkę postanowił zaserwować Polakom?
- Gdy poszedłem na spektakl „Klątwa” w warszawskim Tea­trze Powszechnym, zdałem sobie sprawę, że ci, którzy wystawi­li ten spektakl, pokazują go ludziom myślącym tak samo jak oni. A ci, w których głowach można by coś zmienić, modlą się przed teatrem i organizują protestacyjne pikiety. Jeżeli wejdą na spek­takl, to tylko po to, żeby wrzucić substancje trujące. Film ma inną siłę rażenia. Kilka czasem niewybrednych dowcipów, trzymająca w napięciu akcja kryminalna, parę ciętych dialogów lub sloganów, które mają szansę wejść do codziennego języka.
Na przykład: „Oto wielka tajemnica wiary: złoto i dolary”.
- Księża już tak nie mówią. Teraz jest: „Wielka tajemnica wia­ry: auta i dolary”. Marka samochodu ustawia księdza w hierar­chii kościelnej i społecznej. Chociaż ci myślący pewnie się nie obnoszą.
Postanowił pan trafić z „Klerem” do myślących inaczej niż pan?
- Większość moich filmów powstaje z takim zamiarem. W „Dro­gówce” mamy policjanta mającego kilka wad, ale w miarę rozwo­ju akcji okazuje się, że świat, który go otacza, jest jeszcze gorszy. Więc zaczynamy kibicować temu, którego na początku być może skreśliliśmy. To konstrukcja, którą lubię w kinie, bo gwarantuje postacie wiarygodne. Świat nie jest czarno-biały, ludzi nieskazi­telnych jest jak na lekarstwo.
Nie brakuje głosów mówiących, że „Kler” to „Drogówka” w sutannach.
- Tam mundur i tu mundur. W pierwszych scenach „Kleru” ksiądz Kukuła, którego gra Arek Jakubik, ma koszulkę z napisem „Drogówka”. To świadomy zabieg, lubię puszczać oko do widza. I w „Drogówce”, i w „Klerze” chciałem, żeby widz w miarę upły­wu akcji stracił poczucie, że już nie ogląda lekkiej komedii, a siedzi zanurzony po pachy w poważnym temacie. I tę granicę przejścia z emocji w emocję zawsze próbuję widzowi ukryć.
Ksiądz Andrzej Luter, powiedział po obejrzeniu filmu, cytując ks. Tischnera, że to „antyklerykalizm jaskiniowy i tramwajowy”.
- Niech to powtórzy, patrząc w oczy ofiarom pedofilii. Znajdzie ich w fundacji Marka Lisińskiego „Nie lękajcie się”, gdzie wciąż zgłaszają się nowe ofiary, najstarsza ma dziś 70 lat. Jeśli ktoś uważa, że przygotowując nowy film, na chłodno kalkuluję, komu by dowalić, żeby efekt - liczba widzów w kinach - był najmoc­niejszy, to jest w błędzie. Wychodzę od tego, co aktualnie mnie w otaczającym świecie wkurza. Smarzowski ogląda różne kino, komedie romantyczne także, ale ze Smarzowskim reżyserem dogadał się tak, że szkoda mu czasu na błahe historie. Zawsze wierzę, że mój film będzie rezonował, że sprowokuje dyskusje, bo inaczej nie ma po co wyciągać kamery z samochodu. I wiem, że Kościół nie oczyści się sam z siebie, tak jak nie oczyściła się żadna nieprzymuszona do tego instytucja. Potrzebna jest pomoc państwa i nacisk opinii społecznej. W Australii doliczono się 7 proc. pedofilów wśród duchownych, bo tamtejszy Kościół udo­stępnił komisjom badającym sprawę pedofilii wszystkie archi­wa. W Niemczech mówi się o 4 procentach, bo Kościół wydaje tylko niektóre akta.
W Polsce archiwa kościelne są tajne.
- I ktoś musi zacząć domagać się ich odtajnienia, bo zaraz zostaną zniszczone. Prokuratura. Ofiary i ich rodziny. Wierni, którzy sta­ną po stronie ofiar i przestaną milczeniem chronić sprawców. To jest długi i żmudny proces. Gdy w 1992 r. Sinead O’Connor podar­ła na koncercie zdjęcie papieża, pomyślałem sobie: „O kurcze, gru­bo”. Teraz wiem, dlaczego to zrobiła. Bo papież, nasz papież, jest odpowiedzialny za ukrywanie tematu pedofilii w Kościele. Ćwierć wieku później w Irlandii zamykane są seminaria z powodu braku chętnych. Kościoły świecą pustkami. Polski kler zachowuje się tak, jakby nie był świadomy procesów zachodzących w całym katoli­ckim świecie. Zachowuje się jak jakiś odłam Kościoła katolickiego.
Może dlatego, że sojusz tronu z ołtarzem ma się u nas wyjątkowo dobrze?
- Bez wątpienia. Każda władza po 1989 r. układała się z klerem, bo wierni to głosy wyborcze. Obecna robi to na klęczkach. Czy podo­bają mi się egzorcyzmy odprawiane przez przedstawicieli rządu w Radiu Maryja lub na Jasnej Górze? Oczywiście, że nie. Jestem tą sytuacją zniesmaczony.
Zrobiłem „Kler”, ale nie jestem naiwny. Wiem, że Kościół ma dwa tysiące lat, a mój film to kropla, która drąży skałę. Są repor­taże w mediach, dokumenty, są już wyroki dla księży pedofilów, odszkodowania dla ich ofiar, jeszcze nie systemowe, ale wręczane pod stołem przez pracowników kurii... To wszystko tworzy efekt kuli śnieżnej, której - bardzo chciałbym w to wierzyć - nie da się już powstrzymać.
Powiedział pan na początku rozmowy: „Kościół jest wszędzie”. Jak ta wszechobecność warunkuje myślenie Polaków? Czym skutkuje?
- Nie słyszała pani? Ręka podniesiona na Kościół to ręka podnie­siona na Polskę.
To Jarosław Kaczyński.
- Właśnie, a ja potrafię wyobrazić sobie mój kraj bez Kościoła. Chciałbym, żeby konkordat został rozwiązany, religia wyprowa­dzona ze szkół. Żeby Kościół utrzymywał się wyłącznie z datków wiernych. Pracuję teraz nad scenariuszem serialu, który opowia­da o Słowianach. O tym, że przed chrztem też byliśmy.
Od kiedy jest pan ateistą?
- Od zawsze.
Nie był pan ochrzczony?
- Nie. Moi rodzice urodzili się przed wojną na wsiach, a więc siłą rzeczy w rodzinach katolickich, ojciec był w partii i mama odsunę­ła się od Kościoła. Szybko się rozeszli, mama wróciła. Ja nigdy nie miałem takiej potrzeby. Uduchowienie można czerpać z różnych źródeł. Mam też sporo znajomych, którzy uważają się za ateistów, ale dla świętego spokoju chrzczą dzieci, fundują im pierwszą ko­munię. To jest myślenie komunistyczne, które Kościół w Pola­kach skutecznie konserwuje.
Pan lubi Polaków?
- Prawdziwy Polak nie kojarzy mi się do­brze. Prawdziwy człowiek - lepiej.
Obraz Polaków w pańskich filmach jest - najdelikatniej mówiąc - mało sympatyczny.
- Rano, kiedy wstaję, to bardzo lubię świat i ludzi. W południe jest już trochę gorzej, a wieczorem całkiem słabo. Jednak wiem, że jutro znowu się obudzę i znowu będzie rano.
Wieczorem ogląda pan „Wiadomości”?
- Publiczne?
Tak.
- W życiu! Ja nawet, gdy mam sprawę do załatwienia na Mokotowie, to omijam ulicę Woronicza, żeby mi nikt zdjęcia nie zrobił.
Ale Festiwal Filmowy w Gdyni, gdzie „Kler” miał premierę, jest obsługiwany przez TVP.
- A transmisja z gali była pokazana z opóźnieniem, bo mamy wol­ne media. Taki zasłyszany żarcik. Ale prawda jest taka, że dofi­nansowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej uzyskałem ostatnim rzutem na taśmę, bo scenariusz złożyliśmy w końców­ce rządów PO. Nie mam wątpliwości, że teraz nie dostałbym ani złotówki.
Za poprzedni film „Wołyń” prezes TVP Jacek Kurski przyznał panu specjalną nagrodę, a dziś uważa pana za wroga władzy.
- Nigdy nie przyjąłem tej nagrody, ponieważ nie chciałem, aby manipulowano mną czy filmem w celach politycznych. Ale rze­czywiście, rok temu w pewnych kręgach uchodziłem za reżysera prawicowego. Dziś jestem lewakiem albo lewackim liberałem. A ja po prostu idę swoją drogą.
Co musiałoby się w Polsce zmienić, żeby narodową szklankę zaczął pan postrzegać do połowy pełną, a nie pustą?
- Musimy stać się społeczeństwem samodzielnie myślącym. Mniej doktryn, więcej nauki.
Ktoś panu odmówił podczas pracy nad „Klerem”?
- Parę osób, ale tylko jedna powiedziała, że chodzi o wiarę. Nie udało się też znaleźć w Polsce kościołów, w których moglibyśmy kręcić film. Jeden ksiądz wyraził zgodę, ale musiał dostać po­zwolenie z kurii i gdy minął tydzień, wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Myśleliśmy więc o zdesakralizowanych kościołach, ale okazało się to bardzo kosztowne, bo taki kościół trzeba by na po­trzeby filmu wyposażyć. Ostatecznie trafiliśmy do Czech. Roz­wiązało to jeszcze jeden problem: w Polsce odbywa się parę mszy dziennie, a tam jest jedna na tydzień. Nie trzeba było wynosić i wnosić sprzętu do kościoła.
A odtwórcy głównych ról łatwo dali się namówić?
- Wysłałem scenariusz do Janusza Gajosa i dostałem odpowiedź: „tak”. Wszystko jest w tym jednym słowie. Jesteśmy dorośli i wie­my, w co się pakujemy. Ale wiemy też, jak bardzo potrzebne są zmiany w głowach. W naszych polskich głowach.
W przeciwnym razie, gdzie się znajdziemy?
- Na razie zmierzamy w kierunku wyznaniowego państwa tota­litarnego. Tyle że po cichu liczę na niepokorność Polaków. Na tego wyjątkowego, niepowtarzalnego i buntowniczego ducha, który da o sobie znać w sytuacji krytycznej.
Kiedyś pracowałem fizycznie w Schwarz­waldzie, gdzie porządek jest niemiecki i krajobraz pod kontrolą. Jak trzeba, to nawet trawę pomalują na zielono. I pa­miętam, gdy po pół roku, wracając do Pol­ski, zobaczyłem w Wielkopolsce - było nie było najporządniejszej części naszego kra­ju - stojące krzywo taczki i porzuconą ło­patę, od razu cieplej mi się zrobiło na sercu. Bo to takie nasze.
Wyobraża pan sobie życie poza Polską?
- Życie tak, robienia filmów nie. Żeby mieć coś do powiedzenia, trzeba mieć czas na obserwację, refleksję, czymś nasiąknąć, ja­kimś wspólnym doświadczeniem, sposo­bem myślenia, odczuwania. Mamy w Polsce świetnych aktorów i ja nie mam parcia, żeby w CV mieć film np. z Bradem Pittem. Tu­taj robię kino autorskie, czyli mam kontrolę nad scenariuszem, wyborem obsady i montażem. Mam kontrolę nad filmem. Mam pełną artystyczną swobodę. Te filmy są moje. Oczywiście dobra zmiana nie potrzebuje takiego kina jak moje, ale ja mam telefon, a w telefonie kamerę. Dam radę.
Smarzowski jest z krwi i kości polski?
- Wychowany na ziemniakach. Gdybym urodził się w Toskanii, to pewnie moje filmy miałyby perfekcyjnie skomponowane kadry, cudowne światło, kolory tamtej ziemi, kamera byłaby statyczna... No, ale urodziłem się na Podkarpaciu i moje filmy są, jakie są. Co zrobić - taki kraj mam i taki kocham. I choć wiele mnie tu wkurza i boli, to wiem, że Polska będzie mi dostarczała filmowych tema­tów do końca życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz